Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Hej, Wooyoung, gdzie zgubiłeś swój śmierdzący atrybut?! — prześmiewcze wołanie Myungsoo rozległo się wśród towarzystwa, do którego zbliżałem się wraz z Sanem. — Potrzebujesz przewodnika, co ochroni cię przed wdepnięciem w krowi placek? — Kim zadrwił głośno, dostając po głowie od siedzącej obok młodej i całkiem ładnej dziewczyny.

Domyśliłem się, że musiała to być jego narzeczona Jieun i tylko ze względu na nią nie skomentowałem teksów Soo. Dziewczyna już i tak musiała bardzo ubolewać nad posiadaniem takiego durnia za partnera, w związku z czym postanowiłem zatrzymać swoje asy w rękawach. Nie musiała wiedzieć o jego ostatnich wybrykach lub o tym, jak non-stop mi ubliża.

Oprócz współczucia wobec Jieun czułem też dziwną aurę bijącą od samego Myungsoo. Rozejrzałem się dookoła stwierdzając, że starszy mógł się choć trochę dowartościować moim kosztem i pozwolę mu na to, skoro był najbrzydszy i najgłupszy z całej gromadki otaczającej ognisko.

San pociągnął mnie na miejsca obok swojej siostry, a wtedy miałem okazję przywitać się z kilkoma osobami, które szybko złapały ze mną i blondynem wspólny język. Usłyszawszy  od Seungyoon i Donghae kilka naprawdę fajnych zdań na temat zarządzania własnymi małymi interesami uznałem Soo za totalnego debila, choć to nie było żadne nowe odkrycie. Koleś nie potrafił podliczyć ile wynosi średnia krajowa po odjęciu podatku. Pamiętał jednak ile kasy przepierdolił na alkohol w wiejskim barze dwa dni wcześniej i nie wahał się powiedzieć tego na głos tonem typowym dla dumnego z siebie palanta.

Przyjrzawszy się Jieun zajętej rozmową z dziewczyną, której imienia nie dosłyszałem doszedłem do wniosku, że Myungsoo naprawdę miał wiele szczęścia. Gdybym to ja był na jej miejscu, chyba bym go zabił. Ewnetualnie poszukał w darknecie desperata co zgodziłby się wymienić z nim na mózg. Sam bym oddał swój, ale raczej komuś, kto umiałby go dobrze wykorzystać.

Westchnąłem ciężko zerkając na czubki swoich butów. Dopiero teraz zauważyłem, że niczym nie różniły się od tych, które miał na sobie San. No może tylko to, że ja miałem znaczek producenta robiło za ten mały odróżniający akcent, jednak wizualnie niczym innym od siebie nie odbiegały. Szwy były identyczne, kolor oraz wykończenie gum tak samo, a przecież te sanowe tramposzczały krzyczały "JESTEŚMY PODRÓBKAMI". Mimowolnie poczułem się dziwnie. Zupełnie tak, jakbym popełniał błąd myśląc o tym, jak bardzo skupiony na prestiżu i markach byłem.

Parsknąłem cicho pod nosem, czym niestety bądź stety zwróciłem na siebie uwagę Sana.

— Wszystko okej? — zapytał, a ja skinąłem głową dając mu znak, że nic złego się nie działo. — Chcesz się ulotnić?

— Niezbyt dobrze działa na mnie towarzystwo Myungsoo, więc tak — posłałem mu ciepły uśmiech.

Po chwili byłem ciągnięty za rękaw bluzy przez wąską ścieżkę. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym o lesie czy kwiatkach doniczkowych, a co dopiero o tym, żeby przebijać się przez krzaki i gąszcza zarośli, które równie dobrze mogły być trujące.

Przeklinając pod nosem każdą uderzającą mnie w twarz gałąź, bądź kamienie i korzenie podstawiające się pod nogi, dotarł z Sanem nad wodę, gdzie poznaliśmy się kilka dni wcześniej. Z myślą, że natura specjalnie robi mi pod górkę usiadłem na jednym z większych kamieni. Rzecz jasna, upewniłem się, że nie było tak mrowiskami, gniazda skorpionów czy innego badziewia, co mogło przyłożyło wypustki do mojej śmierci. Zauważyłem też  jak San chichocząc pod nosem rzuca malutkimi kamyczkami w tafli, o dziwo, spokojnego jeziorka.

Przyglądałem mu się dłuższą chwilę. Analizowałem drobne szczegóły wyglądu, który tego wieczoru nie przypominał ani trochę wiejskiej stylówki rodem ze średniowiecza. Nie, San wyglądał naprawdę olsniewająco, o ile mogłem tak powiedzieć na lekko zaczep do tyłu blond włosy, białe spodnie, i tak samo nieskazitelnie białą koszulę z ciemnymi napisami. Nie mogłem oderwać od niego oczu, a co dopiero odpędzić od siebie myśli o tym, jak cholernie mi się podobał w takim wydaniu. Oprócz tego dotarło do mnie, że coś musiało być z nim nie tak, bo przecież żaden chłopak z tego zadupia nie wzbudzał mojej sympatii aż tak, jak robił to on.

Żaden nie był tak perfekcyjny, jak San. Nawet ja, choć wstyd było się przyznać.

Popatrzyłem na niego z ciut innej perspektywy, gdy siadał na swetrze, który rozłożył na obalonym pieńku drzewa. Naprawdę, nie wiedziałem co miałem myśleć i jak reagować, ponieważ jego styl przypominał mi coś podobnego, do stylu Seonghwy, a to oznaczało, że San czerpał ogromną inspirację z miejskiej mody, co po prostu mi sienie zgadzało. Nie łączyło się z faktem, że mieszkał na wsi i ledwo co widział na oczy najnowszy model iPhone'a. To było zastanawiające i zamierzałem dowiedzieć się, co ukrywał, albo co było z nim nie tak. Nie mogłem dać się omamić, ani wmówić sobie, że Choi był typowym, wiejskim chłopcem.

— Gapisz się — zwrócił mi uwagę. Był wyraźnie rozbawiony moją reakcją, gdyż zaśmiał się pod nosem i rzucił w moim kierunku czekoladowym cukierkiem.

— Wybacz — odpowiedziałem szybko odwracając wzrok. Nie chciałem zagęszczać atmosfery, która już wystarczająco mnie przyduszała.

— Schlebiasz mi — wyznał, a ja mimowolnie parsknąłem będąc pod wrażeniem jego pewności siebie. — Podobam ci się.

— Dowartościowujesz się? — sarknąłem.

— Nie muszę, już wystarczająco łechtasz moje ego — wywróciłem oczami dostrzegając dumny uśmieszek. San perfidnie się ze mną droczył i sprawiało mu to najwyraźniej ogrom radości. — Chcesz jechać do miasta w weekend? — zmieniłem temat, co było mi na rękę.

Zastanowiłem się nad jego propozycją. W gruncie rzeczy tęskniłem za kontaktem ze swiatem, graniem w gry komputerowe, sprawdzaniem serwisów społecznościowych i chatowania z przyjaciółmi albo obcymi na komunikatorach. Potrzebowałem spędzić czas w swoim naturalnym środowisku; posłuchać odgłosów samochodów, poczuć smród spalin lub słyszeć komentarze poirytowanych ludzi, ale z drugiej strony nie miałem ochoty się dobijać wizją tego, że wizyta będzie tylko chwilowa, a potem wrócę na to śmierdzący wypizdowo, gdzie moje położenie było blisko stwierdzenia, że byłem po prostu "głęboko w dupie".

— Tata chce jechać załatwić kilka spraw, więc mamy szansę pozwiedzać Andong a potem ojciec jedzie do na kilka dni do Gangneung, chcesz jechać? — ponowił swoje pytanie I wtedy stwierdziłem, że raz się żyło i wycieczka nie musiała być tak okropnym pomysłem.

Gangneung było ładnym miastem, które widziałem tylko w telewizji, więc mógł to być dobry moment na odwiedziny i małe zapoznanie się z nadmorskim rajem.

— Czemu nie — uniosłem spojrzeniem krzyżując je z tym Sana. — Hm?

— Cieszę się, ty lepiej ogarniesz miasto i jego tradycje... ja już zapomniałem jak tam jest — zmrużyłem powieki.

Mam cię! Pomyślałem.

— Mieszkałeś w mieście? — zagadnąłem z ciekawości, a on skinął że smętnym uśmiechem.

— Jak byłem mały, ale szybko przeniosłem się do dziadków na wieś. Rodzice wtedy dużo pracowali, a ja nie mogłem siedzieć sam całe dnie — wypowiedział patrząc na tablecie spokojnego jeziora. — Po rozwodzie rodziców wróciłem tam tylko na kilka miesiecy i chyba już nigdy nie chcę tam wracać. Spotkanie z mamą i jej nową rodziną chyba byłoby czymś, czego nie umiałbym zaakceptować.

Nie ukrywałem jak bardzo zrobiło mi się głupio. Nie przypuszczałem, że San miał aż takie powody, aby siedzieć w zabitej dechami dziurze. Niemniej jednak jego tata też poszedł naprzód i związał się z mamą Jieun, to była taka sama sytuacja, więc dlaczego nie krył urazy do ojca?

— Wiem, co teraz sobie myślisz, ale to co innego — wymamrotał, natomiast ja zagryzłem wargi nie wiedząc co powiedzieć i jak się obronić przed zarzutem, słusznym, ale jednak zarzutem. — To moja mama pierwsza zażądała rozwodu i powiedziała, że ma kogoś, kogo kocha bardziej. Przez chwilę nawet z nimi mieszkałem, ale nie potrafiłem znieść myśli, że to z kimś innym będzie miała dziecko, i że kazała mi do kogoś innego zwracać się mianem "taty".

— To głupie — prychnąłem, zbyt wcześnie podsumowując jego wypowiedź.

— Może i tak, ale dotarło do mnie, że każde miasto może być miejscem, w którym będę czuł się tak samo, jak wtedy w Busan. Miasta kojarzą mi się że smutkiem, kłamstwami i tysiącami masek, które zakładaliby ludzie, no i też w sumie ja. Nienawidzę udawać kogoś, kim nie jestem — wyznał wpatrując się wreszcie we mnie ciemnymi oczami.

— Ja też jestem z miasta... Nie kojarzę Ci się z pustką i fałszywością? — zapytałem.

— Jesteś aż nad wyraz prawdziwy — parsknął  przenosząc się z pieńka na miejsce obok mnie. Trącił od razu moje ramię swoim. — To właśnie w tobie lubię. Ta nieporadność jest nawet urocza, no i jesteś szczery do bólu, a nawet trochę złośliwy, ale tylko gdy czujesz się zagrożony... lub, kiedy mówię prawdę, której nie chcesz zaakceptować.

— Bujda — prychnąłe zapowietrzając się ,bo tak naprawdę poczułem się osaczony i nie wiedziałem, jak odbić piłeczkę. — Zjeżdżaj z mojego kamyka! — popchnąłem go w geście obrony, co mogło wydawać się dziecinne i bezsensowne, ale dla mnie obroną był, jak widać na załączonym obrazku, nieudany atak. — To moje miejsce!

— Biorąc pod uwagę, że przypałętałeś się do mojego miejsca i zgrabną dupcią usiadłeś na mrowisko w moim miejscu stwierdzam, że to już jest nasze miejsce — przyglądałem się mu, gdy wypowiadał te słowa i kładł nacisk na poszczególne wyrazy.

— Mrowisko to według ciebie jakiś chrzest bojowy? — zakpiłem.

— Trochę tak.

Choi San zaczął być irytujący.

— Nie dąsaj się, no — zachichotał przystawiając swoją twarz do mojej.

Gdybym się odwrócił nasz nosy stykałyby się ze sobą, a oddechy mieszały, co nie byłoby zbyt dobre połączenie, zważywszy na fakt jak bardzo nienawidziłem woni ani też smaku wszystkiego, co miętowe. Co więcej, znajac mnie nie potrafiłbym się opanować i zrobiłbym coś kurewsko głupiego.

Za żadne skarby świata nie chciałem go pocałować. Skoro to on się do mnie przystawiał, to niech będzie też tym, który zrobi pierwszy krok.

Boże. Jaki ja, kurwa, tępy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro