32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

80 gwiazdek = nowy rozdział!





-I chcesz tak po prostu wpaść na zebranie w kościele, przejąć władzę nad miastem i policzyć się z moimi rodzicami? - zdziwiłam się, gdy wraz z blondynem przemierzałam ulice Nowego Orleanu.

-Dokładnie. - potwierdził.

-A Marcel odda ci władzę, bo użyłeś na nim perswazji? - skinął głową - A z moimi rodzicami co chcesz zrobić? - zainteresowałam się.

A swoją drogą, Marcel to debil skoro nie zażywa werbeny.

-Poczekam aż sobie wszystko wyjaśnicie. Sam zadam parę pytań, gdyż teorie mojej siostry ciągle się zmieniały. Sama wiesz, przez chwilę myślała, że to przez matkę nie masz mocy, później winna była kochanka twojego ojca. - westchnął - Ja zamierzam się dowiedzieć jaką jest prawda i czy aby na pewno nie mają ani grama mocy. Nie zamierzam ryzykować buntem czarowanic, na których czele stanie twoja rodzinka. - prychnął.

-Rozumiem. - mruknęłam - Znaczy nie wszystko i nie do końca, ale mniej więcej rozumiem. - zaśmiałam się.

Czyli co, Klaus załatwi co musi, a według umowy, skoro mu pomogłam to będę mogła w spokoju odejść.

-Miła odmiana iść obok Ciebie i nie bać się, że użyjesz perswazji. - uśmiechnęłam się.

- Straciłem nad Tobą całkowitą kontrolę. - jęknął.

Zaczynam widzieć plusy bycia wilkołakiem. Może moje życie w końcu nie będzie jednym wielkim niepowodzeniem. Może w końcu los się do mnie uśmiechnął...

Albo to po prostu w dużej mierze zasługa Mikaelsonów. Bądź co bądź, to dzięki nim wiele się dowiedziałam. To przez Klausa uwolniłam klątwę.

Jest szansa na nowe, lepsze życie.

-Pozostaje jeszcze kwestia twojej mocy. - dodał po chwili namysłu - Mam nadzieję, że ktoś będzie umiał mi wytłumaczyć czy odzyskasz moc lub czy już ją masz. - wyjaśnił, gdy zobaczył moje zdziwienie. Jęknęłam zmęczona.

-Dwa dni temu byłam zwykłą dziewczyną. Teraz chcesz ze mnie zrobić hybrydę wilkołaka i czarownicy? - spojrzałam na niego błagalnie - Ja ledwo ludzkie życie ogarniałam. Nie wymagaj ode mnie zbyt wiele, proszę. - złożyłam dłonie jak do modlitwy.

Z każdą chwilą byliśmy coraz bliżej kościoła, a to oznacza, że konfrontacja miała mieć miejsce w ciągu kilku minut. Z każdą sekundą moja pewność siebie malała, ale nie mogłam się teraz wycofać.

- Nie narzekaj. Wilkołak ze zdolnościami czarownicy to chyba spoko opcja. - wzruszył ramionami - Więc mogłoby być ciekawie. - puścił mi oczko. Pokręciłam głową.

- Nie. Nie. Nie. - zaoponowałam - Jak narazie to muszę sobie jakoś poukładać to co stało się do tej pory. - prychnęłam - W ciągu kilku dni z więźnia własnego domu, własnej rodziny stałam się kimś kto ma na sumieniu morderstwo i w każdą pełnię zmienia się w bestię. - westchnęłam - Słabo widzę moją przyszłość. - mruknęłam pod nosem. Usłyszłam parsknięcie ze strony mieszańca. Spojrzałam na niego zainteresowana.

-Mam na sumieniu tysiące istnień, przez wiele lat musiałem uciekać przed ojcem tyranem, który pragnął mojej śmierci i matką, która odebrała mi część osobowości. - prychnął i spojrzał na mnie. W tym samym momencie, gdy znaleźliśmy się kilka metrów przed kościołem. - Jesteśmy trochę podobni. - mruknął - Z tym, że ja jestem o wiele, wiele gorszy i nie mam sumienia w odróżnieniu od Ciebie. - skwitował. Pokręciłam głową.

- Ja wciąż zostaje przy swoim. - mruknęłam - Widzę w tobie coś czego ty i twoja rodzina nie widzicie. - wzruszyłam ramionami - Nie jesteś potworem. Z pewnością jesteś niebezpieczny, porywczy, sadystyczny i nieobliczalny, ale do rodziny zrobisz wszystko. - podsumowałam - Czy nie po to ciągle masz przy sobie te cholerne sztylety? - zmierzył moja wzrokiem i oboje się zatrzymaliśmy - Nie patrz tak na mnie. - prychnęłam - Owszem używasz ich, gdy Cię wkurzą, ale przez większość czasu starasz się ich chronić. - stwierdziłam - Na swój własny, pojebany sposób. Jednak chcesz dobrze.

Westchnął, kręcąc głową.

-Tyle złego spotkało Cię z mojej strony, a mimo to wciąż wierzysz, że mam duszę...

-Bo masz. - przerwałam mu - I choć trochę przez Ciebie cierpiałam, to jest nic podług tego co robiła mi rodzina przez ostatnie lata. - mruknęłam - Jeśli mam być szczera to u was czułam się bezpieczniej niż we własnym domu. I pomyśl o tym, że ciągle mi groziłeś. - spojrzałam na jego znacząco, a on wybuchł śmiechem.

-Naprawdę musiałaś przeżyć koszmar z rodzicami... - westchnął.

- Tak jak ty ze swoimi. - uśmiechnęłam się zwycięsko. Blondyn przewrócił oczami.

-Nie jesteś tak zła jak ja...

-Ty nie jesteś tak zły jak myślisz. - odbiłam piłeczkę - Zrobiłeś naprawdę wiele, żebym zmieniła zdanie i jakoś Ci się nie udało. - mruknęłam - Choć przyznam, że miałam moment zawahania wtedy, gdy zmusiłeś mnie do morderstwa... - westchnęłam.

-A Ty w zamian, kryłaś mnie przed bratem. Nadal nie rozumiem czemu... - wyszeptał, zerkając na mnie ukradkiem.

-Ja też nie wiem dlaczego, ale nie żałuję. - posłałam mu uśmiech. Skinął głową i też lekko się uśmiechnął. Powinien się facet częściej uśmiechać, fajniejszy wtedy jest.

-Idziemy? - wskazał na kościół. Powoli skinęłam głową, wzdychając.

To nie będzie przyjemne...

-Mam wobec Ciebie dług. - mruknął - Cokolwiek by Cię działo w środku, możesz na mnie liczyć. - oznajmił.

-Dzięki. - stanęliśmy przed wejściem - Miejmy to z głowy. - westchnęłam, pchając drzwi. Co ma być to będzie...


Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro