Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wysiadamy z Zoey z taksówki, a kierowca życzliwie wyjmuje walizkę z bagażnika. Wyciągam z portfela dwa banknoty i z uśmiechem wręczam starszemu mężczyźnie. Pomimo protestów mojej przyjaciółki, chwytam za rączkę jej bagażu i ciągnę za sobą do kawiarni. Zajmujemy ciche i ustronne miejsce w kącie.
- Dlaczego właściwie przyleciałaś wcześniej? - zagaduję, kiedy już usadawiam się na krześle.
- Poleciałam wcześniejszym lotem. Były jakieś awarie... czy coś. Wiesz, zbytnio się tym nie interesowałam - rozprawia Zoey, przeglądając menu Nexus Cafe.
- Czy Ty kiedykolwiek byłaś czymś zainteresowana? - pytam, uśmiechając się głupio. Dziewczyna podnosi na mnie wzrok znad karty i unosi lekko lewą brew.
- Tak, aktualnie jestem zainteresowana wyborem kawy, na którą tutaj przyjechałyśmy. Jeśli natomiast pytasz ogółem, to jestem zainteresowana Twoim życiem myszko. Myślisz, że nie dochodziły mnie słuchy, co się tutaj wyprawia w tym Stanfordzie? Hm?
- Niby co ma się wyprawiać? - jestem zdziwiona. Na temat Matt'a wie chyba wszystko.
- To Ty mi powiedz - odkłada kartę na bok i niemiłosiernie przewierca mnie swoim wzrokiem.
- Nie mam pojęcia, co miałabym Ci powiedzieć. Jedynie tyle, że Matt miał wypadek. Na szczęście niegroźny. Oprócz tego wzięłam się w garść i to koniec z nim. Odkochuję się. Nie jest to ani trochę łatwe, ale staram się, naprawdę. Myślę, że oczy otworzyła mi Jane. Spojrzałam trzeźwo na to, co on mi zrobił, jak mnie potraktował. Cholera, jak ja mogłam być taka naiwna. Chciałam, żeby patrzył na mnie, zaczepiał mnie, nie zwracając w ogóle uwagi na to, w jaki sposób to robił. Byłam jak jakiś kret! Kompletnie ślepa. Na szczęście ocknęłam się w porę. Nie chcę dalej żyć złudzeniami, że coś z tego będzie. Bo nie będzie. I wiesz co? Bardzo się z tego cieszę. Naprawdę. Już dosyć się przez niego nacierpiałam, napłakałam. Dla kogo to wszystko? Dla chłopaka, który nie potrafi uszanować dziewczyny i jej uczucia? Który tylko czeka na okazję, żeby ją upokorzyć? Sorry, to nie dla mnie - kończę mój wywód i spoglądam na Zoey, która siedzi z otwartymi szeroko ustami i oczami ze zdumienia.
- A niech mnie... Ty naprawdę to powiedziałaś - mówi z uznaniem. Czuję się dumna z siebie.
- Tak, powiedziałam to. I wcale tego nie żałuję. Nie jestem też pod wpływem żadnych narkotyków czy alkoholu.
- Nie rozśmieszaj mnie, Craig. Ty i używki - chichocze. - Ale Ty musiałaś kogoś poznać - mówi, a dla mnie momentalnie ciekawe stały się moje trampki. Ta czerwień... - Aaa Craig, poznałaś jakiegoś przystojnego intruktora fitnessu o niesamowicie szmaragdowych oczach i ciele niczym bóstwo.
- Zoey jak zwykle w świecie marzeń. Nie, nie poznałam nikogo takiego.
- Takiego może nie, ale kogoś na bank.
- Poznałam, - potwierdzam i szybko podnoszę palec wskazujący do góry, kiedy widzę, że dziewczyna chce coś powiedzieć - ale to nic ważnego i poważnego. To właściwie jest nic. Kompletnie nic między nami nie ma.
- Bo Ci uwierzę. Gdyby nic między wami nie było, nie mówiłabyś tego z takim smutkiem, nie miałabyś takiego zdania o Crowley'u.
- To o niczym nie świadczy - staram się ją przekonać, lecz na marne.
- Nie przekonasz mnie, rozumiesz? NIE PRZEKONASZ MNIE - podkreśla każde wypowiedziane przez siebie słowo. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powiedzieć jej prawdę.
- To pracownik mojego taty. Niedawno zaczął u nas pracować. Ma 25 lat. Jest taki... niezwykły. Przystojny, intrygujący. Zawsze, kiedy sobie o nim przypomnę, mimowolnie się uśmiecham. Nie mam pojęcia, dlaczego. Podoba mi się, ale nic więcej. Poza tym... ma dziewczynę - oznajmiam.
- Nieźle. To sobie wybrałaś obiekt westchnień. Jednakże takie wyzwania lubię najbardziej - mówi z błyskiem w oku.
- Co masz na myśli? - marszczę brwi. Zoey jest nieprzewidywalna, więc lekko obawiam się jej odpowiedzi.
- Jak to co? On będzie Twój, mówię Ci. Damy radę - uśmiecha się od ucha do ucha.
- Zwariowałaś? Jak niby chcesz to zrobić? Dziewczynę mu zabijesz? Wywieziesz gdzieś? Proszę Cię, Zoey. Zejdź na ziemię. Poznałam go, okej, fajnie. Nic więcej.
- Możesz mi opowiedzieć wszystko od początku? - prosi moja przyjaciółka, więc spełniam jej prośbę. Mówię jej o wszystkim. O poznaniu w gabinecie taty, o jego wizycie w domu, o podwózce. Zoey uważnie słucha, chwilami się nad czymś zastanawiając.
- I wszystko jasne. Leci na Ciebie. Nie ma innej opcji - klaszcze w dłonie z uśmiechem. Jestem, lekko mówiąc, poirytowana.
- Skąd Ty to niby możesz wiedzieć, co? Nie znasz go, ja też nie. Powiedziałam Ci niewiele, bo tylko tyle tego było. Zapewne chciał się trochę pobawić z małolatą. Zoey, dzieli nas 8 lat różnicy, rozumiesz to? Co on mógłby zobaczyć w takiej gówniarze? Odpowiedź jest jednoznaczna - nic.
- Na litość boską, Sarah! Uwierz, że nawet po tych sytuacjach można stwierdzić, że Ty też mu się podobasz. Więcej wiary w sobie. Masz super ciałko, jesteś piękna. Jest na czym oko zawiesić.
- Nie tylko wygląd się liczy - spuszczam głowę.
- Wiem, mycha, wiem. Ale Ty nie tylko wyglądem przyciągniesz faceta. Gdybym miała wymieniać wszystkie Twoje zalety, już dawno zdążyliby zamknąć kawiarnię. Dlaczego nie możesz w siebie uwierzyć, co?
- Nie wiem. Nie wiem - kręcę głową. - Zamówmy już coś, okej?
- W porządku, ale nie myśl, że dam Ci spokój - mówi Zoey, a ja przewracam na nią oczami.

Z Nexusa nie jest daleko do mojego domu, więc kiedy już wychodzimy, postanawiamy wrócić pieszo. Podczas naszej drogi Zoey na szczęście nie porusza tematu Dana. Rozmawiamy teraz o tym, co dzieje się u niej. Chłopak, którego poznała ostatnio na imprezie, Sam Moore, wyznał jej w końcu miłość i są razem. Z całego serca im kibicuję. Wiem, że Zoey go kocha i że jest z nim szczęśliwa.

Przechodząc obok warsztatu samochodowego taty, czuję nagłe szarpnięcie. Brunetka ciągnie mnie do środka.
- Co Ty robisz do cholery?! - piszczę zirytowana.
- Odwiedzimy tego Twojego mechanika - wyraźnie z siebie zadowolona dziewczyna wchodzi do warsztatu, trzymając mnie za rękę.
- Zabiję Cię - syczę, ale chyba mnie nie słyszy. Rozgląda się, a po chwili jej wzrok natrafia na Dana. Przyjaciółka spogląda na mnie i sugestywnie porusza brwiami. Dosyć zabawnie to wygląda w jej wykonaniu. Podnoszę wzrok na Boltona i ku mojemu zdziwieniu, on patrzy na mnie. Zmierza w naszym kierunku.
- Witam. Jest szef? - zaczyna Zoey.
- Dzień dobry, aktualnie go nie ma - mówi chłopak, nie odrywając ode mnie wzroku. Sama też cały czas patrzę mu w oczy. - Cześć Sarah.
- Cześć - odpowiadam cicho i spuszczam głowę.
- Kiedy będzie? - kontynuuje moja przyjaciółka.
- Powinien być za jakąś godzinę. Mogę w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję. W takim razie zobaczymy się z nim wieczorem w domu - odpowiada Zoey i spogląda na mnie. Ze zdenerwowania kurczowo trzymam się rączki walizki, żeby czasem nie upaść. Co się ze mną dzieje? Przecież to niemożliwe, żeby mój umysł, moje ciało, aż tak reagowało na Dana, no bez jaj. - Sarah, wszystko w porządku? - przyjaciółka dotyka mojego ramienia.
- Tak, w jak najlepszym. My już pójdziemy - mówię pośpiesznie i odwracając się na pięcie, ruszam w stronę wyjścia.
- Poczekaj, pomogę Ci - słyszę za sobą głos Dana, a po chwili walizka, którą trzymałam, znajduje się w rękach chłopaka.
- Nie trzeba. To tylko kilka kroków, a Ty masz pracę - staram się go pozbyć.
- W warsztacie jest Mark i Greg i tak jak mówiłaś, to tylko kilka kroków - obdarowuje mnie swoim zabójczym uśmiechem.
- Dziękujemy za pomoc, przyda nam się, bo panna Craig już dosyć długo ciągnie tę walizkę - wtrąca się Zoey, a ja mam ochotę ją udusić. Kompletnie zwariowała. Dan informuje współpracowników, że wychodzi na chwilę i już we trójkę zmierzamy do mojego domu. Idziemy chodnikiem, kiedy zaczyna robić mi się słabo. Nogi robią mi się jak z waty i nie mam siły dalej iść. Uspokój się, jeszcze trochę i będziesz na miejscu - dopinguje mnie moja podświadomość, lecz na marne. Czuję, jakbym nie miała nóg i upadam.
- Sarah! Jasna cholera! - słyszę nad sobą krzyk Zoey. Po chwili czuje, jak mocne, umięśnione ramiona obejmują mnie i unoszą do góry. Otwieram oczy i zauważam, że Dan wziął mnie na ręce. Zarzucam mu ręce na szyję i pozwalam zanieść się do domu. Co jest dla mnie dziwne, czuję się błogo i bezpiecznie w jego ramionach. Wdycham jego zapach, który od razu stał się moim ulubionym. Orzeźwiające perfumy, zapach warsztatu i zapach jego ciała. Idealna mieszanka. Uśmiecham się.
- Maleńka, wszystko w porządku? - szepcze mi do ucha Dan, na co się rumienię. Nazwał mnie Maleńką.
- Tak, chyba tak - mówię cicho. Chłopak uśmiecha się i czeka, aż Zoey otworzy drzwi do domu.
- Teraz przeniosę Cię przez próg - oznajmia, a w jego oczach widzę iskierki. Obdarzam go szerokim uśmiechem.
- Czyżbym w stanie mojego chwilowego nieogarnięcia na chodniku zdążyła Cię poślubić? - zadaję pytanie, którym sama siebie zadziwiam.
- Jeszcze nie - mruczy seksownie i będąc już w salonie, kładzie mnie na kanapie.
- Dziękuję Ci za pomoc - uśmiecha się do niego Zoey i podaje mu rękę, którą on po chwili ściska.
- Nie ma za co. Uważaj na siebie, Sarah. Wolałbym nosić Cię na rękach w innych okolicznościach - uśmiecha się do mnie i wychodzi z domu.
- Mycha, co się stało? - brunetka siada przy mnie i trzyma moją dłoń.
- Nie mam pojęcia. Tak nagle zrobiło mi się słabo.
- Wiesz co, Ty mu się cholernie podobasz. To, jak na Ciebie patrzy, jak mówi... ahh, dziewczyno! Pasujecie do siebie idealnie! - po jej wcześniejszym zmartwionym wyrazie twarzy nie ma już śladu. Zastąpił go olśniewający uśmiech.
- Uspokój się, Zoey. To nic takiego - próbuję ją uspokoić, lecz nie ukrywam, bardzo radują mnie jej słowa.
- Cały czas się rumienisz przez niego. Sarah, Ty się w nim zakochałaś.
- Co Ty pieprzysz? - otwieram oczy ze zdumienia.
- Mówię, jak jest. I z tego, co widzę, to on jest zakochany w Tobie.
- To niemożliwe. Nie można się tak szybko w kimś zakochać. Poza tym on ma dziewczynę.
- Gówno mnie obchodzi jakaś jego dziewczyna. I uwierz mi, można się zakochać. Tymbardziej, jeśli to ten jedyny.

Cholera. Zakochałam się w Danie Boltonie.

Cześć Wam! Jak mijają wakacje? Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. Dodaję Wam rozdział. Miłego czytania! Buziaki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro