24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wulfgar wypadł na zewnątrz, nawołując Aislyn. Miał dosyć swojej krnąbrnej połowicy. Nie zdzierży, jeżeli jeszcze kiedyś mu ucieknie. Jednak miał też wyrzuty sumienia. Nie powinien prać jej na kwaśne jabłko. Jak zwykle poniosła go jego duma i żądza. Westchnął zirytowany swoim i jej zachowanie, ale nie miał zamiaru kajać się przed małżonką. Ruszył przez dziedziniec, a po chwili Aislyn kroczył w jego stronę. Zacisnął dłonie, gdyż był strasznie zimno, a ona miała na sobie jeno suknie wierzchnią. Mrozy tego roku dawały się we znaki.

- Pani - wycedził.

- Panie - skłoniła się, na co Wulf skrzywił się - zaraz każę podać posiłek.

- Chcesz się zaziębić?

- Nie, a teraz wybacz, gdyż nie mam czasu. Mój pan i władca musi być zadowolony - zakpiła i odeszła.

Wulfgar miał ochotę zacisnąć dłonie na jej białej szyi i ją udusić. Doprowadzała go do furii. Nie zamierzał, żeby go ignorowała. Był jej mężem, więc należał mu się u niej posłuch. Ruszył zatem za niewiastą i zasiadł ciężko na ławie przy stole. Po chwili dołączył do niego Gowien, który miał głupkowaty uśmiech.

- Z czegóż tak się cieszysz? - Warknął do przyjaciela. 

- A dlaczego ty taki pochmurny?

- Nie twoja sprawa.

- Czyżby małżonka nie zadowoliła cię w łożu? - Zaśmiał się Gowien.

- Zamilcz - huknął Norman. Nie przyzna się przed nikim, że paliła go żądza do swej oblubienicy.

- Oho, ktoś dzisiaj ma podły nastrój. 

- Za to jesteś niczym skowronek - zakpił Wulf.

- A no jestem i zdaje mi się, żeś nie wyjawił swej pani swego sekretu, ino wciąż milczysz.

- Zamilcz.

Aislyn nie usiadła z mężem do posiłku, tylko mu usługiwała, jak służąca. Wulfgar spod zmrużonych powiek patrzył groźnie na swą połowicę i miał ochotę sprać ja jeszcze raz za jej zachowanie. Nie podobało mu się, że jego żona rozmawia wesoło z Goweinem i żartuje z Leufrikiem, a jego traktuje jakby go tutaj nie było. Tak nie mogło być. Miał dosyć. Nie dokończył jadła i wstał. Aislyn popatrzyła na swego męża i uśmiechnęła się do niego słodko, po czym zapytała:

- Czy ci, Panie, nie smakuje? Przynieść coś innego?

- Nie, do diabła, nie chce nic. Zejdź mi z drogi kobieto! - Huknął na całą salę i wyszedł.

Aislyn miała zamiar doprowadzić go do sano wrzenia. Musiał w końcu powiedzieć, że ją miłuje, gdyż czyny mówiły co innego niż słowa. Jednak wiedzieć a słyszeć, to co innego. Pragnęła Wulfgara, chciała się do niego przytulić, poczuć jego męski zapach i silne ramiona. Pragnęła kochać się ze swym mężem.

Sir Gowein uniósł brwi i uśmiechnął się promiennie do milady. Wiedział, że tylko zazdrość skłoni jego przyjaciela do powiedzenia swej pani, jak ją miłował. Zatem pomoże Aislyn i sam będzie miał niezły ubaw ze swego druha.

- Pani, można na słówko? - Zaprosił Aislyn, żeby spoczęła obok niego.

- Sir Goweinie, cóż to za sprawa niecierpiąca zwłoki?

- Zdaje się, że trza twego męża przyprzeć do muru, inaczej nie usłyszysz od niego wyznania miłości, Pani.  - Aislyn zaczerwieniła się na te słowa.

- Panie, ależ to...

- Cii - mruknął - rzekłbym, że Wulfgar głupcem, ale jest tylko mężczyzną, któremu wydaje się, że miłowanie swej małżonki, tylko go osłabi. Za nic nie przyzna się do swych uczuć, Milady.

- Więc, cóż mam czynić? Jest uparty i zawzięty. 

- Trza sprawić iż postrada rozum z zazdrości.

- Sir Goweinie ...

- Zdaje mi się, że nie przeboleje jakiegokolwiek rycerze obok swej połowicy - Gowein wyszczerzył swe białe zęby w szelmowskim uśmiechu. 

- Zatem - Aislyn ściszyła głos - czy mógłbyś mi, Panie, towarzyszyć za mury zamku, jak ma eskorta?

- Z największą przyjemnością - ucałował dłoń swej pani i ruszył okulbaczyć konie.

Wulfgar był zajęty na placu treningowym, ćwicząc wraz ze swymi zbrojnymi. Jednak nieobecność Gowiena była nader podejrzana. Wysłał swego giermka, żeby rozejrzał się ze rycerzem.

- Panie, Sir Gowien udał się z Lady Aislyn do wioski - giermek powiedział z lękiem w sercu.

- Co?! - Huknął wściekły Wulfgar. - Okulbaczyć Diablo - rozkazał groźnie.

Po chwili Wulf gnał do wioski u podnóża zamku. Czerwone plamy skakały mu przed oczami na myśli o Aislyn z jego dzielnym rycerzem. Ubije go jak psa, jeżeli choćby tylko jej dotknął. Nie zdzierży takiego upokorzenia. Wjechał między domostwa i dostrzegł, jak Gowien wsadził Aislyn w siodło. Zakipiała w nim krew, a w uszach zaszumiało. Spiął konia, by po chwili dopaść tego zdrajcę.

- Zabieraj łapska od mej żony! - Wrzasnął Wulfgar na cały głos.

Gowien był z siebie rad. Nie trza mu było długo czekać, aż jaśnie małżonek postanowi skrócić go o głowę. Wiedział, że Wulf był głupcem, ale kochał go jak brata i musiał coś zrobić. 

- Zdaje się, żeś przyjechał po swą panią.

- Masz rację. - Zanim Aislyn zdążyła zareagować, siedziała już w siodle swego męża, który trzymał ją w żelaznym uścisku. 

- Panie... - zaczęła, lecz przerwał jej Wulf.

- Do diabła, jestem Wulfgar! Zwracaj się do mnie jak do swego męża i nie waż się mi stawiać - mruknął.

- Jak sobie życzysz, Wulfgarze - powiedziała ugodowo. Plan Goweina zdawał się przynosić rozwiązanie sprawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro