champagne coast

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie będę kłamać, coś musiało pójść nie tak — stwierdziła Aurelia, kiedy siedzieli wszyscy na schodach w klubie. — Dochodzi północ, a Slaw przepadł jak kamień w wodę.

Ruby sprawdziła godzinę na telefonie, ziewnęła, a następnie przetarła zmęczone oczy i położyła się na ramieniu swojej dziewczyny, która z kolei obserwowała czujnie okolicę. Henning czytał książkę o alchemii; położył się wzdłuż stopni, głowę oparł na poduszce i zdawał się nie wyczuwać niczego niepokojącego. Augusto chadzał w tę i z powrotem, wypluwając z siebie dziewięćdziesiąt dziewięć różnych teorii wyjaśniających co mogło pójść nie tak. 

— Bella przekabaciła ich na swoją stronę i teraz nie masz żadnego sojusznika — rzucił, a Nevaeh wywróciła tylko oczami. — Przyjdzie po ciebie cała Wschodnio-Europejska Enklawa wraz z Cerberem i zjednoczoną unią Everthrone-Sterling. 

— Nie czuję się w porządku wobec Cerbera, nazywając tak Bellę i jej koleżanki — stwierdziła Zara. — No wiecie, był tylko pieskiem. Pieski są całkiem słodkie, czego niestety nie mogę powiedzieć o żadnej z nich. 

— Czy ja wiem? — Ruby otworzyła oko. — Cerber nie kojarzy mi się specjalnie z czymś sympatycznym. 

Aurelia przygryzła wargi, nie potrafiąc się skupić ani na temacie Cerbera, ani na potencjalnej porażce. Była tak pewna swojego sukcesu; dzieliły ją dosłownie sekundy od otworzenia wyimaginowanego szampana i wylania jego zawartości na całą drużynę. Uwierzyła z naiwnością dziecka Enklawie i legendzie, że nic się przed nimi nie ukryje. Niestety, za minutę wybijała północ, a o lalce słuch zaginął. 

— Jak chcecie możecie iść — zaproponowała Aurelia, wzdychając z nieukrywanym rozczarowaniem. — Jest już późno, a jutro mamy zajęcia. Najwyżej poczekam jeszcze chwilkę sama, ale przeczuwam, że nic z tego nie będzie.

— Jesteś pewna? — dopytała Zara. — Jeśli chcesz możemy wysłać do łóżka tylko Augusto za obniżanie wszystkim morali.

— Przepraszam? — Chłopak zatrzymał się na stopniu tuż przed głową Henninga i tam balansował na jednej nodze. — Uodparniam nas by smak gorzkiego zawodu nie piekł tak w język, a ty oskarżasz mnie o obniżone morale. Ha.

Henning odłożył książkę na pierś chyba nie wiedząc czy powinien się ewakuować z pola rażenia przyjaciela czy jest już na to za późno. 

— Serio, możecie iść. — Aurelia przycisnęła do siebie kolana i oparła głowę na dłoni. — Jak coś to będę pisać, ale nie spodziewam się przełomu. 

Ruby przeciągnęła się jak młoda kotka, mrużąc zielone oczy. Spojrzała z sennym uśmiechem na Nevaeh i cichym szeptem zasugerowała powrót do pokoju. Ta na początku posłała ostrożne spojrzenie Aurelii, ale potem pokiwała głową i przystała na pomysł.

— Jutro się tym zajmiemy. Nie zostaniesz sama — powiedziała, wstając. 

— To prawda — dodał Henning, siadając i pakując książkę do torby. — Istnieje duża szansa, że Bella nadal nie wie, że ty wiesz, więc...

— Bella na bank wie, że Aurelia wie — poprawił Augusto, za co oberwał przyciemnionym spojrzeniem spod powiek Zary. — Skoro wie Vincent, cała Enklawa...

Aurelia zacisnęła usta, a nieprzyjemne uczucie ogarnęło jej głowę. Poczuła się dziwnie bezbronna, oszukana i w dodatku wystawiona na szyderstwo. Jej pewność siebie wyparowała, duszne myśli wróciły i w zasadzie to nie miałaby nic przeciwko by zaszyć się w pokoju na conajmniej kolejny tydzień. 

Zara musiała to zobaczyć, bo objęła ją pocieszycielsko. 

— To nic nie zmienia. Nie jesteśmy pierwszą lepszą grupą, którą można tak łatwo zmanipulować i pokonać... w końcu jesteśmy Augusto Pereira i Zakon Obcokrajowców. 

Augusto rozszerzył szeroko oczy, a później przystawił dłoń do ust i z teatralnie drżącym głosem odpowiedział:  — Zaraz się wzruszę. 

— To co, widzimy się później w pokoju? — zasugerowała z uśmiechem, a Aurelia pokiwała głową. 

— Tak, pewnie. Dobranoc, dzięki za dzisiaj.

Cała grupa ruszyła do drzwi, a przy samym progu każdy popatrzył przez ramię i machnął w jej stronę leniwym pozdrowieniem. Kiedy ich głosy ucichły, a aury zgasły, Aurelia doznała uczucia nieprzyjemnej samotności. Klub stał pusty, a na kanapy padało zdławione światło księżyca, odbijając się od nich skórzanym blaskiem. Telewizor milczał, konsole leżały na stoliku, a podłoga skrzypiącym głosem wypowiadała słowa nocnego poematu.

Nagle ciemność przybrała formę kokona i zaszyła się w prawym kącie. Aurelia odwróciła głowę. Powietrze stało się chłodniejsze i trudniejsze do przełykania. Ktoś tutaj był. Piłka, którą zazwyczaj grano w piłkarzyki, upadła z hukiem na podłogę, a później przetoczyła się gwałtownym ruchem pod schody. Aurelia sięgnęła po nią ręką, zamykając ją w drżącej pięści. 

Cień z kąta wsiąkł w powietrze, a później zmaterializował się tuż obok niej w postaci Slawa. Chłopak zdjął kaptur z głowy, włożył dłonie do kieszeni i bez pytania usiadł na tym samym stopniu. Aurelia zbyt zajęta uspokajaniem bijącego serca, nie zdążyła popatrzeć na niego z niezadowoleniem i zarzucić, że jest spóźniony i ją wystraszył do szpiku kości. 

— Zmiana planów — zaczął bez ogródek, spoglądając na ścianę przed siebie. 

— Och. Co się stało? 

— Nasza umowa przestaje obowiązywać. 

Aurelia zmarszczyła nos, hamując przekleństwo cisnące jej się na usta. Slaw zabrał jej zaufanie, a później włożył do buzi, zmielił i wypluł. 

— Niby dlaczego? — zapytała z wyczuwalną, wrogą nutką. — Chyba trochę za późno na odwrót, co?

— Reguły się zmieniły na naszą niekorzyść, więc jako Enklawa stawiamy krok w tył — wyjaśnił swoim aksamitnym głosem, w którym przygrywała głownie obojętność. — Bella Moretti nie jest już właścicielką lalki, a właśnie o niej mówił nasz deal. Ktoś przechwycił ją jeszcze przed naszą rozmową.

Aurelii kolory odeszły z twarzy, a w oczy zajrzał strach. Nie potrafiła uformować słowa, bo jej myśli obsesyjnie krążyły wokół jednego nazwiska, które aktualnie znajdowało się o wiele wyżej w kategorii "mam problem" niż Bella. Przełknęła ślinę i jeszcze mocniej zacisnęła palce na piłeczce od piłkarzyków.

— Ponieważ jesteś spoko i myślę, że znajdziemy się jeszcze w takim momencie w przyszłości, że będziemy potrzebować swojej pomocy, powiem ci kto to jest.

— Niech zgadnę... — Zmrużyła oczy, opierając się niepocieszona na dłoniach. — Vincent Everthrone? 

Slaw pokręcił głową.

— Jakbyś znała Everthrone'a trochę lepiej wiedziałabyś, że nie bawi się w takie podchody. Co innego jego dobra znajoma, Maddie Sterling.

— Maddie Sterling ma moją voodoo?! 

Serce podskoczyło jej do gardła na myśl o wszystkich pomysłach, na które mógł wpaść jej szalony umysł. W grach Maddie nie było granic. Jej bezpieczna pozycja w hierarchii szkolnej otwierała wiele furtek, zwykle zamkniętych dla szarego ucznia Crest. Bella posiadająca lalkę była sprawą czysto irytującą, ale dopiero gdy na szachownice wkroczyła dama akademii zrobiło się rzeczywiście niebezpiecznie.

— Enklawa unika konfrontacji ze Sterlingami w takim samym stopniu jak z Everthrone'm. Musisz poradzić sobie sama, Aurelio.

— To są jakieś żarty — westchnęła. — Kto wie gdzie ta wariatka to trzyma?

— Pod łóżkiem w pudełku po butach Alexandera Mcqueena.

Aurelia popatrzyła na Slawa, niezbyt wiedząc czy powiedzieć mu dziękuje czy zarzucić, że jest tchórzem i zostawia ją na pożarcie szkolnej żmii. Crest nauczyło ją jednak, że w tych rozgrywkach nie warto było tworzyć sobie nowych wrogów i najlepiej utrzymywać ze wszystkimi przyjazny, albo neutralny kontakt. 

— Okej. Dzięki za informację — mruknęła. 

Slaw wstał i zanim zniknął w ciemności, rzucił przez ramię. 

— Bywaj, Aurelio. Powodzenia w misji. 

† † † 

Plan działania uformował się zanim kolejnego dnia wstało słońce. Aurelia nie spała zbyt wiele, kręcąc się rozgorączkowana wśród pościeli. W jej głowie hulało tornado, myśli przybrały czarny odcień, a na samo wyobrażenie konfrontacji z panną Sterling dostawała dwóch rumieńców złości. 

Na Whatsappie, w grupie którą tworzyli wraz z pozostałymi członkami Zakonu Obcokrajowców, nakreślili przyszłe kroki i sposób, w jaki poradzą sobie z Maddie Sterling. Już na wstępie było wiadome, że Aurelia musi fizycznie znaleźć się w jej sypialni, a potem przechwycić lalkę. Problemem była sama Maddie, która poruszała się przez korytarze akademii jak niewygodny koszmar, pojawiając się w miejscach nagle i niespodziewanie. Była wszędzie, ale też nie było jej nigdzie. 

Henning zaproponował, że przygotuje coś co będzie w stanie ją znokautować na przynajmniej godzinę. Zapewnił, że zna odpowiednią miksturę i przed przerwą na lunch będzie w stanie ją wywarzyć. Kłopot pojawiał się jednak w momencie, gdy ustalali jak owy wywar miałby znaleźć się we wnętrzu Maddie bez wzbudzania podejrzeń. Czas dmuchał im na karki, bo sprawa lalki musiała być rozwiązana dzisiaj. To nie ulegało żadnym wątpliwościom. 

Dopiero na jednej z pauz, Ruby złapała Aurelię na korytarzu i zaciągnęła ją do łazienki na pierwszym piętrze. Gdy obie upewniły się, że w kabinach nie czai się żadna para wścibskich uszu, oparły się o ścianę i zaczęły rozmawiać.

— Obserwowałam Maddie na transmutacji i zauważyłam, że w torbie nosi ze sobą butelkę na wodę. Jak każdy wyszedł z klasy na przerwę, zawinęłam ją sobie, bo myślę, że nada się idealnie. 

— Jesteś na milion procent pewna, że to jej? — upewniła się Aurelia, na co Ruby wyjęła z plecaka przezroczystą butelkę z różowym napisem "Maddie". — Och, definitywnie jej własność — mruknęła z przekąsem. — I co, i nie zauważy jej braku? Bo jeśli tak to pewnie zaraz się domyśli, że kroi się coś śmierdzącego i cały plan diabli wzięli. 

Ruby uśmiechnęła się dumnie.

— Przetransmutowałam jej błyszczyk w dokładną kopię. No może... nie taką dokładną, bo miałam problem z tym napisem, więc koniec końców stanęło na Maybeline zamiast Maddie, ale myślę, że nie zwróci na to uwagi.

— Boże, Ruby, jesteś wielka. Jeśli niczego nie zepsuję to rzeczywiście może się udać! 

— Drobiazg, trzymam kciuki. 

Do łazienki weszła grupa starszych dziewczyn, dlatego Aurelia szybkim ruchem zabrała butelkę i wsadziła ją sobie do torebki. Mrugnęła tajemniczo do Ruby, a potem szybkim krokiem ruszyła w stronę pracowni alchemicznej. 

Henning nie zawiódł, bo był tam gdzie zwykle. Siedział przy skomplikowanie wyglądającej aparaturze, która na pierwszy rzut oka mogłaby uchodzić za zwykły sprzęt laboratoryjny, ale zaprzeczały temu malutkie iskierki. Uwięzione w szklanych probówkach, skrzyły się tęczą, rzucając niekształtne plamki na fartuch Henninga. Sam chłopak był tak zajęty pracą, że nawet nie zauważył, że ktoś go obserwuje. 

— Aurelia! — zawołał na jej widok, schodząc z krzesła i przykręcając ogień pod jedną z kolb. Gwiezdno-fioletowa substancja przestała bulgotać, przechodząc w stan spokoju. — I jak, wymyśliłaś już sposób na sama-wiesz-co?

Dziewczyna pokiwała urokliwie głową, podchodząc bliżej i ukradkiem wyjmując przechwyconą butelkę. Henning oblizał usta i bezceremonialnym gestem zamknął drzwi od sali tak, że teraz zamiast szkolnego gwaru objęła ich przyjemna cisza. 

— Skąd to masz? — szepnął.

— Ruby — wyjaśniła. 

Henning skinął głową, ale bardziej w rytm własnych myśli niż odpowiedzi. Poważnie skupiony, przeszedł na inne stanowisko, odsunął podłużną szufladę i zaczął czegoś szukać. Aurelia patrzyła raz na niego, raz na drzwi. Jeśli ktoś by ich nakrył, mieliby sporo do tłumaczenia, bo wszystko wyglądało tak jakby chcieli conajmniej otruć Maddie. I może rzeczywiście chcieli, ale tylko na jedną godzinę. 

W końcu pomiędzy palcami Henninga zalśnił kluczyk ze śmiesznym breloczkiem w kształcie koali, która siedziała na grzbiecie kangura. 

— Pan Priestley oprócz alchemii uwielbia kolekcjonować breloczki. Raz kupiłem mu jeden gdy byłem w domu, w Hamburgu i o mało nie posiadał się z radości. 

— Słodziak.

Henning zasunął szufladę z hukiem, a następnie podszedł do tylnej meblościanki, gdzie w jednej z szafek ukryta była fiolka. Na pozór malutka, skrywała w sobie blado-błękitną substancję. 

— Przygotowałem ją dzisiaj z samego rana. Nie mogłem znaleźć jednego składnika, dlatego użyłem słabszego jadu. Spróbuj być jak najszybsza, bo efekt może skończyć się wcześniej.

Potem w milczeniu wrócił do biurka, otworzył butelkę Maddie i... zawahał się. 

—  Wiem, że to Maddie Sterling, ale czuję się okropnie — oznajmił. 

Aurelia doceniała człowieczeństwo i empatię Henninga, dlatego niczego nie skomentowała. Zamiast tego delikatnie chwyciła jego dłoń, wyjęła z niej fiolkę i płynnym ruchem wlała miksturę do środka. Następnie potrząsnęła całością i bez skrupułów włożyła z powrotem do torebki. 

— Mikstura zacznie działać po maksymalnie dziesięciu minutach. Maddie powinna poczuć się zdezorientowana i senna. Później zapadnie w drzemkę. 

Chłopak uśmiechnął się do niej łagodnie, a ona przytuliła go w ramach wdzięczności i ogólnego uniesienia. Może było to również pożegnanie, bo kto wie jakie piekło zgotuje jej Maddie Sterling gdy o wszystkim się dowie.

— Viel Glück. 

— Do usłyszenia, kapitanie! — Aurelia zasalutowała prawą dłonią, a później obróciła się na jednej stopie i odeszła w stronę drzwi. 

Lekcje ciągnęły się jak kleista żywica w letnie popołudnie, dlatego gdy przerwa na lunch ledwo się zaczęła, Aurelia już kręciła się po klubie w oczekiwaniu na Zarę. Butelka w jej torebce ciążyła bardziej niż powinna, ale nie było to spowodowane przez poczucie winy. Raczej stres, że komuś potknie się noga, że mikstura nie zadziała, albo że Maddie wyczuła smród spisku. 

Usiadła na schodach, z brzegu, żeby uciec przed wszechwidzącym okiem tłumu. Wyjęła z kieszeni mundurka czekoladowego batonika i próbowała go jeść, chociaż kęsy stawały jej w gardle. Wodziła spojrzeniem po rozgadanych twarzach, których uśmiechy formowały się w przeróżne rodzaje emocji. Serce Crest biło dzisiaj zadziwiająco mocno, a mury rozsadzała pozytywna energia. 

Oczywiście dopóki przez próg nie przeszła Maddie w towarzystwie swojego brata i Vincenta. Pochłonięci grobową konwersacją, przecieli środek pomieszczenia, a następnie usiedli na kanapie. Wcześniej siedział tam chłopak, którego Aurelia widywała na wróżbiarstwie, ale gdy tylko zorientował się kto kroczy w jego stronę, postawił na bezpieczną ewakuację. Gdy usiedli, Maddie skupiła się na rozmowie z Henrym, a Vincent rozłożył nogi i przymknął oczy. 

— No jesteś wreszcie! — Aurelia popatrzyła na Zarę pełna niepokoju. 

— Jak na froncie? — Dziewczyna wyjęła z torebki paczkę solonych fistaszków i beztrosko zaczęła sobie podjadać. Widząc zestresowaną Aurelię, podsunęła orzeszki pod jej nos i zapytała: — Fistaszka?

— Zara, ja nie wiem skąd w tobie te nakłady spokoju, ale właśnie znajdujemy się w punkcie kulminacyjnym całego planu i jeśli coś nie wyjdzie to bankowo zostanę trupem. 

— Pf, teraz już z górki. 

— Z górki? Niby z której strony jest ta górka?

Zara poprawiła włosy, podciągnęła podkolanówki i wrzuciła garść fistaszków do ust. Aurelia obserwowała ją tylko z niezrozumieniem, bo albo przegapiła moment, w którym znalazły sposób podrzucenia butelki Maddie, albo Zara zupełnie zapomniała, że nie przyszły tutaj jeść lunchu. 

— Gdzie masz tę butelkę? — zapytała w końcu, a Aurelia tendencyjnie kopnęła swoją torebkę. — Ok. To idę do Vincenta. 

— Poczekaj, co? Idziesz do Vincenta? Tak po prostu?

— Rozpalę w nim zalążki starego romansu. — Wystawiła język. — Och.... Vince, nadchodzę!

Aurelia zakryła usta by przypadkiem nie wyrwało się z nich żadne przekleństwo. Co jeśli Zara była zbyt pewna siebie, a ona patrzyła teraz bezczynnie jak napatacza się prosto do paszczy lwa? Niestety, krok został już postawiony, a Zara rezolutnie kroczyła w stronę kanapy.

Trudno było stwierdzić co właściwie się tam działo, bo przez ogólny harmider słowa uciekały pod sufit i tam zamieniały się w puste dźwięki. Cokolwiek powiedziała Zara sprawiło jednak, że Vincent otworzył jedno oko i poświęcił jej swoją uwagę. Dziewczyna usiadła między nim a Maddie, co bardzo nie spodobało się tej drugiej. Rzuciła osowiałe spojrzenie, które od spodu podgrzewała codzienna nienawiść uprawiana dla sportu. Potem jednak wróciła do intensywnej rozmowy z bratem, zaprawiając swoje zdania dużą ilością chaotycznej gestykulacji. 

Vincent na początku zdawał się skonfundowany; wyprostował plecy, przyglądając się Zarze w taki sposób jakby była nocną zjawą. Aurelia zauważyła, że gdy na nią patrzył jego oczy lśniły tajemniczym blaskiem, a na czole nie było tej ironicznej zmarszczki, która z kolei zdawała się nieodłącznym towarzyszem ich rozmów. Aura Vincenta lawirowała w złotym wirze, a kolory rodzące się z jej środka wskazywały na szacunek, którym obdarzał swojego gościa. Dostrzegła również zmiany w kolorach Zary. Ich bogactwo, siła, intensywność wskazywały na to, że tłamsi w sobie niewypowiedziane uczucia.

Aurelia poczuła się jakby zaglądała komuś do pamiętnika, dlatego odwróciła wzrok i spojrzała na stół od piłkarzyków. Stała tam Nevaeh w towarzystwie swojego brata Yaro i jego przyjaciół. Rozgrywka musiała być fascynująca, bo co kilka sekund w górę wznosiły się okrzyki i wiwaty. Wśród grupy siedziała Ruby; opierała się o kolumnę, w dłoni trzymając butelkę z sokiem. Aurelia wyjęła telefon i napisała jej wiadomość, że może odwrócić wcześniejsze zaklęcie i sprawić, że błyszczyk znowu będzie tylko błyszczykiem. 

Ruby sięgnęła wolną ręką do kieszeni, a gdy przeczytała SMSa, odłożyła butelkę na stolik i odwróciła się twarzą w stronę kanapy, gdzie siedziała Maddie. Zacisnęła powieki, wystawiła dłonie i zaczęła mamrotać odpowiednie formułki. Gdy skończyła, otworzyła jaśniejące oczy. Na sali nie wybuchło, nie zajaśniało, ale Aurelia wiedziała, że sprawa jest załatwiona. 

Ruby zaraz wróciła do piłkarzyków i odpisała:

"Gotowe"

Aurelia wstrzymała oddech, bo Zara właśnie wstała, pożegnała się z Vincentem i unosząc wysoko głowę wróciła na wcześniejsze miejsce. Gdy usiadła, Aurelia dalej trzymała w dłoni nadgryzionego batonika, a w głowie miała pustkę. 

— Jakie to było łatwe — westchnęła, machając dłonią. — Powinnam częściej bawić się w agentkę. 

— Zamieniłaś?

— Tak, Śnieżko, nie stresuj się. 

— A o czym rozmawiałaś z Vincentem? — Aurelia nachyliła się w przód. — No wiesz, nie było to nic... podejrzanego? 

Zara pokręciła głową, uśmiechając się sama do siebie. 

— Zaprosiłam go na swoją koronację. 

— Koronację? 

— No tak, bo teraz korona w kolejce przypada mnie. Co prawda jeszcze nie wiem kiedy, dlatego nic nie mówiłam. Ale czysto teoretycznie taka impreza KIEDYŚ się odbędzie. Więc nawet nie kłamałam. Problem pojawi się dopiero wtedy gdy Vincent rzeczywiście na nią przyjdzie. 

— Zapowiada się szampańska zabawa. 

— Och, ty też tam będziesz, więc sama ocenisz.

Aurelia zmrużyła oczy i już chciała coś odpowiedzieć, coś co wykluło się w jej głowie już na samym początku znajomości z Zarą; mglista wizja, że coś w Norwegii jest nie tak, że widziała płonący zamek i że nie powinni na razie tam lecieć. Jednak przerwała jej Maddie, która znudzona i zmęczona, sięgnęła dłonią po swoją butelkę z wodą i zaczęła ją pić. 

— Czy Herr Henning wspominał po ilu minutach mikstura zacznie działać? 

— Dziesięciu.

— To leć, Śnieżko, zanim zacznie się przedstawienie. 

Aurelia przytaknęła, po czym wzięła głęboki oddech i mieszając się w tłum, wyszła z klubu. Pogoda na zewnątrz była paskudna; chmury zbiły się w mglistą, szarą armię, a liście cichym szmerem szumiały późno-jesienne ballady. 

Buty zatapiały jej się w trawnik, a wiatr bawił włosami. Minęła wejście do szkoły, przecięła dziedziniec i skierowała się do klatki schodowej, gdzie na ostatnim piętrze praktycznie wyzionęła ducha ze zmęczenia. Oglądając się za ramie, żwawym krokiem podeszła do drzwi Maddie Sterling i mocnym ruchem chwyciła klamkę.

Teraz, albo nigdy. 

Przymknęła oczy, pozwalając by ciepła energia wypełniła jej żyły i wmieszała się w krew. W jej głowie zakwitły pąki euforii, opuszki palców zaczęły łaskotać, a na usta pchały się słowa w starożytnie brzmiącym języku. W zamku chrzęstnęło, a ona otworzyła szeroko oczy. 

Drzwi do sypialni Maddie stały otworem. 

Zanim Aurelia przekroczyła próg, jej telefon w kieszeni zawibrował, a na ekranie pojawiła się wiadomość od Zary. 

"ALERT Vincent zniknął mi z pola widzenia" 


za nami parę rozdziałów, więc chętnie się dowiem czy macie już swojego ulubionego bohatera <3 Bo ja przykładowo mam słabość do Henninga hihi

a jeśli trafi się jakiś dziwny ciąg zdania to przepraszam, ale mam tendencję do zaburzania szyku z jakiegoś powodu. Pozdrawiam i całuję!!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro