Cudowny Chłopczyk

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To musi być oszałamiające uczucie, gdy wiesz, że wszyscy cię kochają.

Tak, wszyscy cię kochają, ale nikt cię nie lubi, bo nikt cię nie zna. Wydaje im się, że cię znają, oczywiście, widzieli przecież z milion razy twoje wywiady w telewizji, słuchają cię w radiu jadąc rano do pracy, a Twoja twarz atakuje ich z co drugiego billboardu w mieście. Wiedzą doskonale, kiedy się urodziłeś, mogą wymienić członków twojej rodziny z dokładnością co do trzeciego pokolenia, znają twój rozmiar buta i potrafią powiedzieć, gdzie i z kim spędziłeś ostatni weekend.

Nie wiedzą, że codziennie wstajesz po dwunastej i zaraz potem wciągasz cokolwiek, by jako tako zacząć ten dzień wśród żywych. Nie wiedzą, że olewasz ważne i te ważniejsze telefony, upijając się w samotności. Nie wiedzą, że śpisz maksymalnie po trzy godziny, ponieważ więcej i tak nie potrafisz.

Wolą za to wierzyć, że budzisz się wraz z pierwszymi promieniami słońca i biegniesz rundkę wokół bloku dla zdrowia. Wolą wierzyć, że wpadasz do studia tuż przed otwarciem, narzucając na siebie przed wyjściem przypadkową koszulkę i byle jakie spodnie, bo przecież we wszystkim ci do twarzy, a później rzucając wszystkim naokoło lamerskie "dzień dobry" zabierasz się do pracy, bo przecież to mówi twarz chłopaka z billboardów.

Nigdy nie słyszał większego gówna.

Chciałby być tym chłopcem z plakatów. O idealnej cerze, bez sińców pod oczami i nastoletnich zmian na skórze, z doskonale ułożonymi włosami, które nigdy się nie tłuszczą. O wspaniałym uśmiechu z dołeczkami na zarumienionych policzkach i z tym intrygującym błyskiem w intensywnie niebieskich oczach. Zawsze przystojny, który wie, co powiedzieć i jak się zachować, na którym zawsze perfekcyjnie leżą ubrania tylko tych najdroższych marek i za którego uśmiech dadzą się pokroić miliony dziewcząt i chłopców na całym świecie. Taki niewinny i dobry, dość sympatyczny chłopiec, któremu udało się dogonić marzenia.

Twarz tego chłopaka patrzyła na niego z tych wszystkich plakatów, reklam i okładek gazet, nie dając mu zapomnieć, ile pracy musieli w nią włożyć technicy w programie graficznym.

Gorzkie rozczarowanie własnym życiem ma ten sam smak co stary i zimny Ballantines w jego dłoni. Ktoś kiedyś stwierdził, że problem nie zaczyna się w samym piciu, ale w momencie, w którym nie zależy ci już na tym, co pijesz, a ważne jest tylko, żebyś to robił. Trudno mu się z tym nie zgodzić.

Chłopiec z billboardu nawet nie spojrzałby na alkohol - ten prawdziwy już prawie kończył ulubioną butelkę szkockiej z gwinta, a w drugiej ręce tlił mu się do połowy wypalony papieros.

Miasto jest zawsze paskudne o wschodzie słońca. Bardzo szare i wietrzne, z wieżowcami przebijającymi się przez poranna mgłę, zapachem przypalonej kawy, nigdy nieniknącym hałasem rozmów i szumu pędzących samochodów. Pociągnął jeszcze jednego łyka. Ostatniego.

Wiatr rozsunął mu z twarzy włosy, gdy schylił się, by odłożyć butelkę. Niechcący ponownie spojrzał w ten nieszczęsny billboard napotykając na nim swoją własną sylwetkę. Obserwował samego siebie przez chwilę, a potem parsknął śmiechem, tak żałosnym, jaki tylko możne wydać z siebie człowiek.

Nie miał pojęcia, czy chciał odejść czy skoczyć. Wiedział tylko, że w jednym momencie zrobiło mu się gorąco i niedobrze, jakby miał zaraz zwymiotować. Zakręciło mu się w głowie i zatoczył się na krawędź dachu apartamentowca, w jakim mieszkał, a świat zawirował mu przed oczami. Przewrócił się na bok, ale zamiast bólu spowodowanego gwałtownym spotkaniem z betonowym podłożem, wylądował na miękkim oparciu, które natychmiast odsunęło go od krawędzi.

- Zadzwoń po karetkę! - krzyknął ktoś, pochylając się nad wrakiem, do którego przecież sam siebie doprowadził.

- O kurwa... - tonu głosu drugiego mężczyzny nie dało się zapomnieć.

- Ty idioto...! - zaczął pierwszy, ale ten drugi natychmiast mu przerwał.

- Nie krzycz na niego i tak nie zrozumie - któryś z nich uklęknął obok niego, bo poczuł dużą, ciepłą dłoń na plecach - Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Oczywiście, że doskonale ich słyszał i zdawał sobie sprawę z tego, co do niego mówią, ale w tamtym momencie niewiele go to obchodziło. Skupił się na tym, jak bardzo mu niedobrze, wciąż znieczulony psychicznie przez wlane w siebie procenty.

- Myślisz, że on...?

- Nie wiem.

Odsunął się trochę od trzymających go rąk i oparł się plecami o krawędź dachu, odchylając do tyłu głowę, by móc odetchnąć głęboko. Spojrzał na dwójkę ludzi przed nim nieprzytomnym wzrokiem, ale nie rozpoznawał ich, cholera.

- Nie chciałem się zabić - wybełkotał - Ja naprawdę nie chciałem się zabić.

Nie zabrzmiało to przekonywująco. Zwłaszcza, gdy pochylił się gwałtownie do przodu i targany torsjami zwymiotował na swoje własne buty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro