3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aislyn zapadła w krótki niespokojny sen. Na nowo widziała, jak Alaric mordował jej rodziców i wyrżnął całą służbę. Obudziła się z szybko bijącym sercem. W ostatnie chwili powstrzymała krzyk, gdyż przypomniała sobie gdzie była. Wyśliznęła się z uścisku rycerza i spod ciepłego okrycia. Wiedziała, że trza im uciekać nim wzejdzie słońce. Nie chciała być własnością mężczyzny, kiedy została pozbawiona domu. Zostało jej jeno udać do siostrzyczek. Jej rodzina zawsze hojnie wspierała opactwo, więc nie powinny jej odmówić. Problem polegał na tym, że zupełnie nie nadawała się na zakonnicę.

Wyczołgała się na zewnątrz i ku swojego zaskoczeniu Dewno skradał się w jej stronę. Odczołgali się oboje na bezpieczną odległość, żeby móc naradzić się.

- Pani, nie podobają mi się ci rycerze - szeptał - to krzyżowcy.

- Ani mnie, Dewonie. Musimy jak najszybciej oddalić się od tego miejsca.

- Zamarzniemy, zanim dotrzemy gdziekolwiek, pani.

- Nie mamy wyjścia. Sczeznę, niźli oddam się jakiemuś mężczyźnie.

- Milady, lepiej ruszajmy zanim świt nas zastanie.

- Zatem ruszajmy.

Aislyn z trudem związała rozerwane giezło, lecz z suknią nic nie dało się uczynić. Wraz ze sługą ruszyła między skałami nad rzeką, po czym szli gościńcem. Nieprzyjemny wiatr przeszywał suknię niewiasty, lecz zacisnęła zęby i parła do przodu. Miała nadzieję, że do świtu dotrą do wioski, a stamtąd już niedaleko do klasztoru. Nie wiedziała jak długo szli, ale na pewno kilka godzin, gdyż niebo pojaśniało.

Wulfgar zerwał się z posłania i dostrzegł, że nie ma przy nim dziewki. Wypadł z namiotu budząc giermka i swych towarzyszy. Okulbaczył Diablo, a kiedy wszyscy byli gotowi do drogi , ruszyli w pościg za zabiegami. Już go dziewka popamięta. Spiął konia i ruszył pustym gościńcem.

Kiedy Aislyn wraz ze Dewonem uszli jeszcze kawałek drogi ujrzeli w oddali majaczące pierwsze chaty. Dziewka przemarzła do szpiku kości i trzęsła się z zimna na całym ciele. Pragnęła ogrzać się przy ogniu i posilić się ciepłą strawą.

- Pani, chodźmy do kowala - odezwał się sługa, który wskazał swej pani dom.

Jak tylko weszli do wioski usłyszeli tętent koni za sobą. Niewiastę zdjął strach i pospieszyła Dewona. Zanim jednak udało im się skryć, dziewka została poderwana z ziemi i posadzona na grzbiecie konia.

- Pani, myślałaś, że uciekniesz przede mną? - Warknął nieprzyjaźnie jej do ucha i okrył płaszczem, przyciągając jej ciało do swojego, aż zatrzęsła się z zimna i z przerażeni. - Chciałaś zamarznąć, Milady?

- Nie, chciałam dotrzeć do klasztoru. A ty, Panie, nie powinieneś mnie szukać. Nie jestem ci do niczego potrzebna.

- Do klasztoru? - Zdziwił się Wulfgar.

- Nie mam domu, jeśli zapomnieliście, panie rycerzu. Został mi jeno tylko klasztor.

- Nic z tego, niewiasto. Udasz się, Pani, do mego zamku. I nie radzę ci, ponownie uciekać, bo spiorę cię na kwaśne jabłko.

- Nie jestem twą własnością, rycerzu. Nie masz prawa do mnie - odparła dumnie.

- Czyżby, Pani? Od teraz jesteś moja. - Wulfgar nigdy nie myślał o ożenku, ale być może nadeszła pora wziąć sobie żonę i przedłużyć ród przez spłodzenie potomka. A dziewka była urodziwa, jak i dobrze urodzona oraz majętna. Postanowił uczynić z niej swoją połowicę, jak tylko dotrze na swój zamek.

Aislyn zdumiały słowa rycerza, ale po chwili zdjęła ją trwoga. Czyżby chciał uczynić z niej swą miłośnicę? O nie, do tego dopuścić nie mogła. Nikt nie splami jej honoru i nie odbierze cnoty. To jedyne co jej jeszcze ostało.

- Jestem dla ciebie bezwartościowa - próbowała przemówić mu do rozsądku.

- Pozwól, że sam to ocenię, Milady.

- Nie zostanę twą nałożnicą - warknęła. - Jestem szlachetnie urodzoną damą.

- Tym lepiej dla mnie. Zostaniesz mą żoną, cherie.

- Nie! - Wykrzyknęła i zaczęła się szarpać. - Nigdy!

- Bo cię spiorę przy moich ludziach. Czy tego chcesz, niewiasto? Chcesz zostać zbita i upokorzona?

- Niech cię piekło pochłonie, bydlaku! - Wrzasnęła.

Wulfgara rozsierdziły jej słowa, zatrzymał Diablo i zrzucił dziewkę, po czym sam zsiadł z konia. Szarpnięciem przyciągając ją blisko siebie i pocałował zachłannie. W Aislyn wezbrał taki gniew, że nie zważając na nic, ugryzła go do krwi. Norman odskoczył i zarobił zamach, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się przed uderzeniem. W zielonych tęczówkach dziewki dostrzegł łzy, ale stała dumnie wyprostowana. Chryste Panie, cóż on chciał uczynić. Nie bił niewiast, nawet tych krnąbrnych. Zaklął po nosem i z powrotem wskoczył na grzbiet Diablo. Ofiarował dłoń niewieście, jednak ona zadarła podbródek i ruszyła przed siebie. Co za uparta dziewka, ale i honorowa, pomyślał. Tak, takiej mu trzeba było żony. Pochylił się i znienacka posadził ją przed sobą.

-Dla własnego dobra, Pani, radzę ci nie sprzeciwiać się, inaczej pożałujesz.

Niewiasta zacisnęła zęby. Zdawało się jej, że uniknie losu żony. Jednak jakże się srodze pomyliła. Los z niej zardwił. Miała ochotę płakać i przeklinać siebie za swą głupotę. Jednak nie pisnęła słowa, nawet kiedy wieli normański rycerz próbował skłonić ją do rozmowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro