CZ.6 17. Było ciężko , ale udało się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kilka dni później
Perspektywa Igora

Przez ostatnie kilka dni zastanawiałem się co powinienem w tej sytuacji zrobić. To , co dotarło do mnie bez problemu , to to , że aby odzyskać Wiktorię na pewno muszę pozbyć się Fabiana.

Wychodzę z mieszkania i wsiadam do zaparkowanego pod blokiem auta. Po chwili jestem w drodzę do Warszawy.

Po kilkudziesięciu minutach stania w korkach , podjeżdżam pod dom Wiktorii. Jest środa , godzina piętnasta dwie , więc wiem , że Wiki nie ma w domu , tylko siedzi do osiemnastej w firmie. Natomiast z tego co pamiętam Fabian pracuje do czternastej , więc powinien być już w domu.

Wysiadam z samochodu i idę w kierunku drzwi wejściowych. Pukam do nich intensywnie , aż w końcu otwiera mi je ten...

Nie będę kończyć.

- Kurwa , to znowu ty , nie wierzę. - parska śmiechem.

- Ta , tym razem do ciebie. Pogadamy? - pytam chowając ręce do kieszenie spodni , bo gdy widzę jego mordę , to aż mnie swędzą , żeby mu dopierdolić.

- Przecież gadamy. - wzrusza olewczo ramionami.

- W takim razie powiem ci tylko jedno..- zagryzam dolną wargę nim to powiem - Odpierdol się od Wiktorii. - warczę i łapię go za kołnierz koszuli - Nigdy nie pozwolę jej na ten rozwód , rozumiesz? Zapomnij o tym.

- Jesteś żałosny. - odpycha mnie od siebie - Na twoim miejscu wstydziłbym się tutaj nawet przychodzić.

Przepycham go w drzwiach i wchodzę do środka. To tak naprawdę dom mój i Wiktorii , razem go kupiliśmy , więc nie rozumiem co on do chuja w nim w ogóle robi.

- Pakuj swoje rzeczy. - rzucam oschle.

- Słucham? - patrzy na mnie jak na idiotę.

- Ze słuchem masz problem? - warczę patrząc na niego - Zabieraj swoje rzeczy i wypierdalaj stąd. To mój dom.

- Chyba cię pojebało. - podchodzi do mnie i zaczyna szarpać się ze mną próbując wyrzucić mnie z mieszkania. 

Nie wytrzymuję i uderzam go w twarz z pięści. W pewnym momencie otwiera drzwi i wypycha mnie za nie. Przed wejściem znajdują się strome schody. Pamiętam tylko jak z nich spadam , po chwili już tylko ciemność.

Perspektywa Wiktorii

Wracam do domu z Kubą. To , co jednak najbardziej mnie niepokoi to karetka stojąca pod moim domem. Zdenerwowana parkuję samochód przed posesją. Pośpieszam Kubę , aby szybciej wychodził z auta , po czym wchodzimy na teren.

- O co chodzi? Co tu się stało? - pytam. Nigdzie nie widzę Fabiana , więc bardzo się denerwuję. Jestem przekonana , że coś mu się stało.

- Pani tutaj mieszka? - pyta ratownik.

- Tak. Może mi pan wytłumaczyć o co tutaj chodzi?

W tym momencie z mieszkania wychodzi Fabian. Kamień spada mi z serca , ale nic nie rozumiem w takim razie. O co tutaj chodzi?

Serce podchodzi mi do gardła , gdy uchylają się drzwi karetki , w których widzę jak ratownicy reanimują Igora.
Słyszę pozostałych trzech jak wołają tego faceta , który właśnie ze mną rozmawia , bo nadal nie wyczuwają pulsu.

- Przepraszam , musimy jechać. - odpowiada wymijająco - Kim pani jest dla pana Igora?

- Jestem jego żoną. - odpowiadam , a szczęka Fabiana zaciska się tak mocno , że zauważam to bezproblemowo.

- Proszę przyjechać do szpitala na Banacha. Pacjent jest w ciężkim stanie. Na miejscu wszystkiego się pani dowie.

Po tych słowach wsiada do karetki , która odjeżdża na sygnale spod naszego domu.

- Co tu się stało? - pytam nerwowo Fabiana.

Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo się w tym momencie boję.

- Wiki.. to był wypadek. - tłumaczy się nim cokolwiek powie.

- Pytam się kurwa! Co zrobiłeś?!

- Wpadł tutaj i zaczął się ze mną awanturować. Wepchnął się do mieszkania i powiedział , że mam dać ci spokój. Kazał mi pakować swoje rzeczy , bo "to jego dom". - mówi wszystko na jednym wydechu robiąc cudzysłów w powietrzu - Potem.. chciałem go wyrzucić , ale zaczął się szarpać. Wtedy otworzyłem drzwi , a on.. wypadł i spadł z tych schodów. 

- Powiedz , że się przesłyszałam. Zepchnąłeś go ze schodów?! - krzyczę , bo zaraz normalnie go ukrzywdzę. Jak on mógł go zepchnąć z tych schodów?!

- Nie zepchnąłem go , sam spadł! - podnosi głos.

- Sam spadł?! - rozkładam bezradnie ręce na boki.

- Mamo... - naszą kłótnie próbuje przerwać stojący i płaczący obok Kuba , ale nie reaguję teraz na jego słowa. Jestem tak wściekła na Fabiana..

- Samo się nic nie dzieje! - krzyczę dalej - Czy ty wiesz co ty zrobiłeś? On może umrzeć!

- Mam tego dość. - odpowiada ze stoickim spokojem brunet po czym ot tak wchodzi do mieszkania.

Jestem zażenowana. Wkurwiona. Nie wiem co jeszcze.

Dopiero teraz dociera do mnie , że Kuba coś do mnie mówi.

- Chodź Kuba. Jedziemy. - biorę chłopca za rękę , po czym wsiadamy do samochodu i jak najszybciej jedziemy w stronę szpitala.

_______________________________________


- Igor Bugajczyk , został do was dopiero co przywieziony. - mówię do kobiety siedzącej na recepcji.

- Pani jest kimś z rodziny?

- Tak , jestem jego żoną. Czy może mi już pani powiedzieć , która sala? - denerwuję się.

- Proszę się uspokoić. Nie może pani teraz wejść. Lekarze ratują mu w tym momencie życie.

Gdy to słyszę robi mi się słabo. Czuję , jak robię się blada , miękną mi nogi i nie jestem w stanie prawidłowo oddychać.

Nie , to nie może być prawda. Nie. Znowu. Już tyle razy to przechodziłam. Już tyle razy bałam się , że on umrze. On musi żyć.

- Dobrze się pani czuje? - pyta kobieta.

- Nie , tak , to znaczy... nie. - siadam na krześle i zaczynam płakać.

- Mamo , mamo. - Kuba lekko szarpie mnie za rękaw kurtki - Nie płacz. Mamo , plosze.

Podnoszę wzrok i widzę jego zapłakane oczy. Przyciągam chłopca do siebie i zamykam w szczelnym uścisku. Mocno go do siebie przytulam , a łzy nie przestają lecieć z moich oczu jak oszalałe.

- Spokojnie już. - odpowiadam załamanym i zapłakanym głosem , głaszcząc synka po głowie.

Recepcjonistka podaje mi numer sali , pod którą od razu idę z Kubą.

Nie wiem ile czasu mija , aż lekarz wychodzi z sali.

- Było ciężko , ale udało się.





///





🔜 next



xxnastyxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#reto