⁂CYWILIZACJA 2.O⁂║FRAGMENT║

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Opowiadanie wygrało w konkursie #tomorrow na platformie Sweek!*

Jedyną rzeczą, która nas ogranicza,
to granice stawiane przez naszą wyobraźnię.
Nie bój się działać i marzyć,
to właśnie esencja krótkiego, ludzkiego życia.

Południowe wiatry Galaktyki Uricars

DZIENNIK POKŁADOWY DZIEŃ 125

Ciemność.

Kraina mary.

To tam z chęcią uciekałam, aby nie żyć na jawie. Dzięki temu unikałam bólu, który towarzyszył mi już od jakiegoś czasu. Niektórzy uważają mnie za silną, ale to nie jest prawda. To jedno z kłamstw, z którymi muszę żyć. Zaliczają się do nich także takie stwierdzenia jak: „Ta pustka w sercu minie" lub „Wszystko będzie dobrze."

Nie będzie.

Każdy kiedyś w końcu umrze.

Ja teraz już tylko na to czekałam.

Najgorsze ze wszystkiego są dwie rzeczy – egzystencja, wśród żyjących normalnie osób oraz moment przed zapadnięciem w hibernację. Po podłączeniu do aparatury, która ma za zadanie odnowić moją energię, moje ciało powoli unosiło się w przestrzeni, aż znalazło się w pozycji horyzontalnej. Zamknęłam powieki i wtedy się zaczęło.

Zamiast ciemności, którą widzi każdy przed zaśnięciem, ja dostrzegałam powoli wyłaniające się twarze moich bliskich. Pierwszy zawsze pojawiał się ojciec. Zapamiętałam go jako młodego mężczyznę z ostro zarysowaną linią szczęki, smutnym uśmiechem błąkającym się na ustach i niebieskimi oczami przypominającymi kolorem oszlifowane kamienie z kopalni Nerexuss. Takiego widziałam go po raz ostatni. Ubrany w mundur Zjednoczonej Marynarki Galaktyki Derener przekroczył próg naszego domu i już nigdy więcej się nie pojawił. Krążyło wiele pogłosek o jego śmierci, która raz była bohaterska, a innym razem wynikiem nieszczęśliwego przypadku. Tak na dobrą sprawę, to nikt nie wiedział, jak zginął mój ojciec. Byli jedynie pewni, że nie żyje.

Kolejna twarz należała do matki.

Po stracie swojej miłości i podpory załamała się. Jako jedynaczka nie musiałam się martwić o nikogo innego prócz siebie oraz niej. Mając osiem lat, to na mnie spadł obowiązek wyżywienia naszej maleńkiej rodziny. Jednym słowem nie pozostało mi nic innego jak zacząć kraść. Na początku skupiałam się na małych rzeczach, jak jakieś owoce czy warzywa, lecz z biegiem czasu stawałam się coraz odważniejsza. Kradłam chleb, mięso, a nawet czasem gotowe dania serwowane przez kantyny. Nie było dla mnie ważne skąd, tylko aby dało się łatwo pochwycić i szybko uciec. Wszystko ładnie się układało, do pewnego momentu, aż się przeliczyłam.

Okradłam niewłaściwą osobę.

Pomimo moich starań, nie zgubiłam pościgu. Okazali się szybsi i bardziej zwinni. Złapali mnie dwie przecznice od domu. Nie wiedziałam co mi groziło, ale na pewno nie spodziewałam się spotkania z samym dyrektorem Akademii Zjednoczonej Marynarki. Stojąc w jednym z najgorszych rynsztoków w mieście, patrzyłam jak dowódca S.A.NEO ukucnął przede mną, dokładnie przyglądając się mojej twarzy. Niewiele pamiętam z tej rozmowy. Jedynie urywki, w których nieznajomy wspomniał coś o moim ojcu oraz o wyborze – albo rozpocznę szkolenie pod jego okiem w Akademii, albo poniosę karę za kradzież. Nie bałam się odpowiedzialności za swoje czyny, lecz zgodziłam się, gdy poruszył temat stypendium, które otrzymywałabym jako kadet. Miałam wybór albo przystać na jego warunki i oddać życie służbie jak mój ojciec, albo przyjąć karę, którą była śmierć. Surowe prawo nie tolerowało kradzieży, napadów oraz zabójstw. Były to najciężej karane przewinienia. Dopiero kiedy pomyślałam o matce, co stałoby się z nią po mojej egzekucji, się przystałam na propozycję nieznajomego.

Nie wiedziałam, że moja decyzja i tak wpędzi matkę do grobu. W jej zamroczonym umyśle pojawiła się obawa, że straci kolejną bliską jej osobę przez Zjednoczoną Marynarkę.

Przed śmiercią wiele razy przyłapywałam ją na mamrotaniu do siebie lub do gwiazd. Zaczęły nawiedzać ją widma dawno minionej przeszłości. Wieczorami siadała na parapecie i zwracała się do migoczących na nocnym niebie świateł imieniem ojca. Stawałam wtedy w progu pokoju i obserwowałam, jak przez okno wyświetla kolejne ciała niebieskie, zwracając się do nich pieszczotliwie. Myśl, że byłam świadkiem upadku tej silnej kobiety, rozrywała moje serce. Piękne czarne włosy zmatowiały, tracąc swój blask. Niegdyś oczy pełne radości, wpatrywały się w odległy punkt pozbawione charakterystycznego błysku. Skóra stała się blada i opinała ciasno kości, odznaczając każde wybrzuszenie oraz zapadnięcie.

Wiedziałam, że koniec nadchodził nieuchronnie.

Trzecią i ostatnią twarzą, która nawiedzała mnie przed snem, należała do mojego męża.

Po śmierci matki nasz dom został sprzedany, a ja zostałam zmuszona do zamieszkania w akademikach przeznaczonych dla kadetów. W trakcie nauki w Akademii udało mi się dowiedzieć, dlaczego tak bardzo zależało dyrektorowi na moim przyjęciu. Pomimo że wojna, w której zginął mój ojciec, zakończyła się parę lat wcześniej, Zjednoczonej Marynarce brakowało ludzi do rozpoczęcia nowej misji.

I tak razem z Vigio zostaliśmy włączeni do projektu, który miał na celu wyszkolenie nowych jednostek. Punktem priorytetowym było odnalezienie granic Kosmosu. Zaczęto nas do tego przygotowywać. Akademia utworzyła sto pięć drużyn, które w przyszłości miały wylecieć na ekspedycje. Byliśmy szkoleni nie tylko na żołnierzy, ale także odkrywców.

Wszystko zaczęło się w jednym z kolejnych monotonnych dni. Wpierw nie zauważyłam wyrostka z innej grupy, która równocześnie z nami miała zajęcia samoobrony. Zajęta przyswajaniem lekcji, nie zwracałam uwagi na grupę chłopaków, którzy ćwiczyli kilka stanowisk dalej. Pewnie w ogóle nie zauważyłabym bruneta o szmaragdowych oczach, który obserwował mnie od jakiegoś czasu, gdyby znajoma nie powiedziała mi o tym. Dopiero wtedy dostrzegłam wyrośniętego nastolatka.

Tak zaczęła się nasza historia miłosna, która była taka jak wiele innych.

Przekomarzanie się dorastających dzieciaków zmieniło się z czasem w namiętność i miłość. On z chudego chłopaka stał się przystojnym mężczyzną z mocno zarysowaną szczęką pokrytą ciemnym zarostem oraz z błąkającymi się charakterystycznie iskrami w zielonych oczach. Natomiast ja z nieokrzesanej złodziejki zmieniłam się w kobietę, która jakoś sobie radziła z życiem.

Wtedy los postanowił znowu mnie doświadczyć.

Skończyliśmy naukę w Akademii, stając się żołnierzami Zjednoczonej Marynarki. W pewnym sensie nawet czułam dumę, że poszłam w ślady ojca. Wmawiałam sobie, że przynajmniej tak czułam z nim minimalny kontakt. Jakiś czas po tym wzięliśmy z Vigio ślub, nie myśląc wiele o przyszłości i po prostu ciesząc się sobą. Nasze szczęście nie trwało długo. Sztab Zjednoczonej Marynarki rozpoczął projekt, do którego byliśmy przygotowywani. Pierwsze ekspedycje rozpoczęły się, a w jednej z nich brał udział Vigio.

Po upłynięciu trzech lat do moich drzwi zapukał oficer. Nie słuchałam tego, co mężczyzna do mnie mówił. Potrafiłam się jedynie wpatrywać w szkatułkę, którą obejmował długimi i bladymi palcami.

Tak, zostałam wdową, a po ukochanym pozostał mi jedynie order i wynagrodzenie, za poświęcenie w służbie miłościwie panującego nam cesarza Ritiana.

To był moment, w którym znienawidziła Kosmos i Zjednoczoną Marynarkę.

Traciłam bliskich po kolei. Jednego za drugim. Natomiast ja nadal żyłam, uwięziona w tym zasranym bagnie. Czasem miałam tego dość. Porzucona. Osamotniona. Pragnęłam się zatrzymać i wykrzyczeć, że brakuje mi już pomysłu na życie. Tak po prostu. Bezcelowo, aby jedynie spuścić trochę ciśnienia z mojego ciała, bo ile cierpienia może znieść jeden człowiek.

Po śmierci męża zwróciłam się do jedynej osoby, która mi pozostała. Dyrektora i Pierwszego Dowódcy Akademii Zjednoczonej Marynarki. Tak znalazłam się na statku S.A.NEO. Pomimo że pragnęłam wrócić do domu, aby już więcej nie oglądać tej czeluści, która nie miała granic, to i tak zostałam, i pięłam się w górę, zdobywając coraz wyższe stopnie, aż stałam się zastępcą dowódcy. Oprócz służby nic mi nie pozostało.

Podobno każdy z nas ma wybór, jednak każdego mijanego roku byłam coraz bardziej przekonana, że nie my kierujemy naszym życiem, a przeznaczenie.

Po pomieszczeniu, które było moją kapsułą hibernacyjną, rozszedł się dźwięk zakończenia regeneracji, a obrazy z przeszłości rozmyły się w ciemności. Dobowa dawka energii została uzupełniona, a ja mogłam wrócić do pełnienia swoich obowiązków.

Proces odnawiania energii obiektu został zakończony pomyślnie. Witaj Kapitanie Sini Sartarian w osiemdziesiątym piątym hireksunie roku trzy tysiące dwudziestym piątym. Aktualny poziom energii wynosi sto procent. Sto dwudziesty piąty dzień ekspedycji S.A.NEO. Dzisiejsze obowiązki...

Czekając, aż hibernująca maszyna ustawi moje ciało w pionie, przetarłam twarz. Przestałam słuchać moich zadań, które monotonny i pozbawiony emocji głos wymieniał po raz kolejny. W przeciwieństwie do innych członków załogi, mój każdy kolejny dzień wyglądał podobnie, o ile nie tak samo. Dlatego udając się na spoczynek, zawsze czułam, jakby ktoś zdejmował z moich barków dźwigany przeze mnie ciężar. Chociaż podobno nasz odpoczynek nie można było nazywać snem. Podczas jednej z lekcji w Akademii uczyliśmy się o naszych przodkach, którzy podobno nie używali maszyn do rekonwalescencji. Jedli, pili, wydalali, spali i śnili...

Sen...

Nawet nie wiedziałam, że używałam błędnie tego sformułowania.

Słuchając dalej wymienianych instrukcji, zerknęłam na urządzenie, które było odpowiedzialne za odnawianie mojej energii i zaczęłam zastanawiać się, co oznaczały takie słowa jak jedzenie czy picie. Nie znałam tego. Dla nas było to zbędne ze względu na proces hibernacji, podczas którego maszyna wszystko nam dostarczała.

Cały czas słuchając zadań, które musiałam wykonać, wstałam i podeszłam do munduru, który zawieszony w kapsule, czekał, aż go założę. Wyciągnęłam go i zaczęłam ubierać, jednocześnie patrząc przez ogromne okno, które zastępowało jedną ze ścian kajuty. Nienawidziłam, ale i bałam się czarnej pustki, którą był rozciągający się w nieskończoność Kosmos. Przerażał mnie.

Granatowy materiał, z którego wykonany był mundur, kończył się dopasowywać do mojego ciała, kiedy z mojego komunikatora rozległ się męski głos: Kaptan proszony na mostek. Powtarzam kapitan proszony na mostek.

Z cichym westchnięciem przesunęłam po gładkim rękawie. Czując pod palcami materiał, którym wyszyte były kapitańskie odznaczenia, zatrzymałam dłoń, zatapiając się w rozmyślaniach.

Od śmierci Vigio służyłam pod kapitanem Loretto. Zawdzięczałam dowódcy bardzo dużo i pomimo że siłą wcielił mnie na NEO, dzięki czemu uniknęłam rynsztoka, to nie raz przeklinałam go w myślach. Zwracając się do niego o pomoc, nie do końca chodziło mi o służbę pod jego rozkazami. Jednak los i Loretto mieli w nosie to, co ja bym chciała.

Po pewnym czasie sama straciłam rachubę, w ilu ekspedycjach brałam udział. Wszystkie zaczynały zlewać w jedną całość i po części nawet cieszyłam się, że NEO podczas odnawiania energii, zgrywał nasze wspomnienia. Umożliwiało nam to powrócić do minionych chwil. Między innymi dzięki temu nadal mogłam przeżywać czas spędzony z Vigio, matką i ojcem.

Nadal zatopiona w myślach, wyszłam ze swojej kajuty i powolnym krokiem ruszyłam w stronę mostka.

Do jednej z wypraw nie potrzebowałam odtwarzacza wspomnień. Byłam wtedy przekonana, że zginiemy, a NEO zostanie zniszczony. Przemierzając ciemności Kosmosu, natknęliśmy się na statek piratów. Zostaliśmy zakładnikami, za których Zjednoczona Marynarka miała zapłacić okup. Minęło parę dni, podczas których planowaliśmy ucieczkę, lecz o otwartym ataku nie było mowy. Nasz statek został uszkodzony podczas pierwszego ataku, a większość z nas była ranna i wyczerpana. Musieliśmy zawierzyć sprytowi i przebiegłości Loretto i wszystko szło według jego myśli, aż do momentu, gdy dotarliśmy do śluzy odgradzającej nasz statek od pirackiego. Wtedy wrogowie nas dogonili. Byłam gotowa zginąć, lecz Loretto miał znowu inne plany co do mojej osoby. Pozbawił życia najbliższych przeciwników, po czym wcisnął mi coś do ręki. Uśmiechnął się do mnie po raz ostatni, puszczając oko i pchnął w stronę portalu. Wylądowałam na pokładzie ożywającego do życia NEO, który odczepił się od statku, odlatując w stronę stancji należącej do Zjednoczonej Marynarki.

Loretto, poświęcił życie, ratując załogę, a wciskając mi do ręki symbol kapitański statku, mianował swoim następcą. Od tamtego momentu nie pozwoliłam nikomu się do mnie zbliżyć. Dla załogi byłam po prostu kapitanem, a moje serce raz na zawsze zamknęło się na ludzi. Chciałam się odciąć od bólu i cierpienia.

Zatrzymałam się przed włazem, za którym znajdowało się serce S.A.NEO, a towarzyszący mi odgłos kroków ucichł. Odetchnęłam głęboko, pozbywając się ostatnich ulatujących myśli o przeszłości i przyłożyłam dłoń do czytnika. Rozszedł się cichy odgłos akceptacji, a ściana przede mną zafalowała. Prostując się, przeszłam pewnie przez właz. Znalazłam się pomiędzy pracującymi zespołami nawigatorów, pilotów, analityków, kryptografów i mechaników dbających o NEO. Przeszłam do sektora przeznaczonego dla kapitana, czym zwróciłam uwagę mojego zastępcy.

— Kapitan na mostku — zagrzmiał donośnym głosem Tremper, podrywając wszystkich z miejsc.

— Spocznij — machnęłam dłonią, wkraczając na podwyższenie, skąd miałam widok na wszystkie hologramy z wyświetlającymi się szczegółami lotu, stanu statku, mapą oraz prognozą pogody. Odetchnęłam w duchu. Mieliśmy szczęście, nic nie wskazywało na deszcz meteorytów lub zagubioną kometę przemierzającą Kosmos.

— Poruczniku, raport — stanęłam w lekkim rozkroku, oczekując aktualności z lotu.

Tak, jak pozostałe jednostki wysłane na ekspedycje, szukaliśmy domniemanych granic, lecz jak na razie z marnym skutkiem. Rozpoczynając kolejną wyprawę, nie wiedziałam, czy mam dziękować Loretto za uratowanie od rynsztoka i prawdopodobnie szybkiej śmierci, czy przeklinać za wyrok, jaki na mnie ściągnął. Z ekspedycji nikt jeszcze nie powrócił, a coraz to nowe jednostki były skreślane z listy projektu i uznawane za martwe.

— Kapitanie, zaraz przekroczymy granice Galaktyki Uricars. Wlecimy na obszar, którego dane dawno nie były aktualizowane przez jednostki Zjednoczonej Marynarki. Mapy są przestarzałe i znajdują się na liście archiwum zbiorów — powiedział Tremper, wskazując odpowiednie mapy, po czym obrzucił mnie czujnym spojrzeniem złotych oczu.

— Czyli będziemy poruszać się jak we mgle — mruknęłam, przesuwając wzrokiem po hologramie. Dla niewprawionego oka były to jedynie unoszące się w powietrzu smugi, poprzecinane w niektórych miejscach małymi kropkami, lecz ja dostrzegałam drogi, gwiazdy, planety. Widziałam część przerażającego mnie Kosmosu. Spojrzałam jeszcze raz na mapę, próbując wyczytać z niej cokolwiek, lecz niestety mężczyzna miał rację. Były bardzo stare i niedokładne. Zwróciłam się w stronę jednej z nawigatorek, mając nadzieję, że będzie znała odpowiedź: — Sierżancie Akkar, jaka jest liczba ekspedycji, które nie powiodły się na tym obszarze?

Odpowiedziała mi przeciągająca się cisza, przez co w końcu odwróciłam się w stronę siedzącej przed wyświetlającymi się danymi drobną kobietą. Tak, jak każdy na statku służyła wpierw pod Loretto, a teraz pode mną. Znałam ją bardzo dobrze. Kitia pełniła funkcję nawigatora. Jej zadaniem było wyszukiwanie bezpiecznej drogi i kierowanie statkiem. Stąd znała prawie każdy szczegół dotyczący map i obszarów badanych przez jednostki Zjednoczonej Marynarki.

— Sierżancie? — ponagliłam ją, przez co pociągnęła nerwowym ruchem za wystający z ciemnego warkocza pukiel.

— Zero, kapitanie — odpowiedziała, spoglądając mi w oczy.

Zmarszczyłam brwi, słysząc odpowiedź.

— A ile statków wyruszyło w celu zbadania tego rejonu? — Nie musiałam zwracać uwagi na to, że nie wróżyło to dla nas ciekawej przyszłości.

— Żaden.

— Jak to żaden? To skąd w takim razie pochodzą dane o tym terenie? — Przesunęłam palcami po hologramie, próbując odnaleźć jakąkolwiek wiadomość. Byłam pewna, że gdzieś w systemie mógł pojawić się błąd. Przecież to było niemożliwe.

— Data powstania dokumentów wskazuje na to, że mapa pochodzi jeszcze sprzed czasów założenia Zjednoczonej Marynarki, kapitanie. — Nawigatorka kontynuowała swoją wypowiedź, wprawiając mnie w coraz większe zdziwienie. Wróciła do dalszego wyszukiwania informacji, przesuwając palcami po wyświetlanych symbolach.

— Sierżancie, oczekuję wszelkich informacji na temat terenu, na który właśnie wkraczamy — wydałam rozkaz kobiecie, po czym zwróciłam się w stronę swojego zastępcy. — Poruczniku, raporty, co godzinę. Chcę wiedzieć o wszystkim...

Mój monolog przerwało nagłe szarpnięcie statku, które powtórzyło się kilkukrotnie, aby po chwili niespodziewanie zatrzymać się i zawisnąć w kosmicznej przestrzeni. Opierając się o wyświetlacz, obserwowałam, jak dane na ekranie zaczynają się szybko zmieniać i wariować. Na pokładzie rozbłysły wpierw czerwone, a później niebieskie światła, które zaczęły zapalać się naprzemiennie.

— Kapitanie! Kurs zaczął się zmieniać! — Cisze przerwał jeden z nawigatorów, który odpowiedzialny był za główny ster statku.

— Zresetujcie system! Natychmiast! — krzyknęłam, przedzierając się razem z Tremperem w stronę mężczyzny próbującego przywrócić dawny kierunek lotu.

Po maszynowni rozeszło się donośne trzeszczenie, a statek zaczął się obracać, aż dziób statku wskazywał pomarańczową kulę. Kątem oka widziałam, jak Tremper blednie, kiedy NEO ruszył z miejsca. Ścisnął ramię uwijającego się przy hologramie mężczyzny i krzyknął mu do ucha:

— Lecimy prosto na gwiazdę! Zmienić kurs! Natychm...

Urwał, nie mogąc dalej patrzeć przed siebie. Blask od gwiazdy był zbyt oślepiający. Zakryłam oczy dłonią, chroniąc się przed światłem. Wszystko zakryła jasność, po której nastała ciemność, a NEO przemknął obok ogromnej gwiazdy, kierując się w stronę pewnej nieznanej nam planety.

***

CDN

Witam Was! 

Historia została napisana na konkurs, lecz teraz po upłynięciu dwóch lat wyremontowałam ją. Na razie udostępniam jedynie początek przygody załogi S.A.NEO, ale wypatrujcie ciągu dalszego ;)

Niektórzy może znają poprzednią wersję, ale zachęcam do zapoznania się, ze względu na to, że została ulepszona :)

O Konkursie można przeczytać coś więcej tutaj ---> (link w komentarzu)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro