Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dobry wieczór wszystkim! Zapraszam na kolejną część :)
Miłego czytania <3
_________________________________________

Harry oprowadził Draco po całym domu, zwracając szczególną uwagę na swój pokój, w którym mieszkał przez kilka lat, skąd w drugiej klasie Weasleyowie zabrali go latającym samochodem. Zatrzymali się też na dłuższą chwilę w kuchni, gdzie Zgredek zrzucił misę z Leguminą ciotki Petuni. Salon i kominek skąd prawie 6 lat temu w ogromnych ilościach sypały się listy z Hogwartu. Tyle wspomnień, jednak to wszystko trzeba porzucić - tak będzie lepiej. Wraz z opuszczeniem tego domu skończy się jego "beztroskie" życie, będzie musiał już na poważnie myśleć o Voldemorcie i jego rozszczepionej duszy.

Młodzieńcy obejrzeli już prawie wszystko. Harry chciał zajrzeć jeszcze tylko do komórki pod schodami. Zatrzymał się przy niej, ale nie wiedział, czy to dobry pomysł pokazywać ją stojącemu zaraz obok Malfoyowi, jednak blondyn sam podjął ten temat.

- Tu jest ta komórka, w której mieszkałeś? - zapytał spokojnie. Gryfon spojrzał na niego zaskoczony, przecież był pewien, że nigdy nie mówił o tym ukochanemu. - Twoi przyjaciele mi powiedzieli - wyjaśnił Arystokrata.

Brunet pokiwał lekko głową, po czym powoli otworzył drzwi do swojego pierwszego pokoju i zapalił żarówkę. Teraz pomieszczenie wydawało się jeszcze mniejsze, co chyba było już niemożliwe. W rogu dalej stało jego stare, małe łóżko, na którym spał przez 11 lat. Młodzieniec musiał dość sporo urosnąć, bo nie był w stanie wejść do komórki, nie musząc się porządnie zgiąć. Usiadł na skrzypiącym materacu i wracał myślami do tych wszystkich lat, kiedy to właśnie tu mieszkał, do lat, gdy nie wiedział o tym, że jest czarodziejem.

Malfoy spoczął koło Harry'ego, ale jako że był od niego wyższy, nie mógł nawet siedzieć prosto.

- Jak ci mugole mogli cię tu przetrzymywać? - zapytał bardziej siebie niż Pottera, po czym objął go ramieniem i przyciągnął czule do siebie. Dla niego takie warunki były niewyobrażalne, przecież sam całe życie mieszkał w wielkim dworze.

- Nie było aż tak źle - wymamrotał Harry, wtulając się w Draco. Ślizgon westchnął głośno, słysząc wypowiedź swojego chłopaka.

- Ci ludzie to potwory - prychnął.

- A jednak Dudley powiedział mi dzisiaj coś miłego. Takie słowa z jego ust to wyraz największego uznania. Nigdy nie sądziłem, że usłyszę od niego coś takiego - rzekł czarnowłosy.

- No nie wiem, według mnie mógł się bardziej postarać, ale skoro ty tak uważasz, nie będę nic więcej mówić - powiedział Malfoy, po czym pocałował czubek głowy Harry'ego, od razu do jego nozdrzy dostał się przepiękny zapach szamponu mniejszego. Potter zaśmiał się cicho.

- Jak mi tego brakowało...

- Moich pocałunków? - zapytał blondyn.

- Ciebie, głuptasie, ale za całusami też strasznie tęskniłem. Już myślałem, że oszaleję - zażartował Wybraniec.

- Jak wrócimy do Grimmauld Place, dostaniesz ich tyle, że będziesz mieć dosyć. Obiecuję - powiedział półgłosem Ślizgon z przebiegłym uśmiechem na ustach. Gryfon już miał zamiar skosztować różowych warg swojego chłopaka, gdy nagle usłyszeli porządny huk. Harry momentalnie zerwał się na nogi, a Draco zaraz po nim tylko, że ten zbyt słabo się schylił i uderzył głową w sufit, co wywołało serię przekleństw rzuconych pod nosem. Harry pokiwał z dezaprobatą głową, po czym chwycił Draco za rękę i wyprowadził z komórki, ciągnąc w stronę kuchni, aby mogli wyjrzeć przez okno do ogrodu.

Ciemność zadrgała, tak samo jak powietrze w momencie, gdy przestały działać zaklęcia zwodzące i znikąd zaczęły pojawiać się postacie. Czarodzieje zsiadali z mioteł, z dwóch, czarnych wychudłych jak szkielety koni, a nad wszystkimi górował Hagrid w goglach i hełmie, zwlekający się z wielkiego motocyklu.

Potter, wciąż ciągnąc za sobą Malfoya, otworzył tylne drzwi i po chwili znalazł się wśród członków Zakonu. Rozległy się gromkie okrzyki powitalne, Hermiona momentalnie zamknęła bruneta w ciasnym uścisku, a Syriusz już klepał go po plecach z jak zawsze wielkim, promiennym uśmiechem.

- Gotowy do drogi, Harry? - zagadnął wesoło Hagrid.

- No jasne - odparł entuzjastycznie Wybraniec.

- Dobra, schowajmy się gdzieś, zanim omówimy cały plan - powiedział Moody, który taszczył dwa wielkie worki, a jego magiczne oko wirowało z zawrotną prędkością, wypatrując potencjalnego zagrożenia.

Gdy wszyscy zebrali się w kuchni, Potter spojrzał wyczekująco na Alastora, który miał przewodzić całej akcji. On sam jeszcze nie wiedział, jak były auror chce go zabrać z Privet Drive ani dlaczego do jasnej cholery przyszło tam aż tylu ludzi?!

- Plan jest prosty. Przekabacili ministerstwo, co stanowiło poważny problem. Thicknesse wydał rozporządzenie, że podłączenie tego domu do Sieciu Fiuu, umieszczeniu tu Świstoklika albo teleportowanie cię będzie uznane za ciężkie przestępstwo. Ciąży na tobie Namiar, Potter, co sprawia, że gdybyś ty albo ktokolwiek w pobliżu ciebie rzucił jakieś zaklęcie, Thicknesse natychmiast się o tym dowie, a to by oznaczało, że wiedzą też o tym Śmierciożercy, dlatego użyjemy takich środków transportu, których Namiar wykryć nie może, czyli skorzystamy z mioteł, testrali i motocykla Syriusza - oznajmił w skrócie Szalonooki. Harry spojrzał po zgromadzonych, od razu dostrzegł dziury w planie.

- Ale dlaczego przyszło was aż tylu? - zapytał, patrząc nieufnie na Moody'ego, który ponownie zabrał głos:

- Wybraliśmy dwanaście różnych domów i każdemu z nich zapewniliśmy szczególną ochronę, każdy ma związek z Zakonem, więc każdy mógłby być twoją potencjalną kryjówką. Ciebie, Potter, zabieramy do domu rodziców Tonks, a kiedy już się tam znajdziesz w zasięgu zaklęć ochronnych, które rzuciliśmy na ten dom, będziesz mógł użyć Świstoklika i przenieść się do Kwatery Głównej. Kluczowa sprawa: tej nocy wyleci stąd 7 Potterów, każdy z towarzyszem i każda para skieruje się do innego domu. - Gdy skończył mówić, wyjął spod płaszcza butelkę wypełnioną czymś, co przypominało błoto.

- Nie! - krzyknął Harry. Doskonale wiedział, że to eliksir wielosokowy. - Nie ma opcji, żeby 6 osób ryzykowało dla mnie życie!

- Jakbyśmy nigdy tego nie robili - mruknął Ron.

- To co innego! - wrzasnął Złoty Chłopiec.

- A masz lepszy pomysł? Nie mamy czasu na wymyślenie innego planu. Niedługo skończysz 17 lat, a wtedy ochrona, jaką zapewniła ci Lily, się skończy, Voldemort tylko na to czeka - powiedział Syriusz stanowczym głosem.

- Nie! Nie możecie tego zrobić bez mojej zgody, musielibyście mieć kilka moich włosów - protestował brunet.

- No i tu nasz plan się całkowicie zawala, bo nie zdobędziemy paru twoich włosów bez twojej zgody - zaczął George.

- W końcu jest nas tylko 13 na jednego faceta, który nie może używać czarów, nie mamy szans - skończył Fred.

- Bardzo śmieszne - burknął Wybraniec.

- Jeśli trzeba będzie użyć siły, zrobimy to, Harry, twój opór jest daremny - powiedział Draco, patrząc na swojego chłopaka poważnym, zawziętym wzrokiem.

- Koniec tego, Potter! Czas ucieka, daj nam trochę swoich włosów! - wrzasnął Moody, a jego magiczne oko zadrgało, gdy mężczyzna zbliżył się do Bliznowatego.

- To czyste wariactwo! Nie ma potrzeby...

- Nie ma potrzeby?! Sam-Wiesz-Kto poluje na ciebie i ma za sobą połowę ministerstwa a ty mówisz, że nie ma potrzeby?! Prócz ciebie, Potter, każdy jest tutaj pełnoletni i gotów na ryzyko. Użycie twoich sobowtórów to nasza jedyna szansa! No więc daj mi natychmiast kilka swoich włosów! - zagrzmiał Szalonooki.

Harry zerknął ostatni raz na Draco, którego wzrok mówił: "Jeśli tego nie zrobisz, urządzę ci istne piekło".

Pod ostrzałem spojrzeń wszystkich zgromadzonych Wybraniec złapał kępkę włosów na czubku głowy i pociągnął mocno.

- Dobrze, a teraz daj to tutaj, z łaski swojej - rzekł Moody. Brunet wrzucił swoje włosy do gęstego, mętnego płynu. Chwilę później eliksir spienił się, zadymił i nagle zrobił przezroczysty, o lekko złotym zabarwieniu.

Nie minęło dużo czasu, zanim w ogrodzie stanęło 7 Harrych, każdy ze swoim obrońcom: Hermiona z Kingsleyem, Ron z Arturem, George z Lupinem, Fred z Billem, Mundungus z Moodym, Draco z Syriuszem i prawdziwy Harry z Hagridem. Wszyscy zajęli określony środek transportu i po odliczeni do trzech razem wzbili się w powietrze. Jednak ich plan miał zostać pokrzyżowany i Zakon jak się okazało, wleciał prosto w zasadzkę.

***

Śmierciożercy zaatakowali niedługo po tym, jak przeciwnicy Voldemorta wystartowali. Harry i Hagrid dość mocno poturbowani wylądowali z hukiem w ogrodzie rodziców Tonks, ale na szczęście obyło się bez większych obrażeń. Ted i jego żona sprawnie opatrzyli rozbitków, którzy mogli teleportować się stamtąd Świstoklikiem do Grimmauld Place 12, gdzie czekała już pani Weasley i Ginny, a nikt oprócz nich jeszcze nie dotarł na miejsce wyznaczonej zbiórki.

Wybraniec opowiedział kobietom o tym, jak zaatakowali ich Śmierciożercy i w międzyczasie usłyszeli huk w salonie, gdzie momentalnie pobiegli. Jak się okazało to Hermiona i Kingsley dotarli na miejsce.

- Jesteście cali? Co z resztą? - zapytała, przejęta tak wielkim opóźnieniem, pani Weasley. Jednak, zanim przybyli zdążyli cokolwiek powiedzieć, ponownie rozległ się charakterystyczny dźwięk, a zaraz po nim na środku pokoju stali Lupin, który podtrzymywał krwawiącego Geogre'a.

- Na Merlina! - krzyknęła matka chłopaka. - Szybko, połóż go! - dyrygowała, a ułamek sekundy później trzymała w rękach wiele opatrunków. Remus pomógł dowlec się rudzielcowi na kanapę, gdzie od razu zaczęli go opatrywać.

- Co z resztą?! Gdzie oni wszyscy są? Spóźnią się na Świstokliki! - powiedział przejęty Harry. Od samego początku wiedział, że to był zły pomysł.

- Rozdzieliliśmy się przez Śmierciożerców, Snape tam był, trafił George - powiedział Lupin.

Minęło kilka minut ciszy i czekania w wielkim napięciu, zanim do Grimmauld Place teleportowali się Pan Weasley z Ronem, a niedługo później Fred z Billem. Jednak brakowało jeszcze dwóch par.

- Wiecie co z pozostałymi? - zapytała Hermiona.

- Moody nie żyje. Mungundus przestraszył się i zwiał, gdy zobaczył Sam-Wiesz-Kogo - powiedział Bill. Weasleyowie zebrali się przy rannym George'u, który już czuł się znacznie lepiej i nawet zaczynał prawić swoje głupie dowcipy, jednak dalej kogoś brakowało.

- Co z Syriuszem i Draco mieli lecieć za wami - powiedział Remus, zwracając się do Artura.

- Nie wiem, gdy pojawili się Śmierciożercy, wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko, w pewnym momencie po prostu straciliśmy ich z oczu - odpowiedział mężczyzna.

- Ale jak to możliwe, że Sam-Wiesz-Kto o wszystkim wiedział i zaplanował zasadzkę? Przecież w Ministerstwie podrzuciliśmy fałszywy trop - warknął poirytowany Lupin. Wyraźnie nerwy zaczynały brać górę i tracił nad sobą panowanie.

- Ktoś nas zdradził? - zapytała Hermiona.

- Na to wygląda, ktoś musiał podać im prawdziwą datę, tylko kto mógł nas zdradzić? - zastanawiał się pan Weasley.

- A kto z członków Zakonu ma Mroczny Znak na przedramieniu i wiedział doskonale o wszystkim? To na pewno sprawka Malfoya - wtrącił Ron. Miał ochotę udusić tego zdrajcę gołymi rękami, w końcu przez niego jego brat stracił ucho! - Syriusz nie wraca, a to właśnie z nim był nasz Śmierciożerca.

- Przestań! Draco nigdy by nas nie zdradził! Równie dobrze Voldemort mógł pomyśleć, że prawdziwy ja pojadę właśnie z Syriuszem, bo jest moim wujem chrzestnym! - oburzył się Harry, czuł, jak żołądek wykręca mu się do góry nogami. Powrót dwóch osób, które darzył niezwykłą miłością, wciąż się opóźniał, to nie mogło zwiastować niczego dobrego.

- Nie rzucajmy tak szybko oskarżeniami, to mógł być równie dobrze Mungundus, w końcu zwiał, przez co zginął Moody - wtrącił Bill.

Nagle w pokoju rozległ się głuchy grzmot, a zaraz po nim zgromadzeniu usłyszeli męczeńskie stęki, jednego ze swoich towarzyszy. Wszyscy momentalnie odwrócili się w tamtą stronę. W salonie pojawili się Draco, który mocno podtrzymywał rannego i syczącego z bólu Syriusza.

- Psia noga, głupi Dołohow - wyjęczał Black. Jego twarz była naprawdę blada i wykrzywiona w grymasie.

- Oberwał zaklęciem, stracił dużo krwi - powiedział szybko Malfoy, którego ubranie również było brudne od czerwonej cieczy.

- Słodki Merlinie... - wymamrotał Lupin i nie minęła nawet chwila, a już trzymał Łapę na rękach, gdyż drugi mężczyzna nie był w stanie już iść. - Molly, szybko! Jest poważnie ranny, musimy się nim zająć, bo się wykrwawi! - zakomenderował, po czym bezzwłocznie ruszył na piętro, żeby odłożyć Syriusza na łóżko i móc się nim zająć.

- Nic mi nie jest - wyjęczał Łapa, powoli tracąc przytomność, jednak nikt nie zwracał uwagi na jego bełkot. Pani Weasley szybko ruszyła na górę, a za nią leciał stos opatrunków. Nie minęło dużo czasu, zanim Harry otrząsnął się z pierwszego szoku i również pognał do swojego wuja, a Draco zaraz za nim.

Potter wbiegł po śladach krwi na podłodze do pierwszej sypialni, gdzie na łóżku już leżał Black.

- Syriuszu! - krzyknął, czując, jak do jego oczu nabiegają łzy. Mężczyzna zwijał się przez ból i mamrotał przekleństwami na Dołohowa.

- Harry, kochaneczku, lepiej stąd wyjdź - powiedziała pani Weasley, po czym razem z Lupinem zaczęła zajmować się poważnie rannym Łapą.

- Słyszysz, musimy wyjść - powiedział spokojnie Draco, łapiąc za ramię bruneta, ale ten szybko mu się wyrwał.

- Nie! - krzyknął. Zebrał się w nim ogrom negatywnym emocji, z którymi nie umiał sobie poradzić.

- Harry, twoja panika im nie pomoże, muszą mieć spokój - rzekła łagodnie Hermiona, która stanęła zaraz obok przyjaciela. Do pomieszczenia wbiegła jeszcze Ginny i również zaczęła się krzątać przy rannym. Potter, widząc, że tylko przeszkadza innym, dał się wyprowadzić z pomieszczenia, żeby zacząć krążyć nerwowo po korytarzu. Hermiona od razu zamknęła drzwi zaklęciem.

- Mówiłem, że to zły pomysł, ale nikt mnie nie słuchał! - krzyknął Harry.

- To było jedyne wyjście, gdyby była lepsza opcja, to na pewno byśmy ją wybrali. Wszyscy wiedzieli, jakie było ryzyko. Moody przypuszczał, że będzie się tam pałętać kilku Śmierciożerców, ale nie sądził, że przygotują cały plan - burknął Ron. Nagle wszyscy usłyszeli głośny krzyk Syriusza.

- Co oni tam robią? - zapytał przerażony Harry, cały się trząsł. Spojrzał na Draco, jakby liczył na jakąś sensowną odpowiedź, ale dostrzegł jedynie zakrwawione ubrania. - Też zostałeś ranny?

- Nie, ze mną wszystko w porządku - powiedział Malfoy, po czym podszedł do roztrzęsionego nastolatka, bladego tak jak Syriusz, którego krzyk po raz kolejny rozległ się po korytarzu.

- Wszyscy z was znali ryzyko, ale i tak zrobiliście to dla mnie?! Dlaczego nikt mi nie powiedział?! - krzyknął brunet, któremu coraz ciężej było złapać oddech.

- Moody... - zaczęła Hermiona, ale Wybraniec nie dał jej skończyć.

- Moody zginął! George został ranny, a Syriusz po raz kolejny walczy o życie! Tyle nieszczęść przeze mnie! Ludzie dla mnie giną, a ja nawet nie wiem co mam robić! Nie wiem jak mam pokonać Voldemorta, ile jeszcze ludzi przez to umrze?! - wrzasnął Harry, po czym zaczął płakać. Wszystko go przerastało, a on potrafił tylko wpakowywać innych w kłopoty, a potem beczeć jak małe dziecko.

Malfoy przyciągnął chłopaka do siebie, widząc, w jakim jest stanie i zamknął w czułym uścisku.

- Cały się trzęsiesz - powiedział zmartwiony. - Granger, przynieś coś na uspokojenie - mruknął do szatynki. Harry z trudem łapał każdy oddech. Miał wrażenie, jakby powietrze znikało i nie docierało do płuc. Nieprzyjemne kłucie w okolicy mostka i zimne poty tylko potęgowały jego strach.

- Wszystko przeze mnie - wyszlochał, dysząc przy tym tak, jakby właśnie przebiegł jakiś maraton.

- Wcale nie, Harry. Spokojnie, oddychaj ze mną... Wdech... Wydech... Powolutku - uspokajał go Draco, głaszcząc delikatnie plecy wtulonego w jego tors Gryfona. Po chwili wróciła Hermiona.

- Mamy tylko to - powiedziała, podając Draco buteleczkę z fioletowym eliksirem. Arystokrata syknął niezadowolony tym, co dostał od Granger, ale nie mieli nic innego.

- Harry, wypij łyk tego, zaraz będzie dobrze - rzekł troskliwie Ślizgon, a Potter nawet nie patrząc na to co podaje mu ukochany po prostu upił łyk, byle by tylko poczuć się lepiej i prawie od razu opadł bezwładnie w ramiona Draco, który wziął go na ręce.

- Eliksir słodkiego snu to trochę... brutalny sposób - wtrącił Ron, cały czas bacznie przyglądający się nieprzyjemnemu zdarzeniu.

- Nie mieliśmy nic lepszego. Poza tym jeden łyk nie powinien uśpić go na zbyt długo, jak wstanie będzie już spokojny - odparła Gryfonka przyglądając się z czułością i współczuciem twarzy śpiącego nastolatka.

Chwilę później Ginny wyszła z pokoju, gdzie zajmowano się Blackiem.

- I co z nim? - zapytała Hermiona.

- Uśpili go, żeby nie czuł bólu i teraz go opatrują. Widzę, że z Harrym poradziliście sobie równie drastycznie - prychnęła dziewczyna, patrząc ze złością, jak Potter spoczywa w ramionach Malfoya.

- Zaniosę go do pokoju - oznajmił zdawkowo Draco, po czym od razu ruszył w kierunku ich sypialni, a ku jego zaskoczeniu córka Weasleyów jak jakiś rzep ruszała za nim. - Po co za mną leziesz? - warknął.

- Chcę mieć pewność, że Harry trafi do pokoju, a nie w łapy Śmierciożerców - odparła ze złością.

- Tak, bo na pewno wydałbym mojego chłopaka na pewną śmierć, na pewno narażałbym dla niego życie podczas tej misji, gdybym chciał was zdradzić - syknął Malfoy. Ginny ciągle była wobec niego podejrzliwa, co zaczynało go coraz bardziej denerwować. Tylko ona wciąż zachowywała się aż tak dziecinnie, nie licząc Rona w porywie gniewu.

Blondyn wniósł Harry'ego do sypialni, w której sam spał podczas swojego pobytu w Grimmauld Place, a następnie ułożył go ostrożnie na łóżku, zdjął buty i okulary, przykrył kocem a na koniec złożył czuły pocałunek na jego czole, żeby Weasley szlag jasny trafił.

Następnie wyszedł bez słowa z pokoju, a Ginny zaraz po nim, i udał się z powrotem do reszty, żeby wiedzieć, w jakim stanie jest Syriusz.
_________________________________________

I jak? Mam nadzieję, że rozdział jest okay, przepraszam wszystkich, którzy nie chcieli dramy.
(Mimo wszystko zachęcam do zostawienia czegoś po sobie się podobało XD)

Uznałam, że muszę napisać rozdział, więc teraz będę uzupełniać notatki bo nie było mnie długo w szkole :/ Jestem ciekawa, jak u was samopoczucia po powrocie na lekcje?

Nie będę mówić, że rozdział będzie niedługo, bo to chyba jakaś felerna obietnica XD Powiem, że będzie w przyszłym tygodniu. Do usłyszenia UwU

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro