8. Jak kwiat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu ostatnich kilku dni, liczonych od znalezienia Harry'ego na łące za granicami Hogwartu, Severus Snape codziennie, gdy przez dłuższy czas nie wyczuwał obecności Pottera w pobliżu, rzucał na siebie zaklęcie kameleona i zaglądał choć na moment na tę łąkę. I zawsze znajdował tam Harry'ego. Czasami chłopak spał, czasami coś czytał, raz coś rysował. Kilka razy się masturbował.

Severus codziennie sprawdzał tę łąkę również przed ciszą nocną, ale wybryk Pottera z tej nocy, w której znalazł go otumanionego eliksirem i zabrał do siebie, już się nie powtórzył.

W zasadzie to Snape żałował, że nie było powtórki z tamtej nocy. Właściwie to pragnął tak mocno, że aż odczuwał to jako ból w całym ciele - by ponownie znaleźć Harry'ego nocą na tej łące, skąpanego w rosie i zabrać go do siebie. Ułożyć w swojej pościeli i po raz kolejny dotknąć jego ciała. I po raz pierwszy powiedzieć to, co spadło na niego z siłą letniej burzy. A potem poprosić, by Harry pozwolił właśnie jemu kochać siebie, by pozwolił właśnie jemu dać sobie szczęśliwe wspomnienia. I usłyszeć, że tamten odwzajemnia jego uczucia. Zostać przez niego uspokojonym we wszystkich swoich lękach. Przestać wietrzyć podstęp w erotycznych fantazjach chłopaka. Przestać się bać, że jest śmieszny, bo odważył się zakochać, pożądać i marzyć...

Z zamyślenia wyrwał go głos Pottera.

- Profesorze..., następnym razem, gdy przyjdzie pan na łąkę, może pan się po prostu przyłączy?

Zdumienie Snape'a nie miało granic.

- Nie musi pan stać z daleka. Może pan podejść, pogadać. Byłoby miło. Ach, i nie musi pan nakładać kameleona.

- Skąd wiesz?

- Magia, profesorze - Harry uśmiechnął się radośnie. - Po prostu widać twój cień, jeżeli stoisz pod słońce.

Potter żonglował formą oficjalną i familiarną, raz mówiąc do niego na "ty", innym razem tytułując go "profesorem". Nie rozmawiali na ten temat - jak mogą się do siebie zwracać. Nieświadomie testowali jeden drugiego, próbując coraz bardziej intymnych zwrotów.

- I chyba łąka cię rozpoznaje. Za każdym razem, kiedy się pojawiasz, powietrze się ugina.

- Ugina? Powietrze?

- Tak jakby nad łąką była taka wielka bańka i wciągała cię do środka. Wpuszczała. Nie umiem inaczej tego wyjaśnić. Ale wiem, kiedy przychodzisz. Sprawdzasz mnie?

- Tak, Potter. Sprawdzam. Pilnuję.

- W nocy też?

- Też. Pilnuję, żebyś znowu nie zrobił tej głupoty ze spaniem w mokrej trawie. Choć nie wiem, czy jest sens pilnować cię nadal, skoro wiesz, że to robię.

Zakończyli lekcję. Nie było już żadnego powodu, by Potter pozostawał w jego gabinecie. Obaj o tym wiedzieli. Aż za dobrze. Harry schował różdżkę do rękawa, skinął głową na do widzenia i wyszedł. Ciekawe, gdzie go poniesie... Severus poczuł żal, że nie może mu towarzyszyć tam, gdzie dzieciak będzie. Gdzie teraz jest. Postanowił zapić smutek.

Nalał sobie szczodrze do szklanki. Kanaryjski rum wymieszał z włoskim winem. Dużo miodowego rumu, bo wino było raczej cierpkie, choć etykieta zapewniała, że jest półsłodkie. Jak jego życie. Półsłodkie, a wykręca twarz.

Po drugiej szklance podszedł do okna. Na dworze było tak pięknie. Ciekawe, jakie będzie lato tego roku, skoro już czerwiec jest taki upalny. Bachory pływały w jeziorze, opalały się na trawie. Wyobraził sobie nagiego Pottera, skąpanego w słońcu. Jego ciało pod szkolnym mundurkiem... Pomiędzy nogami poczuł pulsowanie i ucisk. Tylko nie to! Nie znowu! Dlaczego jego ciało przestawało go słuchać? Dlaczego jego własny penis go zdradzał?

Odstawił szklankę. Tak bardzo chciał zatopić w alkoholu to pragnienie swojego ciała. Ale nie mógł tego zrobić. Nie chciał się spić, bo chciał się... zdecydować. Bo zdecydował się aportować na Potterową łąkę. Chłopak chyba go zaprosił. Jeżeli pójdzie tam bez zaklęcia...

Dobry Merlinie! Tak bardzo chciał się tam znaleźć! Koło Harry'ego, w nim, na nim. Tak bardzo się bał. Że dzieciak go wyśmieje. Że on sam zachowa się jak ostania świnia i zrobi coś, czego nie odżałuje do końca życia. Zgwałci chłopaka. Na przykład.

Napił się jeszcze. W płacie skroniowym już zaczynało się kręcić. Na potylicy już bolało. W prawym oku pojawiło się jakieś migotanie. Jakieś tiki nerwowe, których nigdy nie miał. Jeżeli w tym momencie nie ruszy się z gabinetu, za sekundę, za dwie, będzie już za późno. Będzie za bardzo pijany, by cokolwiek zrobić.

Szklanka z niedopitym alkoholem trafiła w próżnię. O dziwo, nie rozbiła się, spadając na podłogę. Solidne, grube szkło uratowało ją od tego losu. Potoczyła się po podłodze z głuchym stukotem. Mieszanka wina i rumu wsiąknęła w dywan.

*******************

Aportował się na łące. Zdecydowanie nie powinien robić tego pod wpływem. Tracił wdzięk i klasę. Zatoczył się jak pierwszy lepszy pijak. Żałosne. A może to i dobrze? Przyszedł przecież do chłopaka o dwadzieścia lat młodszego. TO dopiero jest żałosne! Stary pedał. Oto kim jest. Żałosny stary pedał. Beznadziejnie zakochany. Beznadziejnie podniecony. Za chwilę będzie beznadziejnie wykpiony. Dobrze mu tak!

Wlókł się przez połacie trawy. Przez morze trawy. Nie wiedział, czy to możliwe, ale zdawało mu się, że od dnia, w którym trafił tu po raz pierwszy i znalazł śpiącego Pottera, ta sama trawa w dwójnasób urosła. Końce ździebeł muskały jego palce, gdy tak szedł. Pomiędzy zielenią feeria barw. Kwiaty. We wszystkich możliwych kolorach. Połowy nazw nie znał. Nazw tych kwiatów. Nie znał też nazw, jakimi Potter chciałby być nazywany. Nie znał słów, które mógłby mu powiedzieć.

Słońce paliło jego włosy, przepalało mózg. Połączone z wypitym alkoholem tworzyło mieszankę wybuchową. Nie, nie wybuchową. Oszałamiającą. Połączenie rumu, wina i słońca sprawiło, że prawie przestał myśleć. Że prawie się nie bał. Że prawie było mu wszystko jedno, co się stanie. Co może się stać. Nawet jeżeli się zbłaźni, jest szansa, że może nie będzie tego pamiętał. Nie. Nie ma szansy. Jego umysł zarejestrował ten ułamek sekundy, w którym wątroba, czy co tam było odpowiedzialne za trawienie alkoholu, przeżuła wypite procenty i stwierdziła, że jest trzeźwy. I całkowicie świadomy tego, co robi.

Na nieszczęście, nie było już odwrotu. W pobliżu nie było żadnego kieliszka. Żadnego rumu. Żadnego wina. O krok od niego był Harry Potter. Rozciągnięty na trawie.

Harry Potter leżał w wysokiej trawie. Chyba się wcześniej opalał, bo koszulę miał całkowicie rozpiętą i rozrzuconą na boki. Był boso i sam nawet nie pamiętał, czy przyszedł tu w butach, czy też nie. Usłyszał Severusa wcześniej nawet, zanim go zobaczył. Zdumiał się wyglądem profesora. Prawdę powiedziawszy, nie tego się spodziewał. Nie oczu otumanionych alkoholem. Zawstydzonych i przestraszonych.

- Piłeś, Severusie - uniósł się na łokciach.

- Dla kurażu...

- Co?? Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?! - zawołał. Rozdarł się na całe gardło. - Chcesz wszystko spieprzyć?!

- Bałem się. Że nie będę miał dość odwagi, by tu przyjść.

- Przychodziłeś przecież. Codziennie.

- Zawsze w ukryciu. A teraz nie. Teraz mnie widzisz. Teraz się boję. Jak nigdy.

Harry spojrzał na Severusa ze łzami w oczach.

- Ty idioto! Jak możesz być taki mądry i taki głupi jednocześnie?

Severus podszedł do Harry'ego. Bez słowa opadł przy nim na trawę. Jego policzki pulsowały od wypitego alkoholu i od wstydu.

- Przepraszam cię, Harry - powiedział w jego włosy. - Że piłem, zanim tu przyszedłem. Do ciebie. Ale inaczej nigdy bym się nie odważył. A chciałem się odważyć. Chcę...

Delikatnie chwycił twarz Harry'ego obiema dłońmi. Po cztery palce wsunęły się w miękkie włosy chłopaka i podtrzymały kark z każdej strony. Kciuki naciskały skórę na żuchwie, muskały policzki. Prawie nie myśląc i prawie nie oddychając, przybliżył twarz do tej schwytanej w swoje dłonie. Dotknął jego warg. Kciuk lewej dłoni przesunął się w stronę kącika ust i dopomógł mu, odciągając odrobinę dolną wargę Harry'ego. Objął ją swoimi ustami, zassał, jakby smakował słodki cukierek.

Usta chłopaka były czerwone i lśniące jak lizaki z Miodowego Królestwa. Jego ślina na wewnętrznej stronie warg błyszczała jak kryształki cukru. Skosztował jej, przesuwając językiem w środku jego ust.

Język Harry'ego wyszedł mu na spotkanie. Nie był spłoszony ani nieśmiały. Severus trzymał głowę Harry'ego teraz już tylko lewą dłonią. Prawą podparł się w trawie, czując, że zaraz upadnie, jeżeli nie będzie miał jakiegoś oparcia. A to stało się nagle bardzo potrzebne, bo Harry uniósł się ku niemu i wczepiwszy się mocno w jego barki, pociągnął go na siebie. Udało mu się nie przygnieść chłopaka, tylko zawisnąć nad nim na łokciach wbitych w trawę po obu stronach jego ramion. W tej pozycji był tak cudownie blisko i równocześnie tak boleśnie daleko jego ciała!

Harry wygiął się lekko do góry, chcąc dotknąć go swoim brzuchem. Jego nagi tors poderwał się spomiędzy kawałków rozpiętej koszuli jak ciemne wnętrze kwiatu z okalających go płatków.

W umyśle Severusa znowu pojawiło się to porównanie. Chłopak naprawdę otwierał się jak kwiat, a on był jak ten motyl, w którego się przedzierzgnął. I spijał teraz nektar z otwartych ust. Pragnął poczuć całość kwiatu, przesunąć językiem po skórze na szyi, na piersi, na żebrach, ale oszałamiająca słodycz nektaru uwięziła go w ustach Harry'ego.

Chłopak tymczasem drżącymi palcami rozpinał ubranie profesora. Gdy ostatnie guziki zostały pokonane, wsunął obie dłonie pod poły koszuli. Jęknął w usta Sevrusa, dotknąwszy jego skóry. Położył dłonie w jego talii, przesunął kilka razy i objąwszy go mocno, powolnym ruchem przycisnął do swojego ciała. Brzuch szarpnął mu się do góry, gdy poczuł jego skórę na swojej. Jęknął raz jeszcze, a od tego jęku jego usta otworzyły się bardziej i język Severusa wsunął się głębiej.

Palce Harry'ego gładziły teraz plecy Severusa, muskały łopatki, próbowały wejść w wygiętą dolinę kręgosłupa. Palce Severusa pozostawały wczepione w trawę w czasie, gdy jego usta oderwały się wreszcie od warg Harry'ego i powędrowały w dół szyi. Gdy objęły jeden z ciemnych sutków, ten napiął się i zmarszczył pod wrażeniem pieszczoty. Dłonie Pottera w odpowiedzi przylgnęły do pośladków Severusa i zacisnęły na nich. Jedna ręka zaczęła masować zagłębienie między pośladkami, wciskając w nie coraz mocniej materiał bielizny i spodni. Druga chwyciła biodra Severusa i Harry zaczął się o nie ocierać swoim podbrzuszem.

Po chwili tego przesuwania ciałem po ciele objął szyję Severusa, przyciągnął jego ucho do swoich ust i urywanym głosem wyszeptał:

- Dotknij mnie - po czym poprowadził jego dłoń przez swoją klatkę piersiową, unoszącą się bardzo szybko w urywanym oddechu, przez delikatną skórę na brzuchu aż do penisa ukrytego w fałdach ubrania.

Zacisnął dłoń Snape'a na tym kawałku swojego ciała. Jego członek był twardy, rozkosznie długi, zaskakująco gruby, cudownie gładki i ciepły. Wręcz rozpalony. Pulsował i rzucał się w dłoni jak żywa istota. Severus zamknął go w uścisku, przesunął ręką wzdłuż całej jego długości, aż pod wpływem dotyku napletek zsunął się w dół, odsłaniając wrażliwy czubek. Spróbował naciągnąć fałd skóry ponownie. Nie dało się. Uwolniona główka penisa zdawała się powiększać do granic możliwości pod naporem jego palców. Przesunął po niej kciukiem. Opuszką nacisnął wgłębienie na środku. Od tego gestu kolano Harry'ego powędrowało w stronę jego uda. Severus ponownie przesunął palcem po wilgotnym czubku. Naciskał na to miejsce wyrywając z gardła Harry'ego coraz głośniejsze jęki. Ze swojego zresztą też.

Nagle Harry cofnął kolano, uniósł biodra do góry i szybkim ruchem zdjął spodnie. Skopał je aż na trawę. Nie nosił bielizny, był więc już teraz niemal całkiem nagi. Nie licząc rozpiętej koszuli, osłaniającej jego plecy i ramiona. Z gorączkową gwałtownością sięgnął dłonią do spodni Severusa. Rozpiął je i zsunął wraz z bielizną. Opasał mężczyznę nogami. Spletli swoje dłonie wokół swoich erekcji.

- Severusie - Harry oblizał ucho profesora gorącym językiem. - Będę... - Wepchnął ten język do środka - krzyczeć! - Przygryzł płatek ucha. - Nie wytrzymam... - zassał go teraz. Najpierw sam płatek, potem niemal całą małżowinę. Ssał ją i lizał, jakby to był penis lub usta. - Nie wytrzymam już dłużej!

- To będzie nas dwóch - wyjęczał Severus, opierając swoją twarz na czole Harry'ego. Nie wiedział gdzie kończył się jęk i krzyk Harry'ego, a zaczynał jego własny, gdzie jeszcze jest jego ciało, a gdzie już ciało tamtego.

Ich biodra i plecy poruszały się w tym samym rytmie. Ich oddechy mieszały się w jeden między dwiema parami ust. Przełykali nawzajem swoją ślinę. Splecione palce ich obu dłoni ślizgały się w ich własnej spermie. Ich dwa penisy ściśnięte razem obok siebie przesuwały się po sobie nawzajem w ciasnej tulejce ich splecionych dłoni.

Severus łapał powietrze szeroko otwartymi ustami, jakby był jakimś morskim stworzeniem, zmuszonym nagle do oddychania w sposób, do którego nie było przyzwyczajone. Którego nawet nigdy nie poznało. Jego ciało drgało niekontrolowanie. Tak dawno nie łapał powietrza, ani nie drżał w ten sposób. Może nawet nigdy. Gdzieś w głębi oczu, tak z tyłu siatkówki, mignęły mu rozbłyski jego wcześniejszych zbliżeń. Z innymi. Żadna z migawek nie pokazała nic podobnego do tego, co odczuwał teraz.

Harry ugryzł go w ramię. Orgazm przepływający przez jego ciało nadawał twarzy chłopaka zaskakujący wygląd. Sprawiał wrażenie, jakby cierpiał jakimś dziwnym cierpieniem, od którego nie tylko nie uciekał, ale zanurzał się w nim coraz głębiej i mocniej. Severus patrzył zachwycony na twarz szczytującego kochanka żałując, iż brak mu słów na określenie tego, co widzi.

Bo jak w istocie opisać zaciśnięte aż do bólu powieki i brwi ściągnięte w bólu, który nie był bólem, tylko największą rozkoszą, jaką można sobie wyobrazić? Jak opowiedzieć o nieziemskiej przyjemności, która wywoływała na twarzy skurcze podobne do nieopisanego cierpienia? Jak nazwać to wsłuchanie się w siebie, to odczuwanie każdej komórki swojego ciała trzęsącej się w ekstazie?

Wreszcie Harry odrzucił głowę do tyłu i wypuścił powietrze niemal rozrywające mu płuca. Jego pośladki i plecy szarpnęły się gwałtownie jak porażone prądem. Ten dreszcz przechodził przez niego raz za razem, aż po chwili, która jemu zdawała się wiecznością, opadł na trawę, wypruty z jakiejkolwiek energii. Puścił ramiona Severusa, niezdolny do najmniejszego wysiłku. Nawet do trzymania kogoś za ramiona. Nawet do dotykania.

W miarę jak pulsujący penis się uspokajał, ciało Harry'ego stopniowo się rozluźniało, a na twarzy pojawił się błogi uśmiech. Był na ustach i w oczach. W zaróżowieniu policzków, w rozluźnieniu zmarszczki między ściągniętymi dotąd brwiami.

- Co to za uśmiech, Harry? - zapytał Severus, muskając językiem kącik jego ust.

- Szczęścia - uśmiechnął się tamten. - Jestem szczęśliwy, Severusie.

- Tak zwykle bywa po seksie - z ust Snape'a wydobyło się coś w rodzaju chichotu. - Po dobrym seksie.

Chichot w jego głosie zamarł, ustąpiwszy miejsca trosce, powadze, a nawet lekkiemu przerażeniu, gdy zapytał, posyłając niepewny szept wprost do ucha chłopaka:

- Było ci dobrze, Harry? ze mną?

Harry ucałował go w odpowiedzi, oblizując jego wargi na zakończenie pocałunku.

- Zobacz! - Poszukał dłonią w trawie obok siebie. Wymacał różdżkę.

- Expecto patronum - wyszeptał, nie mając siły właściwie zaintonować zaklęcia*.

Błysnęło białe światło.

- Przecież twoim patronusem jest jeleń! - wykrzyknął Snape siadając na trawie. - Co to miało być, Potter?! Pieprzony jednorożec?

- Zaraz jednorożec, Sev! Oślepłeś od słońca, czy co? To był pegaz!

- Pegaz? Patronus ci się zmienił!? Ale czemu?

- Chyba przez ciebie.

- Co???

- No wiesz, jeleń to Rogacz, tak jak mój ojciec - Harry leniwie tłumaczył, przyglądając się świetlistemu stworzeniu, które uwijało się nad nimi. - A pegaz to pegaz. Jak ty.

- Jak ja? Czyś ty zdurniał, Harry? - Severus wybuchnął śmiechem. - Gdyby miał być jak ja, to powinien być nietoperz!

- Sev, taki zabawny to powinieneś być na lekcjach! - Harry niemal płakał ze śmiechu. - Uczniowie by się lubili.

- Nie zależy mi, żeby uczniowie mnie lubili. - Severus wypowiedział te słowa bardzo namiętnie, wraz z nową falą pożądania, która ponownie ogarnęła jego ciało. Jego penis znów zaczynał pulsować. Złapał chłopaka za biodro, obrócił bokiem w swoją stronę, przycisnął drgające podbrzusze do jego ciała. Gorące czoło oparł o jego policzek. Oddychał głęboko, przez nos.

- A jeden uczeń? - zapytał Harry zduszonym szeptem, wyciągając język do jego warg.

- Tak. Jeden. Jeden wystarczy mi w zupełności.

Severus znowu go całował, zatracając w ustach Harry'ego cały swój język i cały swój rozum. Jego dłoń przesuwała się wzdłuż pleców chłopaka, aż dotarła na skraj miękkiej koszuli i zacisnęła się na jeszcze bardziej miękkiej skórze.

- Harry! - Snape gwałtownie oprzytomniał, gdy jego otumaniony pożądaniem mózg rozszyfrował sygnały przesyłane przez opuszki palców.

- Ubierz się wreszcie, bo jakaś mrówka wlezie ci do tyłka!

Gwałtownie pozbawiony języka Severusa w swoich ustach, Potter najpierw zachłysnął się powietrzem, a potem serdecznie roześmiał, gdy dotarło do niego, o czym jego kochanek mówi.

- Nie chcę mrówki w tyłku! Chcę ciebie.



*dlaczego właśnie w tym momencie pojawia się zaklęcie patronusa? Odpowiedź, a właściwie zapowiedź znajduje się w rozdziale 6.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro