CZ.6 28. Zamknij mordę, bo ci poprawię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Igora

Dostałem telefon od Wiktorii, że nie przyjedzie. Poprosiła, abym to ja przyjechał do niej. Coś sie stało, płakała. Nie wiem jednak co, bo przez telefon nie chciała mi powiedzieć

Wsiadam do samochodu i jade w kierunku Warszawy przekraczając praktycznie wszystkie dozwolone prędkości. Chyba nigdy tak szybko nie dojechałem do Wawy jak w tym momencie.

Parkuję auto pod bramą i wysiadam z niego. Wchodzę na posesję, a po chwili jestem już pod drzwiami. Nie pukam tylko od razu wchodzę, drzwi są otwarte.

Szukam Wiktorii w salonie, w kuchni, zaglądam nawet do łazienki na dole, ale też jej nie ma. Wołam ją, jednak ona nie zamierza chyba mi odpowiedzieć.

Wchodzę schodami na górę i pierwszy pokój jaki mijam to sypialnia. Na łóżku siedzi Wiktoria patrząc przed siebie. Podchodzę do niej i klękam przed nią, kładąc dłonie na jej udach.

- Wiki, czemu nie odpowiadasz? Szukałem cię po całym do... Co ty masz na twarzy? - marszczę czoło dotykając jej rozciętej i lekko jeszcze krwawiącej wargi. Na mój dotyk krzywi się i lekko syczy.

- Piecze. - mówi szeptem.

- On ci to zrobił? - pytam, a ona potwierdza tylko ruchem głowy.

Zaciskam ręce w pięści i aż zaczyna się we mnie gotować. Moja szczęka zaciska się i przysięgam...

- Zapierdole go. - warczę i wstaję, jednak Wiktoria łapie mnie za rękę.

- Dokąd idziesz?

- Posunął się za daleko, upierdole mu łapy za to, że w ogóle cię dotknął.

- Igor, to bez sensu. Nic to nie da.

- Co jest bez sensu? Posłuchaj mnie. - siadam obok niej i biorę jej dłoń w swoją - Nikt nie będzie cię bił, rozumiesz? Tym bardziej taki popierdoleniec jak on. Pożałuje tego, że podniósł na ciebie rękę, dopilnuję tego. Nigdy więcej nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził. Załatwię to i przyjadę do ciebie.

Przytulam dziewczynę do siebie i składam czuły pocałunek na jej czole. Zostawiam ją w pokoju i schodzę na dół. Po chwili znajduję się już w aucie i mam nadzieję, że znajdę tego skurwysyna w jego starym mieszkaniu, bo właśnie tam teraz jadę.

__________________________________________


Podjeżdżam pod blok i oczywiście parkuję samochód. Wysiadam z niego i na szczęście drzwi od klatki są otwarte. Wchodzę i po chwili znajduję się już pod drzwiami Fabiana.

Pukam do drzwi, a właściwie to walę pięścią czekając, aż z łaski swojej ruszy dupe i je otworzy. Po kilku sekundach słyszę dźwięk przekręcającego się zamka i drzwi się otwierają, a w nich widze Fabian.

Wpadam do środka na pełnej kurwie i przyciskam go do ściany. Nie jeden raz już straszyłem, że mu dopierdolę. Tym razem naprawdę to zrobię.

Robię zamach i uderzam go pięścią w twarz. Nie raz, a kilka. Upada na ziemie, a z jego mordy leci krew. Nie wiem, ale chyba złamałem mu nos.

Klękam na jednym kolanie i łapię go za szyję.

- Następnym razem prędzej upierdolisz sobie łapę niż uderzysz Wiktorię. - uśmiecham się do niego wrogo półgębkiem. Wstaję i zamierzam wyjść, jednak słyszę, że coś próbuje mówić.

- Zasłużyła na to. - odpowiada ledwo słyszalnym tonem.

Gdy to słyszę zatrzymuję się w miejscu. Oblizuję wargi i kiwam z niedowierzaniem głową. Odwracam się w jego kierunku i znów do niego podchodzę. Robie zamach i kopię go raz w brzuch.

- Powtórz to raz jeszcze. - warczę łapiąc go za twarz. 

- Myślisz, że mnie przestraszysz? - mimo tego w jakim jest stanie złośliwie się do mnie uśmiecha.

- Zamknij mordę, bo ci poprawię. - syczę przez zaciśnięte zęby.

- Możesz mnie nawet zabić. I tak dziś chciałem to zrobić. I pewnie zrobię.

Patrzę na niego marszcząc czoło. Popierdoliło go do końca. Będzie skończonym kretynem, jeśli spróbuje się zabić. Ale w sumie, nie będę okazywał mu współczucia. Nic się nie zmienił. Jak był wrednym chujem, tak nadal nim jest. Od dzieciaka. Wszystko mi zabierał. I teraz też chciał to zrobić. Właściwie, to sam jestem sobie winny. Wybaczyłem mu, pogodziłem się z nim i ponownie wpuściłem do swojej rodziny, bo mi pomógł. Gdyby nie dał Wiktorii tej wskazówki, gdy mnie porwali, prawdopodobnie bym nie wrócił. Ale to w zasadzie niczego nie zmienia. Bo dobry uczynek znów zamazał złym.

Patrzę na niego z pogardą i nie odpowiadam. Nie dam się nakręcić. Nic sobie nie zrobi. Znam go. Lubi być w centrum uwagi. Mnie na to nie nabierze, choćby skały srały.

Odwracam się i tym razem definitywnie wychodzę. Schodzę przed klatkę i odpalam papierosa. Opieram się o maskę samochodu i zaciągam się używką.

- Cześć. - słyszę nagle głos, który wydaje mi się znajomy.

Odwracam się w stronę źródła dźwięku i przewracam oczami, gdy ją widzę.

- Spierdalaj stąd. - rzucam oschle w jej kierunku.

- Uważaj na słowa, Bugajczyk. - parska.

- Bo co? - odpowiadam opryskliwie.

- Bo gówno. Nie chcesz chyba sobie zaszkodzić.

- I że niby ty możesz mi zaszkodzić? - zaczynam się śmiać - Nie bądź śmieszna. - dodaję i zaciągam się używką.

- Śmiejesz się w sposób, jakbym nigdy tego nie zrobiła. - odpowiada z dziwnym spokojem i lekkim uśmiechem, a ja wbijam w nią swój wzrok i wyrzucam papierosa, po czym zdeptuję go butem.

- Czego chcesz?

- Od ciebie nic. - wzrusza ramionami.

- To na chuj tu jesteś?

- Do Fabiana.

- A, no tak. - śmieję się lekko - Zapomniałem. Lubisz pocieszać innych, co nie? Jego też tak pocieszysz, hum? Co tym razem? Obciągniesz mu na poprawę humoru?

- Ty to lubiłeś. - przygryza dolną wargę.

- Wypierdalaj stąd, słyszysz?! - podnoszę głos - Nie chcę cię widzieć.

- Ja też chcę i nie chcę wielu rzeczy. To nie jest koncert życzeń, Igorku.

- Idź się z nim pierdolić, nara!

Po tych słowach nie zwracam na nią więcej uwagi. Wsiadam do auta i odjeżdżam spod bloku.


_______________________________________



Po kilkunastu minutach dojeżdżam pod dom Wiktorii. Staję pod drzwiami i pukam. Zaczynam się denerwować, gdy dociera do mnie, że w środku nikogo nie ma. Chcę już do niej dzwonić, ale w tym momencie brama automatycznie się otwiera, a Wiktoria wjeżdża samochodem na posesję i wjeżdża do garażu. Po chwili wychodzi z niego razem z Kubą.

- Mamo, tata przysiedł! - cieszy się Kuba i podchodzi do mnie , po czym wita się ze mną.

- Cześć maluchu. - kucam przed nim i przytulam go do siebie.

- Wejdziesz się zie mną pobawić?

- Myślę, że może zostanę dłużej, jeśli mama nie ma nic przeciwko. - uśmiecham się do chłopca i obaj w tym momencie patrzymy na Wiktorię.

Uśmiecha się do nas po chwili.

- Jasne, że mama nie ma nic przeciwko. - mruga do Kuby, a on cieszy się  - Wejdźmy do domu.

Wchodzimy do środka i Kuba od razu biegnie na górę po grę. Ja zostaje na ten moment sam z Wiktorią.

- Widziałeś się z nim? - pyta niepewnie.

- Taa. - odpowiadam przecierając swoje kostki na pięści.

- Igor.. co ty zrobiłeś?

- Nic. Dostał tylko w mordę. Nic poważnego. - odpowiadam, a na te słowa ona wzdycha i przymyka oczy - To prawda, że chciał się zabić?

- Tak. Wróciłam, a on siedział na łóżku i chciał sobie podciąć żyły żyletką.

- No cóż, to chyba jednak nic nie będzie z jego próby samobójczej. - unoszę brwi do góry.

- O czym mówisz?

- Pod jego blokiem spotkałem Julkę. Akurat szła do niego.

- Julka? Po co?

- Nie wiem. - wzruszam ramionami - Pewnie go "pocieszyć". Biedny. - wzdycham.

- Rozmawiałeś z nią?

- Tak, chwilę. To nie była miła rozmowa.

- Mam nadzieję, że nie będą nic kombinować. - mówi zmartwiona - Sama już nie wiem czego mam spodziewać się po Fabianie po tym, jak mnie uderzył.

- Nie przejmuj się tym. - podchodzę do niej i kładę dłonie na jej talii - Brakowało mi ciebie, wiesz? Każdego dnia coraz bardziej. - studiuję wzrokiem jej twarz.

Zamiast słów odpowiada mi gestem. Chwyta moją twarz w swoje dłonie i składa pocałunek na moich ustach.

- Całujecie się, źnowu. - uśmiecha się Kuba, wyglądając zza ściany na schodach.

Odwracamy się oboje w jego stronę i mrużę na niego oczy.

- Nie ładnie tak podglądać. - uśmiecham sie do niego i wytykam go palcem, na co chłopiec zaczyna się śmiać.

Podchodzę do niego i podnoszę go na ręce. Tęskniłem za takimi chwilami jak ta. Za takimi w towarzystwie ich obojga. Kocham ich najbardziej na świecie.




///



#2



🔜 next



xxnastyxx



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#reto