Epilog. Po latach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W miejscu gdzie w chwili pojedynku z Harrym Potterem w dniu 31 lipca 1997 roku stał Lord Voldemort, pozostała pustka. Krąg czarnej spalonej ziemi. Nic tu nigdy nie wyrosło, nic nigdy nawet nie zakiełkowało.

Po latach o tym kręgu wypalonym pośrodku ukwieconej łąki zaczęto układać przeróżne opowieści. Mugole opowiadali o kosmitach, diabłach, duchach i mrocznych czarodziejach. Czarodzieje opowiadali w zasadzie o tym samym, pomijając jedynie diabły i kosmitów. Oczywiście w "Historii magii" i innych tego typu książkach przebieg wydarzeń, do których doszło na owej łące pamiętnego dnia 31 lipca, dokładnie opisano. Prawda, opisana na kartach książek wydawała się jednak nawet bardziej fantastyczna od opowieści o duchach.

Najdziwniejsze w całej tej historii było to, że pochłonęła ona swoich głównych bohaterów. Mroczny czarodziej, który sam siebie nazwał Lordem Voldemortem, został unicestwiony przez wybuch supernowej, do którego doszło na ziemi, nie zaś w przestrzeni kosmicznej. Wyładowanie nieziemskiej energii zmiotło nie tylko Czarnego Pana, ale i wszystkie jego horkruksy, czyli fragmenty duszy, pieczołowicie przez niego tworzone na przestrzeni dziesięcioleci.

To wyładowanie energii zdaje się, że zniszczyło również przeciwnika Czarnego Pana, czyli młodego czarodzieja Harry'ego Pottera. Jego unicestwienie zgadzałoby się z treścią przepowiedni, która mówiła, że żaden z nich nie może przeżyć drugiego.

W tym pojedynku stulecia podobno uczestniczył jeszcze jeden czarodziej. Niejaki Severus Snape. Śmierciożerca, czyli sługa Czarnego Pana. Ale równocześnie podwójny agent, działający w szeregach Voldemorta na zlecenie dyrektora Hogwartu Albusa Dumbledore'a. Udział Snape'a w wydarzeniach z 31 lipca był niejasny. Nigdy też nie został przekonująco wytłumaczony. Wszystko wskazywało na to, iż Snape zdołał uprowadzić Pottera, pozostającego, jak na ironię, właśnie pod jego opieką w Hogwarcie i postanowił złożyć młodzieńca w ofierze Voldemortowi. Na nieszczęście dla nich obu, Harry Potter pokonał Czarnego Pana w pojedynku, do którego doszło na grani za Hogwartem. Rzeczony Severus Snape albo został przez któregoś z tych dwóch czarodziejów zabity, albo sam się zabił, albo...

Lata mijały, a tak na dobrą sprawę nikt nie wiedział, co się właściwie stało. Z całą pewnością wiedziano jedynie to, że 31 lipca 1997 roku, a tak się składa, iż był to dzień siedemnastych urodzin Harry'ego Pottera, gdzieś około godziny siedemnastej po południu doszło na wzgórzach za Hogwartem do bezprecedensowego zjawiska, opisywanego jako wybuch supernowej. Świetlisty okrąg, który rozbłysł na ziemi, miał średnicę co najmniej stu kilometrów, a jego jasność była rzędu pięciuset milionów kandeli. Tak naprawdę nikt nigdy nie zmierzył natężenia owej jasności, a nieprawdopodobne cyfry, jakie podawano w książkach i prasie dowodziły tylko ludzkiej bezradności wobec mocy niewytłumaczalnego zjawiska.

W promieniu trzystu kilometrów wyleciały wszystkie szyby ze wszystkich okien, spaliły się wszystkie urządzenia elektryczne, a wszyscy ludzie i wszystkie zwierzęta na kilka godzin formalnie oślepli.

Gdy świat zaczął na nowo funkcjonować, ze zdumieniem odkryto, iż funkcjonuje jako świat BEZ Lorda Voldemorta. Ten bowiem został pokonany. Unicestwiony przez nieziemską moc, która z całą pewnością należała do Harry'ego Pottera. O tym zresztą mówiła przepowiednia. O mocy, której Czarny Pan nie znał, a którą miał posiadać Harry Potter. Spekulowano, czym była ta moc. Prawie każdy miał swoje przypuszczenia. Jedne bardziej fantastyczne od drugich. Ale tylko jednemu nie dawano wiary. Temu, co dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore mówił o mocy miłości. Gdy staruszek opowiadał o tej najbardziej tajemniczej i wciąż najmniej poznanej, a zarazem najbardziej wzgardzonej mocy, uśmiechając się dziwnie zza swoich okularów połówek, słuchacze z pobłażaniem kiwali głowami. Należało kiwać i potakiwać. W końcu Dumbledore był pogromcą Grindelwalda i wieloletnim dyrektorem Hogwartu i Szychą Wizengamotu i po prostu należało mu potakiwać. Tym bardziej, że był także staruszkiem, a staruszkom zwykle potakiwano, udając, że słucha się i poważa ich słowa. Ale mało kto tak naprawdę dawał wiarę Albusowi. Miłość. Też coś! Jaką to miłością mógł dysponować siedemnastolatek?! Mógł sobie być czarodziejskim zbawcą świata, ale był też, za przeproszeniem, najzwyklejszym gówniarzem. Jakie on mógł mieć doświadczenie w miłości!

Voldemort zniknął. A razem z nim zniknęli również Severus Snape i sam Harry Potter. I o ile zniknięcie Voldemorta było jak najbardziej pożądane, oczekiwane, o tyle zniknięcie tamtych dwóch czarodziejów było co najmniej... niepokojące. Zniknęli tak dziwnie, że, jak to mawiają mugole, nawet smród po nich nie pozostał. Ani żaden inny ślad.

Tylko czasami ktoś gdzieś dostrzegał pewną dziwną parę. Zmieniającą się przez lata. Najpierw był to drapieżnie i groźnie wyglądający czarnowłosy mężczyzna, a obok niego równie czarnowłosy chłopak. Po jakimś czasie chłopak wydoroślał na tyle, że nie można było już dłużej tak o nim mówić ani myśleć. Od tego czasu to byli dwaj mężczyźni. Co nie zmieniało faktu, że jeden z nich był tak na oko ze dwadzieścia lat starszy od drugiego.

Ludziom, którzy czasem ich dostrzegali, wydawało się, że mogą ich skądś znać. Było w nich coś dziwnie znajomego. To coś kryło się w przenikliwym spojrzeniu starszego mężczyzny, posyłanym przez niemal idealnie czarne oczy. Oraz w ciepłych rozbłyskach emitowanych przez oczy młodszego z nich. Te oczy były zielone. Zielenią liści na drzewie, zielenią traw. Znajomy był również dziwnie beznamiętny ton głosu starszego mężczyzny oraz dźwięczny śmiech młodszego.

Widywano ich czasami na tej czy innej plaży, gdzie starszy z nich sprawiał wrażenie zdegustowanego ilością piasku napierającego nań dokoła, a młodszy pluskał się w wodzie i nurkował jak ryba, a potem obsychał na słońcu. Na jego prawej dłoni połyskiwała wówczas w blasku tego słońca szeroka srebrna obrączka*. A może był to ekstrawagancki pierścionek? Starszy czułym gestem ścierał piasek z jego ramion. Delikatnie, by nie podrażnić przy okazji skóry. Widywano ich również elegancko ubranych w tym czy innym teatrze na jakimś przedstawieniu. Zajmowali zawsze miejsca w lożach na balkonach. Stamtąd mogli podziwiać zarówno sztukę, jak i widownię i uciekać w głąb, gdy ktoś zaczął zbyt intensywnie im się przyglądać. Zdaje się, że chodzili również do kina. Zdaje się, że czasem poszukiwali jakichś książek w bibliotekach. Że siadali wieczorami przy stolikach włoskich trattorii, delektując się jakąś pastą czy fiorentiną, a nawet... oblizując sobie nawzajem palce, lepkie od jedzenia migdałowych ciasteczek maczanych w słodkim winie*.

Nikt nie wiedział, skąd przychodzili ani gdzie znikali. Ani kim byli. Czasami spekulowano, czy jest możliwe, by byli to... Severus Snape i... Harry Potter? Wyglądali trochę podobnie do tych słynnych czarodziejów. Ale...

Nawet jeżeli jakimś cudem przeżyli wybuch z 31 lipca 1997 roku, to, na Merlina! Dlaczego mieliby prowadzać się po świecie razem?! Czyżby coś ich łączyło? Czy coś mogłoby łączyć te dwie tak różne osoby, które, jak wspominali wszyscy, którzy ich znali z Hogwartu, pałały do siebie gorącą nienawiścią? Wszyscy to potwierdzali. Tę nienawiść. Wszyscy oprócz Dumbledore'a, który niczego nie mówił, tylko dziwnie się uśmiechał.

Ale przecież..., jeżeli się nienawidzili..., nie mogli wędrować razem po świecie! Żeby to robić, musieliby się kochać, a nie nienawidzić!

Ale JAK mogliby się kochać?! Jakim cudem?! Severus Snape i Harry Potter?! To niemożliwe!

Jeżeli jednak ci dwaj by się... kochali... To oczywiście niemożliwe, ale teoretycznie można to rozważyć... A zatem, jeżeliby się kochali, byłoby to coś tak nieprawdopodobnego, coś tak innego od spodziewanych rzeczy, że niemalże historię magii, tej współczesnej, należałoby napisać na nowo.

Severus Snape i Harry Potter... Ci dwaj razem...

W dodatku kochający się...

Zawsze... Przez te wszystkie lata...

Tak...

To naprawdę byłoby coś innego!




* czy to była obrączka? - wyjaśnienie znajduje się w rozdziale 11

*pasta to oczywiście makaron, fiorentina to stek po florencku, a ciasteczka cantuccini najlepiej smakują nasączone winem;
dlaczego wymieniane są tutaj właśnie takie miejsca (plaża, teatr, itd.) - wyjaśnienie w rozdziale 11

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro