6. Lśniąca mała rybka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zegar na zamkowej wieży kończył wybijać godzinę piętnastą, gdy w drzwi gabinetu Severusa Snape'a zapukała dłoń Harry'ego Pottera.

Profesor uśmiechnął się sam do siebie. Och, powróciły lisy i zboże*.

- Punktualny jak zawsze, Potter.

Dzieciak wyszczerzył się w uśmiechu. Usiadł przy stole.

- Może zaczniemy? Zmarnowaliśmy cały wczorajszy dzień. Legilimens!

Obrazy popłynęły. Niemowlak zapuchnięty od płaczu. Gruby potwór ledwie przeciskający się przez drzwi, zapuchnięty od krzyku, wymachujący skórzanym paskiem nad uciekającymi plecami chłopaka. Kilkulatek szlochający niemal bezgłośnie w niemal całkowitej ciemności. Dziecko, tak na oko ośmioletnie, na zmianę wpychane i wyciągane - za włosy, za ramię - do komórki pod schodami i z komórki pod schodami. Wpychane i wyciągane jak korek w butelce. Kobieta o szczurzej twarzy, w której bezbłędnie rozpoznał Petunię Dursley, potrząsająca raz za razem niemowlakiem, który płakał z powodu kolki. Potrząsająca kilkulatkiem, który płakał z powodu oparzenia na ręce...

Ponieważ teraz wiedział już, jak to działa, po prostu spokojnie poczekał. Pozwalał przepływać tym wspomnieniom - prawdziwym i wykreowanym. I wreszcie... Jest! Srebrzysta smuga. Schwytał ją w swoje myśli i zaczął przyciągać. Zwijał ją jak rybak nawlekający żyłkę na kołowrotek wędki. I miał ją wreszcie!

Lśniąca mała rybka. Z bezradnie rozwartym pyszczkiem. Z pyszczkiem boleśnie rozdartym przez srebrną drzazgę haczyka. Rybka. Lśniące wspomnienie. Świeże. Prawdziwe. Za nim popłynęły kolejne. Jak koraliki nanizane na sznurek. Jeden za drugim.

Wspomnienia z ostatnich tygodni. Myśli i sny. Nawet marzenia. Jeżeli się wie, czego i gdzie szukać, zawsze się znajdzie. Czasami można znaleźć nawet coś więcej. Coś, czego się nie szukało. Coś, czego się szukać nie chciało. Coś, co nie chciało być odnalezione.

Wyczerpany spotkaniami z Voldemortem, umysł Pottera otworzył się wreszcie przed nim. Jak kwiat. Spomiędzy obrazów będących obronną przykrywką, wychynęły te prawdziwe. Niemal wszystkie związane z atakami Sam-Wiesz-Kogo. Tak więc Severus ponownie oglądał bestialstwo Czarnego Pana i odczuwał zło w najczystszej postaci, uwalniane z każdym skrętem torturowanych ciał.

Pomiędzy kadrami z Czarnym Panem oglądał migawki z sali szpitalnej. Widział coraz bledszą Poppy oraz swoją nieprzeniknioną twarz. Widział swoje oczy rozszerzone zgrozą i bardzo przestraszone w przedwczorajszą noc. I widział swoje oczy zdziwione nad ciałem Pottera leżącym na łące. I twarz chłopaka wtulającą się w jego szatę rozścieloną na trawie. I mnóstwo zielonej trawy i prześwietlonych słońcem kwiatów, w których Potter wylegiwał się całymi dniami. I mnóstwo granatowej niemal trawy pod granatowym nocnym niebem, na którym Potter liczył gwiazdy. I siebie wchodzącego do sypialni dzisiejszego poranka z pogodną niemal twarzą. I siebie trzymającego Pottera za rękę, wyginającego jego palce na lekcji obrony, gdy wprowadzał nowe zaklęcie.

I swoje palce sunące po nagim ramieniu Pottera... I swoje palce unoszące koszulę Pottera na jego brzuchu...

W oczach Severusa rozbłysło zdumienie.

Nagie ramię i jego własne palce na tym ramieniu i unoszony skrawek materiału nagle gdzieś zniknęły, zastąpione przez dobrze znane obrazy blokady. Dudley kopiący Pottera na trawniku. Potter wyglądający na świat zza zakratowanego okna, niby jakiś przestępca w ciężkim więzieniu. Niemowlak domagający się przytulenia, płaczący z powodu mokrej pieluchy, z powodu burczącego brzuszka, z powodu braku miłości. Niemowlak ciskany do łóżeczka niczym szmaciana lalka. Dłonie dwojga dorosłych zaciskające się na małych rączkach, dopóki nie pozostawią na nich sinych śladów. Uderzające w małą głowę, dopóki jej nie rozbiją.

Chłopak chyba zaczynał się denerwować, bo w obrazy przesuwające się na powierzchni jego umysłu wkradał się pewien chaos. Pomiędzy Dursleyami zaczęły pojawiać się rozbłyski, a w ich świetle - znowu dłonie Severusa. Na ramieniu Harry'ego, we włosach Harry'ego... Zdumiony tym, co ponownie zobaczył, Severus nie drążył już dłużej. Przestał naciskać na umysł chłopaka, nie chcąc go zbytnio maltretować po przeżyciach ostatnich tygodni. Najważniejsze, że udało mu się złamać oklumencyjne bariery, jakie tamten wystawił.

- Bardzo to sprytne, panie Potter. Rzekłbym, że prawdziwie ślizgońskie - uśmiechnął się na pół serdecznie, na pół złośliwie. 

Ale..., co miały znaczyć moje dłonie na twoim ramieniu i w twoich włosach? - chciał zadać to pytanie, lecz własny głos go oszukał. Zamiast tego pytania pojawiło się stwierdzenie faktu:

- Jest mały problem z tymi wspomnieniami z okresu niemowlęcego...

Harry pytająco podniósł brwi do góry.

- Po pierwsze, czy ty przypadkiem nie trafiłeś do swoich krewnych jak miałeś już więcej niż rok? Zaraz, zaraz, policzmy... rok i trzy miesiące? Chyba nie byłeś już niemowlęciem? Istota ludzka w wieku roku i trzech miesięcy formalnie nie ma już statusu niemowlęcia, prawda? A nawet gdyby... Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nikt nie posiada dostępu do swoich wspomnień z okresu niemowlęcego?

- Co?

- One po prostu ulatują. Ludzki umysł w tym wieku jest zbyt słabo rozwinięty, by mógł je przechować. Nawet umysł czarodzieja.

Chłopak aż się zachłysnął.

- A niech to! Byłem głupi...

- Wcale nie, Harry - Severus dopiero po chwili zorientował się, że zwrócił się do Pottera po imieniu. Oblała go fala gorąca.

- Odkrycie tego zajęło mi całe dwa tygodnie, a to najlepszy dowód na to, jak dobrze to zrobiłeś. Wiesz przecież, że wcale nie mam ochoty cię pochwalić! Ale jestem również na tyle uczciwy i sprawiedliwy, by docenić dobrze wykonaną robotę. Więc z prawdziwą przykrością - wyakcentował to słowo - muszę to przyznać. Spisałeś się.

Chłopak wyraźnie ucieszył się z pochwały. Wprost się rozpromienił. Uśmiechnął.

- Nie ciesz się zbytnio, Potter! Jeżeli ja odkryłem twój mały podstęp, to i Czarny Pan sobie poradzi. Może nawet szybciej ode mnie. Opowiedz mi teraz, jak to zrobiłeś?

- Czytałem trochę. Dużo. Dużo czytałem o znęcaniu się nad dziećmi. Jak i co robią rodzice albo opiekunowie. I jakie są skutki. Wie pan, profesorze, że jest coś takiego jak syndrom dziecka potrząsanego? Dziwię się, jakim cudem ja tego nie mam, bo odkąd pamiętam, Dursleyowie mną szarpali na wszystkie strony. Wie pan, że takie szarpanie może doprowadzić do nieodwracalnych zmian w mózgu? do ślepoty, padaczki, porażenia mózgowego... Wie pan, że maltretowane dziecko może mieć syndrom sztokholmski i usprawiedliwiać wszystkie złe rzeczy, które ktoś mu robi, a nawet kochać swojego oprawcę... Wie pan, że krzywdzone dzieci mogą mieć skłonności do agresji albo autoagresji, że mogą się okaleczać, odurzać, że mogą dawać sobą poniewierać i dawać się wykorzystywać, zwłaszcza seksualnie, bo nie potrafią się bronić..., bo nie wiedzą, że mogą i że mają prawo się bronić...

Severus z niedowierzaniem wysłuchiwał tyrady Pottera, który opowiadał o sobie samym, o swoim dzieciństwie i okresie dojrzewania jakby analizował jakiś ciekawy medyczny przypadek. Wyliczał wszystkie zastosowane wobec niego formy przemocy, wszystkie odmiany zaniedbania. Dobrze, że dzieciak przynajmniej nie był molestowany!

Naukowa i prawna wiedza o własnej sytuacji rodzinnej pozwoliła mu zrozumieć własne uczucia, reakcje i potrzeby. Wyposażyła też w, przynajmniej teoretyczną, wiedzę na temat czyhających na niego możliwych zagrożeń. Jako osoba z traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa był potencjalnie podatny na manipulację i zranienie; potencjalnie łatwy do wykorzystania - na wszelkie możliwe sposoby.

Severus rozmyślał o tym wszystkim i patrzył na chłopaka, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Harry tymczasem ciągle mówił:

- I gdy się tak tego oczytałem, po prostu wyobraziłem sobie wszystkie te rzeczy, te, które Dursleyowie nadal mi robią, tylko wyobraziłem sobie siebie jako niemowlaka. Wiem, że miałem już ponad rok, jak do nich trafiłem, ale ta wersja z niemowlakiem była bardziej dramatyczna. Bo taki niemowlak jest bardziej bezbronny niż roczne dziecko, prawda?

Snape nie odpowiedział na to pytanie, zadał natomiast własne:

- Nadal jesteś trochę bezbronny, prawda? ... Harry?

Już po raz drugi użył jego imienia. Ale w tej sytuacji, w trakcie tej bolesnej rozmowy nazwisko po prostu nie chciało mu przejść przez usta.

- Chyba tak. Niestety. Tak! I dlatego boję się, że nie uda mi się pokonać Voldemorta. Jestem za słaby... I nie chodzi o to, że nie znam jakichś zaklęć, które mógłbym albo powinienem już znać! Tylko o to, że jestem takim smutnym, słabym chłopczykiem! którego nikt nie kocha, który jest taki samotny i który woła całym sobą: "niech mnie ktoś przytuli"! Wiem, że strasznie żałośnie to brzmi, ale ja naprawdę tak się czuję!! - krzyknął, a w oczach zaszkliły mu się łzy.

- Wie pan, jak trudno było mi znaleźć szczęśliwe wspomnienie żeby wyczarować patronusa, kiedy na trzecim roku profesor Lupin uczył mnie walczyć z dementorami? Wie pan, na czym próbowałem oprzeć tego patronusa? Na lataniu na miotle! Żałosne... Na przyjeździe do Hogwartu! Śmieszne... Na odbiciu rodziców w Zwierciadle Ain Eingarp! Na odbiciu nieżywych rodziców, o których nie wiedziałem nawet, jak wyglądają, bo nie miałem żadnego zdjęcia... Dopiero przed wyjazdem na wakacje Hagrid dał mi album z ich zdjęciami, ale wtedy, kiedy stałem przed tym zwierciadłem, nie miałem pojęcia, jakie były ich twarze. Żałosne, żałosne, żałosne!

- Nie Harry, to nie jest żałosne - odparł Severus. - Żałosne jest to, co twoi krewni robili tobie przez lata i co chyba nadal robią. Żałosne jest to, co zrobił nasz wspaniały dyrektor, gdy umieścił cię u tych ludzi. Żałosne jest to, że musiałeś sam poszukać informacji na ten temat i że sam musiałeś to jakoś ogarnąć. Że nikt ci nie pomógł. To, że mówisz o tym, że w ogóle potrafisz wyznać takie szczegóły ze swojego życia, to jest powód do dumy.

- Chylę czoło przed tobą, panie Potter. I mówię to jak najbardziej szczerze. Nigdy bym się nie spodziewał, że będąc tak słabym, masz równocześnie w sobie taką siłę. Pamiętasz słowa przepowiedni? Ten, który pokona Czarnego Pana ma moc, jakiej Czarny Pan nie posiada. Poznałeś swoje słabości i ze swojej krzywdy uczyniłeś broń. To wielka sztuka. Możesz to nadal doskonalić!

Snape mówił to wszystko patrząc Harry'emu prosto w oczy. A Harry'emu wydawało się, że z każdym wypowiadanym zdaniem w spojrzeniu profesora zapala się jakaś iskra.

- Kiedyś przestaniesz być smutnym, samotnym, nieszczęśliwym chłopczykiem. Kiedyś ktoś cię pokocha. Kiedyś ty pokochasz kogoś. Kiedyś ktoś będzie cię przytulał. Jestem pewien, że tak się stanie. Kiedyś ktoś da tobie mnóstwo szczęśliwych wspomnień. Aż za dużo na jednego patronusa. Kiedyś te wspomnienia będą tak radosne, że twój patronus zaświeci jak supernowa. Kto powiedział, że szczęśliwych wspomnień trzeba szukać w dzieciństwie? Może one pojawią się dopiero teraz...

********************************

Odesłał chłopaka. Nie mógł inaczej. Nie po tym, jak całym sobą zapragnął go przytulić, ukołysać, ucałować. Ale nie tak jak wczoraj wieczorem, kiedy dotykał jego szyi i ust. Wtedy to było takie sensualne, zwierzęce niemal. Czysta chuć. Teraz nie mógłby, nie śmiałby już dotknąć Pottera w taki sposób nie będąc pewnym, że poza pożądaniem jest tam coś więcej. Że on sam może dzieciakowi zaoferować coś więcej. Nagle zapragnął aż do bólu, by to było możliwe.

Wykorzystanie chłopaka dla własnej przyjemności byłoby takie łatwe. W zasadzie Potter wyraźnie dawał do zrozumienia, jak mocno pragnie czułości i bliskości. Również fizycznej. Był tak złakniony miłości i zainteresowania, że aż przykre było patrzenie na głód w jego oczach, gdy o tym mówił. Lub myślał. Ujawniona przez legilimencję wizja dłoni Severusa na jego ciele stanowiła dość jasny sygnał.

Snape schwytał tylko jedną lśniącą rybkę fantazji Harry'ego. Tę ze swoimi dłońmi na jego ramieniu i pod koszulą. Kto wie, ile takich rybek kryło się w głębinach jego umysłu? Co jeszcze w nich było? Może Potter nie ograniczył się do fantazjowania o byciu dotykanym. Może poszedł na całość?

Był takim łatwym celem i takim smakowitym kąskiem. Tak łatwo, tak szybko można by go zdobyć! Omamić kilkoma słówkami, złudzeniem stworzenia z nim jakiejś relacji. Tak prosto można byłoby później się rozgrzeszyć. Chłopak przecież był całkowicie świadomy swoich pragnień. Wskazywał je i nazywał. Można by później powiedzieć: sam tego chciał.

Lecz Potter zdecydowanie zasługiwał na "coś innego". Na "coś więcej" niż kilka mokrych pocałunków i kilka szybkich pchnięć. Potrzebował czegoś więcej niż wymacania czy wyruchania. Och, Severus specjalnie musiał użyć tego wulgarnego słowa! Posłużywszy się nim sam sobie chciał pokazać, do czego mógłby sprowadzić Pottera..., Harry'ego... Gdyby nie był w stanie zaoferować nic więcej.

Gdy mówił te piękne słowa o tym, że Harry przestanie być kiedyś smutny i nieszczęśliwy, że ktoś go kiedyś pokocha, że ktoś kiedyś da mu szczęśliwe wspomnienia, wszystko skręcało się w nim z bólu, bo nagle uświadomił sobie, że sam chciałby być... tym kimś.

W ułamku sekundy wyobraził sobie Pottera rzucającego patronusa i myślącego przy tym o nim, o Severusie Snapie, a potencjalna NIEmożliwość takiego rozwoju wydarzeń sprawiła, że niemal zawył z bólu. Lecz potencjalna MOŻLIWOŚĆ takiego rozwoju wydarzeń sprawiła, iż kolana niemal się pod nim ugięły z radości i strachu zarazem.

Gorączkowo szukał w swoim sercu uczuć, co do których nie był pewien, czy kiedykolwiek tam były. Ale sam przecież powiedział Potterowi, że znajduje się to, czego się szuka. Więc szukał. Niczego bowiem nie pragnął w tym momencie bardziej, jak możliwości pokochania tego chłopca.

I znów patrzył w puste miejsce, w którym jeszcze niedawno był Potter i mówił do tej nieobecności, modląc się w duchu, by móc kiedyś powiedzieć to twarzą w twarz:

- Chciałbym być dla ciebie tym, czego potrzebujesz; tym, kogo potrzebujesz. Chciałbym ci dać - wszystko.


*O lisach i zbożu przeczytaj na początku rozdziału 3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro