Rozdział XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z głębokiego, przyjemnego snu wyrywa mnie czyjś głos.

- Sarah. Sarah, wstawaj - wypowiada mój brat, Louis. Otwieram powoli oczy i przecieram je dłońmi. Na ustach chłopaka pojawia się uśmiech.

- Dlaczego mnie budzisz? - marudzę.

- Dzisiaj lecisz do Dallas i za pięć godzin masz samolot - mówi. - Przyniosłem Ci śniadanie, śpiochu.

- Dziękuję - podnoszę się do pozycji siedzącej i przeciągam się. Louis podaje mi tacę z tostami i sokiem jabłkowym.

- Tylko się nie zalej - śmieje się, a ja szczypię go w bok.

- Spokojna Twoja rozczochrana - odpowiadam, biorąc do ust tosta.

- Smacznego - Louis wstaje z mojego łóżka i wychodzi z pokoju. Spoglądam na swoją sypialnię. Po wczorajszym bałaganie prawie nie ma śladu. Podczas mojego pakowania po całym pomieszczeniu walały się ubrania, kosmetyki i tym podobne. Dzisiaj jedynie pod ścianą stoi duża walizka.

Do wyjazdu mam jeszcze ponad cztery godziny. Powinnam zdążyć wpaść do Jane i się pożegnać. Sprawa z Danem nadal nie została wyjaśniona i za nic nie mogę wymyślić, co zrobić. Miałam przecież przylecieć do Zoey już jako jego dziewczyna, a z tego, co widzę, to raczej tak nie będzie. Bo co ja mogłabym zrobić kilka godzin przed lotem?

I właśnie w tym momencie wpadam na radykalny pomysł. Po prostu do niego pójdę. Adres znajdę w dokumentach taty i po raz kolejny postaram się mu wszystko wyjaśnić. Wypijam do dna sok i z tostem w dłoni zrywam się z łóżka. Podchodzę do krzesła po przygotowane wczoraj rzeczy. Wkładam tosta do ust i, przytrzymując go zębami, zakładam czarny kombinezon z długim rękawem. Nakładam szybko lekki makijaż, a włosy rozczesuję. Zbiegam szybko na dół i zakładam czarne balerinki lace up. Otwieram drzwi, a moim oczom ukazuje się mama.

- A Ty gdzie się wybierasz, droga panno? - pyta kobieta.

- Yyy... do Jane, pożegnać się - rzucam na szybko, wymijam ją i biegnę w stronę warsztatu.

- Ale jej dom chyba nie w tę stronę - krzyczy za mną.

- Muszę jeszcze coś załatwić, pa - odkrzykuję i mama znika z moich oczu.

Po chwili jestem już przed serwisem. Te miejsce świeci jeszcze pustkami, gdyż w soboty pracują od 10, a aktualnie jest 8.29. Dziękowałam w duchu Bogu, że mam zapasowe klucze. Szybko otwieram warsztat i idę do gabinetu taty. Podchodzę do półki z dokumentami pracowników i wyciągam segregator podpisany nazwiskiem Dana. Kładę rzecz na biurku i otwieram, by poszukać adresu chłopaka.

- Co tak tutaj szperasz? - słyszę za sobą znajomy głos i przestraszona podskakuję, zrzucając segregator na podłogę. Odwracam się i zauważam Dana.

- Nic, nieważne - odpowiadam, podnosząc dokumenty i wkładając z powrotem na półkę. - A co Ty tutaj robisz?

- Przyszedłem do pracy.

- Tak wcześnie?

- Tak, jakoś tak wyszło.

- W porządku - spuszczam głowę w dół. Chciałabym zacząć główny temat, ale uleciała ze mnie cała odwaga.

- Słuchaj... możemy porozmawiać? - pyta niepewnie, a ja podnoszę na niego wzrok.

- O czym?

- O... - waha się. - O nas.

- Okej, w takim razie mów, o co chodzi.

- Chciałem Cię przeprosić za te moje ostatnie zachowanie, no wiesz...

- Wiem - wtrącam. - Mnie naprawdę nic z Chace'm nie łączy, nie mam pojecia, dlaczego wprowadził Cię w błąd.

- Okej, Sarah. Wierzę Ci - uśmiecha się. Wolnym krokiem podchodzi do mnie.

- Muszę już iść, wyjeżdżam dzisiaj i chcę się pożegnać z przyjaciółką - wypowiadam. Przeklinam się za to, ale w tej panice nie umiem inaczej.

- Jak to? Gdzie wyjeżdżasz? - jest zaintrygowany.

- Do Zoey na dwa tygodnie. Lecę do Dallas.

- Nie... nie pozwolę Ci wylecieć bez... - nie dokańcza.

- Bez?

- Bez ostatecznego wyjaśnienia sprawy. Posłuchaj, wiem, że przeciwko nam jest Twój ojciec. I zdrowy rozsądek zabrania mi Cię kochać - mówi, a ja nie chcę tego słuchać i omijam go, żeby wyjść.

- Aha - odpowiadam na wychodne. On jednak łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Czuję jego zapach, mój afrodyzjak. Unosi mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy.

- Zdrowy rozsądek zabrania mi Cię kochać, ale Cię kocham - uśmiecha się. Nie wierzę własnym uszom. Czy on właśnie... - I nie jestem w stanie dalej tego ukrywać. Nie potrafię.

- Dan... ja Ciebie też - szepczę. Po moim policzku spływa łza. Łza szczęścia.

- Bądź ze mną, Sarah - mówi cicho. - Bądź moja, tylko moja.

- Już jestem - uśmiecham się lekko. Dan muska lekko moje wargi, aby po chwili pogłębić pocałunek. Zupełnie tak, jakby chciał to zapamiętać, jakby chciał się mną nasycić przed wyjazdem. Po chwili odrywa się ode mnie.

- Musisz wyjeżdżać? - pyta.

- Za kilka godzin mam samolot.

- Okej, w porządku. Podwieźć Cię?

- Lepiej nie. Sam mówiłeś, jaki jest stosunek mojego taty do nas. No i właśnie, on tu może niedługo być. Muszę już iść - zarzucam ręce na Jego szyję.

- Rozumiem. Wiesz, że będę tęsknił?

- Ja też będę. Ale będę również najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, bo w końcu związałam się z facetem, którego kocham - moje słowa wywołują szeroki uśmiech na twarzy Dana. Chłopak całuje mnie na pożegnanie i pozwala odejść. Bardzo ciężko jest mi się z nim rozstać, szczególnie teraz. Ale jestem z nim. I jestem szczęśliwa.

Kochani, dziękuję wam za wszystko. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Gwiazdkujcie, komentujcie. Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro