Rozdział XXXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I znowu ta wstrętna choroba samolotowa. Głowa mi pęka, uszy strasznie mnie bolą, do tego niedobrze mi. Wtulam się w Dana, tak jakby miało mi to pomóc. Duchowo owszem, ale fizycznie zaraz umrę w męczarniach.

- Co jest? - blondyn spogląda na mnie z troską i zauważa grymas na mojej twarzy.

- Nie znoszę latać samolotem - odpowiadam cicho.

- Nie myśl o tym, może powinnaś zasnąć - całuje mnie w czubek głowy.

- Chciałabym - wzdycham ciężko.

Dodatkowo im bliżej do Stanford, tym bardziej nasilają się moje obawy co do rozmowy z rodzicami. Spotykanie się z Danem to jedno, ale ślub... zabiją mnie. Na bank. Mój mąż nie będzie miał po mnie co zbierać. Ba! Po sobie również, bo jego też zabiją.

Mój ojciec jest zawzięty i uparty. Nie ulegnie, nie zmieni swojego zdania nawet kiedy nie ma racji. Jest jak biblijny niewierny Tomasz. Nie uwierzy, dopóki nie zobaczy. Nie przekonam go do mojego męża. Tyle że to jest i będzie jego problem - i tak Dan będzie jego zięciem. Czy mu się to podoba, czy nie.

Mama jest inna. Mimo że nie lubi Boltona, to jeśli powiem jej i sama zobaczy, iż jestem z nim naprawdę szczęśliwa, zaakceptuje go. Uwierzy mi. Być może nawet polubi blondyna. Mam taką nadzieję, bo na tatę nie mam co liczyć.

Ciekawe jak będzie z moją teściową. Czy mnie zaakceptuje, polubi. Oby mnie tolerowała. Dan chyba nadal z nią mieszka, może będzie typową mamusią, która nie pozwala kobietom zbliżać się do jej synka?

Właśnie! Mieszkanie! Wspólne mieszkanie! Jesteśmy małżeństwem, więc powinniśmy mieszkać razem. Teraz pytanie - gdzie? W moim mieszkaniu czy w jego domu, w którym mieszka też jego matka?

- Kochanie - spoglądam w górę na jego twarz.

- Tak?

- Gdzie my będziemy mieszkać?

- U mnie - uśmiecha się jakby nigdy nic.

- A moje mieszkanie? - dopytuję.

- Nie wiem, sprzedamy? Zatrzymamy? Co byś chciała z nim zrobić?

- Nie mam pojęcia - spuszczam głowę, wzdychając.

- Twoje mieszkanie jest małe, a ja mam dom. Co prawda mieszka ze mną mama, ale uwierz mi, nie będzie nam przeszkadzać. To świetna kobieta, sama kazała mi o Ciebie walczyć - śmieje się.

- Słucham? - prostuję się. Jestem w szoku, ogromnym szoku.

- Naprawdę. Rozkazała mi wziąć się w garść i odzyskać Cię.

- Przecież nawet mnie nie zna.

- Ale widziała, co ze mną zrobiłaś. Że tylko z Tobą byłem naprawdę szczęśliwy. A matka to matka, ona o swoich dzieciach wie wszystko.

Wnioskuję, że mój mąż jest bardzo zżyty ze swoją rodzicielką. Kiedy o niej mówi, jest uśmiechnięty, zadowolony. Zawsze wypowiada się na jej temat ciepło, chwali ją. Na szczęście nie wygląda mi na maminsynka.

- A co z Twoim tatą? - ponownie wtulam się w tors Dana.

- Zmarł. Miałem wtedy osiem lat, nie pamiętam zbyt wiele - smutnieje.

- Przepraszam, nie chciałam pogorszyć Ci humoru.

- Skarbie, ja jestem najszczęśliwszy na świecie - całuje mnie czule.

- Ja też - dopowiadam w myślach.

Musimy wziąć taksówkę, gdyż żadne z nas nie zostawiło pod lotniskiem samochodu. Ustaliliśmy, że najpierw pojedziemy do Dana. Mam nadzieję, że pokrzepiająca rozmowa z mamą blondyna da nam więcej odwagi i siły na zmierzenie się z moim ojcem. Ponadto od razu zobaczę, gdzie będę mieszkać. Nigdy nie byłam w mieszkaniu Boltona i jestem bardzo ciekawa, co zastanę.

Po około trzydziestu minutach wysiadamy pod naszym domem. Jest to dwupiętrowy, brzoskwiniowy budynek. Ładny, podoba mi się. Oglądam go z zaciekawieniem, podczas gdy mój mąż wyciąga nasze bagaże z taksówki.

- Podziwiasz czy myślisz, jak stąd uciec? - pyta, kiedy staje obok mnie.

- O matko, biorę dupę w troki i spieprzam stąd - udaję przerażoną.

- Nie dam Ci uciec - Dan przyciąga mnie do siebie i całuje mnie w czoło.

- Nie zamierzam tego robić - szepczę.

- Dzieci! - słyszymy nagle głos kobiety. Automatycznie odskakujemy od siebie i spoglądamy w stronę drzwi wejściowych domu.

Tam stoi uśmiechnięta blondynka, na oko ma jakieś pięćdziesiąt lat. Jest niska, szczupła i ładna. Już wiem, po kim mój mężczyzna odziedziczył urodę.

- Witaj, mamo - blondyn ciągnie mnie za rękę i podchodzi do swojej rodzicielki oraz całuje ją w policzek.

- Czy to jest ta osoba, o której myślę? - kobieta patrzy na mnie z błyskiem w oku, przez co rumienię się.

- Tak, to ona. Sarah Cre... Bolton. Moja żona - mówi dumnie, jednak niepewnie spogląda na matkę, która widocznie jest w szoku.

- Żona? O czym Ty mówisz, synu?

- Opowiemy Ci w środku. Sarah, kochanie, poznaj moją mamę, Aubrey Bolton.

- Bardzo mi miło - nieśmiało podaję dłoń teściowej, a ona chwyta ją w uścisk.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteście razem. Tacy szczęśliwi. Tylko proszę mi wyjaśnić, o co chodzi z tą żoną!

- Dobrze mamo, w środku - Dan przewraca oczami, po czym wraca po walizki i wszyscy wchodzimy do domu.

Wnętrze jest wykonane nowocześnie. Utrzymane w ciepłych barwach, skromnie ale modnie. Nie mam zamiaru wprowadzać zmian po przeprowadzce.

- Powiecie mi? - naciska Aubrey, kiedy siadamy na kanapie w salonie.

- Poprosiłem Sarah o rękę i zgodziła się zostać moją żoną. Dzień później wzięliśmy ślub. Spontaniczny, ale nie żałujemy. Wybacz mamo, że nic nie wiedziałaś - przeprasza Dan.

- Synu, dla matki ślub jedynego syna to niezwykle ważne wydarzenie - kobieta kręci głową. - I bardzo chciałam być tego świadkiem, ale skoro tak postanowiliście... Najważniejsze, że jesteście szczęśliwi. A szczęście mojego dziecka jest dla mnie najważniejsze - uśmiecha się.

Oddycham z ulgą. Słowa blondyna sprawdziły się. Jego mama jest niesamowita. Nie ma do nas pretensji, chociaż wiadomo, iż jest jej trochę przykro, że nie miała możliwości być tam z nami. Chciałabym, żeby moi rodzice byli tego samego zdania. Żeby moje szczęście było dla nich najważniejsze.

- Najtrudniejsze jeszcze przed nami - wtrącam przygaszona moimi myślami.

- Co się dzieje? - moja teściowa siada obok i obejmuje mnie swoim ramieniem.

- Moi rodzice, a szczególnie tata, nie lubią Dana. Właśnie przez mojego ojca pani syn...

- Nie pani, proszę. Mów mi na Ty - przerywa mi.

- Dobrze. Tak więc to przez tatę Twój syn ze mną zerwał. On go wręcz nienawidzi.

- Dlaczego? - Aubrey spogląda na blondyna, a ten tylko wzrusza ramionami.

- Nie wiemy tak naprawdę - odpowiadam.

- Dobrze, mamusiu, pogadacie sobie później, a teraz musimy jechać załatwić sprawę z moimi teściami - ucina naszą rozmowę mój mąż, po czym wnosi walizki na górę. Idę za nim.

Kiedy wchodzimy do jego pokoju, stwierdzam, że tutaj muszę coś zmienić. Jest to pokój typowo męski. Wszędzie plakaty samochodów, malachitowy kolor ścian, zagracone biurko.

- No to mężu, czeka nas remont naszej sypialni - wspieram ręce na biodrach.

- Nie podoba Ci się mój pokój? - udaje urażonego.

- Jest odpowiedni dla kawalera.

- Skoro tak, to niech będzie odpowiedni dla żonatego mężczyzny.

- I dla mężatki - wtrącam.

- Dla szczęśliwego małżeństwa - puszcza mi oczko.


Podjeżdżamy samochodem Dana pod dom moich rodziców. Ze strachem wysiadam z auta i, trzymając się za ręce z moim mężem, podchodzimy do drzwi. Oddycham ciężko.

- Gotowa? - blondyn ściska mocniej moją dłoń.

- Nie wiem - wypowiadam cicho.

Mężczyzna puka do drzwi. Mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy z mojej piersi. Chciałabym być w tym momencie odważna. Oby śmiałość przyszła w trakcie rozmowy, która zapewne nie będzie przyjemna.

Po chwili otwiera moja mama. Z niedowierzaniem patrzy na mojego towarzysza, po czym swój wzrok przenosi na nasze ręce.

- Cześć - odzywam się w końcu. - Przyszliśmy porozmawiać. Na spokojnie.

- Wejdźcie - mówi ozięble, a następnie wchodzi w głąb domu. - Jack! - woła ojca i w tym momencie mam wrażenie, że zemdleję.

- Tak? - w korytarzu pojawia się mój tata, a kiedy nas zauważa, na jego twarzy maluje się niezadowolenie.

- Dzień dobry - odzywa się Bolton.

- Co on tu robi? - ojciec wskazuje palcem na blondyna.

- Jest ze mną. I jest moim mężem - wypowiadam prosto z mostu.

Mama blednie, tata wręcz czerwienieje z wściekłości.

- Słucham?! - zauważam, że zaciska dłonie w pięści.

- To, co słyszałeś. Pobraliśmy się w tajemnicy przed wszystkimi - czuję, że odwaga do mnie przychodzi.
Tak jest!

- Czyś Ty do reszty zwariowała?! Ty myślisz w ogóle? Nie przeszkadza Ci prawda, o której się dowiedziałaś?

Czuję, że Dan się spina. Zapewne przypomniał sobie niemiłą sytuację, w której znalazł się kilka lat temu.

- Znam prawdę i akceptuję ją, bo nic innego zrobić nie mogę. Ty również. Przeszłości nie zmienimy, ale przyszłość owszem. Jeśli tylko będziemy chcieli. My chcemy, a Ty?

- Nie z nim! - drze się starszy mężczyzna.

- No to kurwa Twój problem, bo ja się z nim nie rozwiodę! Kocham go i będę z nim, a Twoje zdanie tu nic nie zmieni.

- Przemyśl to, inaczej stracisz...

- Nie! - przerywam mu. - To Ty stracisz córkę, jeśli tego nie zaakceptujesz. A Ty, mamo - zwracam się do milczącej kobiety - powinnaś stać po stronie swojego dziecka. Jestem szczęśliwa z Danem i doskonale o tym wiesz. Z obojgiem zerwę kontakt, jeśli sytuacja się nie zmieni. Żegnam - kończę i chcę wyjść, lecz zatrzymuje mnie mój mąż.

- Nie mam zamiaru krzywdzić państwa córki, bo jest miłością mojego życia. Niezależnie od tego, co pan o mnie myśli, nie zrobię jej nic złego. Do widzenia - wypowiada, po czym wychodzimy.

Wiedziałam, że tak będzie. Szczęście, że nie doszło do rękoczynów, do których zapewne doszłoby, gdybyśmy zostali dłużej. Tylko jaki byłby w tym sens? Padłoby po prostu więcej krzywdzących słów z obu stron. A to ostatnie, czego bym w tej chwili chciała.

No cóż, rodzice już wiedzą. Teraz czas na przyjaciółki. I Mandy.

Dobry wieczór! Na dobry koniec dnia wstawiam wam rozdział. Byle się podobał. Dobrej nocy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro