5. Śnieżyca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez kilka następnych dni Louis wmawiał sobie, że jego reakcja na pocałunek Harry'ego była jedynie krótkotrwałym, fizycznym zauroczeniem. W końcu był zdrowym mężczyzną bez problemów z libido. Dlaczego w ogóle miałby czuć się winnym z tego powodu?

Harry Styles był w istocie bardzo atrakcyjnym kowbojem. I zbyt dobrze wiedział, jak oczarować drugą osobę. Był też irytujący i pewny siebie. Wszystko to wpłynęło na jednoznaczność stanowiska Louisa - to było jedynie chwilowe zauroczenie.

Lottie w końcu pozwolono wstać z łóżka I Louis doszedł do wniosku, że może zostawić siostrę samą na kilka godzin.

Z radością w sercu osiodłał Cherry i żwawym kłusem odjechał z rancza. Przez chwilę wsłuchał się w stukot kopyt konia pod nim, pędzącego po zmrożonej ziemi. Ciężkie, czarne chmury wisiały nisko nad równiskami i lasem, otaczając odległe góry ponurą mgłą, rodem niczym jeden z widoków z "Władcy Pierścieni".

Louis poczuł wewnętrzny spokój i miał wrażenie, że czas niemal się zatrzymał. Było to uczucie, którego brakowało mu w codziennej krzątaninie w domu siostry.

Pędził szybko, mijając znudzone brązowe krowy o białych pyskach, napierające na elektryczne ogrodzenie, ciekawe tego, czego nie mogą dosięgnąć, spragnione wolności i swobody. Góry, jak ponury strażnik, czuwały nad nimi pod ciężkim, stalowoszarym niebem.

Louis cieszył się, że nie zlekceważył uwag Lewisa udzielonych mu w pierwszych tygodniach jego pobytu, o tym, żeby zapamiętać okoliczne szlaki. Teraz notował w pamięci kępki krzewów na skałach, topole ze złamanymi gałęziami i sękate pniaki. Miały to być punkty orientacyjne, pomagające mu znaleźć drogę powrotną do domu.

Poprowadził Cherry na szczyt wzgórza. Po niecałej godzinie z ciężkich chmur wiszącymi nad nimi, zaczęły leniwie opadać pierwsze płatki śniegu. Louis zatrzymał się, zafascynowany widokiem zaśnieżonej okolicy z góry. Uniósł twarz i pozwolił, aby opadający śnieg powoli pieścił jego policzki i zamknięte powieki. Powietrze było wilgotne.

Przez monent mógł udawać, że znajduje się w rodzinnym Yorkshire.

- Wiesz, Cherry, to pierwszy śnieg w Wyoming, jaki widzę. Chciałbym zostać tu i patrzeć, jak pada, ale lepiej wracajmy, zanim całkowicie się ściemni.

Poklepał konia po szyi i zawrócił w stronę rancza. Jechał powoli, oczarowany białą krainą, jaka go otaczała. Topole i osiki pokrywała śnieżna czapa, a czarne gałęzie drzew przyjemnie kontrastowały z bielą. Na ziemi coraz szybciej rozrastała się puszysta warstwa mokrego śniegu. Ten widok mógłby porównać tylko do pierwszego wejścia Łucji do Szafy, z pierwszego filmu "Opowieści z Narnii", który uwielbiali oglądać z Lottie w dzieciństwie.

Stukot kopyt Cherry był coraz słabszy i bardziej stłumiony. Wokół panowała niezwykła ciszą, która niemal aż kłuła w uszy. Louis wzdrygnął się i pomimo ciepłego okrycia, poczuł nagły chłód. Zaniepokoił się, spostrzegłszy, że oczarowany widokiem zmylił drogę. Czym prędzej zawrócił, ganiąc się za tę nieuwagę.

Opad śniegu nasilił się. Nad jego głową nie było już widać nieba, a białe płatki wirowały z zawrotną szybkością i w niezliczonej ilości wokół niego. Louis wyrzucał sobie, że zapuścił się sam tak daleko i starał się zwalczać narastającemu uczucie paniki.

- Nie martw się, Cherry - mówił głośno do konia, chcąc usłyszeć przynajmniej swój własny głos - To tylko lekki opad śniegu, nie zrobi nam krzywdy.

Chłód stawał się coraz bardziej dotkliwszy i przeszywający. Louis myślał o gorącej herbacie i bujanym fotelu przed kominkiem, aby poczuć się nieco lepiej. Nic nie było już takie jak wcześniej. Zacisnął usta, aby powstrzymać szczękanie zębów. Wmawiał sobie, że przecież nie mógł się zgubić, ale prawda była taka, że już dawno zgubił drogę. Otulone płaszczem śniegu wzgórza i drzewa wyglądały zupełnie inaczej i nie był w stanie powiedzieć, w której części równin się teraz znajduje.

Śnieg był gęsty, a biel oślepiająca. Wiatr wiał mocno, zagłuszając ciszę dudnieniem i ciskając ostro płatkami prosto w jego twarz. Louis musiał zwolnić do stepa w obawie przed spotkaniem z elektrycznymi liniami pastucha pod napięciem, którego nijak nie mógł dojrzeć. Przygryzł wargi, czując jak ogarnia go całkowite przerażenie.

Śnieg przemęczył jego wełniane spodnie I wciskał się bezlitośnie za kołnierz płaszcza. Louis zgarbił plecy, chroniąc się przed wiatrem, ale i tak drżał z niewyobrażalnego chłodu.

Puścił wodze Cherry luzem, z nadzieją, że klacz instynktownie poprowadzi ich ku ciepłej stajni. Koń jednak równie bezradnie co on przed chwilą wlókł się przed siebie w ledwie widocznym wirze śniegu. Louis próbował krzyczeć o pomoc, ale jego głos ginął w skowycie wiatru.

Czuł się zupełnie bezradny.

Przemarzł już do szpiku kości i powoli opuszczały go siły. Wirujący wokół śnieg działał niemal hipnotyzująco. Louis powoli zapadał w letarg. Maleńka cząstka wciąż świadomego umysłu podpowiadała mu, że jego przetrwanie zależy od tego, jak długo uda mu się pozostać czujnym i przytomnym. 

Brnął więc dalej przed siebie, a raczej wycieńczona Cherry pod nim kierowała nimi w bliżej nieokreślonym kierunku. Powieki Louisa stawały się coraz cięższe i ostatnią resztką sił utrzymywał otwarte oczy. Przyległ do końskiej grzywy, trzymając się kurczowo szyi Cherry. Patrzył na jej przednie kopyta i liczył każdy krok. Koń z coraz większym trudem przedzierał się przez szalejącą burzę śnieżną.

Louis czuł, że już dłużej nie może utrzymać koncentracji.

- Louis! - wołał wokół niego śnieg - Louis! Louis!

Chyba majaczył. Miał wrażenie, że głos dochodzi z bardzo bliska, a potem z daleka. Raz był to tylko jeden dźwięk, a później cała masa, jakby różne głosy połączyły się w jednej pieśni jego imienia... LouisLouisLouisLouis... aż w końcu miał wrażenie, że woła go sam Harry Styles.

- Otwórz oczy. Louis, no dalej. Otwórz oczy.

Louis z trudem zmusił się, aby wykonać polecenie. Jak przez mgłę dostrzegł w śnieżycy sylwetkę kowboja. Ostatkiem sił zaśmiał się z bezsilności.

- Ostatnią osobą, jaką zobaczyłem przed śmiercią... - Nie miał siły dokończyć reszty.

Z westchnieniem zamknął ponownie oczy i zamilkł.

- Zawiadom Lewisa, że go znaleźliśmy! - usłyszał jeszcze krzyk Harry'ego ponad wyjącym wiatrem - Zabieram go na Harry's House Ranch, niech doktor...

Ciemność ukoiła Louisa. Czuł, jak zapada się powoli w otchłań bez dna.

***

Po jakimś czasie odzyskał świadomość. Zaskoczony, rozejrzał się wokół. Znajdował się w małym pokoju. Śnieg, który jak mu się zdawało otaczał go zewsząd, wcale nie był śniegiem, a ciepłym łóżkiem z grubą, puchatą narzutą.

Louis westchnął spokojnie. Jego powieki opadł ponownie.

- Nie, nie rób tego! - Louis natychmiast otworzył oczy i zobaczył Harry'ego stojącego w drzwiach.

Kowboj miał zaciśnięte usta i Louis odniósł wrażenie, że jest zły. Patrzył na niego z zaciekawieniem, wciąż ospały.

- Harry...?

- Coś ty, do diabła, robił sam na równinie w taką śnieżycę?! Widziałem w życiu wiele idiotyzmów, ale samotna przejażdżka konno w środku zamieci śnieżnej bije je wszystkie na głowę!

- Gdzie... gdzie ja...? - w odpowiedzi Louis był w stanie wydusić z siebie tylko tyle.

Gardło miał suche i ściśnięte, usta popękane. Harry westchnął, podchodząc bliżej łóżka i podsunął mu pod nos szklankę z nakastlika.

- Masz, pij.

Louis zakrztusił się, kiedy Harry pomógł mu wypić napój, unosząc mu lekko głowę. Znajdujące się w środku brandy było ciepłe i mocne. Zmroczony alkoholem, Louis opadł na poduchy. Harry odstawił szklankę z powrotem na stoliczek.

- Pytałeś, gdzie jesteś. Otóż u mnie, na Harry's House Ranch. Znalazłem cię pierwszy i o wiele bezpieczniej było przenieść cię do miejsca, które znajduje się bliżej.

- Aha.

Harry znów uniósł się gniewem.

- To wszystko, co masz do powiedzenia? "Aha"? Coś ty, do cholery, sobie myślał?!

Louis westchnął i przymknął oczy.

- Nie padało, kiedy wyjeżdżałem - powiedział w końcu, próbując się jakoś bronić.

- Nie padało? - powtórzył Harry z niedowierzaniem - Co ty, oczu nie masz? Czyś ty nie widział nieba? W radiu od rana trąbili o zbliżającej się w naszą stronę burzy śnieżnej!

- Nie ma powodu, żebyś mnie obrażał...

- "Nie ma powodu"! Czy ty siebie słyszysz? Czy zdajesz sobie sprawę, co mogło ci się stać? - Harry uniósł ręce nad głowę, jakby z trudem hamował się, aby go nie udusić - Byłeś trzy kilometry od najbliższego rancza, sam, w środku cholernej zamieci śnieżnej, na wpół zamarznięty i majaczący! To cud, że cię znaleźliśmy. Gdyby Lewis nie zorganizował szybko grupy poszukiwawczej, pewnie leżałbyś pod śniegiem aż do wiosny!

- Co z Lottie?

- Twoja siostra o niczym nie wie, Lewis powiedział jej tylko, że się u mnie zatrzymałeś, kiedy zdałeś sobie sprawę, jak złe są warunki pogodowe, zresztą tak, jak powinieneś był zrobić w pierwszej kolejności - Harry zaśmiał się z nutą sztucznego szyderstwa w głosie - Pewnie jej nawet na myśl nie przyszło, że byłbyś na tyle naiwny, by ryzykować przejazdem w taką pogodę!

Łzy spłynęły po policzkach Louisa. Przypomniał sobie wszystko, szalejący śnieg, swój lęk i bezradność wobec zamieci śnieżnej. Poza tym, nikt nie nakrzyczał od niego aż tak bardzo od czasu poinformowania matki o końcu swojej sportowej kariery. Poczuł się mały i głupi, i nie hamował już nawet tego, jak bardzo się trzęsie.

- Przepraszam - powiedział, szlochając.

Harry zaklął pod nosem i nerwowo przeczesał palcami włosy. Zbliżył się do niego i delikatnie wziął w ramiona.

- Lou - powiedział cicho, wtulając twarz w jego włosy - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo wszyscy martwiliśmy się z twojego powodu.

- Przepraszam! - powtórzył Louis i zaczął płakać coraz głośniej - Przepraszam, przepraszam!

Harry szeptał mu słowa, których przez atak histerii Louis nie mógł zrozumieć. Jego usta muskały jego włosy i policzki, stykając się ze skórą mokrą i słoną od wylanych łez, ramiona obejmowały jego talię i środek, uziemiając go i dając tak bardzo potrzebny komfort oraz poczucie bezpieczeństwa. Po kilku minutach rozszalałe emocje Louisa uspokoiły się na tyle, że mogli kontynuować rozmowę.

- Kompletnie przemoczyłem twoją koszulę.

Harry westchnął głęboko, a jego klatka piersiowa przyjemnie zadudniła tuż przy spoczywającej na niej głowie Louisa. Kowboj objął szatyna ciaśniej i złożył czuły pocałunek na jego skroni.

- Uwierz mi, to najmniejsze z moich dzisiejszych zmartwień.

- Jest już ciemno - zauważył Louis - Jak dlugo...?

- Zbyt długo - przerwał mu Harry - Ale teraz potrzebujesz odpoczynku. Myślisz, że możesz z powrotem zasnąć?

Louis skinął głową i Harry ostrożnie wysunął się spod niego, delikatnie układając Louisa z powrotem na poduszki. Kiedy kowboj poprawiał mu kołdrę, Louis przypomniał sobie o jeszcze jednej bohaterce tragicznego zdarzenia.

- Harry, a co z Cherry? Czy wszystko z nią w porządku?

- Nic się jej nie stało, odsypia waszą przygodę w stajni. Muszę przyznać, że wygląda o wiele lepiej od ciebie, doskonały przykład końskiego zdrowia.

- Bardzo śmieszne - Louis przewrócił oczami. Harry usmiechnął się krzywo i wstał, by odejść, ale Louis szybko chwycił go za rękę - Czekaj, chciałbym Ci podziękować, za... - nagle zorientował się, że nie okrywa go nic poza pościelą - Chwila, gdzie są moje ubrania?

- Byłeś przemoczony do suchej nitki, Lou - westchnął Harry - Priorytetem było cię osuszyć i ogrzać.

- Musiałem narobić tyle kłopotów Lizzo - na wspomnienie swojej gosposi Harry uśmiechnął się szeroko - Podziękujesz jej ode mnie?

- Cóż, Lizzo wyjechała wczoraj wieczorem odwiedzić swoją rodzinę w Nevadzie - Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Louis zmarszczył brwi.

- No to kto...? - słowa zamarły mu na ustach, a oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia - Nie mów, że ty...

- Nie musisz się niczego wstydzić, masz piękne ciało, Lou.

- Proszę, nie wspominaj o tym więcej - jęknął.

- Kiedy zdejmowałem z ciebie mokre ubranie, robiłem to jako ratownik, nie kochanek. Zachowałbym się tak w stosunku do każdej osoby potrzebującej w podobnych okolicznościach mojej pomocy - powiedział to takim tonem, że Louis znowu zobaczył w nim tego bezczelnego kowboja, którego spotkał miesiąc temu w marcowy wieczór.

- Zatem... Dziękuję Ci, jak sądzę - bąknął niepewnie Louis, zwilżając językiem wargi.

- Nie ma sprawy - Harry skierował się w stronę drzwi, ale po chwili zatrzymał się i odwrócił - Chociaż kiedy następnym razem będę cię rozbierał, moje intencje będą zupełnie inne.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Louisa samego, niezdolnego wykrztusić z siebie ani jednego słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro