05

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zachowanie Lucasa staje się nie do zniesienia. Mimo mojej bardzo cierpliwej natury i wiary, że się zmieni, mam dość; czuję w kościach, że jest to definitywny koniec naszego małżeństwa. Nie jestem w stanie już dłużej mu pobłażać.

Powoli stacza się na dno, nie wraca na noce do domu, a jeśli już mu się uda, to jest kompletnie pijany. Nie wiem, jak sobie z nim radzić, moje słowa nie docierają do niego. Tak bardzo stara się je ignorować. Nie rozmawiamy ze sobą, dzieli nas gruby mur, który na nowo rozstawia wokół siebie.

Wiesz, co jest gorsze od krzyków, wyzwisk i tłuczonych talerzy? Obojętność. Milczenie wszystko pieprzy. Niszczy każdego doszczętnie.

Siedzę na kanapie ze szklanką cieplutkiego kakao z piankami i bitą śmietaną, uwielbiam takie słodkości. Niespodziewanie przede mną wyrasta Lucas, zasłaniając sobą telewizor. Pochyla się nade mną i muska delikatnie moje wargi.

— Za co to? To nie był całus z wdzięczności, prawda?

— Nie, to był pocałunek na dobranoc.

Kłamie, to całkiem w jego w stylu. Ciągle to robi. Wstaję, po czym policzkuję go.

— Gdy kogoś okłamujesz, nie masz do niego szacunku — oznajmiam. — Martwię się o ciebie.

— Mam już dość twojej opieki, zostaw mnie w spokoju. Dam sobie radę bez twojej pomocy.

— To cię nie usprawiedliwia, nie chcę, byś patrzył na mnie z góry.

— Nie wchodź mi po prostu w drogę, Lari.

— Masz obsesję na tym punkcie. Widzisz wszystko tylko czarne lub białe. Miłość albo nienawiść. Przyjaciel lub wróg. Nawet nie potrafisz teraz na mnie spojrzeć, boisz się, że cię złamię.

— Przestań chrzanić. To ty nie masz o niczym pojęcia. To dzięki tobie jestem tym, kim teraz jestem. Nic nie przeraża mnie bardziej niż myśl, że może cię zabraknąć. Jesteś jedyną osobą, której straty nie zniosę.

Patrzę oszołomiona wprost w jego czarne jak noc tęczówki. Od dawna nie widziałam w nich żadnych emocji, a teraz maluje się w nich smutek.

— Ja chcę cię poznać, odkryć twoje tajemnice, Luke. Po to tu jestem, by cię wspierać i pomagać w najgorszych momentach.

Gwałtownie łapie mą dłoń i przykłada do swojej klatki piersiowej.

— Co czujesz?

— Bicie twego serca.

— Żyję i stoję tu przed tobą, to wystarczy.

— Nie, to nie wystarczy. Nie mi, nie po tym wszystkim, co miało miejsce.

— Więc odejdź — mówi uparcie, patrząc mi w oczy.

— Tego właśnie chcesz? Przed chwilą mówiłeś co innego.

— Tak, tego pragnę, będę mógł robić, na co mam ochotę, nie raniąc cię przy tym.

Więc zgodnie z twoją próba odeszłam, zostawiając wszystko za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro