3. Cherubin na trawie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził się z niemiłym wrażeniem, że coś było nie tak, jak być powinno. Otworzył zapuchnięte oczy, spojrzał na mosiężny zegar na kominku. Było już pięć po trzeciej. Zerwał się na równe nogi. Jak burza wypadł do gabinetu. Pusto. Doskoczył do drzwi prywatnego magazynu, gwałtownie otworzył. Również pusto. Ani śladu Pottera!

Od pięciu minut gówniarz powinien być w tym pomieszczeniu. Albo w sąsiednim. Uchylił drzwi do klasy eliksirów. Tam też nic. Nie tolerował spóźniania się, ale Potter przestrzegał tej zasady nawet bez szczególnych instrukcji z jego strony. To trzeba było mu przyznać. Do szewskiej pasji doprowadzał go swoją ignorancją, ale nie niepunktualnością. ZAWSZE był punktualny. Zawsze przed czasem.

Zapytał go kiedyś, dlaczego nigdy się nie spóźnia, ale ten wyjechał z jakąś gadką o lisach i zbożu. I jeszcze o jakimś księciu*. I nawet Severus posłuchałby bajki o lisie i zbożu, gdyby ten książę za bardzo nie skojarzył mu się z nim samym jako "księciem półkrwi". Tamten książę z bajki, którą zaczął opowiadać Potter, nie był co prawda ani czystej krwi, ani pół- ani nawet ćwierć-krwi czarodziejem. Chyba nawet w ogóle nie był czarodziejem, ale wystarczyło przywołane słowem "książę" wspomnienie jego własnej młodości, by zniechęcić go do słuchania. W każdym razie, z powodu jakiegoś lisa i z powodu jakiegoś zboża Potter nigdy się nie spóźniał. Aż do dziś. A to oznaczało, że coś musiało się stać. Potterowi.

Wybiegł na korytarz. Jego zdolności aktorskie i umiejętność panowania nad sobą były tak wielkie, iż żaden z mijanych uczniów ani kolegów po fachu nie poznał, że Mistrz Eliksirów nie tak dawno spił się do nieprzytomności, a teraz znów był niemal nieprzytomny, tyle że ze strachu. Przeczesywał zamek już godzinę i nigdzie nie natrafił na żaden, choćby marny ślad Pottera.

Po obiedzie bachor zapadł się chyba pod ziemię. Nie widział go żaden uczeń, żaden duch, żaden nauczyciel. Żaden obraz nie miał nic do powiedzenia na temat miejsca przebywania Harry'ego.

Doprowadzony do ostateczności, Severus wparował do wieży Gryffindoru, gdzie zastraszył Ronalda Wesleya do tego stopnia, że rudzielec ze łzami w oczach włamał się do kufra kolegi i odszukał w nim Mapę Huncwotów. Przeklęty pergamin na nic się jednak nie przydał, nie pokazał bowiem Pottera ani w Hogwarcie, ani w Hogsmeade, ani nawet w Zakazanym Lesie. Teraz Snape'owi naprawdę zrobiło się słabo.

Gdzie może być ktoś, kogo nigdzie nie ma? "W niebycie czyli wszędzie" - przypomniała mu się odpowiedź na jedną z zagadek zadawanych przez drzwi wiodące do wieży Ravenclawu. Oby to nie była prawda!

- A może po-poszedł gdzieś polatać? - nagle wypalił Longbottom.

- Byłby pan łaskaw uściślić? - zapytał zjadliwie.

- B-b-bo j-ja wi-widziałem - jąkał się chłopak, śmiertelnie przerażony obecnością Snape'a.

- Co pan widział?

- B-bo H-H-Harry wziął po obiedzie Błyskawicę i g-g-gdzieś zniknął.

- Nogi z dupy powyrywam, jak go znajdę! - z tymi słowami Snape wypadł z salonu wspólnego Gryfonów.

- Neville! - jęknął Ron. - Coś ty zrobił! Przecież Harry miał mieć teraz jakieś lekcje z Nietoperzem i dlatego ten go szuka. To musi być coś ważnego, bo Snape jeszcze nigdy nie był taki wściekły. Harry naprawdę ma przesrane.

-Ja n-nie chciałem! - Neville się rozbeczał.

Tymczasem Severus pobiegł na boisko do quiddicha. Był przekonany, że znajdzie tu Pottera wyczyniającego swoje słynne sztuczki na miotle. Pusto. Na boisku i na trybunach ani żywej duszy. Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył dalej.

Dotarł nad jezioro. Rzucił kamieniem w kałamarnicę. Zaczął obchodzić jezioro od lewej strony. Początkowo szedł jego brzegiem, lecz wkrótce skręcił w wysoką trawę. Plątała się wokół nóg jak diabelskie sidła, ale przynajmniej nie wydawała tego nieprzyjemnie chrzęszczącego dźwięku, co kamyki i piasek na plaży.

Bezkresna łąka zaczęła się lekko wznosić. Szybki marsz w pełnym słońcu trochę go otumanił. Szatę zdjął już dawno z gorąca. Teraz rozpiął koszulę i podwinął rękawy. Miał wrażenie, że w tym miejscu jest dużo cieplej niż w okolicach zamku i to nie tylko dlatego, że był rozgrzany fizycznym wysiłkiem. Nie, to było coś innego.

Znalazł się na naturalnej grani nad jeziorem. Był tak daleko, że hogwarcki zamek, skąpany w blasku czerwcowego słońca, wyglądał jak dziecinna zabawka. Westchnął głęboko. Już wiedział, gdzie go zagnało. Na tej grani opierały się magiczne osłony Hogwartu. W tym miejscu magia zaczynała się rozluźniać, by za kilkadziesiąt metrów płynnie się rozwiać i ustąpić przed światem mugoli. To dlatego wyczuwał zmiany w otoczeniu.

Stał teraz w szczerym polu, czy raczej - w szczerej łące, bo nie było to pole uprawne, tylko niezmierzone, dzikie łany traw i kwiatów, naznaczone gdzieniegdzie pojedynczymi drzewami. Zieleń tej trawy i błękit nieba nad nią były tak intensywne, jak w dziecięcych kolorowankach. Po soczystym błękicie nieba sunęły białe obłoki, prześwietlone na brzegach słońcem. Powietrze lekko falowało. Ciepły wiatr rozwiewał mu włosy i przynosił dawno zapomniane zapachy.

Stracił poczucie czasu i poniekąd również celu swojej obecności w tym miejscu. Niemal bezmyślnie zszedł w dół ze wzgórza. Po chwili wspiął się na kolejne. Gdy odwrócił się w kierunku, z którego przyszedł, nie dostrzegł już nawet cienia Hogwartu.

Gdy wykonał kolejny półobrót, serce podeszło mu do gardła. Wydało mu się bowiem, że widzi ciało, ludzkie ciało, tam w oddali. Niech to nie będzie Potter!

Puścił się biegiem przez trawę w kierunku nieruchomego ciała. Z każdym kolejnym krokiem jego przerażenie rosło. Potter leżący gdzieś na jakimś polu poza magicznymi osłonami Hogwartu - to mogło oznaczać tylko jedno. Że dzieciakowi stała się jakaś krzywda. Biegł coraz wolniej. Nie chciał tego oglądać. Spodziewał się różnych rzeczy. Wyobraźnia podsuwała mu krwawe obrazy okaleczonego, zmaltretowanego ciała. Nieżywego ciała.

Harry leżał na wznak w wysokiej trawie. Niemal granatowe chabry i fuksjowe kąkole, złociste mlecze, białe rumianki i czerwone polne maki o wąskich płatkach układały się wokół jego głowy w wielobarwną aureolę. Biała koszula pięknie kontrastowała z zielenią trawy. W zagięciach materiału układały się błękitne i różowe cienie. Prześwietlone słońcem końce palców zdawały się płonąć na żółto i czerwono. Lewą dłoń położył na brzuchu, prawa była zaplątana pomiędzy źdźbła trawy. Spał.

Wyglądał tak słodko, niewinnie, spokojnie. I nic mu się nie stało. Był żywy i zdrowy. Najwyżej udaru dostanie, bo nie wiadomo, jak długo śpi na tym słońcu, ale NIC MU SIĘ NIE STAŁO!

Severus niemal miał ochotę przytulić bachora i ucałować z wdzięczności za to, że leży tu cały i zdrowy.

Tak, leży sobie, skubaniec! Śpi sobie gówniarz pieprzony, jak jakiś cherubin na trawie! Wypiął się na lekcję oklumencji żeby spać sobie na trawie! I śpi teraz tak słodko, że Severus niemal miał ochotę pobić bachora za to, że tak sobie spokojnie tu leży, podczas gdy on przez ostatnie godziny szukał go po całym Hogwarcie z przyległościami i zamartwiał się, i był przerażony.

- Wstawaj, Potter! - warknął i kopnął go z całej siły w biodro.

Brwi chłopaka się zmarszczyły. Wargi wykrzywił grymas bólu.

- Wstawaj, bo jeszcze raz cię kopnę! - wrzasnął Snape.

Harry gwałtownie usiadł. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na stojącego przed nim nauczyciela. I nagle wróciła mu świadomość. Snape! Lekcja oklumecji. Łąka. Sen. Nie poszedł na lekcję. Zaspał. Snape go znalazł. Snape go zamorduje. JAK go znalazł?

- Pp.. profesorze...

- Nie jąkaj się Potter jak Quirrell albo Longbottom! Gadaj, co to w ogóle ma być! - Severus wydarł się, aż gardło go zapiekło i zatoczył ręką dokoła.

- Niech pan tak nie wrzeszczy, bo mnie głowa boli! - chłopak złapał się ręką za czoło.

Severus w mgnieniu oka opadł przy nim na kolana i delikatnie odgarnął włosy skrywające bliznę. Płonęła żywą czerwienią. Spuchnięta, jakby skóra w tym miejscu została oparzona. Muśnięcie włosów chyba wywołało ból, bo Potter syknął.

- Cały czas boli? - zapytał Snape tym razem spokojnie.

- Trochę mniej.

- A Czarny Pan?

- Na szczęście nic już nie próbował. Ale po tym co zaserwował mi w nocy... Po prostu jestem bardzo zmęczony i strasznie chce mi się spać.

- Nie masz łóżka w dormitorium, Potter?

- Mam. I całą bandę Gryfonów też. Nie da się spać w tym hałasie. I ciągle przyłażą, i pytają, jak się czuję, czy czegoś nie potrzebuję.

- Może się martwią o ciebie, nie pomyślałeś? A jeżeli przeszkadzało ci ich gadanie, to trzeba było rzucić silencio. Chyba potrafisz? - Potter nie skomentował.

- Co to w ogóle za miejsce? - Snape usiadł w trawie obok Harry'ego.

- Znalazłem je po tym jak Syriusz... - na moment głos mu się załamał.
- Kiedyś, po śmierci Syriusza, chciałem po prostu pobyć sam. Błyskawica mnie tu przyniosła. A może to był Syriusz... - Potter smętnie pociągnął nosem. - Bo to on dał mi Błyskawicę. Może kazał jej, żeby mi pokazała to miejsce...

Tym razem to Snape nie zdobył się na komentarz. Nic, co dotyczyło Blacka, nie zasługiwało, jego zdaniem, na komentarz.

- Często tu przychodzisz? Przylatujesz?

- W zasadzie tak. Chyba prawie codziennie. Jeżeli nie pada i nie jest zbyt zimno. Chociaż tu prawie zawsze jest ciepło. Nawet zimą. Zastanawiam się, czy to miejsce jest trochę jak pokój życzeń, tylko w takiej wersji na dworze.

- Czegoś sobie życzyłeś, czegoś specjalnego, gdy tu pierwszy raz się znalazłeś?

- Jakiegoś miejsca, gdzie byłoby cicho i ciepło, gdzie nikt niczego by ode mnie nie chciał, gdzie nic nie musiałbym robić, gdzie czułbym się bezpiecznie...

Severus pomyślał, że on sam też nie miałby nic przeciwko takiemu właśnie miejscu.

- A pan czegoś sobie życzył, gdy pan się tu znalazł dzisiaj?

- Chciałem znaleźć ciebie, Potter. - Snape ciężko westchnął. - Znaleźć miejsce, w którym będziesz ty - cały i zdrowy.

Chłopak zamknął oczy.

- Chce mi się spać - zamarudził.

- Do kolacji została chyba jeszcze ponad godzina. - Profesor spojrzał w niebo, jakby odczytywał aktualny czas spomiędzy białych chmur. - Jeżeli pozwolę ci przespać tutaj tę godzinę, wrócisz grzecznie na kolację do zamku, zrozumiano?

Potter kiwnął głową i opadł na trawę.

- Wstawaj bachorze! Reumatyzmu chcesz dostać? Już dość się wyleżałeś na ziemi! - Profesor podał chłopakowi swoją szatę. - To nie materac, ale będzie ci trochę wygodniej.

Harry rozłożył czarną tkaninę na trawie. Sporą jej część bezlitośnie zmiął, nadając jej kształt poduszki. Objął ramieniem. Zasnął w chwili, w której jego ciało nadal szukało wygodniejszego miejsca do snu. Tym razem zwinął się na lewym boku.

- Gdybyś zapytał, tak jak nie zapytasz, co JA będę robił - powiedział cicho Snape - to sobie tu posiedzę i będę ciebie pilnował.

Przez chwilę rzeczywiście spokojnie siedział obok. Po kilku minutach rozciągnął się w trawie. Ramiona zaplótł pod głową.

Ostatni raz leżał tak w ciepłej trawie jakieś trzydzieści lat temu. Obok niego leżała wtedy Lily Evans. Wspólnie patrzyli na ożywiane magią liście mlecza i główki stokrotek, które zrywali i posyłali w przestworza jak nowe, nieznane gatunki owadów. A teraz, o ironio losu, znów leży w ciepłej trawie mając syna Lily na wyciągnięcie ręki... Ciekawe, czy jeszcze potrafi ożywić liść mlecza... Uśmiechnął się sam do siebie. Wyciągnął rękę spod głowy i zerwał jakieś zielsko. Ścisnął w dłoni, mrucząc inkantację. Otworzył dłoń i pozwolił, by dziwny owad, o postrzępionych skrzydłach, przypominających liście krwawnika, uniósł się w powietrze. Śledził go wzrokiem, dopóki tamten nie rozpłynął się w błękicie.

Patrzył w ten błękit, który wcale nie był już błękitny, tylko stawał się coraz bardziej biały, coraz bardziej prześwietlony słońcem. Patrzył do chwili, w którym jego powieki zaczęły same opadać.

Nie zdążył zarejestrować momentu, w którym zasnął. Uświadomił sobie natomiast moment przebudzenia. Ocknął się, bo coś niemiłosiernie kosmatego i słodko pachnącego atakowało jego nos i policzek. Macierzanka. Puchate pędy zdawały się domagać zerwania i dodania do jednej z wielu maści leczniczych, które Pomfrey stosowała a to na kaszel i ból gardła, a to na rany i stłuczenia.

Gdzieś niedaleko musiały być pola uprawne... Tak, tam w dole rozciągały się łany żyta. Falowały lekko jak rozświetlone słońcem morze. Słyszał chrzęst kłosów i zaczynającej już podsychać słomy. Przedwieczorny wiatr przyniósł woń rozgrzanych ziaren, które powoli zaczynały twardnieć w kłosach. Jeszcze jakieś dwa, trzy tygodnie takiego słońca, a będą gotowe na żniwa.

Pole leżało w dole, gdzieniegdzie ocienione pojedynczymi rozłożystymi drzewami. Było tam nieco chłodniej niż na wzgórzu, na którym się znajdowali. Spomiędzy wysokich traw pieniących się tam, w dole, z wolna zaczął podnosić się chłód. Snape wyczuwał wilgoć, która z ziemi stopniowo zaczynała przenikać w źdźbła żyta i otulać wciąż ciepłe kłosy.

Tu, na górze, jeszcze było ciepło, ale jeżeli będą zbyt długo czekać, chłód wieczoru dotrze i tutaj. Na razie ten chłód był ledwie wyczuwalny. Niewyczuwalny dla większości osób, poza nim. On jednak rejestrował prawie niezauważalne zmiany zapachów czy temperatury. Czy było tak zawsze? Czy zawsze posiadał tę zdolność, czy dopiero lata spędzone na warzeniu eliksirów uwrażliwiły go wręcz do przesady na te subtelne zapachowe i temperaturowe niuanse? Chciał się nad tym zamyślić, ale nie bardzo miał na to czas w tym momencie. Czas był już bowiem najwyższy, by wrócić do zamku.

Potter nadal spał. Wręcz żal mu się zrobiło, gdy pochylił się nad chłopakiem, by go obudzić. Tym razem zrobił to najłagodniej, jak umiał. Nie było żadnego kopania. Delikatnie potrząsnął ramieniem śpiącego i zawołał:

- Harry, Harry... - Nawoływał go tak, aż tamten powrócił z krainy snu. Powieki zatrzepotały.

Patrząc na migotanie powiek Severus nagle zdumiał się odkrywając, iż oto pierwszy raz w swoim życiu ogląda inną ludzką istotę, która się budzi. Która przy nim spała. Nikt nigdy przy nim nie zasypiał i nikt nigdy się nie budził. Żaden z jego kochanków. Żadnemu nie pozwolił spać w swoim towarzystwie. I sam też przy nikim jeszcze nie zasnął. To wymagało zbyt dużego zaangażowania i jeszcze większego zaufania. To świadczyło o zbyt dużej bliskości i więzi z drugim człowiekiem.

Pozwolić komuś spać przy sobie. Czuwać nad czyimś snem. Nad kimś, kto staje się nagle bezbronny... Czuwać nad tą bezbronnością. Samemu opuścić gardę, odsłonić się, rozluźnić i odprężyć na tyle, by spać przy kimś. Nie bać się drugiego człowieka do tego stopnia, by przy nim spać... Nikomu nie pozwolił na taką intymność. Samemu sobie nie pozwolił na taką intymność. Z nikim. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, bez żadnego przygotowania, znienacka - Harry Potter spał u jego boku. Co gorsze - on sam usnął przy Potterze! Ukołysany zapachem traw i kwiatów, powiewem ciepłego wiatru i cichym oddechem chłopaka.

A teraz Potter się budził. Powieki się rozkleiły, ukazując dwie plamy zieleni w otoczce ciemnych rzęs. Przetoczył się na plecy i rozciągnął zesztywniałe mięśnie, wyprężając nogi, napinając brzuch i wyciągając ramiona ponad głową najdalej jak mógł. Snape zafascynowany patrzył, jak wraz z głębokim wdechem brzuch Harry'ego nagle się zapada pod białą koszulą, a potem mięśnie znów zostają wypchnięte do góry.

Chłopak potarł czoło wierzchem dłoni.

- Nie widziałeś gdzieś moich okularów? - zapytał odruchowo, bez zastanowienia i bez grzecznościowego "sir", "profesorze" albo "proszę pana". Severus z jakichś niewytłumaczalnych powodów uznał, że taka forma komunikowania się jest jak najbardziej poprawna. Pożądana.

Rozejrzał się dokoła. Zmiana kąta nachylenia twarzy i w trawie rozbłysły srebrne oprawki. Sięgnął po nie ręką. Podał Potterowi.

- Przepraszam, że nie przyszedłem na lekcję oklumencji, ale naprawdę bardzo chciało mi się spać. I dziękuję, że pozwoliłeś mi jeszcze przespać się trochę po tym, jak mnie tu znalazłeś. Czuję się teraz dużo lepiej.

- Wyglądasz dużo lepiej niż rano. - Naprawdę skomentował jego wygląd? Dając do zrozumienia, że porównuje, a skoro porównuje, to chyba też obserwuje?

- Och, i dziękuję, że dałeś mi swoją szatę - Potter delikatnie złożył jardy materiału. - Chyba jest niemiłosiernie wymięta. - uśmiechnął się przepraszająco.

Wstał, chwycił Błyskawicę.

- Do zobaczenia na kolacji, profesorze! - wykrzyknął i tyle go było widać. Wskoczył na miotłę, wystrzelił do góry i... już go nie było. Pozostało po nim tylko wygniecione miejsce na trawie. Źdźbła, dociskane do ziemi przez ostatnią godzinę, nie zaczęły się jeszcze rozprostowywać. Jeszcze pamiętały ciężar jego ciała.

Wpatrując się w tę czyjąś nieobecność na trawie, Severus aportował się wprost przed drzwi Wielkiej Sali. Spokojnie wszedł do pomieszczenia i zajął swoje miejsce przy stole. Zanim usiadł, założył szatę, przewieszoną do tej pory przez ramię. Sąsiadująca z nim przy stole Sinistra wygięła przesadnie wyskubane brwi i z jakimś dziwnym uśmieszkiem dotknęła jego ramienia długim paznokciem. Zdjęła z jego szaty źdźbło trawy i pokazała mu ten zielony pasek. W odpowiedzi wydął usta z dezaprobatą. Trawy nie widziała, durna wiedźma!






*chodzi oczywiście o "Małego Księcia" i dialog z lisem na temat oswojenia

AI tak wyobraża sobie Harry'ego na łące za Hogwartem. Muszę przyznać, że w pełni zgadza się to z moją wizją (narzędzie DALL-E 3)

https://drive.google.com/file/d/1GJSVZEP5Rdu_LaeMMRpDgzyKmWNJq98C/view?usp=sharing

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro