Rozdział XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dan

Siedzę w barze i popijam kolejny łyk piwa. Czekam na swojego przyjaciela, do którego zadzwoniłem już jakieś dwadzieścia minut temu, a tego ćwoka nadal nie ma.

Cały czas myślę o tym, co stało się wczoraj. Co ja zrobiłem. Pocałowałem Sarah. To była chwila pełna fascynacji, pożądania... Ale zżerają mnie wyrzuty sumienia. Zdradziłem przecież Monique. Podle się z tym czuję, ale z drugiej strony jestem, cholera, dumny z siebie i ze swojego czynu, bo już dawno chciałem to zrobić. Od samego początku intryguje mnie panna Creig. Ma w sobie coś takiego, co nie pozwala mi przestać o niej myśleć. To nie jest zwykła dziewczyna. Ona jest taka... taka inna. Wyjątkowa.

Co ja pierdolę! Jestem w związku z Monique, a Sarah to pewnie przelotna fascynacja, chwilowe zauroczenie. Przecież może tak być po trzech latach związku. Może... Prawda?

Moje przemyślenia przerywa pojawienie się Jamesa.
- Cześć, stary - przyjaciel podaje mi rękę i przysiada się do mojego stolika.
- No w końcu się jaśnie pan pojawił - mówię z ironią.
- Sorry, nie mogłem wcześniej. Mów, co się stało, że tak pilnie chciałeś się spotkać.
- Wczoraj pocałowałem Sarah - wyznaję, a James patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Kelner! Poproszę podwójną szkocką dla mnie i dla kolegi - woła, po czym zwraca się do mnie. - No stary, to sobie narobiłeś bagna - klepie mnie po plecach.
- Ta... Jakbym sam nie wiedział.
- Ale co, fajnie było? - pyta, kiedy kelner stawia przed nami kieliszki.
- Człowieku, świetnie się z nią całuje - przypominam sobie najlepsze wydarzenie wczorajszego dnia.
- I nic więcej? - James porusza sugestywnie brwiami.
- Debilu, nie przeleciałem jej! - wykrzykuję, na co kilka osób z sąsiednich stolików odwraca się w moją stronę.
- To szkoda, stary. Ja tam bym to zrobił.
- Spróbuj ją tknąć, a będziesz mógł już sobie dół na cmentarzu kopać - przybliżam się do niego i syczę wściekły.
- Spokojnie, Bolton. Wiem, że jest Twoja. Kochasz ją - wypowiada spokojnie, opróżniając jeden kieliszek. Odpływa mi cała krew z twarzy, kiedy słyszę jego słowa.
- Co... co Ty powiedziałeś? - krztuszę się powietrzem.
- To, co słyszałeś. Kochasz tę dziewczynę, przecież to widać. Jeśli masz mi zamiar mówić, że jest inaczej, to oszukujesz samego siebie. Tylko nie bądź ciotą i nie spieprz tego. Zostaw tę przygłupią laskę, tę Monique, i cholera bierz się za Sarah, bo Ci ją ktoś zwinie sprzed nosa i gówno z tego będzie - kończy i puka palcem w moją głowę. Odsuwam się od niego zirytowany.
- Gówno będzie, bo gówno wiesz.
- Właśnie dobrze wiem, a Ty sam siebie oszukujesz, Bolton. Bo to po Tobie widać. Dlatego nie dziwię się, że Monique się o nią przyjebała.
- Dobra zamknij mordę, pieprzony filozofie - jednym haustem wypijam swoje piwo oraz dwa kieliszki szkockiej. James śmieje się tylko pod nosem, na co posyłam mu wściekłe spojrzenie.

Nazajutrz okropnie pęka mi głowa, bo spotkanie z Jamesem w barze toczyło się jeszcze przez dobrych kilka godzin. Szukam w apteczce jakichś proszków na ból głowy. Niestety nie znajduję ich i wkurzony odrzucam pozostałe leki na bok. Wyjmuję z szafki na górze kubek i postanawiam zrobić sobie kawę. W momencie, kiedy nasypuję jej do naczynia, rozlega się pukanie do drzwi. Przewracam oczami i wlokę się, żeby otworzyć. Patrząc przez wizjer, zauważam, że to Monique. Otwieram szeroko drzwi i wpuszczam ją do środka.
- Od kiedy Ty pukasz? - rzucam na powitanie. Dziewczyna rzuca torebkę na szafkę w kuchni i przygląda mi się, kiedy wracam do robienia sobie kawy. - Napijesz się czegoś?
- Nie przyszłam tutaj popijać sobie kawki - syczy. Oho, będzie awantura.
- W takim razie po co przyszłaś? - pytam i słyszę, jak Monique prycha pod nosem.
- Chyba jestem Twoją dziewczyną? Czy może coś się zmieniło? - blondynka krzyżuje ręce na piersiach.
- Co niby miało się zmienić? Weź, proszę Cię, nie rób scen.
- No wiesz, może zdążyłeś już KOGOŚ zaliczyć - podkreśla przedostatnie słowo. Nie wytrzymuję.
- Dość tego! Ten związek nie ma sensu. Cały czas robisz z igły widły, ba! Ty nawet wymyślasz różne głupoty, żeby zrobić mi awanturę. Po jaką cholerę? Nie, nie zaliczyłem żadnej laski. Myślisz, że odsuniesz ode mnie każdą dziewczynę, według Ciebie potencjalną kochankę? Na mózg Ci chyba padło. Ja już tak nie chcę. Słyszysz? Nie chcę tego ciągnąć, bo to jest chore. Poza tym - przerywam i biorę głęboki oddech - męczysz mnie, bo ja... ja Cię nie kocham, Monique - kończę swoją wypowiedź. Widzę w jej oczach wściekłość.
- Ty idioto - zaciska dłonie w pięści.
- Nie chciałem tego tak zakończyć, ale nie dałaś mi wyboru.
- Jesteś pewien, że to koniec?
- Tak - wzdycham ciężko.
- Pożałujesz tego - rzuca na odchodne, chwyta swoją torebkę i wychodzi, trzaskając drzwiami. Oddycham z ulgą. Czuję się, jakby jakiś ogromny głaz spadł mi z serca. Uśmiecham się pod nosem. Dałem radę to zakończyć. To nie była miłość, to było swego rodzaju przyzwyczajenie. Teraz już wiem, że... kocham Sarah.

Cześć! Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Przyblokowało mnie, nie wiem, co mam pisać, chociaż w głowie zarys sytuacji jest. Mam nadzieję, że mi się poprawi. Chyba, że to koniec wakacji tak działa. Czytajcie, gwiazdkujcie i  komentujcie. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro