2. In vino veritas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niemalże frunął korytarzami Hogwartu. Czarne szaty układały się za nim w fantazyjnych wzorach niby czarne skrzydła. Z całej jego postaci emanowała wściekłość. Gdyby miał moc bazyliszka! Spopieliłby każdego, kto by się nawinął przed oczy. A zwłaszcza Pottera. Niech no się on tylko pokaże!

Dyrektora też. Spalić na stosie! Z dropsami mu wyjechał! A on jak zwykle dał się sprowokować! Trzeba było na złość wziąć tego dropsa i zjeść. Pokonać dyrektora jego własną bronią. Ale jak zwykle dał się dziadowi podejść. Miał już prawie czterdzieści lat, a w obecności Albusa Dumbledore'a zachowywał się gorzej niż pierwszoroczny Puchon! Przed Czarnym Panem zawsze stał z godnością, zawsze z poczuciem wyższości. To zabawne, ale straszny, przerażający Sam-Wiesz-Kto nigdy nie doprowadzał go do takiej kurwicy jak Dumbledore.

Swoją drogą, ciekawe czy Albus szprycuje czymś te dropsy?

Wszyscy w popłochu schodzili mu z drogi. I dobrze. Niech się boją! Banda idiotów. Wpadł do swojego gabinetu i rąbnął drzwiami z taką pasją, że gdyby nie chroniła ich magia, na pewno wyleciałyby z futryny. Powinny wylecieć, żeby obwieścić całemu światu poziom jego frustracji. Dopadł do barku. Niemal trzęsącymi się rękami wydobył flaszkę. Jak tak dalej pójdzie, do końca miesiąca zostanie alkoholikiem! Pociągnął z gwinta. Jeden łyk, drugi, trzeci. Wyciągnął kieliszek i rzucił nim o ścianę. Za chwilę drugi. Może by jeszcze jakąś butelkę roztłuc? Dźwięk pękającego szkła był taki kojący... Przyjrzał się butelce. Właściwie to było obrzydliwe w smaku. Czemu on to pije?! Pytanie retoryczne. Wiadomo przez kogo. Przez dyrektora i Pottera. Ale nie wiadomo, przez którego bardziej. Posłał butelkę na ścianę. Resztki alkoholu spłynęły po zielonej tapecie.

Osunął się na podłogę. Podciągnął długie nogi, otoczył ramionami kolana. Znowu dał się podejść Albusowi. Wciągnąć w te jego gierki. Facet po mistrzowsku go rozgrywał, a on na to wszystko pozwalał. Pozwalał sobą manipulować. Który to już rok? Szesnasty? Siedemnasty? Zamyślił się, podczas gdy alkohol zaczynał oblepiać szare komórki. Potter ma już siedemnaście lat, więc jego gehenna trwa... tylko rok mniej. Szesnaście lat. Choć nie. Na dobrą sprawę wszystko ruszyło z kopyta dopiero sześć lat temu, kiedy gówniarz przyjechał do Hogwartu. Od tego dnia, od tego pierwszego września sześć lat temu Severus Snape nie miał spokojnego dnia ani nocy. W ślad za Potterem przywlókł się bowiem Czarny Pan i karuzela ruszyła. Z każdym kolejnym rokiem obroty stawały się coraz szybsze, a zabezpieczenia chroniące tych, którzy wirowali, coraz bardziej się zużywały. Niedługo całkiem pękną. I co wtedy? Upadek z rozpędzonego diabelskiego młyna mógł skończyć się jedynie skręceniem karku. Niektórzy już zaczęli spadać.

Z każdym kolejnym rokiem jego prywatne zobowiązania względem Dumbledore'a, Harry'ego Pottera i Czarnego Pana stawały się coraz trudniejsze, a jego gra na co najmniej dwa fronty - coraz bardziej wyczerpująca. Fizycznie i psychicznie. Gdy Vol... Czarny Pan odzyskał siły, zażyczył sobie powrotu dawnego sługi w szeregi śmierciożerców. Severus nie zliczył, ile razy, budząc wątpliwości swoją lojalnością, został potraktowany zaklęciem torturującym. Ile razy w dowód uznania swojej lojalności sam musiał to robić innym ludziom. Mugolom, czarodziejom... Po sześciu latach takiej służby jego ciało było jedną wielką raną. Magia leczyła wszystkie pęknięcia, rozcięcia i złamania. Ale drżenie wewnątrz komórek pozostawało. Podobnie jak rana na duszy. Chyba ją jeszcze miał, tę duszę, bo coś w środku, bardzo głęboko, bardzo mocno go bolało.

Gdzieś w tym wszystkim zagubił samego siebie. Od sześciu lat myślał o wszystkim i o wszystkich, tylko nie o sobie. O swoich lękach myśleć nie mógł, o potrzebach nie chciał, o pragnieniach - nie śmiał. Żył z dnia na dzień, nie wiedząc, jakie zadanie przydzieli mu jeden lub drugi z jego panów. Nie lubił tak o nich myśleć, gdyż pojęcie "pana" stawiało go na bardzo nieprzyjemnej pozycji, ale fakty pozostawały nieubłagane. Był sługą, ba, nieledwie niewolnikiem dwóch zwalczających się czarodziejów. Przez każdego z nich traktowany nie lepiej niż domowy skrzat. Zjawiał się na każde wezwanie i wykonywał każdy rozkaz. Ten rzucany wprost przez Czarnego Pana i ten zakamuflowany, ubrany w płaszczyk prośby przez Dumbledore'a. Który z nich był gorszy?

Praca, jeżeli w ogóle można użyć tego sformułowania, dla Czarnego Pana była w pewien sposób prostsza. Prymitywna. Zabij, wypatrosz, zadaj ból, cierp. Rozkazy były jasno sprecyzowane, a wykonanie miało przynieść konkretne, na ogół wymierne efekty (jeżeli wymierność rozumiano jako liczbę złamanych kości, wyprutych flaków czy rozciętych ciał). Finezja nie była tu w cenie. Wymagane konkretne efekty osiągało się przy pomocy równie konkretnych, sprawdzonych metod: uroków, zaklęć, eliksirów. Służba Dumbledore'owi była pozbawiona konkretności. Po pierwsze, staruch nigdy nie mówił wprost, czego oczekuje. Po drugie, mamił swojego sługę złudzeniem posiadania wpływu na metody działania i wybór narzędzi do rozwiązania problemu. Po trzecie, chwalił i krytykował za źle lub dobrze wykonane zadanie w tak pokręcony sposób, iż rzekoma nagroda okazywała się kulą u nogi nagrodzonego, zaś kara była w istocie podarkiem.

Mimo wszystko, może Severus Snape, Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, dawałby sobie jakoś radę lawirując między tymi dwoma czarodziejami jak mityczni Grecy przepływający między Scyllą a Charybdą, gdyby nie to, iż sześć lat temu do gry wszedł jeszcze jeden uczestnik. Najbardziej wymagający, najmniej przewidywalny, najbardziej zaangażowany. Harry Potter. Oczywiście, bo o nim przecież mowa! Od sześciu lat mowa jest tylko o nim.

Ciężko wsparł się o podłogę, by się podnieść i zaraz zaklął soczyście, gdy w dłoń wbił mu się kawałek szkła z rozbitego kieliszka. Przez tych idiotów nawet napić się spokojnie nie może, nawet zdemolować gabinetu nie może!

Odłamek dał się bez problemu wycisnąć. Strząsnął go na podłogę i wyciągnął różdżkę. Nadgarstek na szczęście wykonał manewr bezbłędnie. Pamięć mięśniowa - bo tak to się chyba nazywało - to coś, co pozwalało nawet umysłowi odurzonemu alkoholem wykonywać precyzyjne ruchy dłonią. Rozbite kawałki szkła złożyły się w dwa zgrabne kieliszki. Kolejny ruch i szkło pofrunęło do barku.

Wstał. Podszedł do szafki. Łaknął zamroczenia. Nikt o tym nie wiedział, ale jakimś przedziwnym zrządzeniem losu nie działały na niego ciężkie alkohole. Za to po winach zaliczał zgon. Wyciągnął pierwsze lepsze. Na nieszczęście cholerstwo nie smakowało pite prosto z flaszki. Potrzebował kieliszka. Albo szklanki. Szklanka będzie lepsza. Nalał sobie prawie do pełna. Wypił duszkiem, jak wodę. Potem drugą. W połowie trzeciej zakręciło mu się w głowie, a policzki zaczęły piec. Dowlókł się do łóżka. Runął między poduszki. Żołądek już podchodził do gardła, podnoszony cierpkim smakiem winogron szczepu colombard. Dłonie... cóż, miał wrażenie, jakby były wykonane z waty. Dotykanie nimi czegokolwiek wywoływało dziwne emocje. Dobrze, że już leżał, bo z doświadczenia wiedział, że to dziwne uczucie "posiadania-członków-
wykonanych-z-waty" objęłoby również nogi, a przemieszczanie się w takim stanie mogłoby być co najmniej nieestetyczne. Jakieś dziwne ciepło przenikało jego plecy. W głowie już mu się kręciło, ale mózg nadal pracował. Niestety.

Żeby otumanić się całkowicie, potrzebował kolejnej butelki, wypitej jak najszybciej, najlepiej w całości i od razu. Stan nie-czucia, nie-myślenia i nie-bycia utrzymywał się do kilku godzin i kończył potwornym bólem głowy. Na szczęście, jako nauczyciel eliksirów miał na to niezawodne środki. Czasami je zażywał, czasami nie. Czasami lubił poznęcać się sam nad sobą.

Dzisiaj nawet na to nie mógł siebie pozwolić. Za jakieś dwie godziny pojawi się tu Potter. Przywlecze na kolejną bezproduktywną lekcję oklumencji. Miał już dość babrania się w jego wspomnieniach, oglądania wciąż tych samych ckliwych obrazków: skrzywdzonego niemowlaka, skrzywdzonego dziecka, skrzywdzonego nastolatka... Rzygał tym. Nie, nawet rzygać już nie mógł. Przez ostatnie dwa tygodnie oglądał to samo dzień w dzień.

Zaraz, zaraz....To samo, dzień w dzień...

"O słodki Merlinie,

prawda leży w winie.

Wino wydobywa,

co myśl ludzka skrywa"

Zacytował w myślach pijacki czterowiersz. Dokładnie tak było! Mogło tak być! Gówniarz z nim pogrywał! Sprzedawał mu wybrane wspomnienia, jedno gorsze od drugiego, co nie znaczy, że któreś prawdziwe. Zwłaszcza te z okresu niemowlęcego budziły wątpliwości. O ile Severus wiedział, pamięć ludzka sięgała najwcześniej trzeciego roku życia, a i temu niektórzy uczeni nie dawali wiary. Nikt nie posiadał wspomnień z pierwszych miesięcy swojego życia. Absolutną niemożliwością, wynikającą z prostych ograniczeń budowy i poziomu rozwoju ludzkiego umysłu w tym najwcześniejszym okresie życia, było posiadanie wspomnień z niemowlęctwa. Potter za to żonglował tymi wspomnieniami niczym magik w cyrku. Wyciągał ze swojego umysłu jak szarlatan z kapelusza, nie białe króliki, haftowane chusteczki czy sztuczne kwiaty, ale dorodne wspomnienia. Właściwie, było to bardzo sprytne posunięcie. Ślizgońskie. Severus uśmiechnął się sam do siebie, dumny z chłopaka, który wpadł na genialny w sumie pomysł. Wykorzystał posiadane i spreparował nieistniejące wspomnienia. Musi z niego wydobyć JAK to zrobił? Wizje wyglądały tak przekonująco, że nawet on sam dał się nabrać. Właśnie! Dał się nabrać gówniarzowi na nieistniejące wspomnienia! Jak mógł o tym do tej pory nie pomyśleć?!

Cóż... Założył, że Potter jest głupi jak but. Błąd.

Założył, że Potter jest absolutnym antytalenciem w dziedzinie oklumecji. Kolejny błąd.

Założył, że zna Pottera. Że wie, jak funkcjonuje jego umysł. Błąd kardynalny.

W zasadzie, to dlaczego poczynił takie założenia? Że zna Pottera? A cóż on o nim wiedział? Cóż on o nim NAPRAWDĘ wiedział? Może, chcąc bachorowi naprawdę pomóc, należałoby dowiedzieć się, KIM JEST Harry Potter... Nie Chłopiec-Króry-Przeżył, nie Nadzieja-Czarodziejskiego-Świata, ale Harry-Potter... Może dyrektor nie był jednak taki głupi, na jakiego wyglądał? Może to właśnie było to "coś innego", o czym Albus mówił?

Własna przenikliwość, no dobrze, własna przenikliwość w połączeniu z intuicją dyrektora, powitały go stanem zbliżonym do euforii. To było więcej niż przyjemne. Niemal rozkoszne.

Momentalnie prawie wytrzeźwiał. To było więcej niż nieprzyjemne. Zamknął oczy. Do lekcji z Potterem zostały jakieś dwie godziny. Jeżeli będzie miał szczęście, uda mu się przespać ten czas i trochę odpocząć. Ma zadanie do wykonania. Coś innego. Prawie uśmiechnął się do siebie, zapadając we względnie nie-pijacki sen.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro