Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rychły powrót na wieś okazał się dla mnie zbawieniem.

Nie pytałem o powody, dla których ojciec Sana z samego rana zadzwonił i kazał nam się szykować. Można powiedzieć, że z początku miałem ich motywy głęboko w poważaniu, lecz szybko zmieniłem zdanie, gdy zauważyłem jak rozmowa z tatą zmieniła zachowanie blondyna o sto osiemdziesiąt stopni. Byłem jednak zbyt zażenowany sobą i swoimi wybrykami, aby podejść i zapytać co tak właściwie się wydarzyło. Miałem wrażenie, że San zbeszta mnie i po raz kolejny wytknie wszystkie moje wady, których ku jego niewiedzy chciałem się pozbyć przybierając właśnie taką maskę, a nie inną. Poza tym, nadal czułem się jak przetrącony, a to za sprawą ilości alkoholu jaką w siebie wlewałem przez cały wieczór oraz kawałek nocy. Więc podsumowując – było mi głupio, miałem kaca i jedyne o czym myślałem to wizja, w której nie rzygam po drodze przez okno samochodu.

Zachowanie Sana w niczym mi niestety nie pomagało. Zamiast mieć trochę serca dla chorego człowieka, on pospieszał mnie, krytykował każdy niezdarny ruch, a potem jak gdyby nigdy nic podchodził i pomagał mi ze wszystkim tym, z czym miałem problem. Widziałem – niewyraźnie, ale jednak widziałem – to jak bardzo się czymś przejął. Jak nigdy dotąd wydawało mi się, jakby nie wiedział co powinien zrobić. Był niespokojny, rozdrażniony, a przede wszystkim nieobecny. Nie słuchał, gdy coś do niego mamrotałem, nie zwracał na mnie większej uwagi dopóki nie byłem bliski zderzenia się z jakimkolwiek meblem, kwiatkiem lub człowiekiem. Prowadził mnie do miejsca spotkania trzymając drżącą momentami dłonią za mój nadgarstek. Zarejestrowałem to, lecz zachowałem do siebie unikając komentowania. Pozwoliłem na to, aby traktował mnie jak dziecko, co w pewnym sensie mnie ratowało, bo nie musiałem martwić się o to, że dostanę wykład o krzywych nogach i pustym łbie.

Wsamochodzie milczał. Ze słuchawkami na uszach patrzył za okno, a ja jak ostatniidiota gapiłem się na niego starając się cokolwiek zrozumieć. Chciałem cośzrobić, skupić na sobie jego uwagę i dowiedzieć się co takiego chodziło mu po głowie, ale najzwyczajniej w świecie było mi dziwnie niezręcznie. Prawdopodobnie nie tylko mi, ale w tym właśnie momencie wolałem być egoistą i zrobić wszystko, aby nie czuł się tak okropnie. Z drugiej strony, zrobienie złego kroku mogło skutkować jeszcze bardziej napiętą atmosferą. Naraziłbym się kolejny raz, czego nie chciałem, ale jednak sam się o to prosiłem. Naprawdę chciałem tego uniknąć za wszelką cenę. 

Na pierwszym z trzech postojów poszliśmy do łazienki. San całkowicie mnie zignorował, co mnie nie zdziwiło. Zrobiłem to samo, wracając od razu do samochodu. Podczas drugiego postoju zaczepiłem go otrzepując mokre po myciu ręce przy jego twarzy. Skarcił mnie wtedy wzrokiem, ale nie odezwał się idąc po prostu w swoją stronę. Moja frustracja sięgała w tamtej chwili dość wysokich pułapów, natomiast apogeum osiągnęła na trzeciej i już ostatniej przerwie. Tym razem żaden z nas nie ruszył się z miejsca. Jedynie tata Sana poszedł kupić jakieś przekąski i napoje. Podjąłem więc ostatnią próbę zwrócenia na siebie uwagi. 

— Możesz wreszcie się do mnie odezwać? — zapytałem z wyraźnym oburzeniem w głosie, co sprawiło, że San spojrzał na mnie zaskoczony. — Traktujesz mnie jak powietrze.

— Nieprawda — westchnął w odpowiedzi i wrócił do przeglądania zakątków playlisty. 

— Prawda — ciągnąłem. — Wiem, że zrobiłem z siebie idiotę wczoraj wieczorem, ale to nie znaczy, że możesz mnie tak dobijać. To też twoja wina, bo kazałeś mi wracać do starego życia — gadałem jak najęty chcąc też obarczyć go odpowiedzialnością za mój wybryk oraz zmusić do przedsięwzięcia jakiegoś sposobu obrony. — Czuj się odpowiedzialny za to, jak wyglądam i za to, że podarłem ulubione spodnie jak czołgałem się po schodach tego pieprzonego hotelu.

— Czuję — odpowiedział tylko tym jednym słowem i to wystarczyło, abym się zamknął. Moja odwaga wyparowała tak szybko, jak tylko się pojawiła, bo po prostu zostałem zgaszony wyrazem, którego nie chciałem w gruncie rzeczy słyszeć. — Czuję się źle, bo powiedziałem zbyte wiele słów, które nie powinny paść. Zadowolony? 

— Nie — mruknąłem cicho. — Myślałem, że jesteś na mnie zły i dlatego wracamy do domu — wyjaśniłem. 

Wyraz twarzy Sana uległ zmianie. Złagodniał i stał się o wiele przyjemniejszy w widoku, co odrobinę podniosło mnie na duchu. 

— Jestem zawiedziony tym, że wziąłeś sobie to do serca — wyznał, na co skinąłem porozumiewawczo głową. W tym czasie dodał: — Wracamy, bo mama Jieun miała drobny wypadek. 

— Wypadek? — zdziwiłem się — Jaki? To coś poważnego? 

— Spadła ze schodów. Jakaś stara belka była tak spróchniała, że pękła pod naciskiem i Hwayoung straciła równowagę — wyjaśnił i gestami zobrazował mi przebieg wydarzenia. — Ma złamaną nogę i lekki uraz głowy, więc tata chciał jak najszybciej wrócić.  

— Uraz głowy nie brzmi zbyt dobrze — przyznałem, ale szybko zostało to sprostowane przez blondyna. Kobieta doznała tylko lekkiego wstrząśnienia mózgu. — Twój tata musi ją bardzo kochać — wymamrotałem pod nosem zerkając na Sana, którego mina uległa drastycznej zmianie. — Wybacz. Nie chciałem tego tak ują-

— Masz rację — wtrącił. — Tata ją uwielbia i ja w sumie też. Zajęła się nami i uszczęśliwia nas. Jest nasza. Tylko muszę się nią dzielić z Jieun. 

Parsknąłem cicho słysząc tę uwagę. San był bardzo związany ze swoją drugą mamą, jednak nikomu tego nie udowadniał. Nie musiał pokazywać czegoś prywatnego, chociaż znając mnie to gdybym był w jego sytuacji to jawnie chwaliłbym się na prawo i lewo swoją relacją z macochą, która byłaby dla mnie tak dobra jak Hwayoung dla niego. Biorąc pod uwagę jego relacje z biologiczną mamą dałbym sobie rękę uciąć, że San na pytanie o mamę zawsze odpowiada w ten sam sposób, czyli wychwalając macochę. 

Temat urwał się, gdy wrócił do nas jego tata. Wszystko co jeszcze chciałem powiedzieć musiało więc zaczekać na swój odpowiedni moment. Zanim jednak ruszyliśmy zebrałem się na odwagę i nieco niepewnie sięgnąłem po dłoń starszego. Chciałem pokazać mu trochę wsparcia i też odnieść się do słów z minionej nocy.

Skoro mnie lubił, a ja lubiłem jego to nie powinienem udawać, że nic nie słyszałem.

Nie przeliczyłem się. San nie odtrącił mojej dłoni, a jedynie przełożył ją, by uchwyt był mocniejszy i pewniejszy. 




___________

Powoli wracam.

Stwierdziłam, że moja przerwa i tak trwa już zbyt długo, dlatego zdecydowałam się wreszcie wrócić do publikacji rozdziałów. Nie będą one nie wiadomo jak długie, bo chciałabym się skupić w CB na typowo przełomowych momentach woosanów, w związku z czym mogą być one z lekkimi przeskokami czasowymi. Zbyt długie i monotonne rozdziały póki co nie są moją mocną stroną, tak samo jak opisywanie wszystkiego w malowniczy sposób (minusy bycia w 80% czasu anglojęzycznym). Mam jednak nadzieję, że wszystko z czasem stanie się lepsze!

Trzymajcie się cieplutko i dbajcie o siebie! ❤

Essie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro