Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekam na swój bagaż przy taśmociągu już dobre dziesięć minut. Zniecierpliwiona stukam palcami w udo i wypatruję bordowej walizki. W końcu zauważam ją i szybko zabieram z taśmy. Wychodzę przed budynek lotniska i uderza we mnie ciepłe, teksańskie powietrze. Co prawda w Stanford również jest gorąco, jednak w Texasie jest inaczej. Zresztą, mniejsza z tym.

Rozglądam się wokół. Nie widzę nigdzie Zoey, dlatego jest mi dosyć głupio i przykro. Zakładam na nos okulary przeciwsłoneczne i siadam na walizce. W pewnym momencie słyszę znajomy głos.

- Creig! - jak na zawołanie odwracam się w stronę źródła dochodzącego dźwięku. W moją stronę biegnie Zoey. Ucieszona wstaję, a dziewczyna rzuca mi się w ramiona.

- Rzeczywiście dawno mnie nie widziałaś - śmieję się.

- Jakby nie było, to dosyć dawno, bo aż w tamtym tygodniu.

- Tak się stęskniłaś?

- No pewnie! - wykrzykuje. - Ale teraz najważniejsze...

- Ojejku, wiem, co chcesz powiedzieć - wzdycham.

- No to jak? Mam szukać jakiejś super kiecki na Twoje wesele? - w jej oczach zauważam iskierki.

- Tak od razu? Może jeszcze nie, bo będzie za mała. Ale cieszyć się  ogólnie  możesz - uśmiecham się, a Zoey ponownie wpada w moje ramiona.

- Bardzo się cieszę! W końcu, w końcu jesteście razem. Ja wiedziałam, że tak będzie. Wy jesteście po prostu dla siebie stworzeni. Jeszcze jak on na Ciebie patrzy...

- Dobra, dobra. Nie rozmarzaj się za bardzo - dźgam ją palcem w bok, żeby przestała. Dziewczyna krzywi się.

- Opowiedz mi, jak to się stało. Od kiedy jesteście razem?

- Od dzisiaj - puszczam jej oczko. Otwiera usta ze zdziwienia.

- Jak to dzisiaj?

- Po prostu. Przed moim wyjazdem.

- To opowiadaj!

- Później, teraz powiedz, jak dotrzemy do Twojego domu.

- No właśnie... Sam za chwilę przyjedzie - widzę, jak Zoey rumieni się.

- Huhu, Zoey Thompson. Pani jest zarumieniona?

- Tak... jakoś... - spuszcza głowę zawstydzona.

- A mi wypominałaś rumieńce - udaję oburzenie i krzyżuję ręce na piersiach.

- Było, minęło. Cicho już, bo właśnie Sam idzie - mówi, a ja odwracam się w stronę, gdzie patrzy dziewczyna. Dostrzegam wysokiego, jasnego blondyna, ubranego w biały T-shirt i jeansy. Nie powiem, przystojny jest. Spoglądam na Zoey i widzę na jej twarzy szeroki uśmiech. Chłopak podchodzi do niej i całuje ją w policzek.

- Sam, to jest moja przyjaciółka, Sarah
- przedstawia mnie.

- Cześć, jestem Sam - blondyn podaje mi rękę, którą po chwili ściskam.

- Sarah, miło mi - uśmiecham się życzliwie.

- To co, jedziemy? - pyta chłopak i bierze moją walizkę.

- Tak, chodźmy - odpowiada Zoey i, biorąc Sama za rękę, prowadzi mnie do jego samochodu. Po chwili wsiadamy do auta i ruszamy do domu mojej przyjaciółki.

Gdy Sam wnosi mój bagaż do domu mojej przyjaciółki, z kuchni wychodzi jej mama, pani Elizabeth, i od razu do mnie podbiega, obdarzając czułym uściskiem.

- Sarah, skarbeńku! W końcu do nas przyjechałaś - mówi uradowana.

- Dzień dobry, pani Thompson - uśmiecham się.

- Stęskniliśmy się wszyscy za Tobą. Co u Ciebie, co u rodziców? Jak studia Louisa? - zasypuje mnie pytaniami.

- Mamo, proszę Cię. Ledwie weszła, a Ty już ją męczysz. Potem sobie pogadacie - Zoey ratuje mnie z krzyżowego ognia pytań, za co w duchu jej dziękuję.

- Dobrze, w takim razie zaprowadź ją do pokoju, niedługo zawołam was na kolację. Sam, zostaniesz?

- Z miłą chęcią, pani Thompson - chłopak obdarza mamę swojej dziewczyny szczerym uśmiechem.

- Chodźmy na górę - wypowiada moja przyjaciółka. Idę za nią, kiedy to w kieszeni zaczyna wibrować mój telefon. Wyciągam komórkę i zauważam na wyświetlaczu, że dzwoni jakiś nieznany mi numer.

- Słucham?

- Cześć Sarah - po drugiej stronę słyszę głos Dana. Uśmiecham się do siebie. Faktycznie, nie miałam jego numeru.

- Dan, cześć.

- Jak podróż?

- Dobrze, dziękuję. Jestem już u Zoey.

- A ja już za Tobą tęsknię - mówi cicho.

- Ja za Tobą też. Ale to szybko minie, zobaczysz. Ciebie mogę mieć cały rok, a z Zoey mam możliwość spotkać się jedynie w wakacje.

- Rozumiem, naprawdę. Będę musiał jakoś wytrzymać bez Ciebie te... no właśnie, na ile tam zostajesz?

- Dwa tygodnie.

- To będę musiał dwa tygodnie wytrzymać.

- Poradzisz sobie. Do tej pory sobie beze mnie radziłeś, to teraz również dasz sobie radę - uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

- Wiesz, jakie to było cholernie trudne?

- Wiem, czułam to samo, Dan.

- Dobra, kończę, bo musze wracać do pracy. Do usłyszenia - mówi i rozłącza się. Wpatruję się jeszcze przez chwilę w telefon.

- Co? Stęsknił się? - pytaniem zaskakuje mnie moja przyjaciółka.

- Tak - rumienię się.

- Okej, zostaw już ten telefon i chodź się rozpakować - mówi, a ja idę do mojego tymczasowego pokoju, żeby wykonać czynność, którą poleciła mi Zoey.



Hej! Przepraszam, że tak długo byliście zmuszeni do czekania na rozdział. Dziękuję za taką aktywność i proszę o więcej! Gwiazdkujcie, komentujcie. To dzięki wam osiągnęłam #36 miejsce w rankingu, dziękuję! Buziaki i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro