23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciche kwilenie dziecka obudziło Aislyn. Lekko zamroczona snem, nawet nie zdała sobie sprawy, że Wulfgar śpi wraz z nią w ich łożu. Wyśliznęła się z łoża, uniosła dziecko w ramionach i po cichu oraz bez zbędnego hałasu w samym gieźle wyszła z komnaty. Nieliczne pochodnie oświetlały korytarz, który przeszła na boska, a zimna kamienna posadzka wywoływała dreszcze w jej całym ciele. Wspięła się schodami na górę, gdzie spała mamka. Pchnęła drewniane drzwi, otwierając je z cichym skrzypnięciem, po czym weszła do środka i zbudziła dziewkę, która od razu przejęła od swej pani dziewczynkę. Aislyn patrzyła z lekką zazdrością i nadzieją, że sama również będzie mogła karmić swego syna. Była pewna, że urodziny Wulfgarowi syna. Postanowiła zostawić dziecko opiekunce, a samej wrócić do komnaty. Starała się przemknąć korytarzem niepostrzeżenie, jednak kiedy przekroczyła próg komnaty, zamarła z przerażenia widząc swego męża stojącego przy łożu z założonymi ramionami na piersi. Jego groźne nachmurzone oblicze mówiło jej wszystko. Zatrzęsła się z zimna i lekkiego przerażenia. 

- Gdzie, żeś była żono? Mówże - huknął, aż Aislyn podskoczyła.

- Wulfgarze... - słowo utknęły jej w gardle. Jeszcze nigdy nie widziała, go takim wściekłym

- Pani, nie testuj mej cierpliwości - zrobił krok ku swej małżonce. 

- Zaniosłam dzie - dziecko do mamki na karmienie - odpowiedziała drżącym głosem i przyłożyła złączone dłonie do piersi. Jeszcze nigdy nie bała się tak swego małżonka.

- Zrobiłaś ze mnie głupca, droga żono. Odpowiesz za swój postępek i zostaniesz przykładnie ukarana.

- Jakże to? Chcesz mnie zbić?

- Zgadłaś, cherie.

Wulfgar widział przerażenie w oczach żony. Nie chciał jej wyrządzić krzywdy, jeno dać kilka razów, żeby wiedziała, kto jej panem i mężem. Aislyn rzuciła się do drzwi przerażona, że zostanie skatowana przez męża. Z cichym okrzykiem, który wydobył się  z jej ust, została porwana przez silne ramiona męża i podniesiona do góry. Wierzgała niczym narowista klacz i wiła jak piskorz. Małżonek usiadł na łożu i jednym płynnym ruchem przełożył żonę przez kolano i zadarł jej giezło do góry, ukazując idealnie krągłe pośladki. Opuścił dłoń z głośnym plaśnięciem, które rozniosło się wraz z okrzykiem Aislyn. Łzy napłynęły do oczu niewiasty, a skóra na pupie piekła niemiłosiernie. Wulfgar dał swej małżonce pięć razów, po czym podniósł ją ze swych uda i postawił. Dostrzegł łzy na jej ślicznym obliczu i poczuł,  jak jego serce zostaje rozerwane na strzępy. Nie tego chciał. 

- Cherie - powiedział miękko i wyciągnął dłoń do swej połowicy, która odskoczyła do niego niczym poparzona. Wulfgar 

Aislyn czuła się poniżona i upokorzona przez swego małżonka. Jakże miała mu powiedzieć, że jest brzemienna, kiedy on potraktował ją jak inny mężowie swe nieposłuszne żony? Przełknęła łzy i uniosła dumnie głowę. Była Aislyn z Keswick, dumna córka, dumnego szlachcica. Dopóki nie usłyszy z ust męża iż ją miłuje, dopóty będzie milczeć. Zrobiła unik, kiedy mąż próbował pochwycić ją w swe ramiona.

- Już się, Panie, zabawiłeś mym kosztem - rzekła spokojnie. - Ale ja nie mam ochoty na więcej.

- Należało ci się, droga żono. - Spochmurniał jeszcze bardziej, kiedy patrzyła na niego smutnymi oczami, jednak nie ugnie się pod tym spojrzeniem. - Musisz być mi posłuszna. 

- Jak sobie życzysz, Panie - rzekła i pokłoniła się. Skoro uznał, że jest jej panem i władcą, od teraz będzie go tak traktować.

- Do diabła! Co ty wyprawiasz, Aislyn? - Zmarszczył brwi. 

- Pozwól, że włożę suknię i udam się do kuchni. Na pewno jesteście, Panie, głodni i pragniecie wziąć kąpiel - powiedziała chłodno Aislyn.

Niewiasta ostrożnie cofnęła się do skrzyni stojącej pod oknem, skąd pospiesznie wyciągnęła suknię. Chyżo włożyła nogawiczki umocowane tasiemkami, po czym wciągnęła ciepłą bordową suknie wierzchnią, a następne skórzane buty.

Wulfgar cały czas obserwował swą małżonkę zmrużonymi oczyma i gniew w nim wrzał. Pragnął swej połowicy. Rozpalała w nim krew, która krążyła coraz żwawiej, a jego lędźwie paliły ogniem. Dojrzał jak Aislyn wpatrywała się w jego sterczącego członka, po czym wybiegła z komnaty. Zaklął cicho i zaczął wdziewać na siebie odzienie. Nie zamierzał tak ostawić swej pani. Pragnął legnąć z nią w łożu.

Pani zamku minęła służbę w wielkiej sali i wypadła jeno w sukni na mroźne powietrze. Czuła mdłości, które podchodziły jej do gardła, które po chwili przybrały na sile i nie miała już możliwości ich powstrzymać. Targały nią torsie, aż upadła na kolana pozbawiona sił.

- Milady -  Leufrik pomógł swej pani wstać, a widząc jej pobladłe oblicze, zląkł się.

- Leufriku... - wypowiedziała imię sługi schrypniętym głosem

- Pozwól, Milady, że cię zaprowadzę do twej komnaty.

- Nie - westchnęła. - Obawiam się, że mój pan małżonek ubije cię. Rozsierdziłam go i nie jest w najlepszym humorze, więc nie trza nam jego złości - Jak na zawołanie, po dziedzińcu rozniósł się wrzask Wulfgara. 

- Aislyn! 

- Uciekaj Laufriku, nie może nas tutaj zastać razem.

- Pani...

- Idźże - ponagliła sługę, po czym zamknęła oczy i szykowała się na spotkanie z mężem.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro