Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdjąłem rękawiczki, które były upaprane we krwi, a następnie dałem znak Peterowi, aby zabrał naszego pacjenta do kostnicy. Kolejny eksperyment nieudany. Wziąłem do ręki długopis, aby w kolejnej chwili opisać to, jak przebiegało badanie. Jeszcze nim zacząłem pisać, rozciągnąłem swoje palce, a następnie poprawiłem swoje okulary.

Obiekt eksperymentalny, numer dziewięćdziesiąt osiem. Kolejny zmarł. Nadal nie rozwikłałem zagadki, którą jest odczuwanie przez człowieka uczuć. Tak jak każdy, on również zmarł po porażeniu niskim natężeniem woltów serca. Czyżby moja hipoteza z tym, że uczucia jednak rodzą się w głowie, była słuszna? Ilekroć o tym myślę, coraz bardziej wydaję mi się być to prawdą.

— Peter, wyczyść stół, narzędzia i przyprowadź kolejnego! — Powiedziałem, kiedy wrócił do pomieszczenia.

— Tak jest, Doktorze... — Natychmiast zabrał się za swoją robotę, a ja dalej opisywałem przypadek poprzedniego pacjenta.

Od dwóch lat praktycznie nic innego nie robię. Staram się rozwikłać tę zagadkę, ale jedyne co, to przybywa mi na stanie trupów, aniżeli pacjentów. Codziennie giną przynajmniej cztery osoby.

— Doktorze... — Usłyszałem za sobą, dlatego natychmiastowo się odwróciłem.

— Imię i nazwisko... — Odezwałem się chłodno, a dość wychudzony mężczyzna o jasnej karnacji i włosach, przełknął ślinę.

— Flynn McGregor... — Odpowiedział lekko trzęsącym się głosem, a ja podpisałem kartę.

— Będzie dobrze, Doktor się tobą zajmie... — Uśmiechnął się do niego Peter, a tamten kiwnął głową bo jeszcze nie wiedział, co go czeka w trakcie badania.

Wskazał na metalowy stół, a chłopak odrazu mu zaufał. Peter jest dosyć miło wyglądającym mężczyzną, który zawsze na twarzy ma szeroki uśmiech. To przez niego w większości nasi pacjenci mu ufają i nie są w stanie wywnioskować, że nie jesteśmy w stanie zagwarantować tego, iż wyjdą z tego pomieszczenia żywi.

Wyjąłem z opakowania parę rękawiczek, który już po chwili wciągnąłem na dłonie. Podszedłem do pacjenta, jednocześnie na twarz zakładając maseczkę lekarską, a w kolejnej chwili spojrzałem na chłopaka, swoimi martwymi od ostatnich dwóch lat oczami. Poprawiłem mu dłuższe pasmo włosów za ucho, a on na mnie spojrzał nieco przerażony.

— Wszystko będzie dobrze. Nawet nie poczujesz, jak będzie już po wszystkim. — Powiedziałem, a on ponownie skinął głową i zwrócił wzrok na Petera, który wstrzyknął mu w wenflon znieczulenie.

Po chwili założyłem mu na nos maskę, z której już wydobywała się narkoza w postaci chloroformu. Peter stanął za nim, a przy tym się nad nim pochylił i spojrzał prosto w oczy.

— Oddychaj i licz razem ze mną od dziesięciu do zera, dobrze? — Kiwnął głową, a ja złapałem za piłę do kości i spowrotem się zwróciłem do pacjenta, który już był uśpiony.

— Na nim wypróbujemy coś innego... — Powiedziałem, a Peter na mnie spojrzał.

— Coś innego? — Poprawił stół tak, aby chłopak bardziej siedział.

Chyba się domyślił o co mi chodzi, kiedy zobaczył, że trzymam piłę do kości.

— Przywiąż mu ręce, bo może mieć jakieś odruchy... — Kiwnął głową, a w kolejnej chwili przywiązał nadgarstki, ramionami, pas i kostki chłopaka.

— Co na nim wypróbujesz, Doktorze? — Zapytał, kiedy podszedłem do blondyna, jednocześnie zakładając na nos gogle.

— Terapię elektrowstrząsową na mózgu... — Powiedziałem, po czym włączyłem urządzenie, którym w kolejnej chwili zacząłem ciąć czaszkę chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro