Księżycu, odpowiedz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszystkiego najlepszego, Sei-chan <3


Wszystko szło źle, odkąd kapitan Kuchiki i Renji sprowadzili Rukię do Soul Society. Cała ta sprawa, do tego napaść nachodźców, którym jakoś do tej pory udawało się wodzić wszystkich za nosy. W końcu nakaz noszenia mieczy po zabójstwie kapitana Aizena.

Corrie wiedziała, że powinna zająć się dokumentacją, ale jakoś nie potrafiła się skupić i pozwoliła sobie na kubek herbaty na werandzie. Dookoła panowała noc, choć kolejna z tych niespokojnych, bo wypełniona oczekiwaniem i strachem. Pytaniem, kiedy to się skończy. Myślami wróciła do sceny sprzed kilku dni, gdy ta cała sytuacja zaczęła dotykać ją personalnie.


Wyczuwała podniesione reiatsu Renjiego, co oznaczało, że wdał się w walkę. Tej drugiej energii nie rozpoznawała. Może dlatego w ciszy wypełniała raporty, starając się o tym wszystkim nie myśleć. Czy naprawdę sprawa jednej zbrodniarki musiała zamienić się w otwarty konflikt?

– Corrien, za mną.

Nie oponowała, w końcu rozkazy kapitana były jednoznaczne. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy dostrzegła zakrwawionego przyjaciela pod opieką Kiry i Hinamori.

– Nie ma takiej potrzeby. Aresztujcie go – odezwał się Kuchiki, odwracając uwagę poruczników.

Corrie nie słuchała ostrej wymiany zdań z Momo ani przeprosin, na które zdecydował się Izuru, by nie zaognić bardziej sytuacji. Patrzyła na nieprzytomnego Renjiego i nie rozumiała, jak mogło do tego dojść. Abarai był silny, a jednak i jemu powinęła się noga.

– Corrien, obejmiesz obowiązki Renjiego – zwrócił się do niej Kuchiki.

– Oczywiście, kapitanie.

– Zajmij się tym.

Byakuya odszedł, pozostawiając Trzecią Oficer naprzeciw wzburzonych poruczników. Wiedziała, że będzie miała kłopoty, jeśli samowolnie wezwie Oddział Czwarty, ale nie mogła zostawić przyjaciela w takim stanie.

Oho, jaki straszny. – Usłyszeli niespodziewanie.

– Kapitan Ichimaru.

– Doprawdy, nieładnie tak mówić. Pan kapitan Szóstego Oddziału jak zwykle wyjątkowo nieprzyjemny, nieprawdaż? – W głosie dowódcy Trójki zwyczajowo słychać było jedynie rozbawienie, jakby to wszystko było tylko niewinnym żartem. – Nie musicie się obawiać, porozmawiać z Czwartym Oddziałem. Chodźmy, Izuru.


To właśnie wtedy widziała po raz ostatni ukochanego. Nie miała pojęcia, gdzie teraz przebywa, skoro zniknął ze swojej celi. Nie tylko on, załamana śmiercią zwierzchnika Hinamori i powracający do zdrowia Renji też. Corrie wciąż nie mogła uwierzyć, że nachodźcy zamordowali jednego z kapitanów. Do tej pory unikali zabijania, więc dlaczego? A może ktoś w zamieszaniu chciał wykorzystać moment? Tylko kto? Aizen był lubiany wśród shinigamich, choć ją osobiście lekko przerażał. Na myśl przychodziła Corrie tylko jedna osoba, choć nadal brzmiało to dość abstrakcyjnie.

Spojrzała na księżyc niewzruszony ich bolączkami. Nie dał ukojenia, nadal nie wiedziała, co robić. Od wielu dni była przerażona swoim wahaniem, przez które nie potrafiła pomóc najbliższym. Chciała, ale czy walka pomiędzy sobą naprawdę wszystko rozwiąże? Nie można tego zrobić jakoś inaczej? W co powinna wierzyć?

Poranek egzekucji był nerwowy. Patrole pilnowały niemal każdej drogi, by ostatecznie dorwać wszystkich nachodźców. Corrie obawiała się, że nie tylko oni spróbują zapobiec egzekucji Rukii, a przez to sytuacja się skomplikuje jeszcze bardziej.

Wyczuła go, gdy sprawdzała patrole. Wiedziała, że nie powinna się mieszać, ale nie mogła tego tak zostawić. Renji Abarai był nie tylko jej przełożonym, ale i przyjacielem. Nie mogła go tak zostawić na pewną śmierć.

Stal zgrzytnęła o stal, gdy stanęła naprzeciw niego. Dookoła leżeli członkowie Szóstki powaleni przez własnego porucznika i tego też nie potrafiła mu wybaczyć.

– Co ty wyprawiasz, Renji?! – krzyknęła. – To twoi ludzie!

– Zejdź mi z drogi, Corrie – warknął.

– Wiesz, że nie mogę.

– Kolejny raz nie poproszę.

Widziała w jego oczach determinację. W końcu po wielu dniach zdecydował się ocalić przyjaciółkę z dzieciństwa, choć było to niezgodne z prawem Soul Society. Nie mogła pozwolić mu na taką głupotę, wiedząc, że za chwilę natknie się na dużo gorszego przeciwnika.

Zaatakował z furią, musiała cofnąć się o krok, by to przyjąć. Renji był od niej silniejszy, a nie chciała używać przeciwko niemu kido czy zdolności Yukikaze, choć pewnie powinna zatrzymać go za wszelką cenę.

– Renji, błagam.

Atakował zaciekle, lecz nie pozwoliła mu zrobić kolejnego kroku naprzód. Nie miała przy tym pomysłu, co zrobić dalej. Nie znała dobrze Rukii Kuchiki, lecz dla niego arystokratka była ważna na tyle, by odwrócił się od obowiązków. Narażał dla niej życie. Musiała być hipokrytką, bo dla Izuru i każdego ze swoich przyjaciół poszłaby w ogień, a Renjiego próbowała powstrzymać w tych beznadziejnych staraniach. Przecież nie miał szans jej ocalić.

Opuściła miecz, zagryzając wargę. Nadal czuła się rozdarta, bo wiedziała, że pozwala mu iść na spotkanie ze śmiercią, ale nie potrafiła go powstrzymać.

– Corrie?

– Ja... Renji, błagam, nie daj się zabić – szepnęła.

Jeszcze przed chwilą podejrzliwy, teraz odetchnął z ulgą. Wiedział, że gdyby Corrie zdecydowała się z nim walczyć na poważnie, byłaby cholernie trudnym przeciwnikiem.

– Dziękuję.

Zniknął zaraz, a Corrie opadła na kolana wściekła na siebie, że nie potrafiła nic dla niego zrobić. Chwilę później wyczuła reiatsu kapitana z kierunku, gdzie pobiegł Renji. To musiało się tak skończyć.

– Corrie-san...

Uniosła spojrzenie na młodego shinigamiego, który krzywił się lekko z bólu. Jego Renji też poturbował.

– Wszystko w porządku, Corrie-san?

Podniosła się, nie czas na użalanie się nad sobą. Kiwnęła głową.

– Ze mną tak, Rikichi.

– Porucznik Abarai do nas wróci?

Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Bunt przeciwko kapitanowi mógł zakończyć się jego śmiercią, więc czy mogła być czegokolwiek pewna?

– Idź do Czwartego Oddziału – poleciła. – Znajdź Siódmego Oficera, Hanatorou Yamadę i przyprowadź go tutaj. Ja się zajmę resztą.

Tylko tyle mogła zrobić. I modlić się, by Renji przetrwał starcie z kapitanem Kuchikim. Inaczej to wszystko nie będzie miało sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro