1. Dworzec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LUTY 2017

Patrzyłam jak krople wody leniwie spływają po szybie. Deszcz co prawda od dłuższego czasu nie padał, ale wszędzie było jeszcze widać jego skutki.

Pociąg powoli wytoczył się na stację. Nie zwlekając wstałam z miejsca i przeciskając się przez tłum ludzi dotarłam do drzwi. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na jakiegoś potwora. Czułam się tak, jakbym miała swoją tożsamość wypisaną na czole. Jakby wszyscy wiedzieli, że powinni trzymać się ode mnie z daleka.

Gdy tylko postawiłam stopę na peronie poczułam zapach świeżej kawy i croissantów. Od razu mój brzuch dał się we znaki. Kiedy to ja ostatnio jadłam? Może z siedem, osiem godzin temu. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że dłużej. Starając się ignorować burczenie podeszłam do rozkładu przyjazdów i odjazdów pociągów. Następny będzie za dwadzieścia minut. No cóż, może to nie dużo, ale wystarczy, żeby zanudzić się na śmierć. Wyciągnęłam z plecaka książkę i usiadłam po ścianą. Po przeczytaniu czterech stron zauważyłam, że przez ten cały czas przyglądał mi się mężczyzna w długim, beżowym płaszczu. Szybko odwróciłam od niego wzrok i wróciłam do lektury Kinga. Czas mijał nieubłaganie długo, a głód doskwierał mi coraz bardziej. Doskonale wiedziałam, że muszę coś zjeść bo zaraz zemdleję.

Rozejrzałam się dookoła. Niedaleko mnie stało kłócące się małżeństwo, koło kiosku mężczyzna kupujący prasę, dalej dziewczynka jedząca lizaka na kolanach mamy, czyli w skrócie tłumów nie było. W końcu był środek tygodnia i to tuż przed dwudziestą trzecią. Nagle kobieta, która kłóciła się z mężem rzuciła ze złością torebką o kafelki peronu i szybkim krokiem podreptała do łazienki. Zszokowany mężczyzna za bardzo nie wiedział co ma zrobić w tej sytuacji. Obracał głową w tą i z powrotem jakby szukał ratunku. W pewnym momencie dostrzegł mnie i zaczął podbiegać w moją stronę.
— Hej, słuchaj... Widziałaś całą tą sytuację, prawda? Moglabyś popilnować naszych rzeczy. Muszę tam do niej pójść.
Uf... On tylko chce, żebym "zaopiekowała" się jego drogą walizką i jej zapewne nie tanią torbą. A nuż coś za ta będę miała, w końcu ta kobieta chodzi w futrze, biedna to ona nie jest.
—  Jasne, nie ma problemu —  odparłam chowając "Desperacje" do plecaka.
—  Dzięki ci wielkie. Jakoś ci to wynagrodze.
I pobiegł w kierunku toalet.

Stałam nad ich rzeczami jakieś siedem minut, gdy w oddali ujrzałam znajomą sylwetkę grubasa i smukłej damy. Mężczyzna obejmował swoją miłość w pasie i sympatycznie się do niej uśmiechał. Podszedł to swoich rzeczy, jedną ręką chwycił za walizkę, a drugą podał małżonce jej bogato zdobioną torbę, po czym odeszli. Daleko jednak nie zawędrowali, bo starszy jegomość najwyraźniej sobie o mnie przypomniał.
—  O Boże, gdzie ja mam głowę? — rzekł idąc w moją stronę z portfelem — Proszę. I jeszcze raz dziękuję.
Rozchylił moją dłoń i włożył do niej dziesięć dolarów. Nie zdążyłam nawet podziękować, bo gdy podniosła głowę by na niego spojrzeć już go nie było.

Oczywiście pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, po dostaniu pieniądzy było zejście do podziemi i skierowanie się do malutkiej cukierni na rogu. Choć jest po dwudziestej trzeciej to niektóre sklepiki są pootwierane. "Miasto" pod peronami to jedne z takich miejsc, które nigdy nie śpi.
Po drugiej stronie lady siedziała kobieta w średnim wieku z czasopismem na kolanach. Sądząc po długopisie w jej lewej ręce rozwiązywała krzyżówkę. Chrząknęłam cicho mając nadzieję, że zwróci na mnie uwagę, ale chyba nie poskutkowało, bo dalej miała nosem w gazecie.
— Przepraszam... — powiedziałam prawie szeptem.
Kobieta podniosła głowę i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem:
— O, wybacz — odpowiedziała odkładając czasopismo — to już ta pora, kiedy nie kontaktuje. Długo tutaj stoisz? — spytała podchodząc do lady.
— Tylko chwilkę.
— To dobrze... Dobra, bez przeciągania, co podać?
Widać było, że naprawdę jest zmęczona.
— Ile wyniesie mnie mała kawa i croissant?
— Już patrzę. Osiem dolarów.
— To poproszę — rzekłam kładąc pieniądze na blat.
Sprzedawczyni wzięła pieniądze, wydała dwójkę i podała rogalika owiniętego w papier do pieczywa.
— A na kawę poczekaj tak z góra dwie minuty.

Kiwnęłam głową, po czym zabrałam się za jedzenie. Przeżuwając kawałek (o dziwo dość świeżego) pieczywa rozglądając się dookoła. W pewnym momencie mój wzrok utkwił na mężczyźnie stojącym na końcu tunelu przy schodach, które prowadziły na peron nr jeden. Patrzyliśmy na siebie może z trzy sekundy, ale miałam wrażenie, że to trwa wieki.
— Proszę, oto i kawa. — usłyszałam głos obok siebie.

Lekko oszołomiona odwróciłam głowę do miłej pani za lada i chwyciłam ciepły napój. Podziękowałam, ale chyba znów mnie nie usłyszała.

Ruszyłam w stronę tabliczki z napisem "TOR NUMER 3".
Po wejściu na górę moim oczom ukazała się pusta stacja. Spojrzałam na zegar, który wskazywał 11:35 pm.
— To niemożliwe — szepnęłam sama do siebie — nie mógł odjechać...

Bezradnie popatrzyłam na tory. Nie miałam pojęcia co teraz zrobić. Nie kupie nowego biletu, bo nie mam za co, a nie pojadę ze starym, bo mnie jeszcze jakiś kanar przyłapie. Chyba nie ma innej opcji jak przespanie się gdzieś. Pytanie brzmi - gdzie...?
Nie zostało mi nic innego jak wejście do jednej z kabin w toalecie i przencowanie w niej. Całe szczęście pomieszczenie było zadbane i pachniało w nim morskim odświeżaczem powietrza. Usiadłam na zamkniętej klapie od WC i oparłam plecak o ścianę, położyłam na nim głowę po czym od razu zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro