Rozdział XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się z myślą, iż dzisiaj jest ostatni dzień stycznia. Co to oznacza? Kontrola w szpitalu i odebranie wyników. Strach wkrada się do mojego umysłu. Co jeśli mam raka? Co jeśli okaże się, że moje dni są policzone? I to nie w latach, a w miesiącach.

Nie mam nawet ochoty otwierać oczu, nie mówiąc już o wstawaniu. Najchętniej cały dzień przeleżałabym w łóżku pod cieplutką kołderką.
I czekała na śmierć?

Macham rękami przed nosem, żeby odgonić od siebie złe myśli. Nagle słyszę cichy śmiech obok siebie, więc szybko otwieram oczy. Zauważam mojego męża ubawionego po pachy.

- Z czego się śmiejesz? - pytam zła.

- A Ty co robisz? - próbuje stłumić w sobie śmiech, jednocześnie naśladując moje ruchy rękami, za co dostaje ode mnie pięścią w ramię.

- Zamknij się - fuczę, po czym odwracam się na drugi bok, tyłem do niego.

Dan nie przejmuje się tym, po prostu głośniej się śmieje, a chwilę potem przyciąga mnie do siebie tak, że leżę między jego nogami oparta o nagi tors blondyna.

- Okres Ci się zbliża? - szepcze do mojego ucha, czym jeszcze bardziej doprowadza mnie do złości.

- Śpisz kurwa na kanapie - syczę wściekła i próbuję mu się wyrwać, jednak on mocno mnie trzyma.

- Przecież dopiero wstałem - śmieje się coraz bardzie.

- Dzisiaj też będzie noc - odwracam do niego głowę, aby posłać mu bezczelny uśmiech.

- Ja bym jednak wolał wypróbować z Tobą nasze nowe łóżko - mówi niby obojętnie, ale doskonale wie, że zainteresuje mnie tym zdaniem.

- Jak to?

- Skończyliśmy remont sypialni, która już na nas czeka. To nasza ostatnia noc w Twoim mieszkaniu, no chyba że mam spać na kanapie to...

- Och, zamknij się już - uciszam go mocnym pocałunkiem.

Mój kochany mąż zdecydował nie tylko od razu po powrocie do Stanford przenieść mnie do siebie, ale też spełnił moją prośbę i zaczął remont sypialni. Dlatego mieszkanie u mnie nie skończyło się na jednej nocy. Powiedziałam mu, jaki wystrój mnie interesuje, ale ostatecznie nie wiem, jak postanowił. Nie pozwolił mi wchodzić do pokoju.

- Moja droga żono, decyzja należy do Ciebie.

- Ale Ty głupi jesteś. Przecież oczywiste jest, że chcę w końcu normalnie z Tobą zamieszkać w naszej, mam nadzieję, pięknej sypialni - przewracam oczami.

- Kierowałem się Twoimi wskazówkami - chwyta moją dłoń w swoją i zaczyna bawić się moimi palcami.

- Ja myślę - wypowiadam, po czym zauważam, że Dan skupił swoją uwagę na mojej obrączce.

Przypomina mi się w tej chwili nasz ślub, szczególnie przysięga małżeńska. To uczucie, kiedy Dan patrzył na mnie wzrokiem przepełnionym miłością i szczęściem, a z jego ust powoli płynęły wymarzone słowa, że ślubuje mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że mnie nie opuści aż do śmierci. Pamiętam doskonale moment, kiedy przez zaszklone oczy patrzyłam, jak wsuwa na mój palec obrączkę. Nie zapomnę jego przepięknego uśmiechu, kiedy obiecywałam mu to samo.

- Też myślisz o tym dniu? - odzywa się blondyn, kiedy zauważa szeroki uśmiech na mojej twarzy. Kiwam tylko głową, po czym łączę nasze ręce tak, aby obrączki się ze sobą stykały.

- Nie będziesz żałował? - spoglądam na jego twarz.

- Nigdy.

- Nawet jak będę miała raka i trzeba będzie się mną opiekować? - zadaję pytanie, które nie podoba się mojemu mężowi.

- Przestań tak mówić! W zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, tak? Nie będziesz miała tego cholernego raka! - spina się.

- Boję się tych wyników.

- Będę z Tobą. Musimy się w końcu dowiedzieć. Chodź, zbieramy się - czule całuje mnie w czoło, po czym oboje zwlekamy się z łóżka.

Trzymając się za ręce, wchodzimy w ciszy do szpitala. Od razu kierujemy się na odpowiednie piętro do doktora Sherman'a. Oddycham ciężko, a czuję się tak, jakbym szła na ścięcie.

Rak nie jest dobrą perspektywą na dalsze życie. Muszę się liczyć z taką diagnozą, widziałam przecież przerażenie w oczach mojej mamy, kiedy przekazywała mi wyniki biopsji.

Spoglądam na Dana, po czym pukam niepewnie do drzwi gabinetu chirurga. Sekundę później wchodzę do pomieszczenia.

- Dzień dobry, doktorze - witam się ze smutnym uśmiechem na twarzy.

- Och, dzień dobry, Sarah. Wejdź, proszę - spogląda to na mnie, to na Dana.

- To jest... em, mój mąż - wyjaśniam mężczyźnie, który kiwa głową na znak zrozumienia.

- Jak się czujesz?

- Fizycznie jest okej, czasem boli mnie ta rana, ale da się przeżyć - odpowiadam, zasiadając na krześle przed Sherman'em. Dan usadawia się obok mnie.

- A psychicznie? - docieka lekarz.

- Boję się wyników - spuszczam głowę, a swoimi dłońmi bawię się brzegiem mojej bluzki.

- W takim razie nie będę Cię... was dłużej trzymał w niepewności. Proszę bardzo - wręcza mi kartkę z wynikami, w którą natychmiast się wczytuję.

Rozpoznanie mikroskopowe:
Gruczolak pęcherzykowy oksyfilny lewego płata tarczycy. Zmiana usunięta doszczętnie. Pozostały miąższ tarczycy z cechami przebudowy guzkowej, niekiedy degeneracji i ogniskowo metaplazji oksyfilnej w pełni i nie w pełni wyrażonej. Bez zmian patologicznych.

- To znaczy, że? - dopytuje Dan, kiedy kończy czytać.

- Nie masz raka, Sarah. To niegroźny gruczolak. Nie będziesz wymagała leczenia, jedynie musisz do końca życia brać leki i przynajmniej co pół roku pozostawać pod opieką endokrynologa. Ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze.

Ciężki kamień spada mi z serca. Jestem szczęśliwa, bo jestem zdrowa. Nie mam raka. NIE MAM RAKA! Chciałabym skakać z radości, jednak powstrzymam się, zważając na miejsce, w którym się znajduję. To taka niesamowita ulga.

Doktor Sherman wykonał jeszcze USG, po czym z uśmiechem pożegnał się z nami. Wychodząc ze szpitala, mam ochotę piszczeć z radości. Nie umiem opisać tego, co teraz czuję. Jestem spokojna i szczęśliwa.

- Widzisz, od razu mówiłem, że będzie dobrze - mój mąż przyciąga mnie do siebie i przytula mocno.

- Tak bardzo się cieszę - uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.

- To zaraz będziesz cieszyła się jeszcze bardziej jak pokażę Ci naszą sypialnię - składa na moich ustach szybki pocałunek, a następnie prowadzi mnie do samochodu.

Jestem podekscytowana wizją wspólnego mieszkania z Danem. Nie mogę się doczekać, aż w końcu zobaczę odnowiony pokój. Pokładam ogromne nadzieje w tym, że naprawdę będzie ładny. Chociaż w sumie... oby był ze mną mój mąż, wtedy nie będzie mnie obchodził kolor ścian czy rodzaj mebli.

Kiedy blondyn parkuje auto na miejscu, jak burza wysiadam i biegnę do domu. Pokonuję po dwa stopnie schodów na raz, po czym z impetem otwieram drzwi naszej sypialni. I stwierdzam, że jest pięknie!

Dan się postarał. Pokój pomalowany na dwa kolory - ècru oraz orzechowy. Przy lewej ścianie duże, żelazne białe łóżko, podobne do tego z mojego rodzinnego domu, a po jego bokach tego samego koloru szafki nocne. Po prawo duża biała szafa z lustrem, a obok niej komoda i kilka półek.

- Kocham Cię - rzucam się na mojego męża, kiedy do mnie dobiega. Całuję go namiętnie i z pasją. On popycha mnie lekko do pokoju, a nogą zamyka za nami drzwi.

Dan kładzie mnie na łóżko i od razu zaczyna mnie rozbierać. Ściąga ze mnie mój płaszcz, po czym bierze się za guziki mojej koszuli. Pocałunki przenosi na moją szyję, a ja odchylam do tyłu głowę.

- Sarah, podoba Ci się pokój? - do naszej sypialni bez pukania wpada Aubrey Bolton. Zażenowani odrywamy się od siebie, a ja trzęsącymi się rękami próbuję zapiąć swoją koszulę. Moja teściowa jest widocznie zawstydzona. - Przepraszam.

- Nie szkodzi. A co do pytania, tak. Podoba mi się - uśmiecham się krzepiąco. Spoglądam na Dana i widzę, że jest zły. Chce mi się śmiać.

- To ja już nie będę...

- Nie, nie! - przerywam jej. - Mam ochotę na coś słodkiego, dowiedziałam się, że jestem zdrowa. Przyrządzimy coś razem? - proponuję Aubrey.

- To wspaniale! - przytula mnie. - Idziemy pichcić!

Kiedy chcę wyjść, Dan chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.

- Przecież ze mną miałabyś lepsze słodkości niż jakieś tam ciasto - szepcze zdezorientowany.

- Wieczorem, kochanie - chwytam jego twarz w dłonie, po czym całuję go krótko i wychodzę z pokoju.

Cześć! Chciałabym wam z całego serca podziękować za wczorajsze #12 miejsce w rankingu! Jest mi tak bardzo miło. Nie mogę uwierzyć, że tak podoba wam się to, co piszę. To jest mój sukces, na który nawet nie oczekiwałam. Jesteście najlepsi, buźka!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro