dumb

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

West End był nieczynny. Po raz pierwszy od lat, Iris Griffin wzięła niezapowiedziany urlop i wyjechała w rodzinne strony do Nowego Orleanu. Nie zostawiła po sobie nic oprócz skromnej kartki "od 1 grudnia nieczynne - urlop", która teraz brudna i podarta szeleściła zapomniana na wietrze.

Aurelia stała przed budynkiem, obie dłonie trzymając w kieszeniach płaszcza. Jeszcze raz przyjrzała się z bliska notatce; nic nie wskazywało na to, żeby była nieautentyczna albo sfabrykowana. Dla pewności, niżej przystawiła świstek, na którym Iris kilka dni temu zapisała swój numer telefonu. Pismo się zgadzało. Nie przekonywało jej to jednak na tyle by odpuściła.

Pod West Endem pojawiła się jeszcze trzy razy i za każdym napotykała zamknięte drzwi. Kiedy myślała, że już pora odpuścić i obmyślić nowy plan, wiedziona przeczuciem, poszła tam po raz czwarty.

Było to smutne sobotnie popołudnie, śpiące pod pierzyną szarych chmur, czasem oprószane mroźnym deszczem. Kartka zniknęła z drzwi, zostawiając po sobie odrobinę kleju. Dziewczyna kręciła się przy oknach, próbując wypatrzeć jakiegoś życia, albo znaku od Iris. W czasie gdy balansowała na czubku ułamanej cegły z łokciami opartymi o parapet, przeszedł ją ostrzegawczy dreszcz.

Nie musiała się odwracać by wiedzieć, że ktoś za nią stoi. Refleksy obcej aury odbijały się od szyby, chociaż wyglądały bardziej jak wydmuchiwany dym z papierosów. Stonowane kolory i ich nietypowo negatywna kombinacja; rubinowa czerwień, zgniły żółty i szaro-niebieski, przypominały jej kogoś, ale była to osoba tak odległa i zapomniana, że aż nieznajoma. Chociaż nie było słońca, poczuła na sobie cień. Chłodny, wysoki i mroczny. Spanikowana, wystawiła ograną kartę kompletnego zdezorientowania.

— Zamknięte... — mruknęła, zeskakując na trawę i otrzepując dłonie z kurzu. — Dziwne, prawda?

Przed nią stał mężczyzna w dziwnym wieku, którego nie można było jeszcze nazwać starością, ale zdecydowanie przeżył już młode lata. Twarz miał bladą, podłużną, oczy w kolorze szałwii, a włosy ciemne, jakby popielate. Patrzył na nią spokojnie, trochę podejrzanie, ale napewno niewrogo. Spod wełnianego płaszcza sięgającego do połowy kostek wystawały lśniące mokasyny w kolorze wiśniowym. Jego szyję otulał kaszmirowy szalik.

— Iris musiała wyjechać w pilnej sprawie — odpowiedział nieznajomy, przechylając głowę. — Ale pewnie o tym wiesz, Aurelio.

Dziewczyna zmarszczyła czoło i spod zakrzywionych brwi posłała mężczyźnie długie i groźne spojrzenie. Nie wiedziała skąd zna jej imię, ale momentalnie przestała czuć się bezpiecznie. Żałowała tylko, że jedyną osobą wiedzącą o jej wyprawie była Zara, teraz zapewne ucinająca sobie swoją poobiednią drzemkę.

— Jeśli masz na myśli tę ponurą kartkę z drzwi to przyznam, że średnio mnie to przekonuje. — Skrzyżowała ramiona na piersi, stawiając mały krok do przodu. Zadarła głowę wyżej i popatrzyła na niego spod opadającej grzywki. — Nigdy się nie spotkaliśmy, ale zna Pan moje imię. Nie lubię zaczynać tak znajomości.

— Rzeczywiście, gdzie moje maniery. Frederick Everthrone. — Podszedł bliżej, wyciągając dłoń. — Podejrzewam, że znasz mojego syna, Vincenta.

Aurelia ostrożnie ścisnęła dłoń, walcząc z pokusą głębszego rozczytania jego charakteru. Porzuciła to jednak natychmiastowo, ponieważ był on jednak legendą, złotą pięścią Rady i z całą pewnością zdołałaby przyłapać ją na gorącym uczynku.

Zamiast tego rozwarła usta w niemym szoku. Najpierw tajemnicze zniknięcie Iris, a teraz nagłe pojawienie się samego Fredericka Everthrone'a i to w dodatku pod jej barem. Po karku przebiegł jej dreszcz, bo dopiero teraz uderzyło ją, że być może ich rodzina była w to zaplątana. Przełknęła ślinę; właśnie stało się to przed czym każdy ją ostrzegał - wmieszała się w biznes rodu Everthrone.

— Trudno nie znać Vincenta — odparła. — Sława wyprzedza imię.

Frederick uśmiechnął się, ale był to uśmiech słaby i nieprzekonujący.

— Słyszałem o twoim ślubowaniu. Podobno było to interesujące widowisko.

— Nie powiedziałabym, że aż tak interesujące — poprawiła. — Moja dobra koleżanka Nevaeh jest pewna, że wszystkiemu wini niedoświadczenie z magią. Po prostu nie umiałam tego zatrzymać i... wypsnęło się. Nic nadzwyczajnego.

Wiedziała, że Vincent musiał mu wszystko opowiadać. Zastanawiało ją tylko ile wiedział naprawdę.

— Mam wrażenie, że dosyć często się tutaj kręcisz. Masz jakiś biznes w West Endzie? — zapytał za chwilę, z lekka podchwytliwie.

Aurelia posłała mu wzrok z serii "zrobiłabym w tym momencie wszystko, ale nie powiedziała prawdy, więc nie wiem po co tracisz energię" i wzruszyła znudzona ramionami.

— Ostatniej soboty zostawiłam tam moją torebkę — skłamała bez zająknięcia. — Próbuję ją odzyskać. Ma Pan może kontakt z Iris?

— Przykro mi, Aurelio, ale nie.

— No cóż. W takim razie muszę uciekać.

— Och, no cóż, nie będę więc niczego przedłużał, moja droga. Odpowiedziałabyś mi najpierw na jedno pytanie? Nie będę zajmować ci więcej czasu. — Frederick użył dokładnie tego samego tonu, którego często używał Vincent, więc momentalnie poczuła jak odwiedza ją znajoma irytacja. — West End jest zakazany dla uczniów Crest. Nie mogę zatem zrozumieć co tam robiłaś i dlaczego dyrektor Fontaine przyzwala studentom na takie wybryki. Być może powinienem przeprowadzić z nim rozmowę.

Dziewczyna podparła się pod boki, wzdychając z lekkim rozbawieniem.

— Proponuje zapytać się syna co dzieje się z tymi, którzy skarżą nauczycielom.

— Tak? Co się dzieje?

— Pasmo nieszczęść i rychła śmierć.

— Och, myślę, że byłabym w stanie zaryzykować. — Everthrone machnął dłonią. — Przez te lata zdążyłem uzbierać już tyle klątw i uroków, że jeszcze jeden nie zrobi mi większej różnicy.

Aurelia zbladła, bo wizja bycia wyrzuconym z akademii nagle stała się nazbyt realna. Mężczyzna nie żartował; spoglądał na nią surowym wzrokiem, a wiatr bawił się połami jego płaszcza. Splótł ramiona za plecami, zadarł brodę i stał tak w ciszy, dopóki nie odkaszlnął i nie dodał:

— Jednak bardzo bym nie chciał, żeby właśnie tak skończyło się nasze pierwsze spotkanie.

— To proszę niczego nie mówić.

— W takim razie obiecaj mi, że przestaniesz się tutaj kręcić. West End nie jest dobrym miejscem dla tak czystej i dobrej duszy jak twoja.

Dziewczyna nastroszyła się jak kot, bo w ostatnią część zdania została wetkana złośliwa nić ironii. Nie zamierzała się jednak kłócić i to nie dlatego, że nie miała siły, ani ochoty; raczej postać Fredericka Everthrone'a była na tyle demoniczna i onieśmielająca. Postanowiła jednak zaryzykować komentarzem.

— Rozumiem troskę, ale gdyby dyrektor Fontaine zapytał mnie o tamtą noc przypadkowo mogłabym sobie przypomnieć, że właściwie to byłam tam razem z Vincentem.

Zaraz tego pożałowała, bo z jego oczu uciekła wcześniejsza uprzejmość, pozostawiając je lodowate i martwe. Bez uśmiechu policzki pozapadały się z dwóch stron, a cała przyjazna konstrukcja runęła w pół sekundy.

— Po prostu nie przychodź tu więcej — powtórzył, teraz o wiele dosadniej.

— Okej — wydukała, czując jak miękną jej nogi. Przełknęła ślinę. — Obiecuję.

Everthrone zaraz się rozchmurzył, a po wcześniejszej aparycji nie było ani śladu. Tak zupełnie.

— Cieszę się, że doszliśmy do wspólnego porozumienia.

Przerażona Aurelia nadal nie była w stanie odezwać się słowem. Frederick jakby nic nie zauważył, bo z lekkością i zaangażowaniem, kontynuował:

— Uważaj na siebie, moja droga. — Jego głos niósł się szeptem przez pustkę. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Niektórzy przekonują się o tym trochę zbyt późno. — Położył dłoń na jej ramieniu. Zdawało jej się, że waży tonę. — Miło było cię w końcu poznać.

— Z wzajemnością — odparła sucho.

Następnie włożyła dłonie do kieszeni i spoglądając niepewnie przez ramię, wycofała się, przebiegła przez asfalt i stanęła po drugiej stronie na chodniku. Przez jakiś czas obserwowali się nawzajem z bezpiecznego dystansu, formując w głowie opinie i konspiracje. W którymś momencie ulicę przeciął ambulans na sygnale, a gdy odjechał, Fredericka Everthrone'a już nie było. Rozpłynął się w powietrzu, jakby był byle chimerą.

Natomiast dla Aurelii jedno było pewne - rodzina Everthrone maczała swoje bogate paluchy w zniknięciu Iris. Nie wiedziała czy to dlatego, że Beatrice skończyła się cierpliwość czy być może odzyskała swój zaginiony przedmiot, a Iris stała się niepotrzebnym świadkiem. Zastanawiało ją również kiedy znowu przyjdzie jej wpaść na Fredericka Everthrone'a.

I dlaczego prześladowało ją uczucie, że nie było to ich pierwsze spotkanie

† † †

Kłótnia Maddie z Ray nie przeszła bez echa. Ludzie zaczęli popierać strony, korytarze brzmiały plotkami, a grupy zacisnęły więzi tak mocno, że nastały czasy wielkiej izolacji. OZS oburzyło się, że Maddie wykorzystała iluzję w tak nikczemny sposób, a fakt, że Vincent nie zrobił z tym absolutnie niczego dołożyło tylko oliwy do ognia. Si-Bella i Wieszczki postanowiły poszerzyć szeregi i przygarnęły do siebie na czas nieokreślony Sandrę. Dodatkowo w ramach odkupienia za ostatnie niefortunne konfrontacje, poparły Maddie, będąc zdania, że kara jest adekwatna do czynu. WEE zachowywało strategiczny spokój, balansując na neutralnych wodach i kalkulując sytuację. Augusto jednak wspominał, że potajemnie popierają unię Sterling-Everthrone, bo zwykle jest to najbardziej fortunna opcja. Laurent uznał natomiast, że ta cała sytuacja jest dla niego zbyt stresująca i zdecydował się wrócić wcześniej do Francji na święta.

Którąś przerwę przesiadywali w pokoju Nevaeh. Dziewczyna chodziła niespokojnie w kółko, pastwiąc się nad Maddie i jej bezkarnością. Aurelia obserwowała ją tylko znad notatek swojego ojca, które od kilku dni sumiennie studiowała. Ruby i Zara leżały wzdłuż łóżka, przytakując jej we wszystkim. Henning i Augusto na początku wystawiali głowy za okno, oddychając świeżym, leśnym powietrzem, ale w pewnym momencie Nevaeh tak zaczęła wyzywać Maddie, że oboje doszli do wniosku, że bezpieczniej będzie je zamknąć. Nie chcieli jej tu przez przypadek przywołać.

— Każdy wie, że Maddie to psychol. Historia stara jak świat — stwierdziła w końcu Zara. — Można to nazwać takim procesem życiowym. Maddie robi coś absolutnie szokującego - Vincent zamiata to pod dywan - ludzie się denerwują, ale nikt nigdy nic nie robi - miesiąc spokoju i znowu, Maddie jest z powrotem MADdie.

— No tak, więc może pora zmienić ten moment, w którym ludzie niczego nie robią — zasugerowała Nevaeh.

— Fiona trafiła do szpitala psychiatrycznego. Literalnego, szpitala psychiatrycznego — wtrącił się Augusto. — To było o wiele gorsze, bez obrazy dla Ray. I co?

— Jak smutno to brzmi, Fiona nie miała żadnej grupy przyjaciół, która później by za nią stanęła. — Henning oparł się plecami o parapet i zaplótł ramiona na piersi.

— Dokładnie, a Ray ma OZS. — Nevaeh pstryknęła palcami. — Aurelia?

Dziewczyna uniosła wyżej głowę, przymykając notatnik.

— Masz dobry kontakt z Everthronem. Powiedz mu, że Maddie ma ponieść konsekwencje.

— Ja się z tobą zgadzam, ale: A - nie mam żadnego kontaktu z Vincentem, nie mówiąc już o dobrym kontakcie. — Zaczęła wyliczać. — B - powiedziałam mu to przynajmniej trzy razy, słowo daję, ale on jest jak niewytresowany greyhound. C - błagam nigdy więcej tak nie myśl, ten człowiek doprowadza mnie do skrajnie negatywnych emocji.

Ruby zachichotała.

— Daj mu tydzień. Jeśli nic się nie zmieni, karę wymierzy osiedle. — Augusto uśmiechnął się łobuziarsko.

— Augusto, jeszcze ciebie brakowało w tej kłótni.

— Dziewczyno, ja kocham dramaty.

— To jest poważna sytuacja — przerwała im Nevaeh.

— Myślę, że pomysł Augusto tylko brzmi głupio. — Zara usiadła na materacu i przytuliła całym ciałem drewniany filar łóżka. — Jeśli Maddie ma się oberwać i nie zrobi tego Vincent to ktoś inny powinien. Do tej pory czuję się winna za Fionę, także OZS może na mnie liczyć.

Masz mój miecz *, Nevaeh. — Ruby złapała ją za dłoń i przyciągnęła bliżej.

Nie usnę dopóki nie utrę jej nosa. — Aurelia usiadła.

— Ale przecież... Musimy to zaplanować, jakoś przemyśleć — przestrzegł Henning.

Tenk det, Hedda!* Oczywiście, że musimy to zaplanować.

W pokoju zapadła cisza. Każdy spoglądał po sobie w zakłopotaniu, bo choć cel był szczytny to nikt nie miał pomysłu na ukaranie Maddie. Bo trzeba było zrobić to z godnością, bez niepotrzebnego zniżania się do podobnie niskiego poziomu. Burzę mózgów przerwało stonowane pukanie do drzwi, na którego dźwięk wszyscy podskoczyli.

— No i przyszła zołza po spiskowców — westchnął Augusto.

Henning szturchnął go ramieniem, uśmiechając się pod nosem i kręcąc głową. Nevaeh poszła zobaczyć kim był niespodziewany gość, a wszyscy nabrali głęboko powietrza w płuca, czekając niecierpliwie. Wypuścili je zaraz zawiedzeni, bo w progu stała tylko Lėja. Na jej widok Aurelia jęknęła cicho, bo zupełnie zapomniała o obiecanej sesji. Zanim Nevaeh zdążyła ją zawołać, ta wygrzebała się z ociąganiem z łóżka i zaraz pojawiła się obok.

— Dzisiaj o północy na świetlicy. — Wychyliła się zza ściany, a włosy opadły jej na jedno ramie i teraz końcówkami łaskotały odkrytą skórę. — Sorka, zupełnie wyleciało mi z głowy.

Lėja skinęła głową, po czym w zadowoleniu i tupiąc jak żołnierz, odmaszerowała wgłąb korytarza. Gdy drzwi zostały zamknięte, pierwsza odezwała się Ruby.

— Dalej chodzi o tego tarota sprzed miesiąca? Jeśli tak to moim zdaniem nie jesteś jej nic winna. Lalkę zniszczyłaś ty, prawda?

— Prawda — skłamała.

— To niech się buja. — Odchyliła się na krześle. — Nie ma pomocy, nie ma Tarota.

— No tak, ale gdyby nie Slaw to nigdy nie zgadłabym, że ma ją Maddie — stwierdziła, za chwilę poprawiając: — To znaczy pewnie kiedyś bym zgadła, ale zdecydowanie za późno.

Henning również postanowił włączyć się do konwersacji, bo odszedł od okna i przysiadł obok Zary.

— Dlatego wisisz Slawowi już jedną przysługę. Lėja miała dostać swój seans za coś innego.

— Kochani czy tylko ja widzę, że jeśli Aurelia odmówiłaby Lėji to wyszedłby z tego wielki zgrzyt z WEE? Mamy wystarczająco dużo podziałów w szkole.

Nevaeh przytaknęła, spoglądając na swoją dziewczynę. Patrzyły tak chwilę na siebie bez żadnego powodu, dopóki Ruby nie podskoczyła jak oparzona i nie zaczęła w pośpiechu zbierać swoich notatek z podłogi.

— Boże, ale wtopa. My tutaj rozmawiamy o WEE, a ja kompletnie zapomniałam, że umówiłam się z Bujarem. Od kiedy mój top dostawca okazał się bzykać za plecami swojej szalonej dziewczyny i zbiegł chwilowo z kraju muszę szukać alternatyw.

— Dostawca? — Aurelia zmarszczyła brwi.

— Diler — podpowiedziała Zara, a tamta tylko przytaknęła skołowana.

Kiedy Ruby zniknęła, w pokoju zrobiło się dziwnie cicho. Trwało to jednak moment, bo Zara zaczęła wertować swoje podręczniki w poszukiwaniu sobie tylko znanej mądrości. W końcu jednak wydała z siebie głośne "AHA!" i uniosła strzępek papieru, który kiedyś mógł być stronicą książki, ale teraz wyglądał tak jakby stoczono o niego walkę z psem.

— Co to? — Zaciekawiony Henning zajrzał jej przez ramię.

Zara uśmiechnęła się ważniacko, po czym położyła świstek na udach Aurelii i tam rozprostowała go nadgarstkiem.

— Dowód na to, że Vincent Everthrone jest obślizgłą hydrą i prowadzi interesy na trzeciej stronie za naszymi plecami. Popatrz. — Palcem przejechała po okręgu. — Nie myliłam się. Czarna magia. Ktoś bardzo nie chciał żebyś była przytomna.

— Ale dlaczego?

Popatrzyła na Henninga, a ten pokręcił głową z niemym "nie wiem" na ustach. Dziewczyna złapała mocniej kartkę i zdenerwowana zaczęła czytać o tym jak Vincent rozmyślnie spowodował utratę jej świadomości. Bo według informacji, które odkopała Zara to wcale nie był run ochronny, tak jak jej powiedział.

— Przecież od początku było wiadomo, że to mocno szemrany seans i umowa. — Augusto rzucił ostatnie spojrzenie za okno i leniwym krokiem ruszył na środek pokoju. — Everthrone nie zrobi nic z dobrego serca, bo ten człowiek nie ma DOBREGO serca. Przecież Aurelia mu nie ufała, nie tak na sto procent, nie?

Dziewczyna zacisnęła zęby, przygryzając wnętrza policzków. Najpierw chciała luzacko machnąć ręką i odpowiedzieć: "oczywiście, że nie, pf!", potem stwierdziła że byłoby to za bardzo podejrzane, dlatego w zamian prychnęła głośno, oblała się czereśniowym rumieńcem i merdając nerwowo stopą zgodziła się z przyjacielem.

— Ona? — Nevaeh stanęła nad nią nieprzekonana. — Popatrz na tę buzię, oczywiście, że mu zaufała.

— Aureliaaa... — Augusto schował twarz w dłoniach, a później rozwarł dwa palce i popatrzył na nią zrozpaczony. — Cała nasza nauka w las.

Dziewczyna wyprostowała plecy i zakaszlała tubalnie. Wbijając zażenowany wzrok w dywan doszła do wniosku, że Everthrone oszukał ją po raz kolejny. Chciało jej się śmiać w tym samym stopniu co wtargnąć do sypialni chłopaka i zażądać pojedynku na śmierć i życie, bo jeśli dalej tak pójdzie to tylko jedno z nich skończy Crest żywe.

— Całe szczęście idą święta, a później koronacja Zary, więc nie będziemy musieli oglądać tego człowieka przez przynajmniej miesiąc — stwierdziła łagodnie Nevaeh. — Odpoczniemy od jego gierek. I w tym czasie zastanowimy się też jak odkryć to co zaszło za jej plecami.

Zara wymieniła przerażone spojrzenia z Aurelią, co nie umknęło ani jednej osobie. Wyczuwając złe wieści, Augusto przełknął nerwowo ślinę, ściągając z głowy bandanę i przykładając ją do piersi. Henning zastygł jak figura woskowa; jedynie jego oczy wędrowały od twarzy do twarzy, próbując połapać się w tej nagłej konsternacji. Obie zapomniały im powiedzieć.

— Pamiętacie naszą małą misję pt. "chwilowy nokaut Maddie"?

— Tak — odpowiedział chór głosów.

— Być może przypadkowo zaprosiłam Vincenta jako moją osobę towarzyszącą.

— ZARA?!

Zawstydzona dziewczyna przykryła głowę poduszką i wydała z siebie długi jęk. Później rzuciła się z teatralnym patosem na materac, odmawiając wszelkiego komentarza. Augusto zawisł załamany na ramieniu Henninga; jego buzia przybrała chorobliwy odcień, trochę niebieski, trochę zielonkawy i nie wyglądał jakby w najbliższym czasie miało mu się poprawić.

— Wiecie co jest najgorsze? — Zara uniosła głowę, a gdy odpowiedziały jej same kamienne twarze, opadła z powrotem na plecy. — Że nie miałam serca powiedzieć mojemu wujkowi, że zerwaliśmy. Przez całe lato udawałam, że mam chłopaka. Czy jest coś bardziej przykrego?

— Tak, zapraszanie go na swoją koronację jako partnera. — Nevaeh nie mogła wyjść z początkowego szoku. — Mogę tylko zapytać, dlaczego udawałaś przed swoim wujkiem, że jesteś w związku? Wybacz, ale to mega dziwne.

— Nie rozumiecie, on się tak ucieszył, że to Everthrone. — Zara praktycznie łkała, ale trudno było powiedzieć czy ze śmiechu czy z rozpaczy. — Był taki dumny, no wiecie, sama topka. Wygrana na loterii matrymonialnej.

— Twój wujek wie, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i jest ogromna szansa, że twój high-school sweetheart wcale nie będzie twoim mężem? — Aurelia zaśmiała się.

— Nie zdajesz sobie sprawy ile rodzin praktykuje jeszcze takie starodawne aranżacje — stwierdził Henning. — Wszystkim chodzi o pozycję. O to, żeby siedzieć w Radzie i trzymać się blisko Everthrone'ów. Przecież mamy w szkole parę takich par.

— Henry Sterling i Dakota Rosborough?

— Nie, to akurat plotka, Rosboroughowie mają zapewnione miejsce za Woodwardów.

Aurelia chciała o coś zapytać, ale wyprzedził ją Augusto.

— Że niby dlaczego?

— Etta jest dalej wykluczona z Rady, chociaż niedługo powinna skończyć jej się kara, więc pewnie wróci do US. A jej siostra, Magnolia, totalnie odpłynęła w Nowym Jorku, imprezuje z ekipą Fay Ferrishyn i ma gdzieś obowiązki.

— Też bym odpuścił Radę dla Fay Ferrishyn.

— Kim jest Fay Ferrishyn? — spytała skołowana Aurelia, niezbyt orientując się w rodach i magicznej polityce.

— Najbardziej cool wróżka w Stanach. — Augusto wyjął z kieszeni telefon i włączył Instagram. Za chwilę podstawił ekran pod jej nos, przewijając kciukiem tak szybko, że niemożliwym było przyjrzeć się któremukolwiek ze zdjęć. — Nie mam pojęcia czym się na codzień zajmuje, pewnie niczym jak połowa influencerów, ale lubi imprezować i jest przepiękna więc totalnie mówimy tym samym językiem.

— Ach, okej. — Zmrużyła oczy, zbita z tropu. — Za każdym razem coraz bardziej zaskakuje mnie jak normalny jest wasz świat. Znaczy... nienormalny.

Zara przejęła telefon chłopaka.

— Ze wszystkich sióstr Fay jest może trzecia.

— Hę? — Augusto skrzywił twarz. — I kto jest pierwszy? Nie mów mi, że Pixie.

— Pixie. Milion procent. — Wystukała coś szybko, podsuwając ekran na wysokość twarzy Aurelii. — Sama zobacz.

Rzeczywiście, Pixie Ferrishyn była olśniewająco piękna. Chcąc jednak być sprawiedliwym - a przecież kandydatki Augusto nie była w stanie zobaczyć - odkaszlnęła i odparła, że w sumie to nie wie.

— Jestem stąd i też nie mam pojęcia kim są te osoby.

— Wow, Henning, ale jesteś inny — mruknęła Zara i ziewnęła.

Chłopak podniósł jedną brew, uśmiechając się do niej prowokująco. Zanim zdołał odbić piłeczkę i zaserwować coś równie kąśliwego, Nevaeh klepnęła się w kolano i wskazała późną godzinę na telefonie.

— Dobra, moi kochani, zbierać się, bo zaraz zaczynają się zajęcia.

Kiedy później szli korytarzem, Aurelia złapała Zarę za ramię i poczekała aż reszta grupy znacznie ich wyprzedzi. Za chwilę zakomunikowała konspiracyjnym szeptem:

— Dowiem się co ten błazen nawiwijał kiedy spałam. Mam już plan.

— Podoba mi się to szybkie myślenie. Piszę się na cokolwiek. — Położyła swoją dłoń na jej i mocno zacisnęła.



* Masz mój miecz - fragment Władcy Pierścieni: "You Have My Sword, and My Bow, and My Axe"

* Tenk det, Hedda - (norw.) taki zwrot używany sarkastycznie typu co ty nie powiesz!


Dumb - Pretty Sick

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro