Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już od rana czułem ból głowy i potężnie trzymającego mnie kaca, który nie dawał mi żyć oraz najnormalniej w świecie funkcjonować. W tym momencie wrzuciłem rozpuszczalną aspirynę do szklanki, aby w kolejnej chwili wypić w całości powstałą substancję. Nigdy więcej nie napiję się alkoholu. Złapałem się za bolącymi głowę, a następnie zwróciłem wzrok w kierunku otwierających się drzwi.

Do sali wszedł Peter, który w ręku niósł kartę któregoś z moich pacjentów. Nie mam zielonego pojęcia czemu, bo zwykle nie sprawdzamy ich stanów zdrowia, ale skoro się jej tak uważnie przyglądał, coś musi być na rzeczy. Podszedł do mnie, aby w kolejnej chwili podać mi papiery mężczyzny, który nazywał się Oscar Willhelman.

— Co w związku z nim, bo nie rozumiem, czemu dajesz mi jego papiery? — Zapytałem, kiedy je na szybko przejrzałem.

— Doktorze, proszę przejrzeć historię leczenia... — Powiedział, a ja spojrzałem na to, co wskazał.

— Atrofia mózgu? Powinien nie żyć... — Zielonooki kiwnął głową. — Przyprowadź go. — Rozkazałem, a on natychmiastowo ruszył w kierunku drzwi.

Jeśli diagnoza była słuszna, a on naprawdę zaczyna tracić zdolności rozpoznawcze, to nie jestem pewien, czy uda się na nim przeprowadzić jakikolwiek eksperyment. Już po chwili Peter go przyprowadził do sali. Jak większość naszych pacjentów, trzymał się on za nim. Zielonooki na niego spojrzał, a przy tym się do niego szeroko uśmiechnął.

— Nie bój się. Doktor będzie bardzo delikatny. — Kiwnął głową, a w kolejnej chwili poprowadził on go w kierunku metalowego stołu.

Podniosłem się z mojego krzesła, jednocześnie zakładając na dłonie gumowe rękawiczki. Już po chwili do nich podszedłem. Spojrzałem w brązowe tęczówki pacjenta, przez co miałem dosłownie wrażenie, jakbym patrzył w oczy jakiegoś małego dziecka. Nagle podniósł swoje dłonie, które ułożył na mojej twarzy, której w kolejnej chwili się przyglądać. 

— Przestań... — Powiedziałem, ale nic nie zrobił sobie na moje słowa.

Nagle pociągnął mnie za mój kitel lekarski, przez co wpadłem na niego. Poczułem to, jak nasze usta się złączyły, ale niemal natychmiastowo się od niego odsunąłem.

— Doktorze? — Odezwał się Peter, który do mnie podskoczył niemal od razu.

— Nic się nie stało... — Powiedziałem aby go jakoś uspokoić, ale on mimo wszystko mi się przyjrzał. — Peter, przestrzeń osobista, proszę. — Lekko go odepchnąłem, po czym poprawiłem swoje okulary i ponownie podszedłem do naszego pacjenta.

— Oscar, przeprasza. — Powiedział, a ja spojrzałem na niego swoimi martwymi oczami.

— Peter, odprowadź go. Dzisiaj nie będziemy się jednak nim zajmować. — Zielonooki kiwnął głową, po czym podszedł do bruneta, a następnie wyprowadził z sali.

Przetarłem swoje usta kantem rękawa, aby spróbować jakkolwiek pozbyć się z warg zarazków, jakie na mnie zostawił ten mężczyzna.

— Tch! — Syknąłem z dezaprobatą, a w kolejnej chwili podszedłem do swojego biurka, skąd wziąłem swój kubek z kawą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro