Byś mogła zasnąć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tę cząstkę napisałam chwilę po pierwszych odcinkach nowego Bleacha, jednak musiała swoje poleżeć. W sumie miałam jutro wstawiać Uśmiech, byłam już gotowa go poprawić, kiedy okazało się, że w sumie to napisałam pół strony kolejnego rozdziału i jakoś o tym zapomniałam. Więc dziś trochę rekompensata, a trochę próba poprawienia sobie nastroju, skoro miałam wczoraj paskudny dzień...


Wiem, że nie śpisz. Kolejny raz, choć minęło wiele miesięcy od tamtych dni. Nie sypiasz dłużej niż parę chwil, wciąż w stanie gotowości. Mógłbym obwiniać wojnę, wroga, ale najbardziej winny jestem ja. Tak się czuję. To z mojego powodu przysporzono ci tyle bólu. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak cierpiałaś przez te długie, straszliwe dni, kiedy zawalił ci się świat i nie miałaś pojęcia, co ze sobą zrobić.

Wciąż nie mam pewności, jakim cudem wciąż tu jestem. Nie pamiętam zbyt wiele z tamtego dnia. Błękitny słup ognia, a potem wszystko zniknęło w szoku. Nie było bólu, nie było świadomości nadchodzącej śmierci. Tylko szok ranionego ciała. Nie, szok umierającego ciała. To cud, że wciąż tu jestem.

Nie za dobrze też pamiętam dzień naszego zwycięstwa. Wciąż jeszcze nie do końca byłem sobą. Walczyłem raczej automatycznie niż świadomie, jednak ten moment, kiedy cię znowu ujrzałem, przypomniał mi o wszystkim. Najwyraźniej z tamtego dnia pamiętam twoją zapłakaną twarz. Płakałaś z radości, ulgi, smutku, wściekłości, przerażenia. Nigdy wcześniej nie widziałem w tobie tylu emocji naraz. Potrafiłem jedynie tulić cię do siebie zdrową ręką i czekać, aż odzyskasz nad sobą panowanie. Nikt mnie nie musiał uświadamiać, wiedziałem, ile cierpienia ci przysporzyłem swoim odejściem.

To przeze mnie nabawiłaś się bezsenności. Od miesięcy sypiasz niewiele, czujnie, gotowa, by ruszyć do walki. Przebudzona sięgasz dłonią po rękojeść miecza, choć pewnie nawet o tym nie myślisz. Przez chwilę próbujesz wyczuć zagrożenie. Dopiero wtedy na twojej zmęczonej twarzy widać spokój. Nie znikają jedynie coraz głębsze cienie pod oczami, o których nikt taktownie nie wspomina w twojej obecności.

Wiem, czego się boisz – że to był tylko sen. Że nie przeżyłem, że zostałaś sama. To nie dawało ci spać przez tygodnie, gdy dochodziłem do zdrowia. Nic nie pomagało, żadne zapewnienia, że już wszystko w porządku. Nie chcesz zasnąć w obawie, że to wszystko jest tylko ułudą.

Gdy jesteś ze mną, zasypiasz na dłużej. Wciąż jednak nie potrafisz się uspokoić. Wtulasz się w mój bok z siłą tonącego, co chwilę upewniając się, czy wciąż jestem obok. Śnisz niespokojnie, zaciskasz palce na moim ubraniu, jakbyś raz po raz przeżywała znów tamtą przerażającą chwilę. Czy kiedykolwiek zapomnisz? Wątpię. Tamten dzień będzie cię prześladował do końca życia. Czy potrafię uleczyć serce, które sam złamałem? Nie wiem, choć chciałbym. Boli mnie twoje cierpienie. Nie powinnaś za to płacić tak wysokiej ceny. Żadnej ceny. Niech to stanie się wspomnieniem zakopanym na dnie pamięci, nic nieznaczącą chwilą, do której nigdy więcej nie dopuścimy.

Są noce, kiedy zrywasz się ze snu przerażona i mokra od potu. Z niemym krzykiem na ustach, ze łzami spływającymi po zapadłych policzkach. Nie znam na to remedium. Przyciągam cię do siebie, szepcząc zapewnienia, że jestem. Że nie zniknąłem. Nie mówisz nic. Płaczesz przez chwilę, chowasz twarz w mojej piersi, by ukryć wachlarz emocji, nad którymi nie panujesz. Wiem, że tam są. Nie mówię jednak nic. Głaszczę brązowe, skołtunione pasma i czekam, aż zaśniesz ponownie, modląc się, byś we śnie doczekała poranka.

Są noce, kiedy nie zasypiasz nawet na moment. Leżysz obok mnie, udając, że śpisz. Początkowo dawałem się tym ułudzić, teraz wiem, jaka jest prawda. Czuję, jak twoje chłodne palce przesuwają się po mojej skórze. Nie ma w tym nic erotycznego. Raczej przerażająco smutnego, tęsknego. Jakbyś sprawdzała, czy jestem prawdziwy. Upewniona na kilka chwil przestajesz, może nawet masz nadzieję, że zaśniesz, lecz po paru minutach zaczynasz od początku. W końcu siadasz na łóżku i obserwujesz mnie we śnie. Czuwasz w obawie przed wrogiem, który śmiałby mnie znów ci odebrać.

Raz na jakiś czas uciekasz ode mnie w środku nocy. Przebudzona czekasz, czy się nie obudzę, po czym wstajesz i wychodzisz z sypialni. Zawsze wtedy znajduję cię na werandzie wtuloną w koc, wpatrzoną w niebo, jakbyś tam szukała ukojenia. Zapewnienia, że gdy wrócisz do łóżka, wciąż tam będę.

Ta wojna wszystkich nas z czegoś odarła. Wielu ran nie uleczymy nigdy. Będą ropieć, przypominać o sobie w najmniej oczekiwanych chwilach. W dni, kiedy będziemy czuć się samotni, opuszczeni, słabi. W końcu nauczymy się z nimi żyć. Ignorować je, by przetrwać każdy kolejny dzień. Jednak one wciąż tam będą, by nas zniszczyć. Wystarczy jeden nieuważny krok.

Chcę walczyć. Ty mnie tego nauczyłaś, gdy wydawało się, że wszystko stracone. Pamiętasz tamte zbyt długie, zimowe dni, kiedy nie wiedziałem, w co powinienem wierzyć? Byłaś obok, choć raniłem cię słowami, gestami, spojrzeniem. Nie zasługiwałem na ciebie i wciąż poniekąd czuję, że po raz kolejny cię zawiodłem. A mimo to chcę walczyć, odzyskać to, co ta wojna ci odebrała. Chcę, żebyś mogła bezpiecznie zasnąć, nie obawiając się, że zniknę. Chcę zawrócić cię z tej mrocznej drogi, na którą wepchnęła cię ta chwila, kiedy byłaś przekonana, że straciłaś mnie na zawsze. Chcę zapomnieć o tych wszystkich pogłoskach, których nikt dotąd nie udowodnił, choć każdy wskazuje jedną ich bohaterkę. Tamtej Corrie nie chcę nigdy oglądać. To nie rozpacz i samotność cię tworzą, lecz ciepło i uśmiech. I o taką Corrie zamierzam walczyć.


Kira wszedł do mieszkania jedynie po to, by zabrać jedną rzecz, nim ruszy do Szóstego Oddziału. Nie spodziewał się, że w salonie zastanie Corrie, w końcu oboje mieli tego dnia sporo pracy, skoro po wielu miesiącach odbudowy zrujnowanego miasta i Oddziałów życie zaczynało wracać do normy sprzed wojny z Quincy.

Sama obecność Corrie nie była aż tak zaskakująca, jak stan, w którym ją zastał. Spała zwinięta w fotelu, wtulona w jego koc. Nie poruszyła się ani razu, odkąd wszedł do mieszkania, choć do tej pory budził ją najlżejszy szmer. I to dawało jakąś nadzieję, że rany na duszy Corrie zaczynają się leczyć. Może potrwa to jeszcze wiele miesięcy, jednak ten jeden krok cieszył Kirę najbardziej na świecie w tym momencie.

Powoli podszedł bliżej zapatrzony w śpiącą sylwetkę przed sobą. Wciąż była nienaturalnie blada, przez co cienie zmęczenia pod oczami odcinały się bardziej. Wydawała się też strasznie krucha, aż przez moment bał się jej dotknąć. Jednak tym razem musiała mieć spokojny sen, nie marszczyła czoła, nie zaciskała kurczowo palców na materiale koca.

Nie chciał jej budzić, jednak zdawał sobie sprawę, że fotel nie był najwygodniejszym meblem do spania. Ostrożnie wziął ukochaną na ręce – wtuliła się w niego od razu, wyczuwając jego energię duchową – i przeniósł do sypialni na łóżko. Gdy jednak chciał się wyprostować, dłoń zaciśnięta na ubraniu powstrzymała go.

– Nie idź – szepnęła sennie.

Nie potrafił się nie ugiąć przed nią. Ułożył się obok tak, aby obojgu było wygodnie. Palce machinalnie zaczęły przeczesywać brązowe pasma. Ucałował ją w czubek głowy.

– Śpij – odezwał się cicho. – Jestem przy tobie, Corrie. Śpij.

Jej powieki zadrżały w próbie otworzenia się, jednak zapewnienia Kiry i delikatny ruch dłoni we włosach sprawiły, że opadła w ramiona snu niemal od razu. Jedynie bardziej wtuliła się w ukochanego.

– Śpij, Corrie – powtarzał szeptem, czyniąc z tych słów zaklęcie.

Modlił się, by przespała spokojnie całą noc. Tę, kolejną i każdą następną. Osobiście zamierzał upilnować jej snów, by ta pełna niepewności bezsenność zniknęła raz na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro