4/11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pijmy razem tu, aż po deski grób

My, dwaj strzelcy wolni, zaklęci w kompanów

Skazani na siebie, żyjemy jak w niebie

Gdy gorycz przyjemna, odbiera nam rozum

Cóż za kuriozum, iż po dniach tych wojaży

Miast w objęciach niewiasty, snujemy powieści

W głowie się nasze męstwo nie mieści,

na powrót odwagę swą ważę

Jak słowa wobec Wiedźmina, co potwory jednym cięciem wybija

Wypijmy dziś bracie, niech inni zazdroszczą

Nasz duet sławią, w potrzebie ugoszczą

Bo nasza dwójka, bard Wiedźmina sławi

Niecodzienny to widok, przyznajcie sami

Jeden wyrzutek, bardowi zawdzięcza, coś więcej niż ostrze oręża

Razem niepokonani, wypijmy dziś za nich

Być może wrócą, by czynić coś wielkiego

Wypijmy za obu, nie tylko jednego

- Jak ci się podoba przyjacielu? - Zapytał uśmiechnięty Jaskier. Beztrosko umościł sobie miejsce przy dębowym stole i z nogami ku górze, założonymi jedna na drugą, podśpiewywał niefrasobliwe słowa wymyślonej na poczekaniu pieśni. Jego podchmielony ton roznosił się po pomieszczeniu, a rozbiegane spojrzenie goniło odbijające się po ścianach gospody płomyki światła, co rusz wracając na sylwetkę rozluźnionego Wiedźmina. Wielki kawałek mięsiwa powoli obracał się nad rożnem, a spływający tłuszcz skwierczał, spotykając się z chciwymi płomieniami ognia. Aromat świeżo pieczonego chleba i słodu z ich prawie opróżnionych kufli, uciekał przez otwarte okna, roznosząc błogi zapach w dalekie zakątki. Dodatkowo przez całą ich gamę przebijał się jeszcze nikły ton lawendy. To ze świeczek. Dostał takie cudeńka od Matyldy, swojej ostatniej kochanki. Uwielbiał jej anielski głos, którym czytała mu swoje wiersze.

Gdy miał sposobność, by napić się z Geraltem i tworzyć, czuł, że rodzi się w nim miłość do pięknych rzeczy, powstałych dzięki ludzkiej wrażliwości. Zostawali sami, alkohol czynił Wiedźmina bardziej ludzkim, a on zapominał o ostatnich obietnicach, by więcej do takich sytuacji nie dopuszczać. Wskakiwał na głęboką wodę, zanurzał się po czubek głowy i głuchł na odgłosy świata. Był tylko jego śpiew, wtrącane komentarze Geralta oraz ich nieodłączne, pijackie przekomarzanie, za którym tęsknił najbardziej. Sprzeczali się bez przerwy, lecz tylko w atmosferze błogiego pijaństwa, zwyczajne kłótnie przeradzały się w przyjacielską wymianę złośliwości, nie walkę z wiatrakami w postaci barier, które ustawił wokół siebie zabójca potworów.

Dzisiaj wyjątkowo rozpustnie podeszli do tematu picia. Udało się zdobyć ostatni element układanki, dotyczący tajemniczego zaginięcia syna nowigradzkiego szlachcica i oprócz satysfakcji z przywiezienia chłopca do domu, zostali sowicie nagrodzeni.

Rola "pomocnika" jakoś nie mogła zniknąć z życia barda, bo zawsze, gdy spotykali się przypadkiem czy umyślnie, to kłopoty oraz wyjątkowo sowicie nagradzane zlecenia, same wpadały w wiedźmińskie ręce. A Jaskier znał miasto, ludzkie zwyczaje, ważne osobistości i istotne lokacje. Kiedy spotykał Geralta, czuł się po prostu potrzebny, a bardziej niż na część pieniędzy czekał na takie wieczory jak ten.

- Może być, ale chyba za wiele sobie przypisujesz. - Wymruczał, odchyliwszy głowę w tył.

Biała koszula napięła się na mięśniach jego klatki piersiowej. Wyjątkowo nadwyrężył dzisiaj kręgi szyjne i Jaskier doskonale zdawał sobie sprawę, że cierpi, ale co mógł zrobić? Nauczył się już, iż każda propozycja pomocy zostanie zbyta.

Wolał polecić mu Sabrin - kobietę, która w mieście znana była z leczniczych dłoni i odprężających masaży, choć wiedział jak taka wizyta może się zakończyć. W jego przypadku tak właśnie było. Sabrina nie kryła się z dodatkową korzyścią swoich usług. Dopóki do miasta nie wkroczyli wyznawcy Wiecznego ognia, nikomu nie przeszkadzała jej działalność, teraz musiała się z nią kryć, ale klientów nie ubywało. Dobrych usług się nie neguje, nawet poprzez strach.

- Mógłbyś czasem docenić moje starania i wypowiedzieć się o sztuce w bardziej kwiecisty sposób. - Marudził Jaskier, przewracając oczami.

Odgarnął z czoła przydługą grzywkę i zanurzył usta w gorzkiej, piwnej pianie.

- Jeśli szukasz pochlebców, to trafiłeś na nieodpowiedniego człowieka. A jedyne co zrobiłeś podczas tego zlecenia, to zagadanie do sprzedawczyni mięsa na rynku.

- I dosyć, że zdobyłem informacje, to jeszcze udało mi się załatwić za pół darmo udziec jelenia! - Czknął między słowami.

- Nie bądź dzieckiem, Jaskier.

- Nie jestem dzieckiem! - Obruszył się i stuknął butem o stół, przez co na ustach Wiedźmina pojawił się cień uśmiechu, ukrytego w kuflu. - Dzieci nie robią w sypialni takich rzeczy jak ja.

- Jak to? Dzieci nie kładą się grzecznie spać z kurami?

Bard wydął wargi i zrobił najbardziej obrażoną minę, na jaką było stać jego nietrzeźwe mięśnie twarzy.

- Jestem pewny i mogę dać sobie uciąć moje cenne dłonie, że spałem z większą ilością kobiet, niż ty, Wiedźminie. - Pokazał na niego palcem.

- Nie liczy się ilość, ale jakość.

- Sugerujesz, że nie umiem zadowolić kobiety? To dlaczego tak do mnie lgną?

- A kto zrozumie kobietę? Ja nawet nie próbuję.

- I na tym polega twój problem! Przystojna twarz i słodka pupa to nie wszystko. Kobietę trzeba zrozumieć.

- Kiedy w końcu przestaniesz się wypowiadać na temat mojego tyłka? - Zapytał zirytowany Geralt.

- Jak przestaniesz zakładać obcisłe spodnie i się tak eksponować. - Zarechotał Jaskier. -  Wracając do kobiet, nie dekoncentruj mnie. - Zatoczył się i zdjął nogi ze stołu, żeby oprzeć teraz na nim łokcie. - Żeby zrozumieć kobietę, musisz myśleć tak jak kobieta. - Przystawił palec do skroni i przymknął powieki.

- Chyba podziękuję.

- To proste, musisz tylko komplikować sobie każdą, najmniejszą rzecz.

- To rzeczywiście proste.

- Coś jest proste i oczywiste? Nie! Zacznij rozbierać to na czynniki pierwsze, analizować i szukać drugiego dna. Dopiero wtedy zrozumiesz co naprawdę siedzi pod na pozór prostymi komunikatami.

- Yennefer zawsze obraża się o byle gówno.  - Powiedział obojętnie Geralt, ale widać, że takie zachowanie nad wyraz go irytuje.

- No właśnie! Bo źle interpretujesz co do ciebie mówi.

- Czasem mam jej dość.

Tego Jaskier się nie spodziewał. Aż zaniemówił na krótką chwilę, ale uznał to za dobry pretekst, by dowiedzeć się, co tak naprawdę ma w głowie Geralt, na temat czarnowłosej Wiedźmy.

- Dlaczego?

- Czuję, że nie daje z siebie tyle co ja. Czasami myślę, że to naprawdę tylko zaklęcie. A kiedy uda jej się je zdjąć, wszystko minie.

- A chciałbyś się przekonać, czy to prawda? - Zapytał poważnie bard.

- Z jednej strony tak, z drugiej boję się, że ją stracę.

- Czasem nie warto trzymać się czegoś na siłę. - Powiedział bezwiednie, a kiedy Geralt przyjrzał mu się znad kufla, odwzajemnił spojrzenie. - Może warto zaryzykować i odpuścić.

Przez krótki moment wydawało się, że zastanawia się nad taką opcją, coś sobie uświadamia.

- Co możesz o tym wiedzieć? Nigdy nie byłeś z nikim dłużej niż kilka nocy. Jesteś do kogoś przywiązany, żeby mówić o odpuszczaniu?

Jego nigdy by nie odpuścił. Był głupi, a rada, którą wypowiedział brzmiała jak idiotyczne herezje. Geralt także nic nie widział. Obaj byli idiotami. To był jeden jedyny moment, kiedy Jaskier szczerze nienawidził Geralta z Rivii.

- Obudź się już, kolego. - Powiedział Geralt.

- Co?

- Obudź się idioto, nawet we śnie nic nie ugrasz.

Jaskier zgłupiał.

- Obudź się, kolego. - Głos nie należał już do Geralta, jego twarz zastąpiła ciemność, a ciepło i zapach lawendowej świecy rozpłynął się w nicość. - Wstawaj, bo inaczej będzie za późno.

Jaskier czuł, jakby wybudził się z bardzo długiego i pokręconego snu. Głowa bolała go w okolicach potylicy, wymacał tam małego guza. Potrząsnął czupryną ciemnych włosów, podnosząc się do siadu. W ustach paliła go suchość, a słońce raziło prosto we wrażliwe źrenice.

- Już, lepiej ci? - Zapytał Wampir.

Kucał obok i trzymał w dłoni maleńką fiolkę z fioletowym płynem. Nawet z odległości roznosiła przepiękny zapach lawendy.

- Lepiej, dziękuję. - Wymruczał i podniósł się, ignorując dłoń Leona.

Nie było lepiej. Znów dał się oszukać własnym uczuciom, marzeniom i poronionym pomysłom. Sen wyglądał tak realnie, że nawet nie zorientował się, dopóki się nie rozpłynął, niczym każda jego prośba od losu odnośnie Geralta. Już na zawsze zostanie popychadłem. Jak mógł być tak głupi?

- Długo byłem nieprzytomny? - Zapytał, gdy szli w stronę cmentarza, o którym wspominał Maure.

- Kilka minut. Nie dłużej, byłeś wyjątkowo oporny na Pryzję. - Pomachał buteleczką, zwisającą mu na szyi na cienkim sznurku.

- To nie lawenda?

- Czujesz zapach, który podpowiada ci podświadomość. Każdy ma inne preferencje, musiał ci się kojarzyć z czymś przyjemnym.

- Chyba tak. Przepraszam, że tak zareagowałem na wiadomość, że jest pan Wampirem.

- Nic nie szkodzi, rzadko kiedy spotyka się Wampira wyższego. Staliśmy się prawie że reliktem na tych ziemiach. I mów mi Leon, wystarczy tego tytułowania się na "Pan".

- Jaskier. - Podał Wampirowi dłoń. Była zimna i koścista, ale silna. - Byłem w wielu miejscach i nigdy nie spotkałem żadnego Wampira wyższego.

- Mówiąc te ziemie chodziło mi o ten Świat.

- Ach... no tak. Czary mary, różne Światy. Kompletnie o tym zapomniałem.

- Moi przodkowie przenieśli się tu po koniunkcji sfer, ale świat nie jest już miejscem dla Wampirów. Ludzie rozpanoszyli się i przejęli władzę nad innymi rasami, ale ty nie wyglądasz mi na oprawcę.

- Jestem zwykłym grajkiem i tchórzem. Oprawca, to ostatnie co można o mnie powiedzieć. - Westchnął, a Szprotka szturchnał go w łokieć łbem, by wreszcie podał mu trzymane źdźbła traw.

- Jak grasz nigdy nie słyszałem, ale tchórzem z pewnością nie jesteś.

- Nie znasz mnie. - Zaśmiał się ironicznie.

- Zwykli tchórze nie wybierają się dobrowolnie w nieznane, by ocalić życie przyjaciela. Taki czyn wymaga więcej odwagi niż ci się wydaje.

- On zrobił dla mnie więcej, dużo więcej...

- Mogę zadać ci niewygodne pytanie?

Jaskier odpędził wszystkie zajmujące mu głowę myśli i odrobinę przestraszony pokiwał głową. Nie wiedział czego się spodziewać.

- Czy twój przyjaciel jest Wiedźminem?

Mógł skłamać, ale od razu zdradził go wymalowany na twarzy szok. Skąd wiedział? A jeśli czytał w jego myślach podczas snu?

- Nie dziw się tak, nie stosowałem na tobie żadnych sztuczek. Po prostu objawy, o których opowiedziałeś mogło wywołać spotkanie z tylko jednym stworzeniem. A żaden normalny człowiek nie przeżyłby tego spotkania. Myśl nasuwa się jedna.

- Co to za stwór? - Zapytał Jaskier z powracającym zapałem.

- Musiał być z kimś, kto podróżuje między wymiarami, bo to stworzenie nie żyje na tej planecie.

Ciri... Nie było jej z Geraltem, gdy dotarł do jego domu. A co jeśli i ona została gdzieś, ranna i umierająca? Nie! Przecież nigdy, by jej nie zostawił. Co w takim razie się stało...

Pojawiało się coraz więcej pytań i zero odpowiedzi. Jedyna nadzieja w wyleczeniu Geralta i dowiedzeniu się wszystkiego z najpewniejszego źródła.

- To tutaj. - Odezwał się Leon. Kilka metrów przed nimi jawiły się wysokie mury starego cmentarza. - Dawno mnie tu nie było. Trzymam specyfiki na czarną godzinę w mojej krypcie.

- Masz kryptę?

- A co w tym dziwnego?

- To taki wampirzy domek letniskowy?

Leon zrobił zdziwioną minę i minął Jaskra, czerwieniącego się jak dojrzała wiśnia. Jak zwykle powiedział coś głupiego.

Weszli na teren cmentarza. Suche liście szeleściły pod stopami Jaskra, bo Leon jak zwykle nie wydawał najcichszego szelestu. Stawiał pewne lecz głuche kroki, dziwnie było nawet się temu przyglądać.

- To tam. - Wskazał palcem na stojący w odległym krańcu terenu, sypiący się budynek. Kiedyś zdobiące go lite w kamieniu rzeźby szpeciły dziurami, zniszczone minionym czasem. Mury porastał bluszcz, chwasty wystające spomiędzy niedokładnie załatanych wyrw i mech. Gmach cierpiał przez wieki zaniedbania. Odbiło się na nim echo zapomnienia, ale kto chciałby dbać o takie miejsce? Ludzie nie zajmowali sobie głów dobrem pośmiertnym, nie tak jak kiedyś. Dzisiaj religię matki Melitele oraz Natury przejął kult Wiecznego ognia, jako sposób na wzniesienie ludzkości ponad bóstwa. Wyznawców bano się bardziej niż samej śmierci, a rasy nieludzkie cierpiały prześladowania, będąc równie rozumnymi, co ludzie.

Jaskier nie raz spotkał się z publiczną dyskryminacją oraz przemocą, zauważaną na ulicach częściej i częściej. Najgorzej, że nie było siły wystarczającej, by powstrzymać tę maszynę nienawiści.

To co łączyło formy życia w postaci ras, teraz dzieliło je, a to oznaczało chylenie się ku zagładzie.

Podeszli pod budynek, a Leon obejrzał mury oraz podniszczone, wyżarte przez korniki drzwi. Przepchnął z drogi skrzypiące wrota. Zawiasy zardzewiały wieki temu.

- Mógłbyś tu poczekać, ale nie wiem czy znajdę składnik tak szybko, a na opuszczonych cmentarzach lubią kręcić się Ghule.

- Wolę ciemną kryptę niż Ghule. - Powiedział szybko Jaskier.

- Niech zgadnę, jeden kiedyś prawie odgryzł ci głowę? - Uśmiechnął się półgębkiem Wampir.

- Całkiem dużo stworzeń chciało pozbawić mnie głowy. Chyba jestem dla nich wyjątkowo atrakcyjny.

- I dlatego chcą odgryźć ci głowę?

- Myślałem, że tak okazują uczucia. - Stwierdził naiwnie i sam uśmiechnął się, widząc, że udało mu się wywołać na ustach Leona kolejny uśmiech.

Weszli do środka, oczywiście Jaskier ukrył się za szerokimi plecami Wampira, jak miał w zwyczaju czaić się za Geraltem. Jak mała przylepa, albo koala. Widział kiedyś takie stworzenie w odległej krainie pełnej przedziwnych stworów (słyszał, że ludzie chodzą tam do góry nogami i musiał sprawdzić to na własne oczy. Ps. informacja okazała się nieprawdziwa) i nie mógł oprzeć się słodyczy tych małych leniuszków. Nawet chciał zabrać jednego ze sobą, ale nie dostał pozwolenia od Geralta. Pokłócili się wtedy, bo bard zarzucił mu posiadanie Płotki, kiedy on nie ma prawa mieć swojego kompana. Teraz miał Szprotkę, przynajmniej do końca tej podróży.

Nad głowami przeleciała im chmara nietoperzy, obudzonych ze snu smugą światła. Jaskrowi wydawało się, że w pomieszczeniu unosi się dziwny zapach, ale pokładał to na karb starości. Weszli głębiej do pomieszczenia, a Leon odchrząknął i zmarszczył brwi.

- Coś nie tak?

- Nie. - Zaprzeczył szybko. - Chyba przypomniało mi się stare życie.

- Weźmy szybko to, po co przyszliśmy i wynośmy się stąd. - Powiedział cicho Jaskier i położył dłoń na ramieniu Leona.

- Tak, masz rację. - Beznamiętnie odparł Wampir, odsuwając się od dłoni barda. Za symbolicznym sarkofagiem znaleźli zejście w dół. Czym głębiej schodzili, tym ciemniej robiło się naokoło, aż w końcu Jaskier całkowicie stracił widoczność.

- Nic nie widzę. - Powiedział, szukając w ciemności ciała Leona.

- Wybacz, zapomniałem. Gdzieś tu były pochodnie.

Zanim Wampir znalazł źródło światła, bard zdążył oblepić całą twarz pajęczynami i uderzyć się o niski sufit. Jakby jeszcze mało narobił sobie guzów i siniaków.

Pomieszczenie było niskie, ale i szerokie. Przypominało zwykłą, niesprzątaną od wieków piwnicę. Wszędzie walały się książki, brudne fiolki, słoiki, drewniane pudełka, zaschnięte gałązki roślin i wolne kartki pergaminu.

- Czego szukamy? - Zapytał Jaskier, gdy zauważył, że Leon po prostu stoi nad jednym z blatów i nie garnie się do szybkiego załatwienia sprawy.

- To... mała fiolka z przezroczystym płynem, będzie na niej napisane Rawia.

- Jasne. - Odparł żywo Jaskier i zabrał się za przeszukiwanie graciarni.

- Leon, doceniam, że chcesz mi pomóc, ale liczy się czas. - Powiedział trochę zirytowany, gdy Wampir ponownie wstrzymał pracę.

- Coś jest nie tak. - Szepnął.

- Co mówisz? - Zapytał Jaskier, chcąc podejść bliżej.

- Odsuń się! - Warknął Leon. Nadal nie zwrócił się do niego, ale ciężej oddychał i wydawał się z czymś walczyć.

Bard podskoczył przerażony na nagły zmianę nastawienia znachora.

- To może ja wyjdę...

- Wynoś się, zaraz do ciebie wrócę.

- Dobrze, już mnie nie ma.

Zdążył jedynie zrobić krok w stronę schodów, kiedy Wampir odwrócił się w jego stronę. Oczy miał podkrążone czerwonym cieniem, a usta w pół otwarte i pełne ostrych zębów.

- O kurwa... - Szepnął Jaskier, zanim pomyślał, by uciekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro