yellow

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fineus beztrosko skakał z huśtawki na huśtawkę, kończąc swój ptasi recital i finalnie lądując na drabince. Skubnął metalową obrączkę, a po chwili przekręcił główkę, wpatrując swoje smoliste ślepia w zamyśloną Aurelię.

Dziewczyna przysunęła krzesło pod klatkę i teraz siedziała z policzkiem przyklejonym do ramienia, bezmyślnie wsuwając palce pomiędzy kraty. Na łóżku obok leżał telefon. Rzuciła go tam zrezygnowana, kiedy połączenie do Iris po raz kolejny zostało zerwane zanim się zaczęło.

Zara siedziała właśnie na podłodze, przebierając dłońmi przez swoje ubrania, które wcześniej co do jednego postanowiła wyrzucić z szafki. Twierdziła, że to zimowe porządki, ale każdy dobrze wiedział, że wczoraj wieczorem zerwała z Cillianem i teraz próbowała zabić czas, chowając się przed nim w sypialni. W międzyczasie starała się ją pocieszać mówiąc, że kobieta mogła zwyczajnie o niej zapomnieć przez nawał pracy.

— Nie wiem, mam dziwne przeczucie — mruknęła w przerwie cmokania do kanarka. — Najpierw jest taka podekscytowana, że mnie spotkała, a później zupełna zlewka.

— Zobaczysz, jeszcze się odezwie.

Aurelia patrzyła jak ta podnosi do góry wełniany sweter z porozciąganymi oczkami, ogląda go uważnie ze wszystkich stron, a później wsadza na głowę i kontynuuje prace. Pokręciła rozbawiona głową, a następnie dłonią odepchnęła się od komody i przejechała bliżej Zary. Kółka zaszurały na podłodze.

— Jestem trzeci dzień oficjalnie wolna od opętania. — Wypięła dumnie pierś, a później objęła ramieniem oparcie i przechyliła głowę. — Już prawie zapomniałam jak to jest spać spokojnie.

— Ja naprawdę nie wiem jakim cudem namówiłaś Everthrone'a żeby ci z tym pomógł. I że on na tym nie skorzystał? Aż trudno uwierzyć. — Zara uniosła głowę, składając podkoszulkę i odkładając ją na stos innych podkoszulek. — Chyba, że go szantażowałaś. — Posłała jej sugestywny wzrok.

— Można tak powiedzieć.

— Kocham w jak szybki sposób zrozumiałaś jak załatwia się biznesy w Crest.

— Także zostaje mi do rozgryzienia Owen i...

—...i? — Zara uniosła brwi.

— ...i obiecałam ciotce Anette, że wrócę do Anglii — wyjaśniła, ale widząc, że dziewczyna już się napowietrza by ofuknąć ją za ten skandaliczny pomysł, szybko dokończyła: — Czego nie zrobię, bo nie ma opcji, że rzucam Crest na rzecz zwykłej szkoły.

— No, masz szczęście. — Zmrużyła oczy, wracając do sprzątania ubrań. — Musisz zapamiętać, że teraz jesteś częścią tej pokręconej mozaiki i chociaż nie miałaś łatwo z Bellą czy Vincentem to zobacz jak szybko się tutaj odnalazłaś. Jakbyś była tu od zawsze.

— Mam wspaniałą przewodniczkę.

Zara machnęła dłonią, a potem zajęła się sprawdzaniem czy zwinięte w ciasny supeł rajstopy, które znalazła nie mają przetarć. W tym samym czasie Aurelia podeszła do biurka i chwyciła kartkę papieru, gdzie wcześniej czarnym sharpie nakreśliła runę. Była to ta sama, którą Vincent umieścił na wewnętrznej stronie jej ramienia i która zniknęła, gdy tylko otworzyła oczy po seansie. Już w sobotę chciała ją skonsultować z Zarą, ale Ruby z Nevaeh zaprosiły całą grupę na ostatni piknik w tym roku, także dzień spędzili uparcie chwytając resztki słońca i pijąc gorącą herbatę z termosu. Z kolei niedzielę przesiedzieli wspólnie na łóżku Aurelii, układając dziesiątki wariantów planu zerwania z Cillianem, gdyż Zara była zdania, że napewno coś pójdzie nie tak, a ona musi być przygotowana by wyjść z twarzą i godnością.

— Widziałaś to wcześniej? — zapytała, kucając obok niej i wręczając jej świstek. — Vincent użył tego podczas naszej sesji i nie wiem... nie ufam mu. To znaczy wszystko poszło po myśli i bytu już nie ma, ale no... nie ufam mu, po prostu mu nie ufam — dokończyła z przekonaniem.

Zara zerknęła na papier, mrużąc oczy i przypatrując się mu z zainteresowaniem.

— Czarne runy, tyle ci mogę powiedzieć na ten moment — przyznała, ostrożnie wodząc palcem po liniach. — To nie jest jednak aż tak dziwne, bo wywoływaliście czyjąś duszę zza trzeciej strony. Nekromancja i czarna magia komponują się jak masło orzechowe i banan, stąd też tyle kontrowersji, że w Crest nadal można obudzić starego pana Buforda i wyciągnąć z niego trochę wiedzy. — Popatrzyła na nią, a następnie zgięła kartkę i włożyła ją do kieszeni bluzy. — Rozpoznaję jednak ten okrąg, być może za czasów kiedy byłam nastoletnią buntowniczką i postanowiłam, że będę się uczyć zakazanej strony magii. — Tutaj machnęła w powietrzu palcami, naśladując rzucanie zaklęć.

— I co on oznacza?

— Ciemność.

Zapadła cisza, zaraz przerwana przez rytmiczne stukanie deszczu o szybę.

— Wow, zrobiło się przyjemnie.

— Miałam powiedzieć to samo — zażartowała. — W każdym razie postaram się rozszyfrować co Everthrone miał na myśli i do ciebie wrócę. Nie zdziwiłabym się gdyby operował tymi runami od wczesnego dzieciństwa, pewnie w tamtej rodzinie wypisuje się nimi kartki na święta.

Aurelia wróciła na krzesło, kręcąc się wokół własnej osi.

— Poznałaś kiedyś Beatrice Everthrone? — zapytała nagle.

Zara wywróciła oczami, jakby samo myślenie o kobiecie było wystarczająco irytujące.

— Wychowała Vincenta i Larissę, myślę, że spokojnie możesz sobie wyobrazić jej charakter.

— Larissę? — Dziewczyna przechyliła głowę, a oczy jej zalśniły. — Vincent ma rodzeństwo?

— O mój boże, tak. Jego największe oczko w głowie, kochana, młodsza siostrzyczka — prychnęła, wzdychając głośno. — Spotkałam ją raz, bo na codzień chodzi do akademii w Irkucku. Całe szczęście dla nas, serio. Maddie Sterling może się od niej co najwyżej uczyć.

— Irkucku? Tak daleko? Myślałam, że ród Everthrone pielęgnuje swoją długą i piękną tradycję w Crest, więc czemu posyłaliby dziecko gdzieś indziej?

— Ach, cały czas zapominam, że ty prawie nic o nich nie wiesz — zauważyła. — Zanim Beatrice Everthrone stała się Beatrice Everthrone nosiła imię Beatrisa Irina i pochodziła z rodu Nikolayevichów. Z kolei jej matka, a babcia Vincenta, to Calina Nikolayevna. Najbardziej uparte i zawistne babsko jakie widział świat. Nie chciała oddać swojej drugiej wnuczki do akademii w Ameryce, dlatego Everthrone'owie zgodzili się kształcić Larissę w Rosji — wyjaśniła cierpliwie, a upewniając się, że Aurelia wszystko zakodowała w głowie, kontynuowała: — Wtedy gdy ją spotkałam, przyjechała wraz ze swoim wujkiem do Crest. Mieliśmy zakończenie turnieju wiosennego, czyli największą imprezę w roku. Nie wiem jednak czy wspomina to z ciepłem na sercu, bo Wschodnio-Europejska Enklawa dała jej wtedy nieźle popalić. Nie dość, że udało im się ją zamknąć w przesiąkniętej stęchlizną sali pana Buforda, to jeszcze zdołali ukraść rodzinny sygnet Nikolayevichów - o co była kolejna drama, do której wtrąciła się cała Rada, Fontaine i oczywiście Calina - ale nikomu nigdy nic nie udowodniono.

— Kto go ma?

Zara zatrzepotała słodko rzęsami, po czym nachyliła się bliżej i szepnęła konspiracyjnie cicho:

— Nie wiesz tego ode mnie, ale ostatnio widziałam go na palcu Oksany. Przerobiła go na totem pomyślności dla swojego kraju.

Aurelia przygryzła wargę, zastanawiając się czy mogłoby to być w jakikolwiek sposób powiązane z tym czego Beatrice szukała u Iris. Doszła do wniosku, że raczej nie, bo jeśli dramat ze skradzionym sygnetem był rzeczywiście rozdmuchany do takich rozmiarów to nijak pasował on do tajemniczej sprawy załatwianej po cichu i za plecami innych.

Myśli rozproszył jej dzwonek telefonu, który zapomniany wibrował wśród fałd koca. W jednym momencie podskoczyła i rzuciła się na materac, jednak jęknęła zaraz pod nosem, bo była to tylko ciotka Anette pytająca się czy wraca na święta. Odpowiedziała wymijająco, a gdy skończyła konwersacje, odwróciła się na plecy i wydała z siebie przeciągłe westchnienie. Zara obserwowała ją z podłogi.

— Może powinnaś się tam przejść? — zaproponowała. — Złapiesz Iris, dogadacie się na jakieś piwko i problem z głowy.

— Masz rację. Inaczej oszaleję przez domysły.

Pokręciła się jeszcze chwilę na materacu, a później zabrała płaszcz z wieszaka i wyszła na zewnątrz. Upewniając się, że nie czyha za nią jakaś obca para oczu, wydostała się z terenów akademii i wkroczyła do lasu. Słabe słońce przebijało się przez korony drzew, przymrożone liście chrzęszczały pod butami, a ostre powietrze gryzło w skórę. W którymś momencie do jej uszu doszedł odgłos łamanej gałęzi, który zdecydowanie nie należał do niej. Zamarła w pół-kroku, rozglądając się ostrożnie po okolicy.

Wtedy ją dostrzegła. Dziewczynę, ubraną jedynie w bawełniane spodenki i koszulkę. Kręciła się bez celu od pnia do pnia, mamrocząc coś pod nosem. Nie wyglądała najlepiej i nie chodziło tylko o przemarznięte dłonie i gołe stopy; raczej szaleństwo wyrażane przez każdy niekontrolowany ruch, każde dzikie spojrzenie. Aurelia, nie chcąc jej bardziej przestraszyć, celowo zaszeleściła gałęzią gdy podeszła bliżej. Nieznajoma popatrzyła prosto w jej stronę, marszcząc czoło i milknąc w jednej chwili.

— Ray? — Zapytała, kiedy teraz ujrzała jej twarz w całości.

Tak, Aurelia była pewna, że przed nią stała Ray Warren. Kojarzyła ją całkiem dobrze i tylko dlatego, że również pochodziła z Anglii, a dokładniej Londynu. Czasem przesiadywała razem z Nevaeh i jej siostrą, bo znały się ze spotkań OZS.

— Wszystko ok?

— Nic nie jest ok — powiedziała, rozglądając się zdenerwowana po okolicy. Później prychnęła, krzyżując ramiona na piersi i przestępując z nogi na nogę. Z jej ust unosiła się para, a wargi powoli przybierały siny kolor. — Ta suka Maddie rzuciła swój chory urok i teraz nie mogę znaleźć drogi do Crest.

— Przecież akademia jest zaraz... — Aurelia zmarszczyła brwi, palcem pokazując skąd przyszła. Później jednak dostrzegła podirytowany wzrok Ray i zrozumiała o jaki urok chodzi. — O matko, nie posunęłaby się tak daleko. Przecież to próba zabójstwa, jest może dziesięć stopni!

— Maddie Sterling nie posunęłaby się daleko? Dziewczyno, błagam cię. Wkręciła mi, że jestem człowiekiem. Nie mogę używać magi, nie mogę znaleźć szkoły, nic nie pamiętam. Ta laska jest chora — mruknęła. — W dodatku tylko ona może zdjąć iluzję, także jest zajebiście.

— Mogę ci w jakiś sposób pomóc?

— Tak — potwierdziła, podwijając rękaw bluzki i wystawiając ramię. — Użyj run i pozbądź się tego przeklętego chłodu, proszę.

Aurelia zbladła, bo właśnie cała wiedza wyparowała jej z głowy. Mrugała tylko skonfundowana, czując jak z kompromitacji więdną jej nogi. Ray chyba zauważyła jej wahanie, bo zmarszczyła zdziwiona brwi i wskazała na nią palcem.

— Ty nie umiesz run?!

— Dopiero się uczę, nie mogę ich zapamiętać — odpowiedziała piskliwym tonem, bo właśnie doszła do realizacji, że prawdopodobnie będzie odpowiedzialna za śmierć Ray Warren.

— Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

— Mam dysleksję. — Próbowała się ratować.

Moje dni*, bez obrazy Aurelia, ale muszę mieć fantastyczne szczęście, żeby z całego Crest wpaść na ciebie — westchnęła.

Dziewczyna zapowietrzyła się przez kulę wstydu, która stanęła jej w gardle. Nie winiła Ray za te słowa, bo była to szczera prawda; z całej szkoły trafiła na największego, runowego matoła. Zestresowana swoją bezużytecznością, przygryzła wargi do krwi i zanim zadecydowała zadzwonić do Zary, lub napisać na wspólnej grupie Zakonu Obcokrajowców spojrzała na nią zmieszana i powiedziała:

— Jeszcze w tamtym miesiącu próbowałam się nauczyć podstaw iluzji na własną rękę. Nie wyszło mi to najlepiej, ale może coś zapamiętałam.

— Naprawdę doceniam twoją wiarę, ale jeśli nie masz na nazwisko Sterling i...

— Jedna próba — poprosiła.

— Pewnie. Tylko więcej nie dostaniesz, bo będę już martwa.

— Masz. — Na te słowa Aurelia zsunęła płaszcz z ramion i podała go Ray. — Może nie jest najcieplejszy, ale lepsze to niż...

— Dziękuję

Uśmiechnęła się nerwowo, a potem wzięła głęboki oddech. Ray przyglądała się jej z kwaśnym grymasem, jeszcze mocniej ściskając ramiona. Uniosła dwa palce i opanowując drżenie, przystawiła je do czoła dziewczyny. Przymknęła oczy, starając przypomnieć sobie informacje z książek, które przez ostatnie tygodnie przewijały się przez jej dłonie. Przełknęła niespokojnie ślinę, wzięła kolejny głęboki oddech i dopiero po kilku sekundach szepnęła odpowiednią formułkę.

Na początku nie działo się nic; tylko Ray szczękała zębami, śląc jej mało pokrzepiające spojrzenia. Dopiero po dłużej chwili coś zaczęło się zmieniać. Znajome mrowienie rozeszło się po długości jej kręgosłupa, wędrując przez ramię i łaskocząc w opuszkach. Ciepła energia przeniknęła przez jej skórę, obejmując czoło dziewczyny i lśniąc przyczajona w jej szklanych oczach. Wtedy też poczuła jak coś się przełamuje, rozsypuje. Jakaś blokada. Aurelia uśmiechnęła się i naparła jeszcze mocniej. Nogi jej zadrżały, bo zdecydowanie nadużywała swojej siły. Gdy otworzyła powieki, wiedziała, że urok Maddie został zdjęty. Ray cofnęła się o krok, rozmasowała skroń i trwając w pół-skłonie, popatrzyła na nią z uznaniem.

— Nie wiem jakim cudem, ale... ale udało ci się. Kurde, Aurelia. Pozbyłaś się obcej iluzji i mówisz, że co, że robiłaś to pierwszy raz? — Ray uniosła głowę, a włosy przysłoniły jej twarz. — Nie wierzę ci. Och... jak dobrze znowu mieć kontrolę nad głową. — Wyprostowała się. — Dziękuję ci, naprawdę. Jesteś serio spoko, tak myślałam, że to co o tobie mówią jest prawdą.

Aurelia rozwarła usta w zdziwieniu, rumieniąc się delikatnie na obu policzkach.

— Ale naucz się run, bo to podstawa — rzuciła żartobliwie, a później wyciągnęła rozwartą dłoń i zapytała: — Dasz mi coś czym mogłabym je napisać?

Dziewczyna skinęła głową i wyjęła z torby czarny eyeliner. Ray wprawionym ruchem namalowała parę na swojej skórze, a później odetchnęła z ulgą. Dopiero wtedy obie zorientowały się, że słońce całkowicie zaszło i las ogarnął nieprzyjemny zmierzch. Zdecydowały więc, że wrócą do akademii razem, a Aurelia przeniosła plan wizyty w West Endzie na jutro.

W drodze do akademika Ray opowiadała, że po ostatniej imprezie skończyła z chłopakiem Maddie Sterling w łóżku. Aurelia znała go z klasy wróżbiarstwa. Miał na imię Laurent, na codzień mieszkał w Malibu, ale jego rodzina pochodziła z południowego wybrzeża Francji. Cieszył się dość dużą popularnością nie tylko dlatego, że był najlepszym zielarzem w Crest; większą sławę zapewniły mu piękne rysy twarzy, pełne usta i oczy tak niebieskie jak bezchmurne niebo w środek upalnego lata. Nikt nie wiedział dlaczego był z Maddie - w końcu byli do siebie tak niepodobni i niedobrani, że nawet zwolennicy powiedzenia "przeciwieństwa się przyciągają" nie pisaliby im szczęśliwego zakończenia. W pewnym momencie Ray rzuciła rozczarowana:

— Crest jest malutkie, więc tamta wiedziała już kolejnego dnia. Ja rozumiem frustrację, ale czy to nie przypadkiem Laurent powinien oberwać urokiem?

Zaraz przekonały się, że rzeczywiście szkoła była malutka, bo na parterze wpadły na Maddie. Szła pod rękę z Vincentem, zapewne kierując się w stronę wspólnego klubu. Na widok Aurelii i Ray pobladła, ale trwało to zaledwie sekundę; wyszczerzyła się zaraz złośliwie, a w oczach mignęły chytrze dwa refleksy. Wydęła wargi, jakby głęboko ubolewała nad stanem Ray i prześmiewczo zatrzepotała rzęsami.

— Takich jak ty zamykają na oddziałach, Sterling. — Ray postawiła krok w przód, wyrzucając oskarżycielsko ramię. — Wiesz, że w szkole chodzi plota, że naprawdę jesteś chora psychicznie? Serio.

Maddie puściła ramię Vincenta, którego kurczowo się trzymała i ignorując jego surowy wzrok bojowym krokiem podeszła do Ray.

— Tak? Słyszałam tylko tą, która mówi, że jesteś kurwą.

Aurelia wymieniła szybkie spojrzenie z Everthronem i to było tyle z ich przywitania, bo żadne nie chciało się publicznie i oficjalnie przyznać do ich dziwnej znajomości.

— Ja?! Ha! Raczej twój chłopak, misiaczku. — Wskazała na nią palcem, a później przerzuciła włosy na drugie ramię. — Ale też mu się zupełnie nie dziwię. Życie z tobą musi być... szalone.

Aurelia parsknęła śmiechem, za co Maddie sprezentowała jej furiackie łypnięcie spod czarnej grzywki.

— Na twoim miejscu nie chichrałabym się zbyt głośno, Hayes, bo jesteś następna.

— Okej, przepraszam. — Uniosła przepraszająco dłonie, ledwo hamując nawracający chichot.

Vincent przyglądał się wszystkiemu z martwym wyrazem twarzy, wyraźnie się niecierpliwiąc. Wyjął dłoń z kieszeni spodni, palcami wybijając na materiale podirytowany rytm. W przeciwieństwie do Aurelii, chciał zatrzymać rozwijającą się sytuację i nie doprowadzić do wybuchu. Ona natomiast liczyła, że Ray się rozkręci.

— To jest moje ostrzeżenie. Do ciebie zresztą też, Everthrone.

Vincent momentalnie uniósł głowę, zamrugał kilkakrotnie i uśmiechnął się chłodno. Palce zamarły w powietrzu, a wybijany rytm urwał w połowie.

— Ach, tak?

— Ach, tak. — Zmrużyła niebezpiecznie oczy, a Aurelia nie mogła się nacieszyć faktem, że ktoś również mu się publicznie przeciwstawia. — Lekceważycie siłę OZS.

— To dziwne, bo myślałem, że mam dobre stosunki z Yaro. Sugerujesz, że powinienem się martwić? — zapytał.

— Sugeruję, żebyś trzymał tego psa na smyczy. — Dłonią wskazała Maddie, która zaraz spurpurowiała ze złości. — Ostrzegłabym nawet, że może zniszczyć twoje dobre imię, ale z drugiej strony... Czy słowo dobre nie jest tutaj dużym naciągnięciem?

Aurelia zakryła usta dłonią, ale za późno, bo Vincent zdołał zauważyć jej figlarny uśmieszek. Posłał jej w zamian lodowate spojrzenie, kręcąc z dezaprobatą głową. Ray postała jeszcze chwilę w miejscu, po czym machnęła na nich dłonią i odeszła w stronę przejścia na dziedziniec.

— Aurelia, idziesz? — Spojrzała przez ramię.

— Tak, jasne. Zaraz cię dogonię.— poprosiła.

Popatrzyła na Vincenta i głową wskazała wejście do bocznego korytarza. Chłopak najpierw zmarszczył czoło jakby miał się nie zgodzić, ale za chwilę westchnął cicho, mówiąc do Maddie, żeby na niego poczekała.

Gdy drzwi zostały zamknięte za ich plecami i oboje upewnili się, że korytarz był pusty, Aurelia wystawiła palec i o mało nie wbiła go Vincentowi w pierś.

— Ray ma rację. Musisz zrobić coś z Maddie.

— A ty musisz przestać wtrącać się do cudzych problemów.

— Mówię serio — powiedziała twardo, stawiając krok bliżej. — Ray była sama w lesie, o mało tam nie zamarzła.

— Ale nie zamarzła, prawda? — dopytał z ironicznym uśmieszkiem. — Spotkała ciebie. I o dziwo byłaś w stanie zdjąć obcą iluzję bez uczestnictwa w klasie iluzji... poczekaj... ani razu? — Przechylił głowę.

Aurelia wciągnęła powietrze i wywróciła oczami. Nie miała pojęcia dlaczego jej się to udało za pierwszym razem, ale wiedziała, że Vincent nie uwierzy w żadne jej słowo. Na nic tłumaczenie, że przestudiowała zatrważającą liczbę publikacji i prac badawczych nad iluzją. Postawiła więc na milczenie, zadzierając wyżej głowę. Dopiero teraz spostrzegła jak blisko siebie stali. Czubki ich butów dzieliła odległość równa grubości włosa.

— Słyszałem, że interesujesz się moimi sekretami — zaczął, unosząc brwi. Następnie zniżył się do poziomu jej ucha i szepnął: — A może to ja powinienem zainteresować się twoimi?

Po plecach przeszedł jej dreszcz, ale nie była w stanie zrozumieć skąd tam się wziął. Zacisnęła palce i popatrzyła na niego kątem oka.

— Droga wolna.

Objęło ją alarmujące uczucie, które podstępem zakradło się do jej ciała i teraz objawiało się w postaci dudniącego serca i miękkich kolan. Vincent wyprostował się, patrząc na nią w taki sam sposób w jaki patrzy się na rozszczekanego szczeniaka.

— Jeszcze jakieś zażalenia?

Aurelia znalazła się w tym przedziwnym momencie, w którym uświadomiła sobie, że uroda chłopaka nie ma sobie równych. Nawet z tak bliska wyglądał perfekcyjnie pięknie, błyskając zadziornie oczami w ogólnopanującym zaciemnieniu. Zwłaszcza teraz, z dłońmi zaplecionymi za plecami i pobłażliwym uśmiechem, którym szczodrze obdarzał ją od kilku dobrych minut. Nienawidziała, że właśnie ta myśl postanowiła odwiedzić jej umysł.

— To wszystko — odpowiedziała, dodając gorzko: — Liczę, że moja prośba zostanie rozpatrzona pozytywnie.

— Oczywiście. Dla ciebie, Hayes, zawsze dołożę specjalnych starań.

— W takim razie cieszę się, że oboje jesteśmy dla siebie tak samo ważni.

Zamrugała uroczo, przybierając słodki uśmiech. Wytrzymała jego wzrok jeszcze chwilę dłużej, a później wycofała się i skinęła mu grzecznie głową.

— Spokojnego wieczoru, Vincent.


* z ang. "oh my days" używane, żeby unikać mówienia "oh my god"

zmieniłam okładkę, bo natchnęła mnie jesień i halloweenowa atmosferka, więc dajcie znać czy wam się podoba! <3 
a jeśli ktoś śledzi tytułowe piosenki to postanowiłam, że będę dodawała na dole również artystów, żeby łatwiej było odnaleźć te o którą mi chodzi :))

Yellow - Pity Party (Girls Club)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro