Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Proszę, proszę, co to za ranny ptaszek? - usłyszałem melodyjny głos ciotki Eunbi, która przekroczyła próg kuchni związując włosy w luźny kok. - Co tam pichcisz, ptaszynko? - zajrzała przez moje ramię, po czym z uśmiechem odsunął się tylko po to, aby podać mi pudełeczko z jakąś przyprawą. - Dodaj szczyptę cynamonu, a Sani będzie twój. - Zaświergotała, natomiast ja wyprostowałem plecy i otworzyłem szeroko oczy.

Nie wiedziałem jak zareagować. Chcąc nie chcąc zarumieniłem się i to zdrowo, a to zdradzało wszystko i byłem niemalże pewien, że kobieta stojąca naprzeciwko mnie domyśliła się jak dużą część mojej codzienności zajmował teraz San. Oprócz twarzy mrowiły mnie też brzegi uszu, co dodatkowo świadczyło o tym, że cały świat zdawał się dziś być przeciwko mnie. Właśnie to było powodem, dla którego nie próbowałem nawet walczyć z tym, by ukrywać przed Eunbi lekkie zauroczenie Sanem. Nie musiała ze mną rozmawiać, by wiedzieć o mojej wybujałej wyobraźni, która ułożyła sobie scenariusz oparty na nierealnych sytuacjach.

Jeśli chodzi o naleśniki... Kilka tygodni wcześniej moja głowa pękała w szwach, gdy myślałem o tym, jak wiele zatruć czy innych świństw czeka na mnie za każdym razem, gdy ciotka, bądź ktokolwiek inny stawiał przede mną talerz ze stertą placków wypełnionych po brzegi owocowym nadzieniem. Teraz, słodkie naleśniki z wypełnieniem kojarzyły mi się teraz tylko z Sanem i tym, jak jakiś czas temu przyznał, że je uwielbia.

- Hej, Wooyoung.

- Czego chcesz?

- Jakie jest twoje ulubione żarcie?

- Jajangmyeon, a twoje?

- Zdecydowanie naleśniki.

Zaczynałem odnosić wrażenie, że mój organizm zepsuł się pod wpływem zewnętrznych czynników, którym w gruncie rzeczy opierałem się z całych sił. Wiadomo było o zarania dziejów, że każda, nawet najtwardsza osłona w pewnym momencie podda się sile natarcia przeciwników. Moja tarcza pokruszyła się gdzieś w narożnikach pozwalając niechcianej fascynacji przedostać się przez powstałe szczeliny. Nienawidziłem słabości, które posiadałem, a utrata jakiegokolwiek środka osłony sprawiała, że czułem jakbym obnażał swoją duszę przed tymi, którzy mogą to wszystko wykorzystać na moją niekorzyść.

Z cichym westchnieniem przełożyłem ostatniego placuszka do pudełka, które odstawiłem pod stertę przekąsek przygotowanych na podróż do Andong. Ciotka jedynie chichotała pod nosem, komentując niewyraźnie moje zaangażowanie w sprawienie Sanowi radości, po czym klepiąc mnie po ramieniu uciekła z kuchni do spiżarni. W duszy dziękowałem za to, że nie ciągnęła tematu w związku z czym bez stresu spakowałem do mniejszej torby całe uszykowane zaopatrzenie. Moment później byłem w trakcie wbiegania po schodach na piętro. Potrąciłem w przejściu Myungsoo rzucającego od razu "kurwami", na co rzecz jasna odpowiedziałem mu tym samym, no i uznajmy, że nie skomentowałem jego krzywych nóg i rozdętego ego niemieszczącego się na, dość wąskiej, klatce schodowej.

Wpadłem do pokoju rozglądając się za plecakiem. W wyraźnym roztargnieniu pakowałem do niego ładowarkę, tablet i jakieś ubrania na wypadek, gdyby zmieniła się pogoda. Nie liczyłem na to, że zostaniemy na noc w Andong, dlatego nie brałem nic więcej. Stwierdziłem, że było mi to niepotrzebne, choć przypomniawszy sobie słowa Sana o późniejszym wyjeździe do Gangneung doszedłem do wniosku, że jednak plecak to za mało.

Z jednej strony cieszyłem się, że choć na kilka dni uda mi się wyrwać z tej zabitej dechami dziury, która już powoli przestawała mi przeszkadzać, aczkolwiek zdarzały się momenty kiedy najchętniej puściłbym ten kurwidołek z dymem. Wciąż nienawidziłem smrodu obornika, łaszących się do mnie zwierząt, które cuchnęły gorzej od bezdomnego alkoholika po przejściach, a przede wszystkim nie znosiłem krowich placków, w które znowu zaczynałem wchodzić. Jakby te pierdolone, czworonożne kreatury nie mogły srać w wyznaczonych do tego miejscach tylko na środku pierdolonej ścieżki, po której do chuja pana, chodzili ludzie.

Z drugiej jednak czułem, że miasto Mogło okazać się dla mnie już tylko miejscem nikłej nadziei i iluzyjnej prostoty życia. Zderzenie z rzeczywistością, w której Gangneung będzie tylko kolejnym rozczarowaniem, mogło sprawić, że kompletnie stracę zainteresowanie wizją powrotu, co niekoniecznie przypadnie do gustu moim znajomym.

Tak, ich zdanie było dla mnie ważniejsze niż moje własne. W gruncie rzeczy, to oni w większej mierze podpowiadali mi jakie kroki powinienem wykonywać w życiu i nawet jeśli wiedziałem, że to złe i tak ich słuchałem. Czemu? Bo wydawało mi się, że skoro są starsi to mają za sobą ciut więcej przeżytych sytuacji. Dodatkowo, nie chciałem uchodzić za kogoś, kto nigdy nie znał swojego miejsca czy też nie umiał podejmować samodzielnie decyzji. Z ich pomocą żyło mi się o wiele łatwiej. Dopiero na wsi poczułem, jak trudno jest myśleć po swojemu.

Z wypchanym po brzegi plecakiem zszedłem na parter, aby tam poczekać na Sana i jego tatę. Stresowałem się podróżą jednym samochodem z jasnowłosym chłopakiem z sąsiedztwa, aczkolwiek nie dlatego, że mnie onieśmielał, a dlatego, że domyslałem się jak wiele pytań będzie zadawał. Wyobrażenie sobie wariantów tych pytań doprowadzało mnie do szaleństwa, ponieważ mogły dotyczyćnie wiadomo czego, a przecież nie znałem odpowiedzi na wszystkie zagadnienia świata. Czułem się głupi.

Siedząc na kanapie z psem odnosiłem wrażenie jakby to właśnie było moje miejsce. Ta niemodna, wiekowa sofa z brzydkim jak cholera obiciem w kratkę zdawała się najepsza do zapuszczenia korzeni i zgnicia na niej. Los jednak nie pozwolił mi na to zwołując do pomieszczenia ciotkę Eunbi, z którą nie chciałem zbytnio rozmawiać. Odniosłem wrażenie, że zacznie niewygodną dla mnie rozmowę.

- Kupisz mi jakiś magnes na lodówkę gdy będziecie w Andong i Gangneung? - zapytała na co w odpowiedzi skinąłem glową. To jeszcze nie było wszystko. - Twoja mama mówiła, że będziesz nieznośny, a tymczasem zaprzyjaźniłeś się z Lennym.

- Lennym? - spojrzałem na ciotkę i zaraz na psa. - Więc tak się nazywasz zapchleńcu...

- To od Lenny'ego Kravitza'a - Eunbi posłała mi ciepły uśmiech i pogłaskała kundla, który wciąż leżał łbem na moim torsie.

Kąciki moich ust powędrowały w górę na samo wspomnieniem nazwiskami muzyka. Stwierdziłem, że zarówno moja matka, jak i viotka Eunbi miały ten sam gust. Ja osobiście nie przepadałem za jego twórczością, ale one wydawały się bardzo go lubić, skoro obie nazywały zwierzaki jego imieniem. Ciotka psa, a matka chomika, o którym mi kiedyś opowiedziała.

- Spakowałeś sobie dodatkowe gatki?

- Ciociu - jęknąłem, natomiast ona w odpowiedzi zaśmiała się dźwięcznie.

Jej śmiech różnił się od śmiechu mojej mamy. Był przyjemniejszy i tak przerażająco ciepły. Zagryzłem więc wargę zastanawiając się nad sensem swojego życia, co oczywiście zostało zauważone.

- Lubisz Sana, prawda? - zagadnęła nagle, a ja nie wiedziałem jak zareagować. Moje ciało zadrżało, a policzki wydawały się nieco przypiekać. - Obiecuję wymazać twoją odpowiedź z pamięci! - podniosła rękę wytykając ku mnie mały paluszek.

Przystałem na jej propozycje.

- Nie wiem - przyznałem zgodnie z prawdą. - Z Sanem jest inaczej. Czuję się normalny, ale chyba za bardzo go idealizuję. Może mieć wady, które będą dla mnie czymś nie do przeskoczenia ‐ wyjaśniłem.

- Ma wady jak każdy inny. Ty też nie jesteś święty, słoneczko - Eunbi zaśmiała się cicho trącając mój zaróżowiony policzek. - Jedziecie do miasta na kilka dni, więc będziesz miał okazję go bliżej poznać.

- Tego boję się chyba najbardziej ‐ wyznałem dochodząc do wniosku, że przywiązanie się do Sana, który może okazać się kimś całkowicie innym mogłoby mnie zaboleć. - Nie wiem czy zniósłbym kłamstwa albo jego inne oblicze. Podoba mi się taki, jaki jest teraz i tutaj. To może głupie, samolubne i ograniczone, ale nie chcę znać innego Sana, ciociu.

Spojrzenie, którym mnie obdarzyła sprawiło, że poczułem się jak idiota. Nie była zła czy zawiedziona, jej wzrok przypominał ten, który wyrażał współczucie i zmartwienie, a tego właśnie nie lubiłem. Nie chciałem, aby ludzie patrzyli na mnie jak na kogoś, komu trzeba było okazać troskę czy litość.

- Boisz się, że ktoś znowu cię skrzywdzi, to normalne ‐ wypowiedziała spokojnie przyciągając mnie do swojego boku.

Nie miałem pojęcia, co powinienem jej odpowiedzieć. Zszokowany tym, że wiedziała,  wtulilem się w nią niczym dziecko. Oprócz zaskoczenia czułem też dziwny, nieznany spokój oraz bezpieczeństwo.

________

gdyby pisanie licencjatu było tak proste jak pisanie fanfików to byłabym w raju...
a nie czarnej dupie pisząc to cholerstwo po raz 5, bo promotorowi sie nie podoba...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro