33.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

90 gwiazdek = nowy rozdział!




-Witam wszystkich. - na twarz Klausa wpłynął chytry uśmiech. Pewnym krokiem wszedł do środka, a ja ruszyłam tuż za nim. To dziwne, ale przy nim czuję się trochę pewniej i bezpieczniej. - Mam nadzieję, że Marcellus uprzedził was, że się dziś spotkamy. - oparł się o jedną z ławek. Ojciec Kiran, Marcel, burmistrz oraz moi rodzice wpatrywali się we mnie. - Ah, tak. - blondyn przeczesał dłonią włosy - Większość z was pewnie już zna uroczą Pannę Sabrinę West. - wskazał na mnie - Chciała mi towarzyszyć a ja zgodziłem się z największą przyjemnością. - wyszczerzył się i objął mnie ramieniem. Wzięłam głęboki wdech i uniosłam głowę wyżej, aby pokazać, że się nie boję.

-Ty. - syk opuścił usta mojej matki - To wszystko twoja wina! - warknęła i ruszyłam w moją stronę. Oho, będzie ciekawie. Zacisnęłam dłonie w pięści i powoli odsunęłam się od pierwotnego, ale zanim zrobiłam krok w stronę matki, ręka Klausa owinęła się wokół mojej talii i pociągnęła mnie w jego stronę, przyciskając do jego lewego boku.

-Spokojnie, rudzielcu. - mruknął mi na ucho - W naszym duecie to ja jestem ten nieokiełznany. - wyszeptał i w wampirzym tempie znalazł się przede mną, jednocześnie nie pozwalając, aby moja rodzicielka się do mnie zbliżyła.

Kobieta stanęła w miejscu, nie kryjąc przerażenia.

No tak... Klaus potrafi zrobić niezłe wrażenie gdy jest zły. Sama miałam okazję zobaczyć jak przerażający umie być. Nic dziwnego, że się go boją.

-Może zacznijmy od tego, że Marcellus...

-Jestem Marcel. - przerwał mu wściekły czarnoskóry.

-Cokolwiek. - zbył go machnięciem dłoni - Chyba mieliśmy omówić kwestię władzy nad Nowym Orleanem. - uśmiechnął się przebiegle - Zrobimy to kulturalnie czy z użyciem siły? - Gerard nie zamierzał odpuścić, ale przecież Nik użył perswazji.

-Dobrze wiesz, że już wygrałeś. - syknął Marcel - Oddam ci moje miejsce, bo pozbawiłeś mnie wyboru. - był wściekły, mówiąc delikatnie...

-Zabrałeś coś co niegdyś należało do mnie...

-Zostawiłeś Nowy Orlean i odszedłeś! - przerwał mu. Nie krył wściekłości. - Straciłeś swoją szansę, wszystko co się tutaj dzieje to moja zasługa! Ja pracowałem dla tego miasta a nie ty! Nie masz względem niego żadnych praw. - warknął, przez cały czas wraz z Nikiem piorunowali się wzrokiem. Coś mi mówi, że będzie wojna...

Klaus zrobił krok w stronę Marcela, ale szybko zareagowałam. Moja dłoń momentalnie chwyciła za jego nadgarstek. Muszę powstrzymać go od rozlewu krwi.

Zaskoczony blondyn przeniósł wzrok z Marcela na mnie. Jedynie wzruszyłam ramionami, bo niby co miałam mu powiedzieć?

Spojrzałam na Gerarda.

- Po prostu odpuść, Marcel. - mruknęłam - Inaczej doprowadzisz do śmierci wielu osób. - ostrzegłam.

-Wiesz do czego jest zdolny a mimo to stajesz po jego stronie! - zakpił.

-Powiedział ten, który wiedział jak traktuje mnie rodzina, ale nic z tym nie zrobił! - wrzasnęłam i minęłam Nika - Jak śmiesz mnie oceniać, ty pierdolony egocentryku! Widzisz coś poza czubkiem własnego nosa? Tylko ty, ty i ty! No tak, jeszcze władza nad miastem. - prychnęłam - Jesteś żałosny. Całe życie zawdzięczasz Klausowi, a teraz mówisz, że wszystko wokół to twoje zasługa?! - szydziłam, cały czas idąc w jego stronę. Minęłam matkę i stanęłam jakiś metr przed Gerardem. - Jesteś zwykłym tchórzem. Nie masz nic. Nic nie osiągnąłeś. - wysyczałam - Zachowaj resztki godności i grzecznie podpisz papiery mówiące, że zrzekasz się władzy. - uderzyłam dłonią w stół.

Wszyscy wpatrywali się we mnie. No tak, w końcu zawsze bałam się powiedzieć bo myślę. To dla nich szok.

Oparłam dłonie na biodrach obserwując Marcela. Niechętnie wziął nóż i przeciął wewnętrzną stronę dłoni. Zamoczył pióro w krwi i podpisał papier. Zadowolona, posłałam w jego stronę uśmiech i sięgnęłam po kartkę. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do Nika.

-Marcellusie, nie jesteś już nam potrzebny. - zakpił Klaus, chowając umowę do wewnątrznej kieszeni płaszcza. Czarnoskóry błyskawicznie opuścił kościół. Jego duma musiała na tym ucierpieć. No cóż, życie.

Spojrzałam na Nika, ten wpatrywał się w moją matkę.

-Czy ty lub twój mąż byliście tak mili i wyjaśnili mi czy wasza córka ma szansę odzyskać moc? A jeśli tak to w jakich warunkach? Mam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia bez mojego wybuchu gniewu. - wyszczerzył się - Zatem, kto pierwszy zabierze głos? Ty czy małżonek? - zakpił zadowolony z siebie. Był cholernie dumny. Uwielbiał prowokować.

Kobieta westchnęła kręcąc głową. Zrobiłam krok w przód i stanęłam ramię w ramię z Klausem.

-Niczego się od nas nie dowiesz. - wysyczała - Ani dlaczego jest jaka jest, ani tego czy może odzyskać moc. - uśmiechnęłam się przebiegle. Nik parsknął śmiechem, kręcąc głową.

-Jest w połowie wilkołakiem, bo się puściłaś.  - na jej twarzy pojawiło się zdziwienie - Interesuje mnie to, dlaczego po przemianie nie uzyskała mocy. - wyjaśnił.

-Niczego się nie dowiesz, Niklausie. Marnujesz czas spoufalając się z moją córką. - zakpiła - Jest raczej bezużyteczna. - wyszczerzyła się. Wściekłość przejęła kontrolę nad moim ciałem.

Ruszyłam do przodu. Jednak już po pierwszym kroku, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Moja matka poleciała w tył, uderzając w ścianę.

Przerażona popatrzyłam na Klausa.

-Czy to ja? - wyszeptałam zaskoczona. Stał bacznie mi się przyglądając, po czym powoli pokiwał głową.

-Tak mi się wydaję. - oznajmił - Wydaje mi się też, że odzyskałaś moc. - westchnął. Świetnie. Tego mi brakowało... - Chyba czas na nas. - stwierdził.

Odwróciłam wzrok i spojrzałam na rodziców. Ojciec starał tuż obok matki i pomagał jej wstać. Niepewnie ruszyłam w ich stronę.

-Jestem tym kim jestem przez was. - wysyczałam - Przez tyle lat sprawialiście mi ból choć byłam niewinna. - warknęłam - Winni byliście wy i nie umieliście się z tym pogodzić, więc znaleźliście sobie kozła ofiarnego. - stwierdziłam, cały czas się do nich zbliżając - Którym stałam się ja. Koniec tego dobrego. Teraz sami będziecie płacić za błędy. - uśmiechnęłam się kpiąco - Coś mi mówi, że nie dacie sobie radę z rolą ofiary w środowisku. - prychnęłam i wróciłam do Klausa.

-Kotku, nie sądzisz, że przydałoby się dać im nauczkę? - spojrzałam na niego zainteresowana - Mała perswazja i w ogóle. - skinęłam głową. Niech cierpią.

Zadowolony pojawił się przed moimi rodzicami.

-Będziecie czyli się bezużyteczni. - wyszeptał hipnotyzując ich - Będzie chcieli ze sobą skończyć, ale tego nie zrobicie. Będziecie cierpieć codziennie aż do końca waszego życia. - wysyczał.

Podsumowując, mogło być gorzej. W końcu nikt nie zginął. A to niezły sukces...




Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro