14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mróz chwycił jeszcze bardziej, a drzewa w promieniach słońca  przypominały kryształy skrzące się niczym drogocenne kamienie. Aislyn jeszcze całkiem nie doszła do siebie po chorobie, jednak miała na tyle siły, żeby dopilnować spraw na zamku. I mimo, że dni mijały i nastąpił już styczeń, Wulfgar zabronił swej małżonce wychodzić na lodowate powietrze. Lękał się o jej zdrowie. Z każdym dniem pan zamku coraz bardziej przywiązywał się do swej kruchej, ale jakże silnej połowicy. Podziwiał jej hart ducha i radował swe serce, iż nie pokonała ją choroba. A to oznaczało, że była silna, żeby dać mu zdrowych synów. Pragnął widzieć ją brzemienną, jednak nic nie wskazywało, że jego małżonka spodziewała się dziecka. Być może było za wcześnie, a być może był już przy nadziei..., ale póki co miał większe zmartwienie na głowie. Właśnie przybył posłaniec z królewskim pismem, w który wzywa go wraz z małżonką na dwór królewski. Nie mógł odmówić, nie wolno mu było. Jednak coś musiała się za tym kryć. Był przepełniony obawiamy co do ich wizyty, jednak musiał odesłać posłańce z listem potwierdzającym ich przybycie. Poszedł zatem powiedzieć Aislyn, że muszą jutro niezwłocznie wyruszyć w podróż. Zastał ją w ich komnacie przy kominku i zamarł widząc Aislyn z dzieckiem na rękach. Słodki Jezu, serce zaczęło mu bić jak szalone na ten widok. Pragnął aby to ich dziecko tak tuliła do swej piersi, i żeby karmiła swoimi obrzmiałymi idealnie krągłymi półkulami.  

- Wulfgarze, wybacz - powiedziała skruszona, gdyż wiedziała, że nie powinna przyprowadzać tutaj dziecka. Ale jakżeby mogła zostawić go w obcych rękach i na zamarznięcie.

- Czyje to dziecko?

- Nie wiem. Znalazłam jej przy bramie. - Tym samym wydało się, że wyszła na zewnątrz.

- Aislyn, złamałaś mu zakaz - skarcił ją.

- Mężu, czyż miałam zostawić to bezbronne i niewinne dziecko na pastwę losu? Okazałabym się takim samym potworem jak ten co go porzucił.

- Pani... - Wulfgar przeczuwał, co też chciała uczynić jego małżonka - oddasz dziecko pod opiekę służby.

- Ale...

- Nie możemy go zabrać w podróż.

- W podróż? Wybierasz się gdzie, mój Panie?

- Król przysłał posłańca z pismem, w którym wzywa nas do siebie. Sprawa niecierpiąca zwłoki, zatem jutro o świcie wyjeżdżamy.

Aislin pobladła. Domyślała się w jakiej sprawie są wzywani. Dobry Boże, Alaric udał się do króla prosić o posłuchanie i jak widać udało mu się zrobić zamęt. Czy król mógł rozwiązać jej małżeństwo? Czy odda ją Alaricowi? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.

- Będę gotowa - obiecała.

- Zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

- Tak, mężu. - Powiedziała posłusznie i odwróciła się plecami do Wulfgara, żeby ukryć swój lęk przed spotkaniem z kuzynostwem. Król był bliskim kuzynem jej ojca, więc i ona była związana z Ryszardem. Nikomu nie wyjawiła owej tajemnicy, gdyż mogłaby to zagrażać jej życiu.

O świcie Aislyn była gotowa do drogi. Dziecko przekazała mamce, którą Leufrik przyprowadził z wioski. Kobieta niedawno straciła dziecko, ale piersi miała pełne mleka, toteż Lady Aislyn oddała dziecko dziewce. Ucałowała małą główkę z jasnym puszkiem i pożegnała się, po czym ruszyła na dziedziniec. W swej podróżnej, wełnianej sukni dosiadła siwą klacz, którą dostała od Wulfgara. Giermek przytroczył jej  do siodła juki, w których upchała dwie suknie i parę butów wraz z grzebieniem. Naciągnęła na głowę kaptur opończy podbitej lisim futrem i ruszyła wraz z panem zamku oraz ich eskortą dziesięciu zbrojnych, stępem za mury zamku. 

- Coś cię trapi, cherie? - Zapytał Wulfgar, który od dłuższego czasu przyglądał się swej małżonce.

- Lękam się spotkania z królem. Obawiam się, drogi mężu, że Alaric uzyskał u niego posłuch i temu ma służyć nasza wizyta. - Niewiasta wyjawiła w końcu to, czego tak bardzo się bała.

- Twoje podejrzenie nie jest bezpodstawne. Jednak wierzę Ryszardowi, iż nie uczy nic wbrew naszej woli.

- Nie znasz mego kuzyna tak dobrze jak ja - rzekła gorzko do swego męża.

- Ale znam Ryszarda, Pani. To sprawiedliwy rycerz i król. Trzeba wiary, moja słodka.

- Czasem wiara nie wystarcza - powiedziała tak cicho, że brzmiało to raczej jak pomruk. Jej rodzicom wiara nie pomogła, kiedy Alaric mordował ich z zimną krwią.

Do wieczora pokonali połowę drogi, jednak na noc schronili się w klasztorze u mnichów. Po wspólnej i jakże skromnej wieczerzy udali się do dormitorium, gdyż Wulfgar nie chciał opuszczać swej małżonki chociażby na chwilę, Toteż Lady Aislyn spała wraz z innymi w dormitorium i dzieliła wąskie łóżko z mężem. Była mu wdzięczna za mężowską opiekę, gdyż noc była bardzo chłodna, a ciepłe ciało Wulfgara ogrzewało jej kości. 

- Gdyby to nie był dom boży i nie groziło za to potępienie, wziął być cię, moja słodka, jak mąż żonę.

- Pragniesz mnie? - Wyszeptała tak cicho, żeby nikogo nie zbudzić.

- Tak, nie miałem cię od wczoraj, a wiesz, że jestem bardzo jurny, moja najdroższa.

- Być może jak dotrzemy na królewski dwór... - nie dokończyła, gdyż Wulf zamknął jej usta słodkim i łagodnym pocałunkiem.

- Dobranoc, moja Pani. Śpij słodko.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro