Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadszedł dzień mojej operacji. Od dwóch dni leżę w szpitalu, aby lekarz, dokładnie anestezjolog, mógł mnie zakwalifikować. Nie ukrywam, iż cholernie się denerwuję. Szczególnie, że na zabieg biorą mnie w pierwszej kolejności z samego rana.

Pielęgniarka od kilku minut się przy mnie kręci. Trochę zaczynam się irytować. Najchętniej bym stamtąd uciekła. Kiedy już poważnie się nad tym zastanawiam, do sali wchodzą moi rodzice.

- Witaj, skarbie - uśmiecha się mama, po czym oboje podchodzą do mnie i całują mnie w czoło.

- Teraz to się czuję jak mała dziewczynka a nie dorosła kobieta - przewracam oczami.

- Dla nas zawsze będziesz naszą małą kochaną córeczką - wypowiada tata, głaszcząc moje ramię.

- Dostałaś już znieczulenie? - wtrąca mama.

- Właśnie podaję - odzywa się pielęgniarka, wręczając mi białą tabletkę. Marszczę brwi, jednak zażywam ją.

- Anestezjolog był? - zadaje pytanie moje rodzicielka.

- Tak, wczoraj.

- Powiedziałaś mu wszystko?

- Tak!

- I jaka narkoza?

- Dożylna - irytuję się jej pytaniami.

- Podpisałaś zgodę?

- Tak! Chyba bym teraz nie dostała tego głupiego Jaśka - spinam się.

- Nie denerwuj się - uspokaja mnie tata. W tej chwili przychodzi mój lekarz prowadzący, doktor Ian Sherman.

- Dzień dobry. Pacjentka gotowa? - uśmiecha się do mnie mężczyzna.

Wygląda na dosyć młodego, ma może czterdzieści pięć - pięćdziesiąt lat. Ma kasztanowe włosy i tego samego koloru brodę, jest wysoki.

- Chyba... nie wiem - odpowiadam niepewnie.

- Denerwuje się, nigdy nie miała operacji. Ian, mam nadzieję, że sobie poradzisz - mówi moja rodzicielka.

- Znasz mnie, Melanie. Będzie dobrze - klepie kobietę po plecach, ściska dłoń taty, a do mnie się uśmiecha, po czym wychodzi.

Po około piętnastu minutach pielęgniarki wiozą mnie na blok. Czuję, jakbym jechała na ścięcie. Wpatruję się tępo w sufit, a znieczulenie chyba na mnie nie zadziałało. Cały czas towarzyszą mi też rodzice.

- Nie musicie mnie trzymać za rączkę - mówię, nie patrząc na nich.

- I tak się nas stąd nie pozbędziesz - odpowiada mama.

- Mhm - odwracam głowę w prawą stronę, nie odzywając się więcej.

Przed blokiem operacyjnym rozstaję się z rodzicami. Widziałam w oczach mamy łzy, więc nie chciałam na nią patrzeć. To by tylko pogłębiło moje przygnębienie.

Leżę już na stole operacyjnym. Pielęgniarki kazały mi się rozebrać, więc tak też zrobiłam. Przykryły mnie czymś, nawet nie wiem co to... Teraz natomiast nakładają mi na nos maskę tlenową, a potem anestezjolog wprowadza mi dożylnie znieczulenie. Oddycham spokojnie, z czasem staję się śpiąca. Chyba odpływam. Nie ma mnie...

Otwieram powoli senne powieki. Mam rozmazany obraz, więc mrugam kilka razy. Przeszkadza mi coś w ustach. Nie mogę przez to normalnie oddychać i zaczynam się dusić. Szybko podbiega do mnie pielęgniarka, po czym wyciąga z moich ust rurkę, co jest dosyć nieprzyjemne.

- Pani Sarah, słyszy mnie pani? - pyta łagodnym głosem kobieta. Chcę jej kiwnąć głową, że tak, jednak przeszywający ból mi na to nie pozwala. Mówić też nie jestem w stanie. Po moim policzku spływa łza.

Nie mogę zmienić pozycji, w której leżę, gdyż nawet mały ruch powoduje niemiłosierny, ciągnący ból. Leżę nieruchomo. Wokół słyszę rozmowy pielęgniarek oraz działanie sprzętów medycznych. Jest mi cholerne niedobrze. Tylko nawet nie mogę o tym nikogo powiadomić.

Nagle czuję ucisk mojego ramienia. Po chwili rozpoznaję, iż mierzone mi jest ciśnienie. Najchętniej bym wyła na cały głos. Niestety nie mogę.

Chyba wolałabym umrzeć niż czuć ten okropny ból. Dlaczego on jest taki duży? Chyba powinny działać leki przeciwbólowe. Właściwie to... gdzie ja jestem?

Czuję, że zaraz zwymiotuję. Zaciskając zęby, odwracam z oporem głowę w prawo, a pielęgniarka, widząc to, podchodzi do mnie i podstawia mi jakiś przedmiot pod usta. I w końcu wymiotuję... powietrzem.
Dobre sobie!

Pielęgniarka głaszcze mnie po głowie i ociera spływające po moich policzkach łzy.

- Pani Sarah... Sarah, będzie dobrze. To minie, obiecuję - uśmiecha się, co jeszcze bardziej mnie rozczula. Ponownie, starając się ignorować ból, odwracam głowę do poprzedniej pozycji.

Po około godzinie przychodzi do mnie mój lekarz.

- Jak się czujemy? - patrzy na mnie z góry. Zamykam tylko oczy, żeby powstrzymać wypłynięcie łez. - Możesz coś powiedzieć? - dopytuje. Na tyle, na ile pozwala mi ból, kręcę głową. Próbuję coś z siebie wykrztusić, lecz nie mogę, co powoduje ponowne uronienie łez.

- Niedawno miała torsje, jednak nic nie wydaliła - pielęgniarka podchodzi do doktora Sherman'a.

- Rozumiem... mówić też na razie nie może. Nawet szeptać. No nic, trzeba poczekać. Kontrolujcie parametry życiowe. Możecie też wpuszczać jej rodziców, jej matka jest lekarzem - informuje doktor.

- Oni chyba są gdzieś tutaj. Mógłby ich pan w takim razie zawołać?

- Dobrze, idę.

Po niedługim czasie do mojego łóżka przybiega tata.

- Mamy nie wpuścili, bo była cała zapłakana, a pielęgniarka powiedziała, że mogłaby tylko pogorszyć tym Twój stan - mężczyzna wywołuje tymi słowami mój lekki uśmiech. - Och, kochanie. Tak się o Ciebie martwiliśmy. Ta operacja trwała i trwała. Przeraziliśmy się, kiedy to przedłużało się do czterech godzin. Myśleliśmy... a zresztą, nie będę Ci teraz tego opowiadał.

Widzę w jego oczach łzy. Nie mogę tego znieść, więc zamykam powieki, żeby tego nie widzieć. Nawet nie słucham już, co do mnie mówi. Chciałabym, żeby przestało mnie boleć. Chciałabym stąd wyjść i móc się swobodnie poruszać. A jeśli nie to... Chciałabym umrzeć.

Po chwili tata wychodzi, a ja znowu jestem pozostawiona nudzie i własnym myślom. Ciekawe, co u Jasona. Co u Jane. Co u Dana...

Myśl o nim przyprawia mnie o szybsze bicie serca, co słyszę na aparaturze. Czy teraz o mnie myśli? Czy zastanawia się, co się ze mną dzieje? Czy za mną tęskni? Może on tylko chce mnie zaliczyć, bo nie udało mu się to sześć lat temu.
Pierdolnij się.

Ta, ciekawe jak, jak mnie wszystko boli.

Boję się. Boję się tego, że on mnie skrzywdzi. Tak jak wtedy, a nawet gorzej. Znowu mnie zostawi, znowu złamie mi serce, którego tym razem nie zdołam posklejać. Chcę mu zaufać, chcę uwierzyć, że on naprawdę mnie kocha. Tylko coś mnie przed powstrzymuje. Poza tym, my nie możemy. Ja mam Jasona, ponadto to relacja szef - pracownik. Dodatkowo mój ojciec...

Dlaczego to musi być takie trudne? Dlaczego za moje szczęście muszę płacić taką cenę? Wszystko jest przeciwko nam. Wszystko i wszyscy. Żeby móc być w końcu spełniona w związku z Danem, musiałabym skrzywdzić tyle osób. Chyba nie zniosłabym ich cierpienia. Zjadłyby mnie moje wyrzuty sumienia. Muszę poświęcić swoje szczęście w zamian za szczęście ważnych dla mnie osób. A moja miłość... moja miłość nie może ujrzeć światła dziennego.

Zakazana miłość.

Cześć! Mam nadzieję, poczujecie prawdę w tym rozdziale... pozdrawiam i do następnego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro