15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

70 gwiazdek = nowy rozdział!


Rebekah pożyczyła mi swoje ubrania. W ten sposób byłam ubrana w jeansy, bordową bluzę i zwykły czarny podkoszulek. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do kuchni po drodze mijając się z Klausem, który nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Westchnęłam i szybko zmienił kierunek, idąc za hybrydą.

-Klaus, czekaj. - mruknęłam, chwytając go za bark. Odwrócił się a jego wzrok skrzyżował się z moim.

-Co? - warknął. No co za dupek. Napada na mnie, po czym wychodzi bez słowa a teraz ma do mnie pretensje. Brak mi na niego słów! Ugryzłam się w język, żeby nie palnąć czegoś głupiego.

-Możemy udawać, że twojego wybuchu nie było? - poprosiłam, a on spojrzał na mnie zaskoczony. Ta... Też nie wierzę, że to mówię. - Mi się nic nie stało, a jeśli teraz ma być niezręcznie i mamy się mijać bez słowa to ja podziękuję. - prychnęłam, krzyżując ręce na piersi - To jak? - spojrzałam na niego błagalnie. Blondyn parsknął śmiechem i pokręcił głową.

-Czekaj, czy ja dobrze rozumiem, prawie zrobiłem ci krzywdę a ty teraz pytasz czy możemy o tym zapomnieć? Jesteś aż tak zdesperowana, żeby ktokolwiek z tobą rozmawiał? - zaszydził. Prychnęłam na jego słowa.

-Jesteś żałosny. - warknęłam - Myślisz, że takimi słowami zrobisz na mnie wrażenie? Słyszałam dużo gorsze obelgi i obrywałam tak, że sobie nie wyobrażasz. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby - Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo boisz się tego, że ktoś może się do ciebie zbliżyć, ale to głupie. Nie da się żyć nie ufając nikomu. Każdy potrzebuje wsparcia... - słowa zadziałały na niego jak płachta na byka. Szybko chwycił mnie za barki i przyparł do ściany. Moje plecy uderzyły w nią dość solidnie przez co dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Zagryzłam wargo, aby nie jęknąć z bólu. Nie dam mu tej satysfakcji. Uniosłam głowę wyżej i mimo łez w oczach, zawzięcie patrzyłam hybrydzie w oczy.

-Nazywam się Klaus Mikaelson i nikogo nie potrzebuję. - wysyczał.

-Mylisz się. - próbowałam się wyrwać, ale uścisk przybrał na sile. Okey, jest silniejszy, ale nie wiele mu to pomoże. - Może sam w sobie masz ogromną siłę i jesteś w stanie radzić sobie z rzeczami niemożliwymi. - mruknęłam, a on patrzył na mnie zainteresowany - Ale nie zaprzeczysz, że gdy masz przy sobie rodzeństwo jesteś pewniejszy i masz jeszcze większe możliwości. - syknęłam - Zacznij doceniać to co masz, bo jeśli ich stracisz to na dobre. - doradziłam - Ja nie mam nikogo. Rodzina mnie nienawidzi i całe życie żyłam w kłamstwie, przyjaciół nigdy nie miałam. Może miałeś trudne dzieciństwo i kontakty z ojcem, ale rodzeństwo zawsze było po twojej stronie, ja nie miałam takiego szczęścia i boli mnie to, że nie umiesz ich docenić. - oznajmiłam. Widziałam, że zaszkliły mu się oczy. - Nie każę ci się ze mną zaprzyjaźniać, nie każe ci nagle wielbić rodzeństwa i rezygnować z walki o władzę. - prychnęłam - Ale otwórz oczy i doceń to co masz. - warknęłam - Dzięki pomocy rodzeństwa dużo szybciej zdobędziesz władzę a oni cię nie zdradzą, tego jestem pewna. - zapewniłam. Samotna łza spłynęła po jego policzku. Chyba udało mi się do niego trafić.

-Nie znasz mnie i...

-Nie, masz rację. Nie znam cię, ale wiem, że rodzina jest dla ciebie ważna. - weszłam mu w słowo - Jeśli chcesz to możesz usunąć mi teraz pamięć, ale nic ci to nie da. Dobrze wiesz, że nie widzę w tobie tego potwora, na którego usilnie się kreujesz. - jego uścisk na moim ciele słabł z każdą chwilą. Nie spuszczał ze mnie wzroku. - Myśl o mnie co chcesz, ale nie jestem twoim wrogiem i nie zamierzam się nim stać. Nie jesteś potworem, ale jesteś mściwy a ja nie potrzebuję ciebie w roli mojego wroga. - dodałam.

-Posłuchaj mnie. - warknął w końcu. Po łzach nie było ani śladu, a smutek bezpowrotnie zniknął z jego twarzy. - Nie wiem jakim cudem doszłaś do wniosku, że jestem dobry, ale się mylisz. Zabijałem, zabijam i będę zabijać bez wyrzutów sumienia. Jedyne w czym masz rację to, że moja rodzina jest dla mnie ważna. W całej reszcie się mylisz. - syknął i pochylił się, aby być ze mną twarzą w twarz - Nie ma we mnie nic dobrego...

-Miałeś okazję, żeby mnie zabić a jakoś tego nie zrobiłeś. Wyjaśnisz to tym, że byłam ci potrzebna żywa, mam rację? - zakpiłam - Więc dlaczego nie stało mi się nic innego? Nie raz miałeś okazję, żeby mnie uderzyć. Masz też kontrolę nad moim umysłem, bo nie biorę werbeny, ale tego też nie wykorzystałeś w jakiś okrutny sposób. Może jesteś niebezpieczny i okrutny, ale nie bez powodu i nie dla ludzi, którzy na to nie zasłużyli. - stwierdziłam.

-Jesteś naiwna jeśli tak myślisz. - prychnął.

-Może i jestem naiwna, za to ty jesteś uparty i nie potrafisz się przyznać do tego, że nie jesteś tak zły za jakiego się uważasz. - mruknęłam. Skanował mnie od stóp aż po głowę.

-Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę. - syknął - Tyle z naszego kontaktu. - oznajmił i poszedł do siebie. Nie to chciałam osiągnąć...




****
Hey hey hey! Wybaczcie wczorajszą nieobecność, ale wattpad nie chciał ze mną współpracować haha.

Btw, kilka dni temu dziękowałam wam za 300 follow, a was już jest ponad 320...dziękuję! 🖤🖤

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro