03

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spoglądam na zegar, który wisi naprzeciw mnie. Dochodzi dwudziesta. Pracę skończyłeś już cztery godziny temu, a ja głupiutka dalej czekam na ciebie z zimną już kolacją. Wzdycham głęboko, po czym wstaję od stołu, zostawiając na nim grillowane warzywa z kurczakiem oraz butelkę wina. Powinnam już do tego przywyknąć. Od dłuższego czasu wracasz późną nocą albo i wcale, ale nadal gdzieś w głębi serca mam nadzieję, iż to się zmieni.

Czyżbym miała się mylić?

Wchodzę do sypialni, zrzucam z siebie dzisiejsze ubranie, a następnie ubieram twoją czarną koszulkę. Kładę się do łóżka, szczelnie przykrywając kołdrą po samą szyję. Nie mam nawet siły iść pod prysznic. Wyciągam rękę, aby pociągnąć za sznureczek od lampki nocnej. Ogarnia mnie ciemność. Słyszę, jak krople deszczu uderzają z głośnym impetem o blaszany parapet. Czuję pustkę, która powoli ogarnia mój umysł. Nie wiem, ile tak leżę, wpatrując się w sufit. Tracę rachubę czasu.

Mój sen przerywa donośny śmiech z korytarza. Niechętnie podnoszę się i idę w stronę hałasu. Moim oczom ukazujesz się ty z tlenioną blondynką uczepioną ramienia. Widać po was, że piliście i to w niemałych ilościach. Obejmujesz ją w talii; na mojej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia. To nie pierwszy raz, kiedy sprowadzasz kobiety do naszego domu. Powoli zaczyna brakować mi sił na twoje wybryki, choć długo starałam się usprawiedliwiać to zachowanie. Czy to ma jakikolwiek sens? Czy nasz związek jest wart mojego cierpienia?

Wiem, że nie. Jestem za słaba, by od ciebie odejść, zostawić naszą znajomość za sobą; za bardzo cię kocham i daję sobą pomiatać. To nie tak powinno wyglądać, to nie o to w tym wszystkim chodzi.

Mogę być pierwszą albo ostatnią, ale nigdy jedną z wielu.

Podchodzę bliżej i odchrząkuję. W końcu zwracacie na mnie swoją uwagę. Zdezorientowana dziewczyna spogląda to na mnie, to na ciebie, po czym w końcu wycofuje się w kierunku drzwi. Zostajemy sami, uparcie lustrując nawzajem swoje twarze. Czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia. Milczysz. Oplatam się ciasno ramionami, aby nie rozpaść się na kawałki.

— Luke, to nie ma sensu.

— Nie wygłupiaj się, Lari — prychasz pod nosem.

— Nie mogę być u ciebie na pierwszym miejscu, jeśli ciągle latasz na panienki i mnie zdradzasz — mówię.

— Zejdź na ziemię, nie jesteś pępkiem świata, Larissa! Znam dziewczyny ładniejsze, mądrzejsze i mniej nadęte od ciebie!

Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia — nie spodziewałam się takiej wymiany zdań, takich słów skierowanych w moją stronę. Jestem przecież twoją żoną, a ty traktujesz mnie, jak nic niewartego śmiecia. Jestem wściekła. Zmniejszam odległość dzielącą nas i uderzam pięściami w twój tors. Wypełniające oczy łzy zmniejszają moją ostrość widzenia. Łapiesz mnie za nadgarstki, a ja krzyczę, abyś mnie puścił. Niespodziewanie wpijasz się w moje usta, a ja, niewiele myśląc, oddaję pocałunek.

Na najlepsze czeka się najdłużej, a ja od zawsze czekałam, aż mnie pocałujesz.

Odrywamy się od siebie, moje policzki są zaróżowione. Wpatruję się w twoje oczy z lekko rozchylonymi wargami.

— Jesteś irytująca — mówisz, po czym opuszczasz mieszkanie, zostawiając mnie z milionami kłębiących się w głowie myśli.

Nie wiem, kim jestem w twoich oczach. Może wcale mnie w nich nie ma?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro