Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Co to według ciebie oznacza?

No nie wiem, może to, że w jakiś sposób cię lubię? Inaczej nie robiłbym z siebie debila przy tylu drzewach. One też mają dusze i oczy. Pewnie się ze mnie teraz naśmiewają.

Też cię lubię, Wooyoung. A tymi drzewami i tak kiedyś podetrzesz sobie tyłek, więc na twoim miejscu bym się nie martwił o to co myślą.


Modlitwy, aby San się kiedyś ode mnie odczepił poszły w krzaki. Było to tak naprawodę moją własną wing, ale w pewnym sensie w ogóle nie żałowałem. Miałem wystarczająco duzo czasu, aby myśleć nad nami oraz nad tym, co czułem. Nie rozwodziłem się nad tym, co będzie później; chciałem żyć tym, co było teraz, a skoro było dobrze to wyszedłem z założenia, że niepotrzebnie było rozmyślać nad wątpliwościami czy przeszkodami.

San podzielał moje zdanie i pomimo tego, że między nami nie zmieniło się praktycznie nic, to i tak dużo rozmawialiśmy. Spędzaliśmy czas razem, gdy on miał na to czas oraz gdy ja nie byłem wykorzystywany przez ciotkę lub wujka. Przygotowania do ślubu Myungsoo zajmowały coraz więcej czasu i był to czas bardzo stresujący dla każdego. Głównie dlatego mój czas z Sanem był dość ograniczony, ale na to nie narzekaliśmy. Nadrabialiśmy to spacerami, piknikami i jego roszczeniem sobie praw do mojej przestrzeni osobistej, co swoją drogą lubiłem.

Dzięki temu mogłem dowiedzieć się, jak fajnym uczuciem było przytulanie się do kogoś w bezwarunkowy sposób, tylko dlatego, że tego się chciało, a nie bo tak wypadało. Miło było też być obejmowanym i prawdziwym. Nie musiałem nosić maski wiecznie niezadowolonego, rozpieszczonego bachora. Mogłem być sobą chociaż w małym stopniu, bo póki co bałem się, że cały prawdziwy ja mogę przestać mu się podobać. Byłem złośliwy i czasami nawet potrafiłem obrazić się za byle gówno. Taki już byłem.

Byłem boleśnie podobny do swojej matki.

Pokazywała pazury, była złośliwa i mściwa, gdy coś jej nie pasowało. Byłem świadomy ogromnego podobieństwa i dochodziłem do wniosku, że dużo się od niej nie różniłem. Nie pokazywałem tego często, ale zdarzało się, że byłem momentami gorszy od niej. No, może troszkę rzadziej okazywałem swoją złą stronę, ale jednak, mimo wszystko, nie negowałem tego, że podświadomie przesiąknąłem jej zachowaniem. Kiedyś często traktowałem to jednak jako reakcję obronną, gdy czułem się zagrożony, lecz obecnie wiem, że momentami było inaczej.

W takich chwilach naprawdę doceniałem swoich przyjaciół oraz tych wszystkich, którzy musieli znosić moje humorki i dogryzanie. Od pewnego czasu na czele wszystkich tych osób był San. Odkąd trafiłem na to sielankowe zadupie to właśnie on najczęściej padał ofiarą moich komentarzy. Wtedy chciałem go od siebie odepchnąć, zrazić do siebie, ale on nieugięcie próbował i zbliżał się przebijając się przez wszelkie moje bariery ochronne, natomiast ja nieświadomie pozwalałem mu na to czując się w jego towarzystwie niebywale dobrze.

Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, nic nie mogło trwać wiecznie.

— Wiesz — zacząłem w piątkowe popołudnie, gdy siedzieliśmy na polanie nieopodal jeziora. Mruknięcie Sana skupionego na pleceniu małego bukietu z dzikich stokrotek skusiło mnie do kontynuowania — wracam niedługo do domu. — zamarł wstrzymując swoje zajęcie.

— Już?

— Wakacje się kończą i tym samym mój areszt-

— Pobyt tutaj to dla ciebie męka? — zapytał cicho odwracając się do mnie przodem.

Czułem się dziwnie i było mi głupio, ale wiedziałem, że ta rozmowa nie mogła nas ominąć. Musiałem wreszcie o tym powiedzieć zwłaszcza, że robiło się między nami coraz poważniej. Nie chciałem niczego zaprzepaścić i, jednocześnie, nie zamierzałem go w żaden sposób ranić.

Miałem plan.

Jaki?

Kurewsko sprytny.

— Na początku było mi ciężko i nie chciałem tutaj być — przyznałem i przysunąłem się do niego. Oparłem brodę o jego ramię, a ręce zaplotłem na jego brzuchu. — Teraz czuję się tutaj, jak w domu. Eunbi jest cudowna i czasami mam wrażenie, że jest dla mnie lepsza jak moja mama. Wujek też jest spoko, a Myungsoo jest teraz nawet znośny.
Polubiłem się nawet z Lennym, a ten brzydal był przecież tragicznym kompanem. Koty nadal zajmują moje łóżko, ale nie mam na co narzekać — opowiedziałem o swoich przemyśleniach patrząc na małego zajączka niedaleko. Najważniejsze zostawiłem na sam koniec i wiedziałem, że San czekał tylko na wzmiankę o sobie. — Jest tu nawet całkiem fajnie.

— A ja? — zapytał zniecierpliwiony, natomiast ja parsknąłem.

— A ty jesteś głównym powodem, dla którego chcę tu zostać — oznajmiłem cmokając jego policzek.

— Czyli wrócisz?

— Chcę dogadać się z rodzicami, aby tak było. Mogę dojeżdżać codziennie do miasta na zajęcia, to nie jest daleko, a poza tym autobusy to nie jest coś złego — wymamrotałem, a San parsknął patrząc na mnie z rozbawieniem.

— Jung Wooyoung i autobus? Nie boisz się o to, że ktoś zakosi ci te urocze białe adidaski? — zażartował.

— Zaliczyłem w nich krowie placki i błoto, więc pozbycie się ich to przyjemność. Boso też tutaj wrócę jak będzie trzeba.

— Słodki jesteś — skwitował trącając mój nos palcem. — Każdego dnia podobasz mi się coraz bardziej.

— Tak ma być, Sani — odpowiedziałem z dumą wpatrując się w jego lśniące oczy.



_________

Dawno mnie nie było, ale powolutku wracam.
Praca, studia i zdrowie ogarnęłam, więc wracam do życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro