5. Słodki zapach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Severus obudził się jak zwykle o brzasku. Mimo że spędził tę noc w fotelu, czuł się dziwnie wyspany i zrelaksowany. W jego świadomości zrodziła się myśl, że może to zasługa Pottera. Tak, na pewno. Zamiast czuwać przy nim i podawać mu jakieś medykamenty, mógł po prostu spać. W jego nieświadomości zrodziła się myśl, że może to zasługa Pottera, który leżał sobie tak cicho w jego własnym łóżku, a słodki zapach jego ciała unosił się w pokoju niczym delikatna mgiełka. A ciepło jego ciała ogrzewało całe pomieszczenie...

Gdy wyszedł z łazienki, odświeżony, ubrany i gotowy na spotkanie z kolejnym dniem pracy, powitało go bystre spojrzenie zielonych oczu. Potter miał okulary założone na nos, a dłonie grzecznie splecione na narzucie.

- Ach, obudził się pan wreszcie, panie Potter.

- Dzień dobry, profesorze. Mogę spytać, co ja tu robię? Przypuszczam, że jestem w pańskiej sypialni. W pańskim łóżku. Wyjaśni pan to?

- Może ty mi wyjaśnij Potter, co cię podkusiło spać w nocy na tej twojej łące zamiast w dormitorium!? - Snape nieznacznie podniósł głos.

- Po kolacji znowu bardzo chciało mi się spać. W dormitorium się po prostu nie dało. Wykąpałem się, przebrałem w coś cieplejszego i poszedłem tam.

- Skąd miałeś eliksir bezsennego snu?

- Warzyliśmy wczoraj na lekcji z profesorem Slughornem. Schowałem w kieszeni bluzy. Nie ma pan pojęcia jak się ucieszyłem, gdy go znalazłem!

- Masz go więcej?

- Niestety nie - pokręcił głową ze smutkiem. - Zrobiliśmy tylko odrobinę. Profesor Slughorn mówił, że on silnie...

- Tak Potter, uzależnia - Severus wszedł mu w słowo. - Więc w sumie dobrze, że nie masz go więcej. Choć przyznaję, że w twoim obecnym stanie zażycie go było nawet wskazane.

Wymiana pytań i odpowiedzi nagle się urwała. Harry przez chwilę przypatrywał się swoim palcom, po czym zapytał, trochę zaniepokojony:

- Profesorze..., a co ja robię tu, u pana?

- Znalazłem cię o wpół do drugiej w nocy i zabrałem do zamku. Umieszczenie ciebie w moich kwaterach wydało mi się mniej kłopotliwe, niż odstawienie cię do twojej wieży. Wybacz, ale nie uśmiechało mi się wkraczać w środku nocy z nieprzytomnym uczniem w paszczę lwa.

Chłopak zrozumiał metaforę. Uśmiechnął się

- Ale jak to ZNALAZŁ mnie pan?

- Cóż, znajduje się na ogół to, czego się szuka. Szukałem cię i znalazłem. Choć przyznaję, iż nie szukałem zbyt długo, tylko od razu aportowałem się na łące. Założyłem, jak widać słusznie, że tam właśnie będziesz.

- Szukał mnie pan... - Harry zamyślił się, próbując zrozumieć coś, co najwidoczniej przekraczało jego zdolności rozumienia. - Ale dlaczego? Dlaczego mnie pan szukał?

- Bo się martwiłem, idioto! Czekałem, czy znowu Czarny Pan nie zaatakuje, ale pora, w której w ostatnim czasie te ataki się zdarzały, minęła. Uwierz mi, Potter, ale odczuwałem pewien niepokój po tym, jak zostawiono moją osobę w spokoju tej nocy i nikt mnie nie wyzywał do ucznia szalejącego pod wpływem wizji przesyłanych wprost do jego mózgu przez Sam-Wiesz-Kogo. Ja nie zostałem wezwany, a ciebie nigdzie nie było. Nigdzie w zamku, więc poszukałem poza nim. Koniec historii.

- Martwił się pan... - Potter wymamrotał sam do siebie. - PAN się martwił?!

- Rozumiem twoje zdumienie tym faktem. Jeżeli cię to pocieszy, ja sam także nie bardzo potrafię wytłumaczyć, dlaczego się o ciebie martwiłem. Ale stało się. W życiu bywają gorsze tragedie niż ta, że pewien nauczyciel martwi się o pewnego ucznia. A teraz..., może będziesz łaskaw zabrać swój tyłek z mojego łóżka, pójść na śniadanie, a później na lekcje? I nie zapomnij o oklumencji dziś o piętnastej. Dzisiaj nie daruję ci nieobecności i nawet nie próbuj sprawdzać, czy mówię serio!

- Wiem profesorze. - odparł Potter wyłażąc z łóżka Severusa. Wygładził pościel, uporządkował narzutę. Znalazł buty gdzieś koło nocnej szafki. Założył. Nie bardzo wiedział, jak się poruszać w pomieszczeniu, w którym był pierwszy raz w życiu. Pytającym wzrokiem popatrzył na Snape'a.

- Tędy. - profesor pokierował go do wyjścia.

Otwierając drzwi, Harry powiedział cicho:

- Dziękuję, że nie zrobił mi pan awantury, ani nie odebrał punktów.

- Do usług, panie Potter. Czy to jest ten moment, w którym powinienem powiedzieć: "cała przyjemność po mojej stronie" i może jeszcze: "polecam się na przyszłość"? - Severus zapytał z drwiącym, choć nie nieprzyjemnym uśmiechem. - Jeżeli na to liczysz, to tego nie powiem. Nie polecam się na przyszłość. I nie była to przyjemność. To, że musiałem spędzić noc w fotelu, podczas gdy ktoś zajmował moje łóżko.

- To trzeba było położyć się obok. - wypalił chłopak odruchowo. - W końcu to pańskie łóżko.

- Uważaj, bo następnym razem jeszcze to zrobię!

- Och, to będzie jakiś następny raz? - Potter teatralnie zatrzepotał rzęsami.

I wyszedł! Skłonił się grzecznie i po prostu wyszedł, zanim zdumiony Severus zdołał wydusić ripostę.

- Nie, panie Potter! Nie będzie żadnego "następnego razu", bo jeśli jeszcze kiedykolwiek znajdę cię w nocy poza Hogwartem, to... - Severus próbował coś odpowiedzieć temu nagle pustemu miejscu w jego pokoju; miejscu, które jeszcze przed chwilą zajmował Harry Potter. Próbował coś odpowiedzieć, ale nie znajdował słów.

Nie znalazł ich zresztą ani w tej chwili, ani później. Do tego stanu z całą pewnością przyczyniła się jego własna szata, którą założył wychodząc na śniadanie i później na lekcje. Gdy rozwinął starannie złożony materiał, uwięziony w tkaninie zapach Harry'ego Pottera osiadł na nim jak krople wody strącone nagłym ruchem z drzewa przemoczonego letnim deszczem.

Miał wrażenie, że otulają go ciepłe ramiona chłopaka. Że Harry stoi za nim, przyciśnięty do jego pleców i obejmuje go od tyłu, zamykając w swoim ciele. Intensywność zapachu schowanego na całe popołudnie i noc w złożonej szacie była wprost niesamowita. Stwarzała złudzenie obecności osoby pachnącej w ten konkretny sposób.

Jeśli miałby posłużyć się jakimś porównaniem, które pozwoliłoby opisać stan, w jakim się znajdował, to najwłaściwsze, choć równocześnie dość dziwaczne, wydało mu się porównanie do kokonu, skrywającego w swym wnętrzu poczwarkę. Kokonem była szata, to jasne. Tworzyła wokół niego bezpieczną otoczkę, w której było mu bardzo wygodnie. Jeżeli szata była czymś na podobieństwo motylego kokonu, oznaczało to, iż on sam, tkwiący w jej wnętrzu, był odpowiednikiem poczwarki. Uśmiechnął się drwiąco na tę myśl. To by się bachory ucieszyły z takiego porównania! Wdzięczne epitety "potwór z lochów" i "nietoperz", którymi go opisywano, odeszłyby w niepamięć na rzecz "poczwarki". O ile jednak "potwór" i "nietoperz" budziły strach, o tyle "poczwarka" byłaby przedmiotem kpin i niewybrednych żartów. Jak kiedyś "smarkerus"... Przynajmniej do momentu przeobrażenia się w motyla.

Na myśl o tym znowu kpiąco się uśmiechnął. On i motyl! On jako motyl! Ciekawe jaki? Trupia główka - o, to byłoby coś odpowiedniego! A może żałobnik - też niczego sobie. I pasowałby kolorem*.

Mógł śmiać się i kpić z własnych odczuć, a jednak chodząc cały dzień w tej szacie miał niepokojące, choć równocześnie dość przyjemne wrażenie, jakby coś się z nim działo. Jakby rozplątywał się jakiś mocno zadzierzgnięty węzeł, którego istnienia nawet nie był świadomy. Jakby pękała w nim jakaś skorupa, której przez lata nie dostrzegał; przykrywająca coś, o czym nawet nie wiedział, że istnieje. Analizowanie własnych emocji i uczuć zawsze wydawało mu się stratą czasu, a tak naprawdę zawsze przysparzało mu wiele cierpienia, więc wolał się tym nie zajmować.

Teraz też najzwyczajniej w świecie bał się zacząć rozmyślać o swoich wrażeniach. Przyznał się tylko sam przed sobą, że czuje się cokolwiek dziwnie, ale ta "dziwność" ma charakter pozytywny; że coś jakby się w nim przebudowywało. Tak! Czuł się poniekąd właśnie tak, jak układanka z klocków, którą znudzone dziecko rozrzuciło na wszystkie strony i teraz pieczołowicie składało ze starych elementów coś innego.

- "Coś innego" Albusie. - powiedział w myślach do dyrektora, choć nikogo nie było w pobliżu.




*zmierzchnica trupia główka - ćma z rodziny zawisakowatych. Na tułowiu ma charakterystyczny wzór trupiej czaszki ;

rusałka żałobnik - duży motyl dzienny z rodziny rusałkowatych; skrzydła ma ciemnobrązowe lub prawie czarne z żółtymi lub białymi obwódkami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro