a different age

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Aurelia, wejdę za tobą w ogień, naprawdę. Ale zechcesz mi jeszcze raz wyjaśnić, czego my właściwie tutaj szukamy? — Zara zadarła głowę i zasłaniając twarz przed późnojesiennym słońcem, stwierdziła. — Im dłużej na to patrzę tym bardziej nic nie pamiętam.

— Nie mam dla ciebie odpowiedzi. — Złapała Zarę za rękę i razem przebiegły na drugą stronę ulicy. Namoknięte liście mlasnęły pod ich podeszwami. — Wejdę do środka, rozejrzę się i zobaczę czy zdołam coś znaleźć.

— Cały czas mówisz coś, coś i coś — westchnęła, wywracając oczami. — Przecież musisz wiedzieć przynajmniej czy to rzecz, czy osoba, czy muzyka, czy zapach...

Aurelia przygryzła wargę i unikając spojrzenia dziewczyny, obeszła budynek, kierując się do wejścia.

— Nie wiem — skłamała. — To bardziej... przeczucie?

Zawstydzona jak łatwo przyszło jej to kłamstwo, odwróciła się. Zara spoglądała na nią z zainteresowaniem, ale również z niespokojnym błyskiem w oczach. Aurelia nie chciała jej mówić o tym, że podczas ostatniego wieczoru w West Endzie natknęła się na zapiski swojego ojca. Nie, gdy nie mogła być stuprocentowo pewna, że tego kompletnie nie wymyśliła. Tamta noc przeobrażała się w niedokończoną mozaikę przypadków i osób, a ona nie mogła sobie ufać.

— Chcę tylko zobaczyć wnętrze i możemy spadać — obiecała.

Gdy stanęły pod drzwiami, rozejrzały się w poszukiwaniu Cyrusa, ale na bramce nie było nikogo. Wymieniając szybkie spojrzenia, weszły do środka. Wraz z ustaniem skrzypu zawiasów, otuliło je ciepłe powietrze i dym z fajek klientów, którzy siedzieli na fotelach w kącie. W górze unosił się miękko blues, a zza baru dochodziło brzdękania szkła. Aurelia popatrzyła na barmankę, jednak nie rozpoznała w niej Iris. Dziewczyna była młoda, szczupła, miała krótkie czarne włosy, a jej milczące spojrzenie chowało się za obłokami, w których bujała. Nawet nie spostrzegła, że ma dwie nowe klientki.

Aurelia odnalazła dłoń Zary i szybko pociągnęła ją na bok. Ich młody wiek mógł przyciągać niepotrzebną uwagę, a nikt nie mógł wiedzieć, że tutaj były. Usiadły przy jednym ze stolików, skrywając się za drewnianym filarem.

— Poczekaj tutaj na mnie, muszę znaleźć Iris — szepnęła, zakrywając usta dłonią. — Idź też się rozejrzeć, może przypomnisz sobie o czymś co poszerza nasze wstępne ustalenia. Bo zdaje mi się, że coś pomijamy w naszej wersji zdarzeń.

— Iris to ta właścicielka, tak? — upewniła się, a gdy dziewczyna przytaknęła, mruknęła — Mogłaś o to zapytać Vincenta, nie musiałyśmy jechać aż tutaj. On bankowo pamięta wszystko. — Po chwili przerwy dodała z uniesionymi brwiami. — I jeszcze długo nie da nam o tym zapomnieć.

— Och, to wiem. — Pokręciła głową w zamyśleniu. — Wczoraj sam mi zaproponował, że wszystko opowie. Nie ma jednak przysięgi na świecie, którą mógłby złożyć żebym mu zaufała.

— Vincent zwykle nie kłamie, ale całkowicie rozumiem uprzedzenie.

Aurelia w końcu ześlizgnęła się ze stołka, stając na nogach. Palcem wskazała kieszeń swoich spodni.

— W razie czego dzwoń

— Jasne, ale nie spodziewaj się przełomu. Najprędzej wpadnę na Cyrusa, a on wykopie nas za bycie małolatami.

— To nieprawda, swoją gadaniną ugrałabyś sobie nawet wyjście z więzienia.

Zara przytaknęła z uśmiechem, a następnie pożegnały się i poszły w dwie różne strony. Aurelia ominęła bar i upewniając się, że barmanka dalej była nieświadoma jej obecności, przeszła na korytarz, który od dwóch dni nagminnie gościł w wizjach przed snem. Krok po kroku odnalazła schody i trzymając się balustrady, ostrożnie weszła na górę. Tam, oblana żółtą poświatą, stała kanapa. Wyblakły materiał podziurawiony był przez popiół z papierosów, a poduszki leżały jedna na drugiej. Wtedy też do jej uszu dotarły stłumione melodie jazzu. Rozszerzyła oczy, które zabłysły podekscytowane. Wabiona znajomymi dźwiękami, postanowiła dać się poprowadzić i tym sposobem pokonała kolejne schody. Spodziewała się ujrzeć drogę do drugiej sali, gdzie ostatnio odbywało się milczące przyjęcie, ale zamiast tego napotkała zamknięte drzwi. Wyglądając konspiracyjnie przez ramię, przymknęła oczy i szepcząc ciche zaklęcie, płynnym ruchem nacisnęła klamkę.

Stanęła jednak jak wryta, bo nagle instrumenty urwały swoją grę w połowie. W nozdrza uderzył jej powiew starości, podrywający gęsty kurz z podłóg. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc dlaczego piętro wygląda na nieużywane od lat. Zanim wpakowała się do środka, za plecami usłyszała ostentacyjne chrząknięcie.

Przyłapana, zdołała tylko przygryźć górną wargę i wolno odwrócić. Za nią stała Iris. Musiała poruszać się jak kot, bo Aurelia w ogóle jej nie usłyszała. Twarz miała nie tyle surową, co zmęczoną. Przekrzywiła głowę, a kilka kosmyków wymknęło się spod jedwabnej chusty i zadyndało na czole. Zawstydzona dziewczyna w milczeniu zeszła na piętro.

— Zgubiłaś się, kochana?

— Ugh... szukałam toalety — rzuciła kulawe kłamstwo, ale nie przebiegło ono nawet chwili, bo zabił je morderczy wzrok.

— Jesteś z Crest, prawda? — Aurelia nie zdążyła otworzyć ust, bo Iris zaraz machnęła dłonią. — Co ja gadam, przecież to widać na pierwszy rzut oka. Chyba muszę uciąć sobie pogawędkę z dyrektorem, bo nie mogę się was pozbyć. Jak szkodniki.

— Och, ktoś jeszcze tutaj chodzi? — zapytała z udawanym zdziwieniem, trzepocząc niewinnie rzęsami. — Kto?

Miała nadzieję, że dowie się więcej o planach Vincenta. Iris jednak szybko zawróciła ją do kąta, bo pokazała na nią palcem i przestrzegła:

— Nie udawaj głupiej, przecież widziałam cię już tutaj z młodym Everthronem i tą rozgadaną rudą dziewczyną z Europy.

— Mnie? — Głos Aurelii tak podskoczył, że brzmiał bardziej jak pisk myszy. Akceptując jednak, że Iris jest mocnym zawodnikiem, podatnym na jej kłamstewka, westchnęła skapitulowana. — Proszę nie mówić nic dyrektorowi. Ukamienują mnie gdy wrócę, nie żartuję. A dopiero niedawno tam dołączyłam, więc byłby to niefortunny start.

— O proszę. Dopiero dołączyłaś? — Iris wydęła wargi i oparła się barkiem o ścianę. — Jak masz na imię?

— Aurelia.

— Jesteś z Anglii, dobrze słyszę?

Dziewczyna przytaknęła.

— Więc powiesz mi co robiłaś na tyłach mojego lokalu, Aurelio? Przecież tak piękne popołudnie jak dzisiaj powinnaś spędzać na polanach Crest.

Dziewczyna przeanalizowała swoje położenie i doszła do smutnej realizacji, że będzie zmuszona powiedzieć prawdę. Podrapała się więc po głowie.

— Jestem na tropie mojego taty, Owena, który też kiedyś chodził do Crest. Znalazłam jego dziennik, w którym dosyć często opisywał ten pub. A to, że wpadłam wtedy na Everthrone'a to czysty przypadek, ja naprawdę staram się nie mieć z tym człowiekiem nic wspólnego...

W miarę jak mówiła, Iris przysłuchiwała jej z rosnącym zainteresowaniem. W końcu podeszła bliżej i popatrzyła jej w oczy, ale zrobiła to tak raptownie i tak wyraziście jakby zaglądała wgłąb duszy.

— ... także powtarzam, że absolutnie nic mnie z nim nie łączy i proszę nie stawiać nas w tej samej grupce, bo gdy dowie się o tym moja ciotka to mam przekichane jak stąd na Marsa — kontynuowała, ale zdecydowanie wolniej, bo zaczęła czuć się niekomfortowo.

— Zaraz, zaraz. Jesteś dzieckiem Owena? — Powieki Iris zadrżały.

— Aurelia Emily Hayes — przedstawiła się, teraz już bardziej oficjalnie.

Kobieta wypuściła powietrze i podparła się pod boki. Atmosfera jakby wystygła, a cała sytuacja przestała być beznadziejna.

— Nie sądziłam, że kiedyś cię poznam osobiście. Nie spodziewałam się też, że dziecko Owena Hayesa będzie próbowało włamać się na zamknięte piętro mojego lokalu. A mówią, że niedaleko pada jabłko.

— Może to geny mamy? — zasugerowała, odzyskując trochę pewności siebie.

— Barb? Nigdy w życiu. Prędzej zamknęłabym West End niż ona nielegalnie opuściła mury akademii.

— Może jestem adoptowana — rzuciła bez namysłu.

— Gdzie tam. Wyglądasz dokładnie jak dziecko Barb i Owena. Och. — Iris uśmiechnęła się smutno, spoglądając na nią z nostalgią. — Przykro mi, że nigdy nie mogłaś ich poznać, byli bardzo dobrymi ludźmi. Często goszczą w mojej pamięci i zawsze przynoszą ze sobą promyczek światła.

Wargi Aurelii zadrgały, jakby po raz pierwszy szczerze rozczuliło ją bycie sierotą. Ludzie składali wiele kondolencji na jej ręce, ale ten sposób i ciepło z którym mówiła Iris sprawiło, że żal ścisnął ją w gardle. Piekące poczucie straty.

— Dzisiaj jest piątek, mam ogrom pracy na barkach, ale bardzo chętnie spotkam się z tobą po weekendzie. Inaczej zaraz zacznie się ruch, a my nie wymienimy nawet słowa — oznajmiła, związując mocniej chustę. Gdy uniosła wyżej ręce, rękaw jej kwiecistej sukienki podwinął się do łokcia, ukazując tatuaż w kształcie nigdy wcześniej niewidzianej runy. Aurelia spróbowała ją zapamiętać, jednak Iris opuściła ramiona, a rękaw powrócił na swoje miejsce. — Może mogłabym poopowiadać ci parę historii, bo Owen przesiadywał w West Endzie chyba przez całą swoją edukacje. Później, gdy był już trochę starszy pisał tu swoje prace. Mówił, że łapie tu najlepszą inspirację.

— Mieszkali w Boise? Myślałam, że zaraz po skończeniu Crest wyprowadzili się do Europy — zauważyła.

— Zostali tu na rok, albo dwa. Dopiero później wpadli na pomysł przeprowadzki, Owen chciał najpierw skończyć swój papier.

— Wiesz o czym pisał?

Iris westchnęła i pokręciła głową rozbawiona.

— Gdybyś wiedziała ile razy go o to pytałam. Nie lubił rozmawiać nad czym pracuje.

— Jestem tylko bardziej i bardziej ciekawa — powiedziała podekscytowana, przyciskając dłonie do policzków. — Moja ciocia poznała ich dopiero w Anglii, także czasy Crest i Ameryki są dla mnie jedną, wielką tajemnicą. A szkoda, bo ich życie w St. Helens wydawało się ekstremalnie nudne, jeśli mam być szczera.

— Och, wiesz co, mam jeszcze chwilkę, a skoro już tutaj jesteśmy to mogę ci coś dać. — Kobieta mocnym chwytem złapała balustradę i trzymając w palcach swoją sukienkę, wspięła się na schody. Zanim jednak przeszła przez próg, odwróciła się i zapytała: — Jak otworzyłaś te drzwi?

Aurelia zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami, bo wydawało jej się, że użyła najzwyklejszego zaklęcia. Iris jednak nie czekała na jej odpowiedź, bo machnęła ręką i weszła do środka. Stukot jej obcasów coraz bardziej się oddalał, kiedy doszło ją głośne:

— Idziesz czy będziesz tam tak stać?

— Przepraszam, zawiesiłam się — wyznała dziewczyna, wyganiając myśli z głowy.

Krocząc śladami Iris, przyglądała się niepewnie bałaganowi, który mieszkał w każdym kącie tego piętra. Na podłodze leżały drewniane bele, z rogów zwisały wysuszone pajęczyny, okna zakrywały kolorowe gazety. W głównej sali powietrze było suche, a echo ciche, jakby onieśmielone, bo od kilkunastu lat nikt go tu nie słyszał. Palcem wskazującym przetarła kurz na barze, a ten zebrał się w grubą kulkę i spadł na ziemię.

— To dla ciebie. — Kobieta wyłoniła się ze schowka przy końcu pomieszczenia, zamykając stopą wiekowe drzwi. W dłoniach trzymała podłużny karton bez żadnych oznaczeń. Gdy położyła go na stole, ten wydał z siebie żałosny jęk. — Zostawił u mnie parę rzeczy. Lubił przesiadywać dokładnie na tym piętrze, tak jak stoimy. — Dłonią wykonała obrót. — Nie wiem czy znajdziesz tutaj coś ciekawego, głównie są to jego stare podręczniki i zapiski. Prace trzymał gdzieś indziej.

— Dużo ich pisał? Tych prac.

— Och, cały czas z nosem w książkach.

— To dziwne, że nic nigdy nie wpadło mi w ręce.

Jej serce zabiło mocniej na sam widok tej kopalni wiedzy. Ostrożnie przebrała dłonią pośród przedmiotów i uśmiechnęła się pod nosem. Na pierwszy rzut oka nic nie przypominało dziennika z tamtego wieczora, ale uparcie trzymała się nadziei, że wpadnie na odpowiedni trop.

— Dziękuję. To naprawdę miłe z twojej strony, że mi to dajesz, że... w ogóle trzymałaś to przez tak długo...

— Nie miałabym serca się tego pozbyć. Przekazując to w twoje ręce czuje się o wiele lepiej.

Uśmiech Aurelii zamarł, gdy w głowie zaiskrzyło jej pytanie. Przygryzła wargi i udając, że przegląda okładkę starego podręcznika do alchemii, rzuciła jakby od niechcenia.

— Czy tego szukał Vincent?

Zapadła długa i niewygodna cisza.

— Everthrone junior? A co on miałby niby robić z rzeczami twojego ojca? — Iris spoważniała, a Aurelia obawiała się na nią spojrzeć. Echo tego nazwiska ochłodziło atmosferę. — Nie, nie, nie. To jego podstępna matka, Beatrice. Od lat siedzi mi na karku, bo wymyśliła sobie, że mam coś co należy do niej. Nie wiem skąd ani dlaczego, ale to oczywisty nonsens. Zamieszała w to najmłodszego i teraz muszę znosić dwójkę. 

— Jaką rzecz? — Padło, ale zawisło w powietrzu bez odpowiedzi.

Aurelia odchrząknęła tubalnie, wpychając skrzydełka kartonu do jego wnętrza.

— Przepraszam, nie wiem czemu w ogóle pytałam. To nie moja sprawa —  mruknęła, ale później westchnęła i odwróciła się do Iris. — Vincent coś ukrywa, a ja po prostu nie mogę wytrzymać i...

Przerwała, bo kobieta znajdowała się tuż za nią. W pokoju ucichło, tylko gazety szeleściły przez przeciąg.

—  Trzymaj się z dala od sekretów Everthrone'ów. — Iris położyła dłoń na jej dłoni, zniżając głos do szeptu. —  To nie są dobrzy ludzie. Żadne z nich. I ostrzegam cię, bądź czujna, bo najmłodszy najlepiej to skrywa.

W klatce piersiowej dziewczyny zawrzało, kiedy tak popatrzyła na Iris i przejęta zapytała:

— Naprawdę myślisz, że jest zły?

Gdy inni to mówili, zwykle zbywała ich głupim żartem, albo figlarnym komentarzem. Bo chociaż obecność Vincenta często pozbawiała pewności siebie, a rozmowy przypominały część większej gry to nigdy nie odebrała go jako kogoś kto stwarzał realne niebezpieczeństwo. Teraz jednak, przeszedł ją dreszcz.

Dotyk Iris zapewniał ją o dobrych intencjach. Jej opuszki czuć było szczerą dobrocią, a aura błyszczała jak najczystszy diament świata. Gdzieś jednak przy krawędziach gnieździły się zmartwienia i strach, wisząc nad wszystkim jak groźna chmura.

— Po prostu bądź ostrożna. Ufaj swojemu instynktowi — powiedziała cicho, ściskając jeszcze raz jej rękę. — Ludzie mawiają, że w rodzinie Everthrone szczere jest tylko złoto, a żaden z nich nigdy nie będzie ci przyjacielem. Czarne są plamy na historii tego rodu, to wie każdy. A kto odważy się wejść im w drogę...

Aurelia przełknęła ślinę. Iris widząc jej reakcje, szybko się otrząsnęła i zabrała dłoń.

— Cóż, czas nas goni, a ja o wiele za dużo plotkuje. Porozmawiamy innym razem. — Posłała jej dobroduszny uśmiech, następnie zastukała paznokciami w karton. — No, jest cały twój. Miłej lektury.

Zanim jednak skierowała kroki do wyjścia, na jednej ze stron książki szybko nabazgrała swój numer telefonu. Aurelia podziękowała jej serdecznie, przyciskając karton do piersi. Schodziła ostrożnie, by czasem nie poślizgnąć się na stopniach.

Tam na dole już czekała Zara, siedząc na parapecie i przyglądając się im z ciekawością. Na jej widok Iris westchnęła głośno, ale machnęła tylko ręką i z pobłażliwym uśmiechem na ustach poszła w tylko sobie znaną stronę. Aurelia stanęła przy przyjaciółce, a ta zaraz zajrzała do środka pudła.

— Czyżby to nasz przyjaciel, Owen? — W ręce uniosła kieszonkowy dzienniczek. — Wow, ile rzeczy... Skąd to masz?

Tym razem Aurelia opowiedziała jej całą historię.

† † †

—  Spóźniłaś się —  powiedział Vincent, kiedy wieczorem wślizgnęła się cicho do archiwum.

Siedział w fotelu, obserwując ją znad otwartej książki. Na nosie miał okrągłe okulary w złotej oprawce, które na jej widok zdjął i ostrożnie odłożył na biurku.

— Nawet nie dałeś mi powiedzieć przepraszam — mruknęła, kładąc torbę na ziemi.

— Czekałem na ciebie kwadrans.

— Niecałe jedenaście minut — poprawiła, zdejmując płaszcz i wieszając go na wystającym gwoździu ze ściany. — Nie zrobiłam tego celowo, po prostu moja wcześniejsza aktywność uległa przedłużeniu i nie miałam jak ci o tym dać znać. Może gdybyś miał sociale jak większość ludzi w naszym wieku to prawdopodobnie nie mielibyśmy tego problemu.

Miała nadzieję, że Vincent nie zapyta gdzie była. Gra w kłamstwa nie szła jej dzisiaj najlepiej, więc najprawdopodobniej zaplątałaby się we własne zeznania. A nie mógł wiedzieć, że poznała Iris i pytała ją o zaginiony przedmiot Beatrice Everthrone. Na całe szczęście chłopak przejawiał zerowe zainteresowanie jej miejscem pobytu.

— Po prostu więcej tego nie rób — zaznaczył, a później odchylił się do tyłu. Na usta wkradł mu się zuchwały uśmiech, zahaczający o kpinę. — Więc, skąd nekromancja, Hayes?

Aurelia skrzyżowała ramiona na piersi. Mierzyła się z nim wzrokiem, dopóki nie wzruszyła ramionami i niby od niechcenia, skłamała.

— Po tym co zdarzyło się z mamą Zary postanowiłam wejść głębiej w temat. Tak jak wspominałam kiedyś, zrobiłam to przypadkowo, więc no chciałabym nauczyć się robić to... nieprzypadkowo.

Vincent pokręcił głową, cmokając z dezaprobatą.

— Nawet nie postarałaś się tego sprzedać.

— O czym ty mówisz? — Aurelia wydęła wargi i uniosła wyżej brodę. — Przecież mówię prawdę.

— W takim razie zapisz się do odpowiedniej klasy. Wszystkiego nauczysz się tam.

— Pewnie, pan Buford jest już jedną nogą na tamtym świecie, także temat zna pewnie jak wnętrze własnej dłoni. A jeśli zajęcia prowadzi z tą samą prędkością, z którą porusza się po korytarzach to będę musiała podziękować z nawiązką, bo potrzebuję czegoś na teraz.

Vincent założył nogę na nogę, patrząc na nią zmęczony spod wpół-przymkniętych powiek. Przez kolejne parę minut żadne z nich nie wypowiedziało słowa. Słychać było tylko wieczorny śpiew lasu i delikatne stukanie, bo właśnie zaczęło padać.

— Na teraz potrzebujesz nauczyć się kontaktu ze zmarłymi?

— Tak, dokładnie. Dlaczego mi nie wierzysz, hm?

— Jak na kogoś kto lubi kłamać wychodzi ci to tragicznie.

Aurelia przeszła się w kółko, podchodząc w końcu do ściany. Oparła się o nią plecami, a jej nieufny wzrok jak strzała przeciął powietrze. Nadeszła ją w końcu bolesna realizacja, że chłopak jest równie uparty co ona i nie odpuści tak łatwo. Oboje mogli odbijać piłeczkę do bladego świtu, ale tylko jedno z nich miało za plecami złośliwy byt z zaświatów.

— Niech ci będzie, ale tylko dlatego, że nie mam wyjścia.

Vincent podparł brodę na palcach, a rękaw koszuli opadł mu do połowy przedramienia. Zajęty jego poprawianiem, nie zauważył jak Aurelia milknie i wpatruje się w złoty sygnet na jego palcu. Przeszło ją uczucie tak znajome, tak bliskie, a jednak tak dalekie, że aż wzdrygnęły nią dreszcze.

— Ty naprawdę masz pod górkę z prawdą.

— Twoja obecność tak na mnie działa — odpowiedziała, opanowując drżące ręce.

W końcu przeszła do sedna, opowiadając szybko i zwięźle. Człowiek widmo. Zaczęła od nocy, kiedy spotkała go w snach, później przechodząc do liceum i osławionego filmiku. Wyjawiła też co robiła w toalecie i dlaczego Bella myślała, że wywołuje demony. Słowa wyrzucała taktownie, dobierając je przenikliwie i ostrożnie. Nie chciała obnażać swoich emocji, nie wspominała o wiecznym strachu, o tym, że czasem boi się spojrzeć w lustro, ani o tym że od tamtej pory śniła o swojej własnej śmierci. Przedstawiała wyłącznie suchy splot wydarzeń, spoglądając w jeden punkt na ścianie, żeby uniknąć wspólnego kontaktu wzrokowego.

— Chcesz się go pozbyć, tak? — zapytał, gdy skończyła.

— Tak — powiedziała twardo, bo poczuła, że chłopak spróbuje odwlec ją od tego pomysłu. — Nie mam ochoty na zagadki zmarłych, w całości wystarczą mi gierki żywych. Także będziesz musiał przeprowadzić jakieś sprawdzone egzorcyzmy, bo skoro ujawniłam przed tobą więcej niż bym chciała to nie wyjdę stąd bez obiecanej pomocy.

Vincent zamyślił się. Przeniósł wzrok na blat, gdzie patrzył na coś w milczeniu, przygryzając dolną wargę. Włosy opadały mu na czoło, a w lichym świetle żarówki zdawały się ciemniejsze niż zwykle. Za chwile siadł prosto i rozprostował nogi.

— Któreś z nas będzie się musiało z nim skontaktować. Raczej nie będę w stanie go odesłać bez wcześniejszej rozmowy. Brzmi jak ktoś silny, a jeśli stosuje odpowiednio zaawansowaną magię i znalazł dobrą kotwicę, pozostaje nie do usunięcia. Przynajmniej na ten moment.

— Czyli musimy go przywołać, co za niespodzianka. — Aurelia skrzywiła się. — Równie dobrze możesz mnie podpuszczać.

— Łatwo przychodzi ci kwestionowanie moich słów, zważając, że masz absolutnie zerowe pojęcie o nekromancji.

— Zrobiłam to z przyzwyczajenia.

Vincent westchnął, przenosząc uwagę na swoją torbę. Wyjął z niej podręcznik oprawiony w lśniącą okładkę, notes i długopis. Nadgarstkiem wygładził papier i zaczął pisać, przerywając tylko raz i na chwilę; poprosił Aurelię żeby usiadła, bo nie potrafił pracować gdy ktoś ciągle zaglądał mu przez ramię.

— Skoro musimy się z nim spotkać to pewnie, ale to ja rozmawiam i ty nie podsłuchujesz.

— Jak sobie życzysz — powiedział, pochylając się nad biurkiem. Długopis zawisł nad kartką kiedy popatrzył na nią i dodał: — Co jeśli cię oszuka, a ty na zawsze utkniesz po trzeciej stronie?

— Trzecia strona? Myślałam, że są dwie.

— Na trzeciej stronie zatrzymują się wszyscy ci, którzy nie dokończyli swoich spraw za życia. Zwykle ich umysły są tak zepsute i przesiąknięte potrzebą zemsty, że nie pamiętają innego ludzkiego uczucia. Są zdeterminowani i wyobrażam sobie, że również bardzo zniecierpliwieni, więc myślę, że chętnie spotkają się z tobą sam na sam.

— Może i nie miałam jeszcze szansy popisać się zdolnościami, ale nie jestem aż tak słaba. Jak chcę to potrafię — stwierdziła, unosząc obrażona głowę. — Tylko zwykle mi się nie chce.

Vincent przetarł dłonią twarz, wzdychając przeciągle. Posłał jej krótkie spojrzenie, które wyłapała kątem oka. Rzuciła ciche "no co?", a następnie oparła się na łokciu i zerknęła na jego kartkę. Jej zawartość głównie składała się z run, ale na tyle skomplikowanych i obcych, że nie miała o nich żadnego pojęcia.

— Na początek przeprowadzimy zwykły seans — wyjaśnił chłodnym tonem.

— Okej, kiedy?

— Dzisiaj.

Aurelia zbladła, bo nie spodziewała się, że Vincent wrzuci ich na tak głęboką wodę podczas pierwszego spotkania. W żołądku zaczął ją ssać strach, a chłopak chyba to zauważył, bo odsunął kartkę sprzed swojego nosa i zapytał.

— Chcesz mieć go z głowy?

— No tak, chcę tylko dopiero co naopowiadałeś mi o duszach przesiąkniętych żądzą zemsty i jakoś przeszedł mi zapał.

— Będę tutaj, Hayes, nic ci się nie stanie.

Zacisnęła usta, rozważając czy powinna brnąć dalej czy wystawić białą flagę i dokonać ewakuacji. Twarz Vincenta nie miała w sobie ani trochę empatii, słowa były zimne i odległe, a oczy zaszyte komfortowo w mroku. W dodatku wszystkie usta powtarzały jedną, niezmienioną formułkę: nie ufaj Everthrone'owi. Pewnie dlatego nachyliła się nad biurko, złączyła dłonie i stwierdziła kamiennym tonem.

— Okej. Zróbmy to.


moja kochana jesień przybyła, a wraz z nią mnóstwo chęci! See you soon, Küsse <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro