Rozdział XXVII
Nadszedł dzień wyjazdu do domu, co oznaczało ponowne roczne rozstanie z Zoey. Dziewczyna czeka właśnie ze mną na odprawę.
- Te dwa tygodnie minęły zdecydowanie za szybko - marudzi.
- Wiem, niestety wiem - odpowiadam.
- No i ostatecznie nie spałaś z Danem.
- O rany, Zoey! Związek nie opiera się głównie na seksie!
- Dobra, już dobra - podnosi ręce w geście obronnym.
- Jeśli przyjdzie na to czas, to zrobimy to.
- Okej, zrozumiałam. Swoją drogą, ciekawe, jak teraz będziecie się spotykać - zamyśla się.
- Jak to? - unoszę zdziwiona brew.
- Chodzi mi o Twojego ojca - wypowiada, na co wzdycham ciężko.
Faktycznie, sama się zastanawiam, jak teraz będzie wyglądał nasz związek. Wiadomo, kiedyś będę musiała powiedzieć tacie o nas, ale teraz... Teraz jest to raczej niemożliwe. Nie chcę, żeby przeze mnie Dan stracił pracę. Później coś razem wymyślimy.
Dan, żeby nie wzbudzać podejrzeń, wyjechał dwa dni temu i od wczoraj już pracuje. Chociaż nadal boję się tego, co rodzicom powie pani Thompson.
- Halo, Sarah! - z moich przemyśleń wyrywa mnie głos Zoey.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Dało się zauważyć. Musisz już iść na odprawę - moja przyjaciółka smutnieje.
- Będę tęsknić - przytulam ją mocno.
- Mam nadzieję, że uda nam się wcześniej zobaczyć, niż dopiero za rok.
- Postaramy się o to. Do zobaczenia - chwytam swoją walizkę i kieruje się do odprawy.
Po spokojnym locie jestem już w Stanford. Wychodzę przed budynek lotniska i zauważam Louisa z Marie. Domyślam się więc, że rodzice są w pracy. Z uśmiechem na twarzy podchodzę do mojego brata i przytulam go na raz z jego dziewczyną.
- Miło was widzieć - mówię, kiedy w końcu się od nich odrywam.
- Ciebie już mniej - odpowiada Lou. Mrużę oczy i wpatruję się w niego.
- Dobra, dobra. Tęsknił za Tobą - śmieje się Marie.
- Wcale nie - zaprzecza chłopak.
- Właśnie, że tak.
- Okej, spokój - teraz ja śmieję się z nich obojga. - Weź, braciszku, moją walizkę - wskazuję na stojący obok mnie bagaż i wysyłam Louis'owi buziaka w powietrzu. Chłopak przewraca oczami i wykonuje moje polecenie.
- Pewnie jesteś zmęczona - bardziej stwierdza niż pyta Marie.
- Właściwie to niezbyt. Rodzice kiedy będą w domu?
- Mama kończy o 19, a tata wyjechał na jakieś spotkanie, nie wnikałem. Podobno ma wrócić około północy - odpowiada Louis. Na moich ustach pojawia się chytry uśmieszek.
- To podrzucicie mnie do warsztatu, zrobię staruszkowi niespodziankę i ogarnę mu trochę w biurze - staram się zachowywać normalnie, ale w środku aż skaczę z radości. Spotkam się z Danem.
Wysiadam z samochodu pod warsztatem i w wyśmienitym humorze idę do środka.
- Dzień dobry - witam się z pracownikami. Panowie Greg i Mark uśmiechają się do mnie, a Dan podnosi głowę znad maski samochodu i wpatruje się we mnie.
- Witamy młodą szefową. Jak było na wakacjach? - pyta pan Mark.
- Na wakacjach było - spoglądam na Boltona - świetnie. Wręcz idealnie. Jakby co, jestem w gabinecie taty - informuję i znikam za drzwiami. Opieram się o ścianę, żeby chwilę odetchnąć. Dało się wyczuć te pociągające napięcie, kiedy czułam wzrok Dana na sobie. Moje serce bije jak oszalałe. Żeby się trochę opanować, zabieram się za uporządkowywanie dokumentów.
Wciągnięta w wir pracy, słyszę ciche pukanie do drzwi.
- Zapraszam - podnoszę głos, nie odrywając wzroku od dokumentów.
- Pani prezes, nie przeszkadzam? - odzywa się Dan. Podnoszę głowę i uśmiecham się do niego. Nie widziałam go tylko dwa dni, a stęskniłam się, jakbyśmy nie widzieli się przynajmniej rok. Podnoszę się z fotela i doskakuję do chłopaka, napadając też ustami na jego wargi. Chłopak oddaje pocałunek i popycha mnie lekko na biurko, zrzucając z niego wszystkie posegregowane wcześniej papiery, a następnie sadza mnie na meblu, nie przestając mnie całować. Władczo i namiętnie wdziera swój język do mojego gardła, a ja czuję falę rozkoszy rozlewającą się w moim podbrzuszu. Wplatam ręce w jego włosy i pociągam je lekko. Dan błądzi rękami po moim ciele, aż dociera do końca mojej koszulki i unosi ją, kiedy słyszymy pukanie do drzwi. Bolton natychmiast ode mnie odskakuje, a ja poprawiam T-shirt i schodzę z biurka.
- Proszę - mówię zmieszana, poprawiając włosy i siadając z powrotem w fotelu. Do środka wchodzi pan Greg. Widząc nasz stan ogólny, lekko się uśmiecha. Niech to szlag, jeszcze ojcu powie!
- Ja tylko na chwilę. Szef dzisiaj będzie?
- Podobno nie - spuszczam wzrok ze wstydu.
- Dobrze, dziękuję. Wracam do pracy - mówi i już go nie ma. Spoglądam na mojego chłopaka. Oddycha ciężko, a ja wybucham śmiechem, co po chwili robi też Dan.
- Na pewno się nie domyślił - wypowiada z ironią chłopak, wskazując na porozrzucane dokumenty. Chowam twarz w dłonie, dusząc się ze śmiechu. Po chwili opanowuję się i zbieram papiery.
- Tyle się napracowałam - marudzę. Bolton podchodzi do mnie i przytula od tyłu, ale wyrywam mu się.
- Skaaaarbie - mówi błagalnym tonem.
- Nie, nie. Nie skończę tego do rana.
- Chociaż jeden pocałunek - składa ręce w prośbie.
- Już to widzę, jak na jednym się kończy - stwierdzam sarkastycznie.
- Korzystajmy, póki szefa nie ma - prosi, łapiąc mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Ponownie chcę się wyrwać, ale tym razem mocno mnie przy sobie trzyma. Patrzy w moje oczy, wręcz wwierca się w nie, co wywołuje u mnie chęć bliskości. Zarzucam ręce na jego ramiona i wtulam się w niego, wdychając kojący zapach jego perfum, warsztatu i jego samego.
- Tęskniłam za Tobą - szepczę.
- Ja za Tobą... - próbuje powiedzieć, lecz przerywa mu pojawienie się taty. Odskakujemy od siebie jeszcze szybciej niż wcześniej.
- Co tu się dzieje? - pyta zdezorientowany mężczyzna.
- Ja... nic. Wychodziłem właśnie - peszy się Dan i szybko znika.
- Sarah?
- Ja tu popracuję - uśmiecham się i zasiadam do dokumentów.
Wyczuwam kłopoty.
Hejka! Po długiej nieobecności macie rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Gwiazdkujcie, komentujcie. Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro