Druga Blizna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W jednej chwili, puste pomieszczenie, zwane stołówką więzienną, wypełniło się życiem. Na tle, szarych, polerowanych do połysku, ścian, biegały miliony pomarańczowych mundurów, przepychając się w kolejce do jedzenia. Jak do ostatniego pożywienia na świecie. Sięgając wzrokiem, próbowałam odszukać Rudej, lub Pączusia. Ale gdzie nie patrzeć, nie zauważyłam żadnej jasnej, rozczochranej czupryny, Pameli, ani przyciągającej niczym magnes, skóry Jokera. Ludność, zgromadzona na sali, stworzyła wielką masę głów, emocji, które nie ustannie ulegały zmianie. Stałam przy wejściu do stołówki, zastanawiając się, czy wejść do środka. Bałam się, że jak wejdę, utonę w tej fali pomarańczowych kombinezonów. Zniknięcie Jokera, wyraźnie musiała mnie przestraszyć. Nie wierzyłam, że na mojej twarzy, zamiast uśmiechu, zagościł grymas. Poza tym, nie byłam głodna. Żołądek, przełknął porażkę, i chyba nie ma ochoty na nic więcej. Lecz nadal mając nadzieję, że uda mi się odnaleźć przyjaciół, odważnie ruszyłam w głąb ciasnego, pomarańczowego korytarza. Latałam wzrokiem, po głowach więziennych. Rzucałam wzrokiem na lewo i prawo, jakbym rozdawała wizytówki w jakimś biurze. W stołówce, robiło się coraz ciaśniej i ciaśniej. Zmuszało mnie to do walki z ciałami, stojącymi mi na drodze. Przepychałam się przez tłum, i nie ustępowałam, dopóki przeszkoda, nie schodziła mi z drogi. Może czasem nie kontroluje swojej lekko-nadludzkiej siły, ale, starałam się delikatnie pchać ludzi na boki. Powtarzam, delikatnie. Ludzie, stali się dla mnie już nie ważną, egzystencją. Przestałam zwracać uwagę, kogo popycham. I to był mój błąd. Wgapiając się w podłogę, moja ręka, trafiła na twardą, żelazną skórę, którą było czuć, nawet pod wielkim, ubraniem. Wtem, jakaś żelazna ręka, chwyciła mnie za gardło, i brutalnie uniosła w powietrze. Dopiero teraz, dostrzegłam czarną, stalową maskę, na twarzy napastnika. Łącząc ze sobą cechy wyglądu, doszło do mnie, kto to jest. Chociaż, pierwszy raz w życiu, wolałam się mylić. Ale tak. To był Bane.

   - Nie ładnie, tak się przepychać, laleczko. Myślę, że powinienem Ci pokazać, co się robi z takimi dziewczynkami- Wypowiedział, zimnym, przeszywającym głosem. Moje ręce, wślizgnęły się pod żelazny uścisk siłacza, próbując rozluźnić pięść.
   - Wiesz, co pachnie stalą, i śmierdzi jednocześnie?- Wydukałam- Twoja gęba!
  - Ty mała, bezczelna! Sama się o to prosiłaś!- Miałam przez chwilę wrażenie, że umiem latać. Jednak zaraz potem, wylądowałam płasko na ścianie, czując przerażający ból kręgosłupa. Bane, podbiegł do mnie z powrotem, unosząc mnie w powietrze, i rzucając na przeciwną ścianę. Tłum, który dotychczas wydawał mi się jednostajny, rozstąpił się, jak morze czerwone. Zmusiłam się do wstania, i bezwzględnej walki. Podświadomość, podpowiadała mi, że przegram. Ale jak głupia, ruszyłam na osiłka. Zaczęłam się śmiać, jak opętana. To mi ulżyło. Uniknęłam ciosu Bane'a, i zadałam mu kopniaka od tyłu. Ale gorzej, urządziłam swoją kostkę, niż plecy napastnika. Natychmiast, musiałam uciec. Weszłam na stół, w panice szukając czegoś, co mi pomoże w walce.
   - Odsuń się, Bane! Mam widelec, i nie zawacham się go użyć!- Wykrzyczałam, wymachując w powietrzu sztućcem. Ale moja groźba, w uszach pozostałych więźniów, brzmiała jak żart. A może ja to powiedziałam w kontekście żartu...? A z resztą, teraz ważniejsze jest przeżycie! Błyskawicznym ruchem, wbiłam mu ostrze widelca, w oko. Wrzask, ryk wściekłości, dał się słyszeć w całym psychiatryku. Mężczyzna, niczym byk, rzucił się na mnie, chwytając mnie za ręce. Ścisnął mnie, i zaczął uderzać mną o podłogę. Ruchy były tak szybkie, że nie zdążyłam nawet krzyknąć z bólu. Miałam uczucie, że wszystkie żyły i narządy, pękają, wypuszczając całą krew, która teraz była gotowa, by wypłynąć. Gdy myślałam, że to już koniec mojego życia, poczułam niesamowitą ulgę, upadając na zimną podłogę. W tle, grał mi wrzask osiłka. Obejrzałam się za siebie. Przede mną, ukazał się widok niesamowity! Ten starzec, z mojej celi, właśnie wciskał głowę Bane'a w ścianę! Widziałam, jak jego głowa, zaczyna się płaszczyć i krwawić, pod naciskiem Ściany. Z widocznych przy skórze żył, tryskała krew. Do pomieszczenia, wbiegli strażnicy, ratując osiłka od straszliwej śmierci. Ten, od razu padł na ziemię, nie przytomny. Otworzyłam usta z wrażenia. Ten człowiek, pokonał największego osiłka, z dziecinną łatwością! Zaraz po aferze, kazano nam się rozejść do cel. Nie chętnie, powędrowałam w kierunku mojego więzienia. Strażnicy, niczym gentelmani, otworzyli mi drzwi. Usiadłam na ławie, pogrążając się w zadumie. Lecz, zanim zdążyłam znaleźć sobie jakiś ciekawy temat, usłyszałam głos.

   - Widzę w tobie potencjał, Harley. Jesteś na razie nie oszlifowanym diamentem.  Możesz stać się prawdziwą, bezlitosną przestępczynią... Morderczynią, przed którą będzie drżeć cały świat...- Powiedział ten starzec...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro