05.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

60 gwiazdek = nowy rozdział!



I miałam rację, siedzę sobie w piwnicy u Mikaelsonów już piąty dzień i nic nie wróży na to, że w najbliższym czasie mnie wypuszczą. Ponoć mogę im się do czegoś przydać... Nie wiem do czego, ale dobra.

Początkowo próbowałam się wydostać, ale zrozumiałam, że nie mam na to najmniejszych szans i jedynie pogorszę swoją sytuację, nadgarstki miałam całe poranione, ale Rebekah mnie uleczyła.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że Mikaelsonowie i tak traktują mnie lepiej niż moja rodzina. Dają jeść, nie biją, nie sprawiają bólu za pomocą magii (Freya miała taką możliwość, a tego nie zrobiła), poduszkę i kołdrę dostałam. Jedyne na co mogę narzekać to te kajdanki. Strasznie to wkurwiające.

Westchnęłam i oparłam się o ścianę.

-Jak się czujesz? - obok mnie zjawił się Kol.

Z całej ich pierdolniętej rodzinki, on zdecydowanie był najbardziej nieobliczalny, ale też najzabawniejszy.

- Nie jest źle. - mruknęłam - Długo zamierzacie mnie tak trzymać? - westchnęłam, unosząc głowę aby spojrzeć szatynowi w oczy. Widziałam zmieszanie na jego twarzy. Oho, coś jest na rzeczy... - Mów. - westchnęłam.

- Freya mówi, że jest sposób, żeby sprawdzić dlaczego nie masz mocy i czy możesz ją posiąść. - wyjaśnił, drapiąc się po głowie - Nie mam pojęcia kiedy skończą się twoje katusze. - mruknął, skinęłam głową.

-Luz. Mogło być gorzej. - prychnęłam. Bo niby co innego miałam powiedzieć?

-Kol, idź sprawdź czy nie ma Cię gdzieś indziej. - ten akcent rozpoznam wszędzie. Niklaus Mikaelson jedyny mężczyzna z tak cudownym głosem na świecie. Kol posłał mi zmartwione spojrzenie i szybko się ulotnił. Przeniosłam wzrok na blondyna. - Bierzesz werbenę? - zapytał. Pokręciłam głową.

-Nie wychodziłam z domu od przeszło czterech lat. Nie biorę. - wyjaśniłam.

-Jeśli kłamiesz... - warknął podchodząc do mnie, z westchnieniem wstałam, aby być na jego poziomie. Mimo mojego metra siedemdziesiąt, wciąż byłam od niego niższa o około dziesięć. Wysoki jest.

-Nawet gdybym kłamała. - mruknęłam i objęłam się ramionami - A nie kłamię. - dodałam widząc jego spojrzenie - To jestem u was już od kilku dni, więc werbena by zniknęła. - wzruszyłam ramionami.

Może to dziwne, ale z jednej strony mnie przerażał a z drugiej intrygował. Nie bałam się tego, że mi coś zrobi, bo ból nie był mi obcy, ale obawiałam się jak daleko może się posunąć. Jednak narazie włos mi z głowy nie spadł.

Warknął pod nosem i chwycił mnie za ramiona, abym spojrzała mu prosto w oczy.

-Uwolnię Cię a Ty nie będziesz próbowała uciec. Nie zrobisz nic bez mojej zgody. - poczułam, że jestem mu uległa, że jestem pod jego całkowitą kontrolą. W sumie nic się nie zmieniło...

-Po co to? - zapytałam, gdy zrobił krok w tył.

-Rebekah powiedziała, że nie pozwoli Cię skrzywdzić i nie będzie patrzyła jak my to robimy. - westchnął - Pominę fakt, że żaden z nas nawet Cię nie tknął. - prychnął - Wojna domowa to ostatnie, na co mam teraz ochotę. Mógłbym Cię wypuścić, ale możesz się jeszcze przydać, więc trochę Cię tu przetrzymam. - wyjaśnił.

- Nie musiałeś używać perswazji. - mruknęłam - Nie uciekłabym. Nie miałabym ku temu powodów. - wzruszyłam ramionami.

-I ja mam Ci tak po prostu zaufać? - zakpił - Nie jestem idiotą. - syknął, piorunując mnie wzrokiem.

- Nie twierdzę, że jesteś. - zaoponowałam - Po prostu nie mam do kogo uciec, gdybym spróbowała pewnie byś mnie zabił, co z jednej strony byłoby wybawieniem, ale z drugiej przy odrobinie szczęścia uda mi się stąd wyjechać i już nigdy nie wracać. - mruknęłam jakby nigdy nic. Po co ja mu to mówię? A zresztą, nie mam nic do stracenia.

-Wolę nie ryzykować i mieć chociaż minimalną kontrolę nad twoim umysłem. - stwierdził, zrywając ze mnie kajdany. Od razu rozmasowałam nadgarstki. Trochę bolały, ale nie było źle. Przeniosłam wzrok na hybrydę.

-Minimalną? - zdziwiłam się - W tym momencie masz całkowitą. Możesz mnie kontrolować w każdym aspekcie. - wzdrygnęłam się na samą myśl tego, że zrobię wszystko czego hybryda będzie chciała. Straszne. - Przerażasz mnie. - mruknęłam. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie i nie ukrywał tego. Nic jednak nie odpowiedział, po prostu ruszył do wyjścia.

-Idziesz? - mruknął, mrużąc oczy, lekko skinęłam głową i podeszłam do blondyna. Przepuścił mnie w drzwiach i ruszyliśmy schodami na górę. Wraz z pierwotnym znalazłam się na dziedzińcu. No tak, przecież to ich posiadłość.

-W końcu Cię wypuścił. - Rebekah szybko do mnie podeszła, uśmiechnęłam się na widok blondynki. Poznałyśmy się w dziwnych okolicznościach, ale to nie przeszkodziło mi w polubieniu jej. - Chodź. Oprowadzę Cię. - pociągnęła mnie za nadgarstek.

Ciekawe jak źle skończy się moje znajomości z Mikaelsonami...





****
Korzystając z okazji, chciałam podziękować za każdy follow! Ciężko mi w to uwierzyć, ale od jakiegoś miesiąca, nie ma dnia żeby ktoś mnie nie zaobserwował. Dziękuję, wariaci! 🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro