Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Razem z Andromedą i Eufemią szłyśmy z uniesionymi głowami w stronę biblioteki. Odpoczynek poobiedni to najlepsza pora na zrobienie nudnych zadań.

Byłyśmy już przy ostatnim zakręcie, przy którym Dromedzie poślizgnął się but i prawie się przewróciła zanim odzyskała równowagę.

Niestety zaraz za zakrętem wyłoniła nam się grupa ślizgonów na czele z Regulusem.

Widząc nas chłopcy parsknęli prześmiewczo.

- Czyżbym musiał porozmawiać z twoją matką, Andromedo? - zapytał brunet uśmiechając się sztucznie.

Dziewczyna opuściła wzrok czując stres. Jej relacje z rodzicami były znacznie gorsze niż moje.

- Masz sześć lat żeby chodzić do ciotki skarżyć na kuzynkę? - wyśmiałam jego dziecinne zachowanie.

Jestem zdania, że jako ludzie z trudnej sytuacji powinniśmy się wzajemnie wspierać, a nie sobie dogryzać i rzucać kłody pod nogi.

- Szesnaście - poprawił mnie używając gry słownej, po czym dodał głosem przesączonym agresją i nienawiścią - jeśli masz problemy z matematyką zapraszam na korepetycję za jedyne "nie zbliżaj się do mnie" za godzinę.

Zakończył to mówić z sarkastycznym uśmiechem, a cała grupa otaczających go chłopaków zaczęła się śmiać, buczeć i klepać go po plecach.

Równocześnie odwróciłyśmy się i poszłyśmy dalej.

Weszłyśmy do biblioteki, gdzie od razu zaczepił nas Severus.

- Dziewczyny, pomożecie mi? - zapytał, wyglądał na zestresowanego.

Pomijając tłuste włosy Snape był naprawdę w porządku. Dużo z nim rozmawiałam, był świetnym słuchaczem. Czasem z Dromedą pomagamy mu podczas, gdy Huncwoci go zaczepiają i dręczą.

- W czym? - spytałam spokojnie.

- Huncwoci... znowu oni... gonili mnie ze śniegiem... chyba chcieli... mi go wsadzić za... za kołnierz - dukał pojedyncze słowa pomiędzy szybkimi wdechami.

Faktycznie, wyglądał na zmęczonego. Musiał długo przed nimi uciekać. Nic mnie nie irytuję tak, jak tych czterech gryfonów, więc gdy tylko usłyszałam ich głośny śmiech dobiegajacy z korytarza - chwyciłam pewnie różdżkę i ruszyłam w ich kierunku.

Otworzyłam drzwi od biblioteki i już ich widziałam. Stali niedakego grupy ślizgonów, z którą niedawno miałam konfrontację. Nagle jeden z nich, James zauważył, że ich obserwuję.

- Ej, Malfoy! - krzyknął tak głośno, że pewnie pół Hogwartu go słyszało. Zdecydowanie brak mu taktu.

- Czego? - rzuciłam rozdrażniona.

- Nie widziałaś gdzieś Smarka? Mamy dla niego niespodziankę - wyrwał Syriusz Black.

Niespodziankę? Znowu chcą go upokorzyć?

Cóż, to jakby nie patrzeć mój przyjaciel, wypadałoby mu pomóc.

- Jeszcze słowo a dostaniesz w twarz - powiedziałam szybko, pod wpływem emocji.

Natychmiast usłyszałam w głowie wściekły głos ojca mówiący do mnie "Miałaś nad sobą panować, czy to tak wiele? Jesteś aż taka głupia, że nie potrafisz zamaskować zdenerwowania?".

- Po prostu powiedz nam gdzie jest, złość piękności szkodzi - zaśmiał się wesoło Syriusz.

- A ty nie masz czym szastać - dodał Potter kąśliwie.

- Zamknij się w końcu, bo nikomu nie imponuje twoje popisywanie się - powiedziałam wściekła do Blacka i nakierowałam na niego różdżkę.

- Spokojnie młoda, tylko żartuj... - zaczął tłumaczyć Remus Lupin, jednak przerwał mu jego kolega w okularach.

- Co nam możesz zrobić? - prowokował mnie. Utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy.

- Wiele więcej niż myślisz - odpowiedziałam, próbując mu grozić.

Chłopak zaśmiał się z wyraźną kpiną.

- Czyli właściwie nic - rzucił.

Ciśnienie mi skończyło. Nakierowałam różdżkę wprost na jego okulary.

- Bombard... - nie dokończyłam, bo odskoczyłam od nagłego dotyku na ramieniu. Odruchowo się odwróciłam.

- Nie zapędzasz się, młoda damo? - spytał Barty.

Barty Crouch Junior przyjaźnił się od dawna z moim bratem. Wielokrotnie widział jak Lucjusz hamuje moje zapędy i pilnuje dobrego wizerunku. Od niedawna też zaczął to robić w dość żartobliwy sposób.

Widziałam w jego oczach rozbawienie, ale całą mową ciała tego nie okazywał.

- Oczywiście, przepraszam za swoje naganne zachowanie - odpowiedziałam wczuwając się w scenkę.

Chłopak prawie się zaśmiał.

- Zobaczymy co twój brat na to powie -, włapał mnie za rękaw na ramieniu i pociągnął w stronę schodów.

Kilkanaście kroków później byliśmy kompletnie poza zasięgiem wzroku kogokolwiek. Od razu wybuchliśmy śmiechem.

- To było genialnie - rzucił szatyn.

- To fakt, ale możesz mnie tak następnym razem nie straszyć - dodałam od siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro