every time the sun goes up

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziesiątki butów wznosiło kurz z podłogi, drewniane nogi krzeseł zawodziły piskliwie, a od ścian biło zimno i poranna nędza. Sala do run tkwiła w ciemności, a podstarzała Frau Elke witała swoich uczniów skromnym uśmiechem. Aurelia niezauważalnie czmychnęła obok biurka nauczycielki i już zamierzała zająć miejsce obok Zary, gdy tamta odnalazła ją spojrzeniem i pokręciła krytycznie głową.

— Aurelio, nie mam dzisiaj czasu na powtórkę. Usiądź tam, gdzie ostatnio.

Dziewczyna westchnęła ciężko, oburzona rzucając swój zeszyt na pulpit. Vincent przyglądał jej się z ciekawością ze skrzyżowanymi ramionami i niepokojąco poufałym uśmiechem. Zanim usiadła, wyciągnęła palec wskazujący w jego stronę i już miała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili machnęła ręką. Zadowoliła się jedynie cichym przekleństwem, bo chociaż nie miała kaca tak jak to bywa w przypadku alkoholu to czuła się wiotka i nierozumna jak szmacianka.

— Nie unikaj mnie, Hayes — zaśmiał się, a ten dźwięk przyprawił Aurelię o nieprzyjemny dreszcz. — Kiedyś będzie musiał nadejść ten niezręczny moment, gdy oboje zaadresujemy wczorajszą sytuację.

— Na pewno nie teraz — powiedziała, unosząc brew. — Plus, niewiele pamiętam więc nie jestem pewna czy będzie w ogóle CO adresować.

— Chętnie ci pomogę odświeżyć pamięć.

Aurelia zmrużyła groźnie oczy, otwierając zeszyt i prostując kartkę po kartce.

— Nie skorzystam z usługi. Z reguły staram się nie wierzyć w żadne słowo, które pada z twoich ust.

Kłamała, ale tylko w obawie, że chłopak mógłby wykorzystać jej wczorajszą sytuacje i zaszczepić fałszywe wspomnienia. Skutkowało by to katastrofą, bo bałagan był już na tyle duży, że nie mogła poruszać się swobodnie we własnej głowie.

— Rozumiem, mimo to jesteś mi coś winna.

— Co znowu? — Wypuściła ze świstem powietrze i upewniając się, że Frau Elke nie każe jej zaraz zmienić miejsca za "rozpraszanie Vincenta", szepnęła niepewnie: — Obiecałam ci... coś?

— Nie, Hayes — prychnął. — Chodzi mi o "dziękuję".

Aurelia poczuła jak jej głęboko zakorzeniony honor obraca się w popielatą mamałygę. Vincent miał rację, a jednak wolałaby zamilczeć na wieki niż mu to powiedzieć. Cały miesiąc grali w złośliwe podchody, a teraz ostatnie słowo wybrało sobie ją na właściciela.

— Dziękuję — odpowiedziała z kamienną twarzą, starając się ograniczyć przymusowy ton. Później dodała pewniej: — Co nie oznacza, że nie dałybyśmy sobie rady we dwie. Po prostu... całe szczęście byłeś tam ty.

— Przez dziewięćdziesiąt procent czasu nie miałaś pojęcia co się do ciebie mówi, ale skoro tak uważasz. Cokolwiek, byle byś spała spokojnie.

— Co cię podkusiło do pomocy, hm?

Posłała mu długie spojrzenie, frywolnie przebierając zeszyt palcami. Vincent zamilkł, ale nie dlatego, że pytanie było wybitnie trudne; po prostu Frau Elke wstała z krzesła i teraz przeczesywała klasę surowym wzrokiem. Gdy podeszła do tablicy by objaśnić dzisiejsze zagadnienia, chłopak odchrząknął i odpowiedział:

— Gdyby złapała was Iris, trafilibyście do Fontaine'a, gdyby Fontaine dowiedział się o Syreniej Nalewce beknęła by za to cała szkoła. Nikt nie opuściłby tych murów aż do kolejnego lata.

— Szkoda, bo już myślałam, że masz w sobie coś dobrego.

— Naprawdę?

Aurelia pokiwała głową, szkicując sześcian w rogu kartki. Dopiero za chwilę napłynęła do niej inspiracja, bo odłożyła długopis i zniżyła głos do szeptu.

— Kim jest Iris? — Wilka przebrała w strój owcy, toteż jej głos brzmiał niewinnie i słodko.

Nie chciała żeby Vincent pomyślał, że szpieguje, bo zagrożony zwinąłby swój interes i poszedł gdzieś indziej. Może to i dobrze, że miał ją za nieporadną z tendencjami do głupiej. Dawało mu to pewność siebie, a przecież gdy chodzi się z wysoko uniesioną głową, łatwiej o potknięcie.

— Właścicielką — odpowiedział, a błysk w jego oczach zdradził, że jej nie ufa.

— Nie powiesz mi co tam robiłeś, prawda?

— Absolutnie nie, Hayes. — Pokręcił głową, a za chwilę dodał, bardziej dosadnie: — Wczoraj nie robi z nas przyjaciół.

— Spoko, nie interesuje mnie to aż tak — wypaliła, czując jak gardło blokuje jej żenada. — A teraz daj mi spokój, bo muszę wynaleźć runę, która w jeden wieczór nauczy mnie wszystkich pozostałych.

Przesunęła swoje rzeczy na lewą stronę, żeby lepiej nakreślić dystans, którego sobie życzyła. Koniec długopisu włożyła do ust i smakując się w tępocie plastiku, doszła do wniosku, że Vincent skrywa sekret. I to całkiem duży zważając na napływ chłodu do jego aury i sposób w jaki rozmawiał z Iris poprzedniej nocy. A ona nie mogła spocząć, dopóki go nie odkryje.

Zadecydowała więc ignorować go aż do końca lekcji. W międzyczasie Frau Elke niby to przypadkiem, niby celowo, przepytała ją z podstaw i przy całej klasie kazała narysować parę ochronnych run z najbardziej popularnego alfabetu wśród czarodziejów, czyli Furthark, używanego przez ludy germańskie. Na całe szczęście wśród nich trafiła się akurat ta sama, którą dzień wcześniej naznaczyła ją Zara. W ten sposób uchroniła się przed wiecznym potępieniem nauczycielki i ostrym żartem Vincenta.

Gdy później wychodziła z sali, podeszła do niej dziewczyna, która zwykle kręciła się koło Belli i jej przyjaciółek. Miała na imię Sandra i podobno żywiła wielkie nadzieje na dostanie się do elitarnego klubu Si-bella i Wieszczki, więc głównie spędzała swój czas wykonując zachcianki jego członkiń. Aurelia spodziewała się wszystkiego, ale nie prostackiego szturchnięcia i złośliwego komentarza, który szedł w pakiecie.

— Zdążyłaś na ten test z historii, lunatyku?

— O co ci chodzi?

Dziewczyna przeniosła wzrok na jej telefon, w którym rozbrzmiewał dobrze znany bit. Pobladła widząc obrazy z jej poprzedniego liceum i tamten dzień, kiedy nie wytrzymała i straciła głowę. Jakim cudem ktoś z Crest Academy dokopał się do czegoś tak niszowego jak ta złośliwa próba gnębienia ze szkoły w St.Helens.

— Skąd to masz? — zapytała, a warga jej zadrżała. — Czy Bella nie ma przypadkiem kwitnącego biznesu do prowadzenia? Nudzi jej się w wolnym czasie?

— Nie wiem skąd, ale buja — wyznała tylko, a później uniosła wyżej głowę, dostrzegła coś za plecami Aurelii i szybko odeszła, rzucając przez ramię: — Trzymaj się, lunatyku.

Nie minęła sekunda, a wyjaśniło się czemu Sandra dokonała prędkiej ewakuacji.

— Jesteś niezwykle dobra w znajdywaniu sobie przyjaciół, Hayes. — Zza niej napłynął głos Vincenta, a w nim standardowa drwina. — Wrodzony talent.

Aurelia podskoczyła, bo nagle poczuła się drobna i podatna na atak. W dodatku otoczona i bezbronna. Wzrokiem odnalazła Zarę, która niczego nieświadoma wdała się w pogawędkę z siostrą Nevaeh, Selmą. Zacisnęła zęby. Wróciło do niej znane wspomnienie bycia odludkiem i gorzki posmak wstydu. Była pewna, że już nigdy nie zobaczy tego filmiku, że tamta sytuacja jest przypieczętowana oddechem czasu i zapomniana. Tymczasem było odwrotnie, a ona stała upokorzona i zaskoczona, bojąc się postawić kroku przez próg. Bo co jeśli teraz każdy wiedział? Sytuacja znowu się powtórzy, ludzie będą wytykać ją palcami, a osoby pokroju Maddie i Vincenta rozpoczną obfitą wyżerkę, żerując na jej nieszczęściu.

Pewnie dlatego oczy zaszły jej łzami, a głos utknął w gardle. Nie chciała, żeby Crest potraktowało ją tak samo. Nie w momencie, kiedy czuła się pewnie. Popatrzyła zmieszana na chłopaka, bo zabrakło jej żartów, w które mogłaby odwrócić całe zdarzenie. Vincent zmarszczył czoło, zupełnie nieprzygotowany na ciszę. W zasadzie to żadne nie było przygotowane. Stąd też, Aurelia ścisnęła pasek od torebki i z cichutkim łkaniem na wargach, wycofała się i prędkim krokiem ruszyła do internatu.

— Woah, woah, muñeca! — Z sali do alchemii właśnie wychodził zdezorientowany Augusto, a ona praktycznie wpadła w jego ramiona. Spojrzał na jej wilgotne oczy i drążące powieki. — Co się stało? Dlaczego płaczesz? Powiedz kto to był, a pójdę i złamię mu szczękę.

Dziewczyna pociągnęła nosem, ściskając materiał jego mundurku w pięści. Nie rozumiała skąd ten emocjonalny wybuch, ani dlaczego tak bardzo przeraziła ją wizja, że w Crest Academy zaraz wypłynie to samo szambo, które zwykle wypływało w Anglii. Znowu zaczęła szlochać, a w tym czasie Augusto rozejrzał się uważnie po korytarzu i ostrożnie zaprowadził ją do klasy.

W środku siedział Henning i pisał w notatniku. Policzki miał rumiane, a na ustach zabłąkał się przyjemny uśmiech, towarzyszący mu zwykle przy alchemii. Kiedy jednak zobaczył zapłakaną Aurelię, wstał w jednej sekundzie, a po wcześniejszym zadumaniu nie został ani ślad.

— Och, co się stało? Dlaczego płaczesz? — zapytał zmartwiony, a nie otrzymawszy odpowiedzi, spojrzał na Augusto. — Dlaczego płacze?

Chłopak wzruszył ramionami. Chociaż Aurelia nie planowała tego spotkania i dzielenia się swoim przykrym doświadczeniem, zebrała się w końcu w sobie i otarła dłonią policzki. Wyzna prawdę, bo znalazła się w kropce. Zanim zaczęła mówić, wzięła dwa głośne oddechy i przeszła się kilka razy wzdłuż tablicy. Wszystkie pary oczu były zwrócone w jej stronę.

— Przepraszam, nie wiem dlaczego tak dramatycznie zareagowałam — westchnęła.

— Ale na co zareagowałaś? — Henning zamknął zeszyt i dłonią odsunął go na brzeg ławki. Następnie podszedł bliżej, przysiadł na blacie i delikatnie ujął jej dłoń. — Aurelio, czy ktoś ci coś zrobił?

— Nam możesz powiedzieć — dodał Augusto.

— A obiecujecie, że nie będziecie się śmiać?

— Henning jest Niemcem, oni się z reguły nie śmieją.

Alchemik przytaknął, zapewne chcąc dodać jej otuchy. Aurelia delikatnie wysunęła swoje dłonie z jego i drżącymi palcami wystukała coś w wyszukiwarkę. Długo wahała się zanim cała blada podała mu urządzenie i odeszła na bezpieczną odległość. W czasie gdy spoglądała przez okno, obu chłopaków oglądało uważnie prześmiewczy filmik ze starego liceum. W końcu Augusto zablokował ekran i poważnym tonem, który w jego przypadku był rzadkością, oznajmił:

— To jest chore. Ktokolwiek to zrobił.

— To twoja była szkoła? — Henning popatrzył na nią przez ramię, a ta przytaknęła. — O co tutaj w ogóle chodzi? Dlaczego jesteś cała we krwi, dlaczego ktoś to nagrywał... Mam tyle pytań.

— Czy tak wygląda szkoła w Europie? — dodał pół-gębkiem Augusto, ale za ten komentarz oberwał kopnięcie w łydkę.

Aurelia odeszła od parapetu, palcami skacząc po blacie profesorskiego biurka. Z zamku w szufladzie zwisiały klucze z gumowym brelokiem w kształcie croissianta i metalową miniaturką wieży Eiffela. Bawiła się nim dopóki nie poczuła, że jest odpowiednio ostudzona i że za chwilę z jej ust nie wypłynie lawa bezsensu.

— Widuje... przerażający byt. Jakiegoś mężczyznę, który zdecydowanie pochodzi z tego magicznego... waszego świata. To dlatego przyjechałam do Crest; miałam nadzieję rozwiązać zagadkę i pozbyć się go pozbyć. Wtedy, w tamtej szkole, ta zjawa... ten człowiek, pojawił się niesłychanie nagle i po prostu... nie wiem, spanikowałam i rozbiłam lustro w łazience. Polała się krew, ludzie uznali to za kwintesencję komedii i jakiś błazen wziął to nagranie i sami widzicie — szepnęła przygaszona, nie utrzymując z nikim kontaktu wzrokowego. — Bella sprowadziła filmik do Ameryki i teraz każdy będzie myślał, że jestem nienormalna i nad sobą nie panuję. Nie wytrzymam kolejnych dogryzek, tak bardzo pragnęłam od tego wszystkiego odpocząć.

Nastąpiła cisza, podczas której Augusto i Henning wymieniali zdziwione spojrzenia.

— Nie sądzę, żeby kogoś to bawiło. Nie w Crest.

Aurelia usiadła na krześle, dłonie wsadzając pomiędzy kolana.

— Wydaje się to bawić Bellę — wyznała, spoglądając na Henninga. — Kwestia czasu zanim trafi to do unii Sterling-Everthrone i będę skończona. Już nikt nigdy nie spojrzy na mnie tak samo. Stanę się pośmiewiskiem.

— Nie uważam, że powinnaś zanadto przejmować się Vincentem. — Henning przekrzywił głowę, a kolczyk w jego uchu zalśnił złotem. — Musisz zrozumieć, że Bella mimo swojego ogromnego talentu jest zdziecinniała do szpiku kości. Żaden szanujący się mag nie będzie wykorzystywał takiego zagrania poniżej pasa, bo... bo jest to po prostu skrajnie infantylne.

Augusto przytaknął, a później przekrzywił głowę i posłał Aurelii podejrzany wzrok.

— Wrócimy do momentu, w którym wspominasz "przerażający byt", który cię nawiedza. Czemu dowiadujemy się o tym... zaraz... — Tutaj wyciągnął palce i zaczął wyliczać. — Po czterech miesiącach?

Oparł się o ścianę i w tej pozycji czekał na wyjaśnienia.

— Nie chciałam, żebyście wzięli mnie za dziwaka.

— Ale co w tym dziwnego? To jest dosłownie akademia magii — wtrącił Henning.

— Nie wiem, że znowu padło na mnie? Może po prostu przyciągam takie ewenementy, bo jestem nieudacznikiem z wybrakowaną wiedzą i nie potrafię zareagować w odpowiedni sposób.

Augusto nabrał kolorów, jakby informacja o widmie była niesamowicie ekscytująca. Oczy pobłyskiwały mu figlarnie, kiedy zaczął opowiadać:

— Nie wiem czy wiesz, ale ogólnie to jest mega rzadkie, bo mało kto kontaktuje się z nami zza tamtej strony. Zwykle mają nas głęboko w nosie. Co jest zupełnie zrozumiałe, zważając, że trzeba być magicznym geniuszem pokroju mojej prababki, która co święta nawiedza nasz dom rodzinny i upewnia się, że nie przynosimy jej powodów do wstydu. Wredna jędza, chyba za mną nie przepada, ale serio, trzeba być wybitnie silnym czarodziejem, żeby to robić. Więc ktokolwiek to jest... musi mieć do ciebie duży biznes, inaczej by sobie darował.

Aurelia przeniosła wzrok na Henninga, który skinieniem głowy wszystko potwierdził. Łzy zdążyły wyschnąć jej z policzków, gdy naszła ją ochota na kolejny spazm płaczu. Dlaczego jakiś potężny mag próbował się z nią skontaktować?

— Myślicie, że mógłby to być mój ojciec?

Augusto wydął usta i zmarszczył nos. Henning z kolei podrapał się chwilę po głowie i odpowiedział, że były na to marne szanse, bo tyczy się to raczej jednostek wybitnych; pokroju głów potężnych rodów, znakomitych absolwentów, prastarych potomków, szemranych osobistości i właściwie wszystkich oprócz Owena Hayesa.

— Bez obrazy.

— Nie ma żadnej — odpowiedziała, uśmiechając się nerwowo. — Więc... co powinnam zrobić?

Augusto popatrzył na Henninga, Henning na Augusto. Oboje otworzyli usta, ale żadne nie wiedziało, które powinno zacząć pierwsze. Padło na Augusto.

— Najrozsądniej byłoby iść do Fontaine'a.

— Ale jeśli sprawa jest poważna, najpewniej trafi ona do Rady

— A w Radzie zasiadają same stare żmije, w tym rodzice Sterlingów i Everthrone'a.

— Nie ma tam czasem wujka Zary?  — Popatrzyła na nich, przekręcając głowę. — Wiecie, chociaż jedna przyjazna twarz.

— Wujek Zary wskoczył na miejsce jej matki, więc jest stosunkowo nowy w tym cyrku i szczerze wątpię, że ma tam jakiekolwiek prawo głosu — przyznał Augusto. — A sama Rada... No nie wiem, ja im przykładowo nie ufam. Bogate elity, które są kompletnie oderwane od rzeczywistości i próbują przepychać się o władze, strojąc przy tym przyjazne miny. Przykładowo moja rodzina od zawsze trzymała się od nich z daleka, chociaż mój dziadek, João, miał zaproponowane krzesło.

— A dlaczego tak poważna instytucja jaką jest Rada Magów miałaby czas zająć się problemami losowego dziecka z Crest? — Aurelia skrzyżowała ramiona na piersi. — Pewnie mają na głowie poważniejsze problemy niż to.

Tutaj znowu popatrzyli na siebie w zakłopotaniu, zapewne nie wiedząc jak najprościej to wytłumaczyć.

— Wyobraź sobie, że ta grupa ludzi musi wszystko o wszystkich wiedzieć. Jeśli jakikolwiek duch natarczywie cię nawiedza to jestem pewny, że zaraz znajdziesz się na świeczniku. Takie podróże astralne w jedną stronę mocno śmierdzą, a oni muszą mieć każdy szczegół pod kontrolą. — Henning przerwał, spoglądając na nią łagodnie. — Bo tak to wygląda, prawda? Ty nie używasz swojej mocy do kontaktu. Nie jesteś łącznikiem, tak jak było to w przypadku mamy Zary.

Aurelia energicznie pokręciła głową.

— W takim razie pozbądź się go — zawyrokował.

— Pozbyć?! — Augusto wydawał się oburzony taką ewentualnością. — Może to jest coś ultra-ciekawego, jakaś misja, albo sekretna wiadomość. Przecież ja już więcej nie zasnę, dopóki nie dowiem się o co mu chodzi. Dramaty z zaświatów? Tak, proszę.

— Weź poprawkę na fakt, że Aurelia nigdy nie praktykowała nekromancji. Jest podatna na ich zagrywki, a dobrze wiesz o co chodzi w większości przypadków. Mają niedokończony biznes na ziemi i posuną się do najbardziej obrzydliwych czynów, żeby albo na nią wrócić, albo wykorzystać tego, który wpadnie w ich dłonie. Trzeba zachować wyjątkową ostrożność, przygotować się odpowiednio, nakreślić runy...

— Ma rację, muñeca, nie powinienem podsuwać ci głupich pomysłów. Pozbądź się go i to jak najszybciej.

— Pozbyć? Jasne, bardzo chętnie. Jak? — Tutaj rozłożyła ręce.

— To wykracza poza nasze kompetencje. Nekromancja jest przez większość niepraktykowana, bo wiąże się z nią za duże ryzyko i potrzeba ogromnej wiedzy do obcowania ze zmarłymi — wyznał Augusto. — Ale jest jedna osoba w akademii, twój ulubieniec i nasza chluba...

— Okej, wiem do czego to zmierza — westchnęła, chowając twarz w dłoniach. — Oczywiście, że wszystko się sprowadza do niego — dodała pod nosem.

— Nie martw się, naprawdę, wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie z widmem i poradzimy sobie z tym głupiutkim filmikiem. Nie zostaniesz sama.

Dziewczyna uniosła głowę, a markotne świeczki zalśniły pod jej rzęsami. Wyciągnęła ręce, bo potrzebowała czegoś realnego. Zapewnienia, że faktycznie, nie jest tutaj sama i od paru dobrych miesięcy otaczają ją prawdziwi przyjaciele. Augusto wydął wargi, jakby był wzruszony, podszedł bliżej i w milczeniu przycisnął ją do siebie. Henning wpuścił na twarz tkliwy uśmiech, obserwując ich tak od boku.

Wtem drzwi do klasy stanęły otworem, a pojawiła się w nich Zara. Przeciąg zabawił się jej włosami i podrzucił do góry. W oczach zatańczyły rozsierdzone ogniki, a na usta wpełzł niezadowolony grymas, który był tak rzadką okolicznością, że Aurelia zdążyła się wystraszyć.

— Daj mi nazwiska, a jutro wszyscy obudzą się przykuci w lochach Valdisholmborg.

Dziewczyna wychyliła się nieśmiało z ramion Augusto. Twarz Zary zdążyła złagodnieć, chociaż dalej wyglądała jakby wcale nie żartowała. Przeszła przez salę i z impetem usiadła na tej samej ławce, na której opierał się Henning.

— Zara jak zwykle, perfekcyjna synchronizacja.

Zara zerknęła na niego od boku, unosząc brew. Odrzuciła włosy do tyłu, a te efektownie falami zalały jej ramiona. Następnie chrząknęła głośno i skacząc wzrokiem po ich twarzach, zapytała:

— Okej, więc zechce mi ktoś wyjaśnić o co tu w ogóle chodzi, skąd ten filmik i dlaczego Aurelia odstawiła Carrie w starej szkole?

— To tylko wierzchołek góry lodowej  — mruknął Augusto. — Teraz, kiedy jesteś już spokojniejsza, możesz nam opowiedzieć wszystko, po kolei, bez pomijania żadnych detali.

Aurelia przytaknęła, popatrzyła na Zarę przepraszająco i zaczęła mówić.

† † †

Zajęcia z wróżbiarstwa przesiedziała pod kocem, w sypialni, czytając Mansfield Park. Brodziła w niepokojącej apatii, gdzie wstydziła się wyściubić nos za próg. Chociaż Zara wielokrotnie zapewniała, że nikt nie będzie rzucać prześmiewczych komentarzy, a Augusto przysiągł, że jeśli będzie inaczej to zaprezentuje swoje umiejętności  jiu-jitsu, nie czuła się najpewniej i wolała na jakiś czas usunąć się z życia szkolnego.

Późnym popołudniem do środka wpadła Zara, przebrała się z mundurka, umyła włosy i pobiegła na spotkanie z Cillianem, na które czekała od trzech dni. Gdzieś w tym samym czasie napisała do niej Ruby i zaprosiła na wieczór filmowy do pokoju Nevaeh, na co Aurelia odpisała, że raczej nie jest w humorze, ale jeszcze się zastanowi i da znać.

Dopiero gdy światła dnia zgasły, a na podłogę rozlały się blaski wieczoru, dziewczyna odłożyła książkę i wciągnęła głęboko powietrze. Kątem oka dostrzegła swoją postać w lustrze, a na widok rozczochranych włosów, matowej cery i zaczerwienionych oczu z jej ust wydał się przeciągły jęk. Być może czuła się jak ofiara, bo wyglądała jak ofiara i zachowywała się jak ofiara. Bella zapewne celebrowała jej nieobecność na wróżbiarstwie jako triumf. Tak jak chciała, onieśmieliła Aurelię i zepchnęła ją do kąta.

Dziewczyna przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, wypuściła ze świstem powietrze. Musiała pozbyć się tego tępego uczucia w klatce piersiowej. Skupiła się więc na rzeczach, które zwykle dodawały jej siły. Na tym ile już przeszła, na wsparciu od swoich nowych przyjaciół. Postanowiła postawić krok dalej. Stąd też wzięła telefon do ręki i puściła pierwszą piosenkę, która wyświetliła jej się na liście w Spotify. W pokoju rozległy się dźwięki gitary i głęboki głos Bruce'a Springsteena. W tym czasie zrzuciła z siebie koszule, włożyła na siebie pamiątkową bluzę, którą rok temu kupiła na wakacjach w Londynie i zaparzyła sobie herbaty z zestawu podarowanego jej przez ciotkę Anette. Wymknęła się też do kuchni, skąd przyniosła karton chudego mleka i wlała odrobinę do filiżanki. Następnie uniosła wzrok. Przyjechała tutaj z tak daleka, bez znajomości i konkretnego planu. Bella Moretti nie miała do niej absolutnie żadnego podjazdu.

Zadecydowała więc, że przyjmie zaproszenie Ruby. Poszła odłożyć mleko do kuchni, a stamtąd ruszyła na klatkę schodową. Tam minęła grupę dziewczyn z młodszego roku, które na jej widok uśmiechnęły się i skinęły nieśmiało głowami. Aurelia obserwowała jak znikają za drzwiami, marszcząc ze zdziwieniem brwi. Fakt, spodziewała się sal śmiechów, a zamiast tego otrzymała pełną kulturę.

Zanim jednak zapukała do sypialni Nevaeh, odwróciła się w lewo i uderzyła otwartą dłonią w drzwi Belli. Po korytarzu rozległ się głuchy łomot, a zaraz za nim dźwięk przekręcanego zamka.

— Jeszcze raz spróbujesz zrobić coś tak samo idiotycznego... — zaczęła bez ogródek, ale zaraz zamilkła, bo Bella wcale nie wyglądała jak Bella.

To znaczy, dalej była to czołowa wróżbiarka Crest Academy, jednak twarz miała całkowicie białą, a oczy zmatowiałe. Chuderlawe ręce zwisały wzdłuż ciała dziwnie krzywo, sweter który nosiła był o trzy rozmiary za duży, a do tego przetarty na dekolcie. Na widok Aurelii zmieszała się jeszcze bardziej, nie atakując jej drwiącym uśmiechem i strzelającą brwią.

— Nie zrobię — odparła sucho, kładąc dłoń na drzwiach. — Filmiku już nie ma.

— Nie ma?

— Nigdy nie było — mruknęła, a słowa ledwo przechodziły jej przez usta. Wyglądała jakby zaraz miała się udławić powietrzem. — Zapytaj kogo chcesz. Nigdy nic takiego nie widzieli.

— O czym ty mówisz, przecież sama widziałam jak Sandra lata z nim po korytarzu.

— Musiało ci się pomylić. Żadnego filmiku nie ma i nie było, a teraz daj mi spokój.

Bella zatrzasnęła drzwi, a Aurelia cofnęła się o krok. Zmarszczyła oczy i patrzyła jeszcze sekundę na miejsce gdzie stała. Następnie wzruszyła ramionami, pokręciła zdziwiona głową i kontynuowała wędrówkę w głąb korytarza. Zza ścian dochodziły ją odgłosy rozmów, programów telewizyjnych i muzyki. Dźwięk wieczornej sielanki.

Gdy już stała przed wejściem do Nevaeh i kiedy unosiła rękę aby zapukać, oblizała wargi i popatrzyła na sąsiednie drzwi. Wyglądały tak kusząco, tak nęcąco. Wyróżniały się, chociaż były tak samo drewniane jak reszta, tak samo wysokie i jaśniała na nich taka sama, metalowa klamka. Przegrała z trzeźwym rozumem i ruszyła w ich stronę. Zapukała delikatnie, jakby mając nadzieję, że właściciel pokoju niczego nigdy nie usłyszy.

— Hayes? — Vincent zmarszczył czoło na jej widok, opierając się nonszalancko o framugę. — Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?

Tysiące myśli przegalopowały przez jej głowę, a stukot ich kopyt wytrącił ją na chwilę z równowagi. Oczy Vincenta lśniły tajemniczo, mieniąc się przyciszonymi światłami korytarza. Stojąc tak spokojnie, w brązowym swetrze i prostych spodniach wyglądał niecodziennie przystępnie. Aurelia dostrzegła za jego plecami zamknięty fortepian, gdzie na siedzeniu obok leżała książka, grzbietem do góry. Resztę zasłaniały jego plecy, ale jeśli coś najbardziej rzucało się w oczy to fakt, że sypialnia dziedzica Everthrone'ów wydawała się niesprawiedliwie olbrzymia.

— Mam pytanie — zaczęła, przenosząc wzrok na jego twarz. — W zasadzie to kilka, ale zacznijmy od początku. Czy jutro... jest dalej aktualne?

— Czemu miałoby nie być? Tak chyba brzmiała nasza umowa.

Aurelia wywróciła oczami.

— No tak, tak, ale zważając na ostatnie perypetie w West Endzie pomyślałam, że weźmiesz już samo odstawienie nas bezpiecznie do szkoły za wykonaną przysługę i tym samym anulujesz piątek, jeśli ma to sens.

— Nie ma — odpowiedział, unosząc prawą brew. — Za wczoraj wystarczyło mi "dziękuję".

— Oh, okej. W takim razie przechodzę do drugiego pytania: byłbyś w stanie dokonać małej zmiany?

Vincent zmrużył oczy w niezrozumieniu. Przechylił głowę, spoglądając na nią osobliwie i zaskakująco nieodpychająco.

— Moglibyśmy zamienić iluzję na... — zaczęła, czubkiem buta kopiąc podłogę.

— Na?

— Na... — Aurelia zniżyła głos do szeptu. — Nekromancję?

— Nekromancję? — powtórzył zaskoczony.

— Jesteś jedyną osobą w Crest, która może mi pomóc. Nikt inny tego nie praktykuje.

— Och, doskonale to wiem. Nie wyjaśnia to jednak dlaczego nagle zainteresowałaś się tym tematem — stwierdził, przygładzając materiał swetra. Patrzył na nią uważnie, jakby próbował rozczytać co siedzi jej w głowie. — Nie zabrnę w nekromancję w ciemno, zwłaszcza z tobą.

Aurelia przeskoczyła z nogi na nogę, marszcząc niezadowolona nos. Choć jej sekret przestał być sekretem jeszcze przed południem, nie miała najmniejszej ochoty dzielić się nim z Vincentem. Nie ufała mu na tyle. Oczywiście z drugiej strony byłoby to najwygodniejsze, bo wtedy od razu mogliby przejść do sedna i wykląć widmo raz na zawsze. Był jednak jeden sposób by sprawdzić czy chłopak był z nią szczery, a jego intencje czyste.

— Jutro w archiwum. Opowiem ci wszystko, a ty zadecydujesz czy chcesz mi pomóc. Zgoda? — Podstępnie wyciągnęła dłoń, która zawisła niespokojnie w powietrzu.

Vincent zniżył wzrok, zastanawiając się nad ofertą. Ostrożnie uścisnął jej rękę, a gdy Aurelia skupiła się na tyle by wyciągnąć informacje z jego dotyku, ten przyciągnął ją do siebie i szepnął chytrze:

— Nawet nie próbuj, Hayes. Nie rozczytasz mnie.

Ciepłe powietrze otuliło płatek jej ucha, powodując gęsią skórkę i soczysty rumieniec, rozciągający się od jednego policzka, przez nos, do drugiego policzka. Aurelia dzielnie uniosła głowę i stając na palcach, nachyliła się nad jego ramieniem.

— Kwestia czasu — mruknęła, a później odchyliła głowę i zatrzepotała uroczo rzęsami. — Dzięki.

Następnie pożegnała się kulturalnym skinieniem, uciekając jak najszybciej do sypialni Nevaeh. Musiała zniknąć zanim Vincent usłyszał przyśpieszone bicie jej serca i rozpoznał rozemocjonowane ogniki w oczach. Jej ciało nigdy nie grało w tej samej drużynie.

— Aurelia! — Nevaeh otworzyła drzwi i wpuściła ją do środka.

— Przyszłaś jednak! — Ruby wstała z podłogi i zatrzymała film, wyświetlany przez stary rzutnik ustawiony na komodzie. — Strasznie mi przykro z powodu tej całej sytuacji dzisiaj. Nic takiego nie powinno mieć miejsca, mentalnie Bella jest jeszcze w przedszkolu.

— Teraz jednak, kiedy masz po swojej stronie Everthrone'a... — zaczęła Nevaeh, prowadząc ją w stronę "legowiska", które na podłodze zmontowały wraz z Ruby. Składało się ono z puchowych poduszek, starych prześcieradeł i koców. Aurelia usiadła oniemiała, dopiero teraz łącząc kropki. — ... to nie musisz się niczym martwić.

— Mam po swojej stronie... Vincenta? — powtórzyła.

Ruby zajęła miejsce obok swojej dziewczyny i położyła dłoń na jej odsłoniętym udzie. Potem nachyliła się w stronę Aurelii i wielce rozbawiona przyznała, że Vincent oficjalnie stanął w jej obronie, co nie tylko z automatu rozłożyło nad nią parasol ochronny, ale też bezpowrotnie usunęło temat filmiku z St. Helens.

— My się bałyśmy, że zbytnio mu wchodzisz pod nogi i wkrótce upaplasz sobie drogę w niełaski całego rodu, a tutaj proszę, niespodzianka.

— Kochana, naprawdę wiesz jak się ustawić — dodała Nevaeh. — Do tego zapowiada się miesiąc spokoju, bo Vincent w końcu wziął się za Bellę i ustawił ją do pionu. Więc nie wiem jak wy, ale ja dzisiaj wypije toast za Everthrone'a. I nikt nie musi o tym wiedzieć.

Na te słowa wzniosła kubek z kakao. Ruby zaśmiała się, robiąc to samo. Wcześniejszy humor Aurelii obrócił się w proch, a informacja o zażegnanym kryzysie przepędziła duszność z serca. W końcu mogła wziąć pełen oddech, bez nawracających nudności.

— Och, w takim wypadku, dzięki... Vincent — stwierdziła zdziwiona. Oparła łokieć na poduszkach, prostując plecy i spoglądając zestresowana na dziewczyny. Jednak żadna z nich nie wyglądała jakby chciała ją wypytać na temat genezy filmiku. Zrobiło jej się o wiele lżej.  — To co oglądamy?

Film zatrzymał się w momencie gdy trójka dzieci stała pod klatką schodową, a jeden chłopczyk oglądał się niepewnie na kamerę w miejscu, które wyglądało jak Nowy Jork.

— Crooklyn — odpowiedziała Nevaeh, wyciągając dłoń i wciskając spację na laptopie.

Z głośników zaczęły dochodzić dźwięki, trójka dzieci w końcu ruszyła się z miejsca. Aurelia uśmiechnęła się pod nosem, tylko czasami i nieśmiało spoglądając w stronę, gdzie za ścianą siedział Vincent i pewnie czytał niedokończoną książkę z taboretu przy fortepianie. Ta wizja napawała ją niepokojącą miękkością.

wyszło mi trochę dłużej niż planowałam, ale nie miałam odpowiedniego momentu żeby podzielić ten rozdział. Hope you enjoy, buźki x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro