mercy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Śnieżko ja cię nie chcę pośpieszać, albo stresować, ale zbliża się piąta.

Aurelia uniosła wzrok znad dziennika Owena Hayesa, zakrywając stronami nos. Zara stała przed lustrem kręcąc włosy z nadgarstkiem wygiętym w nienaturalnej pozycji. Odkąd wróciła z Norwegii ani razu nie wspomniała słowem o swojej mamie, w całości skupiając się na nadchodzącej ceremonii przyjęcia. Wydawałoby się, że zależało jej na niej o wiele bardziej niż Aurelii, która przecież miała być główną atrakcją i wydarzeniem nocy.

— Mogę nie iść? — zapytała niewinnie, zamykając lekturę i odkładając ją na bok. — Wstydzę się.

— Przyda ci się przerwa od tego ciągłego czytania. Jeśli dalej tak pójdzie będę na ciebie wołała Owen, bo przejmiesz całą jego osobowość. 

— Poszłoby mi o wiele szybciej gdyby nie jego krzywe pismo i tani atrament.

— Popkultura nie nauczyła cię, żeby zbytnio nie ufać tajemniczym dziennikom w magicznych szkołach, które wpadają w dłonie podejrzanie specyficznym trafem?

Aurelia podparła policzek o rękę, kręcąc głową. Wątpliwość Zary była tak ciężka i przytłaczająca, że nie dało się jej zignorować. 

— Myślisz, że w tym też kryje się Tom Riddle? — westchnęła rozmarzona, wodząc palcem po okładce. — Jeśli wyglądałby jak Christian Coulson to nie miałabym absolutnie nic przeciwko. 

— Żeby nie było, że cię nie ostrzegałam. A teraz wstawaj, bo naprawdę wypadałoby przebrać się z dresów w coś bardziej adekwatnego do okazji. 

Zara odłączyła prostownice z kontaktu, kładąc ją na brzegu krzesła. Lewą dłonią lawirowała wśród kosmyków, wybierając te bardziej zakręcone i palcami rozwichrzając je delikatnie. Prawą sięgnęła do kieszeni.

— Jaką w końcu kupiłaś sukienkę? — spytała, kciukiem wędrując po ekranie. — Mam nadzieję, że tę czerwoną, bo inaczej cię uduszę.

— Finalnie nic nie kupiłam. — Aurelia usiadła na materacu, kolana przyciągając do brody. — Mam kieckę z zeszłego roku, którą z jakiegoś powodu podarowała mi ciotka. Przymierzyłam ją rano i nadal wchodzi. 

Dłonie Zary poumierały w powietrzu, a sama dziewczyna jakby zbladła. Gapiła się na własne odbicie z takim wyrazem twarzy, jakby tamto conajmniej opowiedziało jej dramatyczną historię z przerażającym zakończeniem. Przyłożyła teatralnie dłoń do czoła i o mało nie osunęła się na podłogę.

— Stara kiecka na tak ważną ceremonię?! 

— To nie tak, że zleci się cała szkoła...

— No tak, ale będą ludzie z twojej klasy, przewodniczący ze swoją świtą, dyrektor, nauczyciele... Dobra, dobra. — Zara uniosła rękę i przymknęła oczy. — Pokaż co tam masz. Może nie jest tak źle jak myślę. Może panikuje bezpodstawnie. 

Aurelia westchnęła, przerzuciła nogi przez materac i leniwym krokiem podeszła do szafy. Wyjęła z niej prostą, beżową sukienkę za kolano. Wyprostowała materiał i zadowolona pokazała Zarze.

— Dodam jakieś kolczyki, ładne buty i będzie okej. 

Zara przyłożyła pięść do ust, zdenerwowana gryząc skórę. Obróciła głowę, doszukując się dobrych stron wieczorowej kreacji, a gdy takowych nie znalazła, odkaszlnęła i zdecydowanym głosem orzekła, że sukienka wraca skąd przyszła. Aurelia skrzyżowała ręce na piersi, bo chociaż wcześniej triumfalnie prezentowała obojętną postawę to teraz zauważalnie zbladła i zaczęła się stresować.

— To co zrobimy? — zapytała zniechęcona. — Powiem szczerze, że zaczęło mi ssać w żołądku przez te nerwy. Nie sądziłam, że jest to AŻ tak istotne. Z reguły się nie stroję, ale nie dlatego, że nie lubię. Raczej jestem leniwa i brakuje mi poczucia estetyki. 

— Jeśli ładnie poprosisz Nevaeh, jestem pewna, że ci pomoże. Mogę nawet do niej napisać, ale iść tam musisz już sama, bo mam jeszcze kupę rzeczy do zrobienia i zorganizowania. — Zara wróciła przed lusterko, uniosła podbródek i zerknęła na siebie niepocieszonym spojrzeniem. — Nie chciałam cię zmartwić. — Popatrzyła przez ramię. — Po prostu chcę żebyś wyglądała jak najpiękniej w ten ważny dzień. 

Aurelia skinęła głową. Może rzeczywiście studiowanie dziennika ojca pochłonęło ją w zbyt wysokim stopniu i przez to zupełnie odrzuciła na bok przygotowania na ceremonię. To nie tak, że nie przepełniało ją podekscytowanie; wręcz czuła się jakby złotym piórem pisała prolog nowej powieści. Już nie było w niej Anglii, ciotki Anette, herbatki Yorkshire Gold, złośliwych rówieśników z liceum. Ten wieczór był specjalny. A Zara miała rację - musiała wyglądać jak najpiękniej. 

— Nevaeh mówi, żebyś przyszła do niej do pokoju. — Zara jednym ruchem odblokowała ekran telefonu, szybko wystukując wiadomość. — Ostatnie piętro, koniec korytarza, drzwi po lewej. Bawcie się dobrze, trzymam kciuki.

— Dzięki — powiedziała Aurelia, a widząc zaledwie refleks swojego odbicia w lustrze, skrzywiła się i wydęła usta. — Rzeczywiście przydałaby mi się metamorfoza. 

Zanim Zara zdążyła przytaknąć, ruszyła w stronę drzwi i wyszła na hol. Z sąsiednich pokojów dobiegały zduszone odgłosy rozmów, w powietrzu unosił się zapach starego dywanu, a przez okna wpadało różane światło zachodzącego słońca. Na klatce schodowej spotkała chłopaka ze swojej klasy, który na jej widok spuścił wzrok i jakby przyśpieszył kroku. Aurelia mruknęła coś pod nosem z niezrozumieniem. 

Gdy dopadła ostatniego piętra, zdążyła ją już złapać dokuczliwa zadyszka. Barkiem pchnęła drzwi i o mało nie wróciła się zaraz na klatkę schodową, bo oto stanęła przed Maddie Sterling. Po ciele przeszedł jej dreszcz - jak za każdym razem kiedy napotykała jej diabelskie oczy - a palce u rąk zamrowiły nieprzyjemnie. 

— Hayes, co tutaj robisz? — zapytała fałszywie koleżeńsko, przywdziewając uśmiech, którego sam widok mógł już przynosić siedem lat nieszczęścia. — Zgubiłaś się może?

Aurelia przymknęła dłonią drzwi, a następnie posłała jej długie i zmęczone spojrzenie. Wiedziała, że Nevaeh dzieli piętro z elitą Crest, ale szanse, że ze wszystkich mieszkańców wpadnie akurat na Maddie były śmiesznie małe. 

— Nie żeby to była twoja sprawa, Maddie, ale mam sprawę do Nevaeh. 

— Stresujesz się swoim ślubowaniem, prawda? —  Przekrzywiła głowę, a oczy zalśniły jej jak u szczeniaka. —  To słodkie. 

—  Kto powiedział, że czymś się stresuję?

Maddie nie odpowiedziała; przyłożyła lewą rękę do policzka, wygięła usta w smutnej pozie, a za chwilę zacmokała z żalem, ominęła ją i wyszła na klatkę schodową. Aurelia zmarszczyła brwi, bo właśnie doszło do niej, że być może umniejszała istotności wieczornej ceremonii. Może kryło się za nią coś więcej niż byle podpisywanie dyrektorskiego papierka. 

Do sypialni Neveah weszła zamyślona, posyłając Ruby nieuchwytne skinienie, a gospodyni traktując skromnym machnięciem dłoni. W środku pachniało wanilią, kwiatowym proszkiem do prania i wonią tak soczystą, że mogła ona być tylko powiem górskiego powietrza z zewnątrz. Na  środku leżał gruby dywan, pod ścianą stała szafa tak wielka, że mogłaby pomieścić ubrania dziewczyn z całego akademika. Naprzeciwko toaletka, przy której aktualnie operowała Nevaeh, dalej paprotka w glinianej doniczce, a pod sufitem dyndały nylonowe lampki w kształcie gwiazdek. 

— Wow, mieszkasz tu sama? — Aurelia rozejrzała się zachwycona. 

Na końcu sypialni stało łóżko z baldachimem, a obok wpół-otwarte okno na balkon. Dziewczyna zaciekawiona wygięła szyję, napawając się widokiem milczącego lasu.

— Yaro dostał ten pokój, ale zgodził się zamienić na piętra. Ode mnie miał bliżej do swojego najlepszego kumpla. — Nevaeh odłożyła pędzel do metalowego kubka, opuszkami palców poprawiając róż. — W czym mogę ci pomóc? Zara wspominała, że macie nagły wypadek i cała noc wisi na włosku.

— Użyła dokładnie tych samych słów. "Nagły wypadek" i "noc na włosku" — wtrąciła Ruby, zajęta malowaniem paznokci. — Uznałyśmy jednak, że może trochę przesadzać także poczekałyśmy z paniką na twoje przyjście.

— Okej, więc sprawa ma się tak. — Aurelia rozłożyła ręce. — Zara uważa, że moja kreacja jest niewystarczająco olśniewająca. Ogólnie dostrzegam w tym ziarenko prawdy i rozumiem jej punkt widzenia, jednak personalnie jestem zdania, że robi z igły widły.

— Kochana. — Nevaeh uniosła palec, a jej pierścionki zajaśniały złotem. — Jeśli Zara to powiedziała to rzeczywiście jest kiepsko. Całe szczęście możesz na mnie liczyć.

— Okej... Dziękuję, serio. — Dziewczyna zaśmiała się nerwowo. — Jeszcze chwila, a ja sama zaczęłabym panikować.

Nevaeh przejrzała się w lustrze, a potem odsunęła krzesło i podeszła do szafy. Kiedy odsunęła drzwiczki, oczom Aurelii ukazały się najznakomitsze kroje i kolory. Wieczorowe sukienki wisiały po prawej stronie, a ich satynowe materiały śliniły się ślisko w strzępkach późno popołudniowych promieni. Tak zachwycona wyborem, musiała chyba otworzyć usta, bo Ruby zerknęła znad mokrych paznokci, a twarz zabarwiła jej rozbawiona ekspresja.

—  Masz swój kolor? —  Nevaeh dłonią przejechała po sukniach, a ich materiały zaszeleściły nieśmiało. — Coś w czym czujesz się najlepiej?

—  Tak naprawdę... to nie wiem.

Ruby zmrużyła powieki.

—  Hm... Malachit.

—  Malachit to zielony, prawda? —  Aurelia przekrzywiła głowę.

Ruby przytaknęła, a Nevaeh zanurkowała w ubraniach. W sypialni zrobiło się na tyle cicho, że przez ściany słychać było muzykę z pokoju obok. Delikatną letnią melodię, która zdawała się przesmykać między cegłami akademii, zalewając wyciszone pomieszczenia i igrając z piątkową sielanką.

— Twój sąsiad musi być niezwykle interesujący, skoro początek weekendu celebruje muzyką klasyczną —  zażartowała, przestępując z nogi na nogę.

—  Lepiej nie zaczynaj tego tematu... —  poradziła Ruby, ale Nevaeh zdążyła usłyszeć jej uwagę. 

Z wnętrza szafy dobiegł ich zdenerwowany głos.

—  Och, TA muzyka? To tylko Vincent Everthrone jak zwykle zapomniał, że nie jest jedyną istotą w tym budynku. 

—  Że też nie zgadłam od razu.

—  Kiedyś zakradnę się w nocy do jego sypialni i poprzecinam wszystkie struny tego nieznośnego pianina. Zrobię to, chociaż miałabym użyć do tego zębów —  kontynuowała. 

— Ja nie chcę stawać w obronie Vincenta, ale przecież gra... bardzo ładnie — zaczęła niepewnie Aurelia, podchodząc bliżej ściany. — Aż sama jestem zaskoczona. 

—  Ciekawe czy byłabyś tego samego zdania jakbyś musiała tego wysłuchiwać dzień w dzień.

Aurelia przejechała dłonią po zimnych cegłach, mimowolnie wpuszczając na twarz rozanielony uśmiech. Zdjęła go dopiero Ruby; wyciągnęła dłonie przed siebie, sprawdziła każdy paznokieć po kolei, a potem ześlizgnęła się z łóżka i rezolutnie dodała:

— A propos. Podobno Vincent cię bardzo nie lubi.

— Też to słyszałam. — Nevaeh w końcu odstąpiła szafę na krok, w dłoni trzymając ciemno-zieloną suknie do kostek. — Z drugiej strony, Vincent z reguły nie lubi nikogo.

— Idąc tą drogą, to jego też nikt nie lubi. No może oprócz Sterlingów. — Ruby usiadła przy toaletce, upinając grzywkę spinkami w truskawki. — Uznałam to jednak za ciekawe, biorąc pod uwagę, że Aurelia dopiero co się tutaj pojawiła. Znaleźć się na czarnej liście w tak ekspresowym tempie...

— Och! Wow! To słodkie. — Aurelia przycisnęła obie dłonie do serca, pytając z nadzieją: — Myślisz, że jestem na czarnej liście? 

— Uważaj na sodówkę, moja droga — przestrzegła Ruby.

— Postaram się pamiętać o swoich skromnych początkach. 

— Wiem, że żartujecie, ale bycie jawnym wrogiem Everthrone'a nie jest najrozsądniejszym pomysłem — stwierdziła Nevaeh, przysłuchując im się z dziwnym wyrazem twarzy. —  Fiona, na przykład? Nikt nie ma absolutnie żadnego pojęcia co się z nią dzieje i choć cała szkoła wie kto stoi za jej szaleństwem, winny nigdy nie poniósł kary. Mam wrażenie, że dla wygody każdy już o tym zapomniał. 

—  Przecież cała sytuacja z Fioną wynikła z rąk Maddie... — Aurelia zmarszczyła nos. — A od Maddie staram się trzymać jak najdalej, jeśli mamy być szczere. 

—  Kochana, Maddie Sterling nigdy nie robi niczego bez wiedzy ani woli Vincenta —  zaznaczyła, z delikatnością układając sukienkę na materacu. —  Nie chcę cię straszyć, bo naprawdę nie sądzę, żebyś miała podzielić los Fiony, a jedna sprzeczka z Everthronem nie zniszczy ci życia, jednak... miej się po prostu na baczności. Ich rodziny są uprzywilejowane, nikczemne i po prostu nie chcesz wchodzić im w drogę. Wiem, że cierpi na tym twoja duma, ale nie dawaj się wciągnąć w ich gierki. — Coś szklistego błysnęło w jej oczach, ale zaraz zniknęło. — A teraz idź przymierz tę sukienkę, kochana, bo coraz więcej debatujemy, a mamy coraz mniej czasu.

— Wiem, że będzie pasowała idealnie. — Ruby machnęła dłonią.

Aurelia wypuściła powietrze z ust, myśląc nad słowami Nevaeh. Może nie powinna tak otwarcie gardzić autorytetem Vincenta? W serce ukuła ją szpileczka niepewności, bo właśnie zdała sobie sprawę, że rzeczywiście nie była najlepsza w unikaniu zaczepek. Właściwie to bardzo często sama wszczynała te dziecinne przepychanki. 

Gdy chwilę później przebierała się w łazience, perspektywę dalej miała mętną i niepokojącą. Nevaeh była głosem rozsądku, który jakby dopiero pierwszy raz zagościł w progach jej głowy. Niepocieszona zdjęła spodnie, zostając w bawełnianych majtkach. Patrzyła się bez wyrazu na swoje uda, dopóki znikąd jej ciało dopadły konwulsje, a wnętrzności zapłonęły ogniem. Zdezorientowana uklęknęła na podłodze, chowając twarz w dłoniach i dusząc wrzask. Nie wiedziała co się dzieje, ani nawet dlaczego. Skóra skwierczała niewidzialnym ogniem, a w gardle zagnieździła się płonąca gula. Zanim kompletnie straciła głowę, doczołgała się do wanny i bez namysłu odkręciła zimną wodę. 

Wpełzła do środka jak spłoszona jaszczurka, ze łzami bezsilności suszącymi się na jej rozpalonych policzkach. Chłód objął jej stopy, a na wewnętrznej części ud pojawiła się gęsia skórka. Nie czując spodziewanej ulgi, wsadziła głowę pod strumień, drżącymi rękami obmywając twarz. 

Nagle ból ustał.

W uszach słyszała bicie własnego serca przeplatanego z szumem wody i mglistymi dźwiękami pianina Vincenta, które dalej niosło się echem po akademii. Oddychając ciężko, przyciągnęła kolana do brody o mało nie zanosząc się płaczem. Co się z nią działo?

 — Kochana? Wszystko w porządku? — Doszło zza drzwi.

— Tak, tak. Już wychodzę — odpowiedziała kruchym głosem.

Zakręciła kurek, zdjęła mokrą koszulkę przez głowę i przewiesiła ją przez karnisz. Krople spadały na kamień, rozpluskując się głośno i wściekle. Aurelia wytarła się ręcznikiem i drżąc jak wysuszona gałązka podczas jesiennej wichury, zaczęła wkładać sukienkę. Myśli w strachu przed ogniem musiały ewakuować się z jej głowy, bo czuła tam dziwną pustkę i drętwotę. 

To już drugi raz kiedy niezidentyfikowana energia zabawiła się jej ciałem, a ona nie miała najmniejszego pojęcia co za tym stało. Nie chciała narazie się z tym nikim dzielić, bo być może to z nią było coś nie w porządku. Dlaczego przekorny los sprawiał, że nawet w fantastycznej szkole przytrafiały jej się takie anomalie?

— Myłaś głowę? — Ruby przejechała dłonią po swoich ostrych jak igiełki, włosach. Spoglądała na nią zaciekawiona, grzebiąc w szafie Nevaeh. 

— Mmm... Tak — odparła Aurelia, starając się ułożyć końcówki tak by woda nie skapywała na sukienkę. — Może nie był to najlepszy pomysł. Tak czy inaczej, wracam do siebie. Ogromne dzięki za pomoc, Nevaeh, jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna. Sukienka leży wspaniale.

— Nie ma problemu. 

— Wyglądasz prześlicznie — dodała Ruby. 

Aurelia posłała jej powietrznego buziaka, a następnie podziękowała jeszcze raz i zmyła się na tyle szybko, by Nevaeh nie zdążyła zapytać jej o mokre ubrania wiszące w łazience. 

Przesmykiwała przez korytarz cichutko, powabnie, jak słowiańska nimfa w zorzy poranka. Sukienka głaskała jej nagie ciało, a mokre włosy przywarły do odsłoniętych pleców. Z twarzy nadal nie schodziły jej rumieńce, a na ramionach błyszczały resztki wody. Czuła się dziwnie na tym piętrze; jakby otoczona przez dziesiątki par wścibskich oczu, które wodziły za każdym jej krokiem. 

— Och, Aurelia! Czy ty czasem nie masz ślubowania za godzinę? — W jednych z drzwi stanęła Bella, tylko potwierdzając jej przypuszczenia. Zza niej wychyliły się głowy Mirindy i Svetlany.  — Wyglądasz na strapioną. Wszystko dobrze? — Uśmiechnęła się szeroko.

Ona jednak popatrzyła na nie przez ramię, nawet nie kłopocząc się odpowiedzią. Zamiast tego ścisnęła mocniej materiał sukienki i przyśpieszyła kroku. Musiała jak najszybciej zejść z terytorium wroga, bo nie czuła się tutaj bezpiecznie. 

† † †

Zara okazała się błogosławieństwem, bo ceremonia nie obywała się gdzieś w zakamarkach akademii tylko w głównym pomieszczeniu na oczach ludzi, których Aurelia nigdy w życiu nie widziała. Gdyby przyszła w tym co planowała, z całą pewnością czułaby się źle. 

— Co oni wszyscy tu robią? Przecież jest piątek wieczór — szepnęła do Henninga. 

— Mają okazję, żeby się wystroić i brylować w towarzystwie. — Znikąd do konwersacji włączył się Augusto stojący za plecami obojga. Włożył głowę pomiędzy ich ramiona, uważnie obserwując rzędy uczniów. — Dawno nie mieliśmy okazji, a do zimowego balu jeszcze parę miesięcy. 

Aurelia odwróciła głowę, spoglądając na jego modny garnitur. Kołnierz i brustasza błyszczały setkami małych cekinów, przeplatanych srebrnymi nićmi. Elegancko złożona poszetka w kolorze gwiezdnej szarości, wystawała dumnie zza materiału, a od guzików bił metaliczny glans. Jeśli ktokolwiek użył dzisiejszej ceremonii do wystrojenia i brylowania - zdecydowanie był to Augusto. 

— Czy ty się stresujesz? — Henning delikatnie uniósł jej drżącą dłoń. 

— Bardzo możliwe. 

— Będzie dobrze. — Zara szturchnęła ją ramieniem. — Minie raz, dwa. Potem napijemy się czegoś na rozluźnienie. 

— Nasza Muñeca potrzebuje czegoś na teraz. 

— Trzymaj. — Dłoń Ruby odnalazła jej dłoń i wcisnęła do niej prostokątną piersiówkę z kryształową zakrętką. — Razem z Nevaeh jesteśmy zawsze przygotowane. 

Aurelia podziękowała grzecznie, bo wydawało jej się, że pociąganie z tak widocznej piersiówki nie uszłoby oceniającemu spojrzeniu społeczności szkolnej i jeszcze mogliby przyczepić do niej łatkę alkoholika. Zamiast tego wydęła wargi i westchnęła cicho. 

Plan ceremonii nie był zbytnio skomplikowany, jednak wychodzenie na środek sali przy tak niespodziewanie dużym tłumie, skręcało jej żołądek z nerwów. Na podeście siedzieli milczący nauczyciele, wśród których Aurelia wypatrzyła signore Lucię. Tamta uśmiechnęła się do niej zachęcająco, mrużąc łagodnie oczy i przesyłając ciepłe wibracje. Dyrektor z kolei, zajęty był rozkładaniem antycznej księgi, tak grubej, że gdyby przez przypadek osunęła się z jego rąk, na kamiennej podłodze powstało by pęknięcie. 

W niedalekiej odległości stał Vincent. Miał na sobie welurową marynarkę, której poły sygnowane były złotymi guzikami z wygrawerowanym herbem. Aurelia podejrzewała, że był to herb rodzinny. Chociaż aurę miał raczej mroczną, a z pewnością chłodną, biła od niego dostojność i głęboko zakorzeniony honor. Głowę trzymał wysoko, a ramiona spiął do tyłu. Muskał rozleniwionym wzrokiem twarze przybyłych, przysłuchując się również rozmowie rodzeństwa Sterlingów. 

Aurelia popatrzyła na Leo, którego widziała po raz pierwszy. Zdawał się najbardziej normalny z całej trójki, ale przez to bardziej niebezpieczny. Wyglądał na inteligentnego; w przeciwieństwie do Maddie, twarzy nie przysłaniało mu szaleństwo. W rzeczywistości mógł być bratem Vincenta. Ta sama opanowana mimika twarzy, delikatna zaduma i martwe oczy. 

Nie minęło dużo czasu, a konwersacje wymarły śmiercią naturalną. W sali zrobiło się cicho, a każdy odwrócił głowę w stronę kamiennego piedestału, na którym leżała rozwarta księga. Obok stała porcelanowa misa, a jeszcze dalej jedwabna chusta z rozłożonym, srebrnym ostrzem i kruczym piórem. Aurelia wiedziała co ma robić, bo wcześniej przeszła przez wszystkie etapy ceremonii z Zarą i Henningiem. Chciała mieć to już jednak z głowy. 

Dyrektor Fontaine zaczął swoje przemówienie, a jego szeleszczący głos roznosił się pustym echem. Aurelia gniotła skrawek sukienki między palcami, przestępując z nogi na nogę. Zdawało jej się, że wszystko trwa wieczność, a oni sterczą tak parę dobrych godzin. 

Kiedy jednak usłyszała swoje imię i nazwisko, po ciele przeszedł jej elektryczny wstrząs. Poczuła na tyle ramienia dłoń Zary, którą dobrotliwie wypychała ją z rzędu. Przełykając ślinę wyszła na środek, ignorując denerwujące przeświadczenie, że nie ma władzy nad własnym ciałem. Stukot jej szpilek zaczął ją drażnić, grobowe twarze zebranych przerażać, a rozwarta księga onieśmielać. 

Stając przy piedestale, nie wiedziała czy śni koszmar czy realizm był tak przygnębiający. Skinęła elegancko dyrektorowi, po czym sięgnęła po sztylet i złapała rękojeść prawą ręką. Lewą podniosła w górę, odsłaniając wnętrze dłoni. Wodziła niepewnym wzrokiem po mocno zarysowanej lini serca, zanim wzięła głęboki oddech i przecięła ją jednym ruchem. Rana zapiekła, a z otwartej skóry zaczęła sączyć się brunatna krew. Aurelia nie mogła wyjść z podziwu jak często zdarzało jej się obcować z własną krwią. 

Zacisnęła palce w pięść, pozwalając cieczy spłynąć do misy. Kiedy uznała, że jest jej wystarczająco dużo, sztylet zamieniła na chustę. Z należytą ostrożnością, przyłożyła ją spokojnie do rany i odczekała chwilę. Gdy szczypanie ustało, sięgnęła po pióro i umoczyła zakrzywioną końcówkę we krwi. 

Na początku ręka drżała jej w takim stopniu, że nie była zdolna postawić pierwszej litery. Zamiast tego ozdobiła stronę brunatnym kleksem, który zaraz wsiąknął w papier. Oblizała wargi, zerkając nerwowo na bok. Tam czekał na nią Vincent, z oficjalnym spojrzeniem rzucanym spod ciemnej grzywki. Nie oczekiwała od niego wsparcia, ale ta surowość i swego rodzaju bezwzględność odebrały jej resztki odwagi. 

Wróciła do podpisywania, wyczuwając jak palce zalewa jej chłodny pot. Potem przymknęła oczy i finalnie dokończyła zadanie bez problemu. Wtedy też narodziło się w niej wewnętrzne ciepło; ale nie takie jak wcześniej, w łazience Naveah. To było przyjemne, motywujące. Rozchodziło się po każdej komórce jej ciała, a ona nieprzygotowana na taki zwrot akcji, rozszerzyła oczy zaintrygowana. Ani Henning, ani Zara nie wspominali o tej części. 

Odwróciła się twarzą do ludzi, a światła na sali zamigotały zdradliwie. Po podłodze wił się lodowaty podmuch wiatru, pochodzący znikąd i donikąd też zmierzający. Wtem podniósł się nagle i uderzył w nią z całą siłą. Włosy opadły jej na twarz, tęczówki ściemniały, trupie palce strachu zabawiły się jej wargami. Żarówki zajaśniały tak mocno, że sala zamigotała świdrującą bielą. Następnie wzięły głęboki oddech i popękały równocześnie głośno, zasypując wszystkich kryształowym deszczem. 

Goście ceremonii zasłonili głowy rękami, a ona stała tak niezdatna do jakiegokolwiek ruchu. Nigdy wcześniej nie czuła takiego przepływu energii. Infernalna siła wsiąkła do jej krwiobiegu, gotując jej żyły i budząc zmysły. Zabłąkane szkło z żarówki zadrapało jej policzek, którego dotknęła oniemiała. Pod palcami wyczuła cienką strużkę krwi. 

Wtedy go zobaczyła. Vincent obserwował ją zaskoczony, a jego marynarkę pokrywał błyszczący pył. Był tak zaintrygowany, tak uwiedziony i zahipnotyzowany, że przez niecałą sekundę z jego oczu zniknął mrok. 

Gdy Aurelia ponownie odetchnęła wiedziała, że w szeregach Crest zaszła fundamentalna zmiana. 



Kocham kiedy moje główne bohaterki mają main character moment<333 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro