5. Odcięty od świata

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Może popełniłem błąd? Może nie powinienem był pokazywać Idiranowi prawdy, o tym, kim był Sorotris. Może wtedy chłopak wciąż by istniał i miał własną wolę. Nie twierdzę, że Zorza są złą istotą... ich cele ciężko zrozumieć, choć przy tym nie są okrutni czy bezduszni. Brakuje jednak w nich tego ludzkiego dobra, jakie niósł ze sobą ten biedny chłopiec. Czasami obwiniam się za jego odejście.


            Ewitt przestał odliczać dni, tygodnie i miesiące, jakie spędził w posiadłości Froderiana Elmire. Gdyby tak robił, popadłby w obłęd już dawno temu. Dlatego skupił się na liczeniu czegoś innego. Każdy moment spokoju i chwili wytchnienia, który spędzał z Lirvem. Mimo fizycznego uwięzienia, ten mężczyzna sprawiał, że uciekał stąd; myślami, marzeniami i wyobraźnią. Wspólnie wyruszali gdzieś daleko, pociągiem na gapę, zwiedzając świat nie musząc przejmować się czymkolwiek. Z drugiej strony widział też ich żyjących zupełnie normalnie, jak większość ludzi. W małym mieszkaniu, który miesięcznie musieliby opłacać. Obaj pracowaliby każdego dnia, po to, żeby wieczory spędzić razem, gotując obiad, czytając książki i chodząc na długie spacery. Nieważne były okoliczności, wszystko wydawało się piękne, gdy tylko był blisko niego.

Nawet teraz, gdy Lirve leżał tuż obok, potrafił przyznać, że jest z nim szczęśliwy. Miał nadzieję, że on również. Obrócił się, żeby spojrzeć w jego ciemne oczy. Obaj wpatrywali się w siebie, mrugając nierówno.

Lirve nagle wysunął dłoń, żeby pogładzić nagą pierś Ewitta. Palcem nakreślał kształty wokół blizny po lewej stronie. Nie była zbyt duża, ale przez blady kolor wyróżniała się. Dało się również zauważyć niewielkie kropki w jej pobliżu. Dotyk mężczyzny nie bolał, nawet gdy zatrzymał się na samym centrum. To była stara blizna po wystrzale z karabinu. Kula wyleciała z drugiej strony, zostawiając większą, specyficzną w kształcie bliznę. Sama w sobie nie przeszkadzała Ewittowi, ale sprawiała, że nie zapominał tamtego dnia, kiedy niemal umarł i został oddzielony od przyjaciół.

Lirve jeszcze przez moment wpatrywał się na bliznę, po czym podniósł wzrok. Znał tę historię. Znał wszystkie historie. Gdy tylko mieli czas dla siebie, Ewitt mu opowiadał o wszystkim. O tym jak Vissaret znalazła go na uczelni i dostrzegła jego potencjał, co doprowadziło do długich lat owocnej współpracy. O tym jak poznał Idirana i Azuda w drukarni, potem Rierga i jak wspólnymi siłami walczyli o życie z dyktatorką Cyklonu. I o tym jak trafił właśnie tutaj.

— Brakuje ci go czasami? — Lirve zapytał nagle o jedną rzecz, o której wcześniej nie wspominał.

Ewitt zmrużył oczy, nieco zaskoczony, ale nie odwracał wzroku.

— Co dokładnie masz na myśli? — dopytał.

— Tak przyglądałem się jej — powiedział i wskazał na bliznę na piersi — i wyobrażałem sobie, co musiałeś wcześniej przeżyć. Opowiadałeś mi, że byliście blisko. W tym całym chaosie i trudnych chwilach mogliście na siebie liczyć. Musisz za nim tęsknić.

— Och. Mówisz o Idiranie.

— Wiesz, powiedziałeś mi, że mnie kochasz — zaznaczył słowa w nieco sarkastyczny sposób. — Muszę się upewnić, czy nadal nie myślisz o swoim byłym.

Lirve zaśmiał się krótko, Ewitt próbując zdusić rozbawienie, szturchnął pięścią ramię mężczyzny.

— Żartuję, żartuję. — Lirve wciąż się uśmiechał, a Ewitt widział w tym uśmiechu zaufanie. — Pytałem za to zupełnie poważnie. Wiesz, mój ostatni partner pewnie nawet nie pamięta mojego imienia.

— Ciężko ciebie zapomnieć, wiesz?

— Wiem, ale problem może być w tym, że po prostu nie podałem mu tego imienia. Lub podałem inne. Możliwe, że przedstawiłem się imieniem mojej babci.

— Byłeś pijany — zauważył rozbawiony.

— Bardzo.

Ewitt zamyślił się na moment. Ostatnimi czasy jego myśli raczej skupiały się na Lirve, ale nie musiał ukrywać przed sobą, czy nawet przednim, że każdego dnia wspominał ludzi, których utracił. W tym Idirana. Młody archeolog sprawił, że po raz pierwszy w życiu się zakochał i że po raz pierwszy utracił swoją miłość nim ta zdążyła się nawet zacząć. Tak, wciąż za nim tęsknił. Brakowało mu Idirana i przerażała go myśl, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczy.

Przewrócił się na plecy, wpatrując się teraz w sufit.

— Nigdy nie zapomnę, gdy Idiran mnie pocałował, a potem odszedł — przyznał cichym głosem. — Czasami mi się śni, że trzymam w ręce lód. Jest mi wtedy tak okropnie zimno, cały się trzęsę do tego stopnia, że z moich oczu lecą mi łzy. Ale wtedy się obracam i widzę jego brązowe oczy, zagubione spojrzenie i smutny uśmiech. Okazuje się wtedy, że nie trzymam lodu, tylko rękę Idirana. Od razu przestaje mi być zimno.

Zadrżał na samą myśl. Tamten pocałunek przyprawiał go o dreszcze. Był lodowaty, ale zarazem... pełen tego ciepła. Nawet jeśli, to nie był w pełni Idiran czy Sorotris, to był przekonany, że pocałunek był od niego. Być może to było ostatnim życzeniem Idirana. Jego ostatnią wolą.

Poczuł ciepłą dłoń Lirve na swojej. Spojrzał na niego z lekką obawą, że spotka się z brakiem zrozumienia, ale mężczyzna jedynie delikatnie się uśmiechał.

— Tak. Tęsknię za nim, ale...

— Nie ma w tym nic złego — Lirve go uprzedził. — Był twoim przyjacielem, ufaliście sobie.

— Masz rację — przyznał, pocierając czoło. — Po prostu...

Znowu nie dokończył. Lirve przysunął się bliżej, przyciągając Ewitta do siebie i obejmując go ramieniem. Nogę przełożył nad udami inżyniera, a głowę przycisnął do jego policzka. Pocałował go delikatnie.

— Mogę jeszcze jedno powiedzieć? — zapytał, sięgając jednocześnie wolną dłonią, żeby pogładzić ramię Lirve.

— Oczywiście.

— Zastanawiam się, czy Idiran odszedł na zawsze, czy jest jeszcze jakaś szansa, że tam gdzieś wewnątrz, w tej głębi nowej istoty tam tkwi i wszystkiemu się przypatruje.

— A jakbyś wolał?

Ewitt się zawahał. Nie wiedział, czy nawet jeśli Idiran wciąż żył, to czy był spokojny i spełniony, czy tkwił w okropnej niemocy i cierpieniu. Był też jednak przekonany, że nie zasłużył na taki koniec, jaki go spotkał.

— Mam nadzieję, że wciąż żyje. Żeby kiedyś dostać swoje prawdziwe zakończenie.

— Też mam taką nadzieję. W sumie z chęcią bym go poznał.

— Czemu akurat mam wrażenie, że wasza dwójka by się nie polubiła?

— Tak uważasz? — prychnął. — Mielibyśmy tyle wspólnego.

— Czyli?

— Na przykład obaj uważamy, że ten niesamowity inżynier, do którego się właśnie przytulam, jest niesamowicie przystojny i pociągający. Zarówno swoim wyglądem, jak i charakterem! — Uśmiechnął się przebiegle, podnosząc się wyżej, żeby usiąść na Ewittcie. Pochylił się nad nim, szczerząc zęby.

— Jesteś niemożliwy.

Lirve go pocałował. Ewitt odwzajemnił gest.

Sekundę później zabrzęczał cicho dzwonek, leżący tuż obok łóżka. Nastrój obu mężczyzn natychmiast spadł.

— Cholera — westchnął Lirve. Podniósł się szybko, żeby wyłączyć urządzenie. Niechętnie usiadł na krańcu materaca i zaczął się ubierać.

Ewitt nienawidził tego dzwonka. Bez niego jednak mogłoby dojść do tragedii.

Uwielbiał spędzać czas z Lirve. I tak zważywszy na okoliczności, mieli dla siebie dużo czasu, ale zawsze musieli mieć się na baczności. W posiadłości było wielu innych strażników i pracowników i żaden z nich nie wiedział o relacji Ewitta i Lirve. I nikt nie mógł się dowiedzieć. Froderian upewniłby się wtedy, żeby obaj zostali surowo ukarani. Ewitt pozostałby przy życiu, potrzebowali go, ale obawiał się, że coś gorszego mogłoby spotkać jego ukochanego.

Dlatego ustawiali dzwonki, żeby pilnować wszelkich zmian pracowników i chwil, gdy ktoś inny przychodził do warsztatu, żeby nadzorować pracę Ewitta nad zleconymi projektami.

Ewitt jeszcze przez krótką chwilę przyglądał się jak Lirve się ubierał. Mężczyzna założył bieliznę, sprawnie naciągnął ciemne bryczesy, zapiął szybko pasek i sięgnął po koszulkę. Obejrzał się na inżyniera wciąż leżącego w łóżku i z rozbawionym grymasem cicho się zaśmiał.

— Nie gap się tak — rzucił krótko.

Jak na złość, Ewitt uniósł brwi i spojrzał na umięśnione ramiona mężczyzny. Tak bardzo wolał od kontynuowania dnia, żeby ponownie znaleźć się w ich objęciach. W bliskim, pełnym ciepła i czułości, uścisku.

Lirve podniósł z podłogi swoją kurtkę, która należała do jego obowiązkowego munduru strażnika. Była czarna, z wytrzymałego i gładkiego materiału, a zdobiły ją proste, ale wyraziste złoto-brązowe elementy. Założył ją i stanął naprzeciwko łóżka, kładąc ramiona na biodrach. Jego rozbawienie przeobraziło się w widoczną dezaprobatę.

— No i jak to tak ci przystoi, co? — Lirve zapytał dokuczliwie. — Stoi przed tobą w pełni ubrany, porządny mężczyzna, a ty siedzisz nago w tej pościeli i się gapisz.

— Po prostu podziwiam widoki — Ewitt przyznał w odpowiedzi.

— Mów, co chcesz, ale chwilowo to ja mam lepsze. — Uśmiechnął się powabnie. Zawsze to robił, gdy się droczyli. Na twarzy Lirve pojawiało się wtedy to czarujące spojrzenie.

— Kwestia sporna — zaoponował. — Lubię mundury.

Lirve zaśmiał się krótko.

— Patrząc na twoją przeszłość — Wyciągnął rękę przed siebie i zaczął nią gestykulować. — To nie powinieneś za nimi przepadać.

— Milicyjne mundury to wyjątek.

Lirve westchnął ciężko, ale wciąż się uśmiechał. Pochylił się do przodu, żeby założyć skórzane buty. Wyprostował się w idealnym momencie, kiedy usłyszeli otwieranie zamka w drzwiach. Obaj zamarli. Przynajmniej jeden z nich był gotowy.

Sekundę później zaczęli swoją udawaną grę. Ewitt czym prędzej złapał za ubrania porozrzucane po całej antresoli. Lirve natomiast wycofał się o parę kroków tak, żeby znaleźć się na szczycie schodów. Odchrząknął głośno, obniżył głos i zaczął krzyczeć, gdy tylko do warsztatu ktoś wszedł:

— Co to ma znaczyć?! Wstawaj i bierz się do roboty, do jasnej cholery! Chyba, że znowu chcesz dostać po mordzie i pożegnać się z jedzeniem na parę dni?!

Ewitt nie ukrywał, że jednocześnie udawane groźby Lirve go bawiły, jak i odrobinę straszyły. To musiało być przez zmieniony ton głosu. Głos pełen krytyki, surowy i bezlitosny, a nie taki jaki był w rzeczywistości. Ciepły i pełen troski wobec niego. Dlatego się trzymał tego, że na ten moment musieli bawić się w aktorów podczas żywego przedstawienia z widownią.

Ubierając się, wyjrzał dyskretnie zza barierki, żeby zobaczyć, kto przyszedł do warsztatu. Na dole stała młoda kobieta. Miała długie, brązowe włosy splecione w liczne, grube warkocze po prawej stronie, a lewy bok miała krótko zgolony. Poprawiała właśnie płaszcz, pod którym nosiła prostą koszulę i bordową spódnicę. Okulary na jej nosie błysnęły, kiedy spojrzała do góry, niemal spotykając się ze spojrzeniem Ewitta nim ten zdołał się uchylić.

Niech cię szlag Kylline, przeklął dziewczynę w myślach. Nie powinno cię tu być przez następną godzinę. Przecież nigdy wcześniej nie ignorowałaś swojego grafiku.

— Czemu tak agresywnie, Lirve? — spytała go, gdy strażnik zszedł ze schodów. — Masz straszne wypieki na twarzy.

— Wyobraź sobie, że zamiast przy pracy, to zastałem go w łóżku. Bez ubrań. — Lirve próbował brzmieć na oburzonego, nawet trochę zezłoszczonego.

— Och, ojej. — W odpowiedzi Kylline zaskoczona przyłożyła dłoń do ust i znowu spojrzała na antresolę, jakby próbując wypatrzeć szykującego się inżyniera. — Nie spodziewałam się, że jest jedną z tych osób, co śpi nago. Bardziej podejrzewałam go o problemy z bezsennością i łączące się z tym zasypianie gdziekolwiek i w czymkolwiek.

Ewitt otworzył oczy szerzej, nie wierząc w to, co słyszał. Założył szybko koszulę i pokręcił głową. Zdecydowanie na co dzień nie sypiał nago, choć przy Lirve zdarzały się wyjątki, ale co do problemów ze snem... tu Kylline trafiła całkiem dobrze. Często przez skupienie się na pracy zapominał o takim ważnym zjawisku, jakim jest sen.

— Nie mam pojęcia, nie za bardzo mnie to obchodzi. — Prychnął Lirve.

— Kłamieeesz — Ewitt szepnął pod nosem, zakładając buty.

Chwilę później zszedł na dół. Zignorował zarówno Lirve, jak i Kylline i przeszedł do części pracowniczej swojej celi. Warsztat był obszerny, o kształcie nieregularnego wielokąta. Podłużne okna ze stalowymi zdobieniami, które mimo pewnego uroku wciąż przypominały kraty więzienne, znajdowały się wysoko w górze, wystarczająco daleko od zasięgu Ewitta. Pod nimi znajdowała się otwarta przestrzeń, a ją otaczał okrężny stół. Na blacie wszędzie leżały różnego rodzaju projekty, szkice i inne pobazgrane pergaminy. Drobne rupiecie oraz części również znajdowały się dosłownie w każdym miejscu. Zębatki na podłodze, sprężyny w kartonie rzuconym w kąt, nakrętki i śruby gdzieś przy stanowisku do spawania. Panował tu najzwyczajniejszy chaos i bałagan.

Ewitt na szczęście umiał się w nim odnaleźć. Nie rozumiał narzekań Lirve czy innych, gdy prosił, żeby mu coś podać. Przecież to było dla niego oczywiste, że pręty znajdzie ukryte pod blaszanymi blachami, a szklane panele w skrzyni podpisanej „miedź". Pozostali nie rozumieli tejże definicji oczywistości. Tak naprawdę nie powinien być zdziwiony. Była tylko jedna osoba, która potrafiłaby odnaleźć się w jego złożonym porządku. Vissaret.

Westchnął cicho, sięgając po gogle. Przełożył pasek przez głowę i ułożył je chwilowo na czole, żeby nie utrudniać sobie widoku. Złapał też za parę materiałowych, brązowych rękawiczek i zaczął je zakładać na dłonie.

— Rozmawiałam z Froderianem i chciałam ci coś pokazać. — Kylline po cichu do niego podeszła, żeby położyć na biurku teczkę. Odpięła klamry i odchyliła pokrywę. W środku znajdowały się szklane fiolki pełne jasnego płynu. Kolorem przypominał śnieg wymieszany z delikatnym błękitem. Ciekły lód.

Ewitt powstrzymał się od napływu nieprzyjemnych myśli. Od dawna pracował z wykorzystaniem ciekłego lodu. Nie zamierzał kłamać, ten produkt był istnym arcydziełem chemii, biologii i technologii wymieszanej z prawdziwą magią. Dzięki niemu był w stanie wybudować wiele urządzeń i wynalazków, łącznie z napędzaniem mechanizmów tej samej posiadłości, w której był uwięziony. Do dziś pamiętał początki powstawania ciekłego lodu. Opowieści Viss, eksperymenty Narin Ovietsi, a nawet jego ściśle magiczna wersja stworzona przez Idirana, gdy projektowali bombę.

— Jak wiesz — kontynuowała beznamiętnym tonem — ciekły lód jest dobrym przewodnikiem energii. Lepszym niż sprężone powietrze i nakręcanie.

— Nie zawsze — zaoponował. — Broń dalekosiężna nie byłaby zbyt efektywna, mając w sobie baterię z ciekłego lodu. Za duże koszty, ciężar i brak możliwości szybkiego przeładowania. Dwa lata temu próbowałem zrobić i jednorazowy prototyp nie zadziałał zbyt dobrze.

Kylline zamrugała parę razy, patrząc w dziwny sposób na inżyniera.

Lirve odchrząknął.

— Wysadziłeś wtedy ćwierć fabryki — zauważył nieco złośliwie.

— To tylko utwierdza mnie w moim przekonaniu — odpowiedział z lekkim uśmiechem. Pamiętał tamto wydarzenie dobrze, bo unieszkodliwił fabrykę na dobre trzy tygodnie. I nie był to bezpośredni ani planowany sabotaż, więc tym bardziej czuł satysfakcję z opóźnienia pracy wszystkich w posiadłości. — Cóż, może kiedyś udałoby mi się to przerobić jakoś w coś mniej destrukcyjnego, ale wątpię.

— Nie musisz. — Kylline sięgnęła po jedną fiolkę. Drugą ręką złapała za statyw, niewiele dłuższy od samej fiolki. Wokół prętów ciągnęły się miedziane kable, owijając pozostałe części. — Obeszłam twój problem.

— W jaki sposób? — dopytał ostrożnie. Skrzyżował jednak ramiona, żeby ukryć, że zadrżały mu dłonie. Wiedział, żeby nie lekceważyć Kylline. Dziewczyna była... specyficzna, ale była niesamowicie inteligentna. Jej wiedza również sprawiała niemałe wrażenie.

— Elektryczność.

— Och.

To nie było pozytywne „och". Było pełne obaw i niepewności. Kątem oka spojrzał na Lirve, który stał nieco dalej od nich, ale cały czas się przysłuchiwał rozmowie.

— Nie wpadłam na to wcześniej, bo sam w sobie lód jest już dużym źródłem energii, jeśli dobrze pompowany. Dopiero, gdy usłyszałam o wybuchach w Cyklonie i problemami z elektrycznością, wpadłam na ten pomysł.

Ewitt zamarł.

— Wybuchy w Cyklonie? O czym ty mówisz? — Spojrzał też pytająco na Lirve, ale on równie zaskoczony tylko wzruszył ramionami.

— Nic ważnego. Skupmy się na temacie. To jest ważniejsze.

Powstrzymał się od przerwania jej. Zamknął na chwilę oczy, żeby jak najszybciej ochłonąć od nagłego natłoku myśli i emocji. Zrobiło mu się duszno i poczuł, że zaczynał się pocić. Nie chciał dać się ponieść, a doskonale wiedział, że Kylline nie zamierzała odpowiedzieć na jego pytania. To było zabronione.

Ewitt Tartsor według wyraźnie rozpisanych rozkazów Wielkiej Kapitan i Froderiana Elmire nie mógł mieć dostępu do żadnych gazet, wiadomości czy też plotek dotyczących jakichkolwiek wydarzeń poza mechaniczną posiadłością. Dlatego też służba i straż musieli tego przestrzegać, tym samym również żyjąc w nieświadomości równie dużej, co uwięziony inżynier. Co prawda, Lirve czasami był w stanie coś podsłuchać, nawet od samego Froderiana, ale to były rzadkie sytuacje.

Kylline jednak coś się wymsknęło. Nic dziwnego, znając jej rozproszenie, gdy rozmawiała o swoich projektach, ale... to były nowości z samego Cyklonu. Jego rodzinnego miasta. Tam mieszkali jego rodzice i przyjaciele. Jakie to były wybuchy? Jakiś wypadek? Atak? Do głowy przychodziły mu coraz to nowe i bardziej zawiłe domysły. Obawiał się, że mogło wydarzyć się coś złego. Musiał się dowiedzieć więcej. Czegokolwiek.

— Spójrz. — Wskazała na statyw, w którym umieściła fiolkę ciekłego lodu.

Ewitt nie chciał na to patrzeć. Chciał stąd wyjść. Zaciskał palce na blacie stołu.

Co jeśli zginął ktoś mu bliski? Co jeśli obmyślał ucieczkę, a gdy tam wróci, zastanie tylko gruzy i popiół?

Chciał stąd wyjść.

— Okazało się, że w połączeniu z elektrycznością, można w pewnym sensie naładować ciekły lód, wykorzystując go zaledwie odrobinę. — Uruchomiła urządzenie i wokół fiolki zaczęły błyszczeć niebieskie, załamujące się błyskawice. Nie wyskakiwały poza obszar statywu, tworząc pole wokół fiolki. Żywy prąd próbował się wydostać, po czym wystrzelił do przodu przez niewielki otwór. Błyskawica sięgnęła sufitu, zostawiając osmaloną plamę. Kylline zatrzymała urządzenie. — Jestem tym zachwycona. Wiem, że to nie dorównuje twoim mechanicznym żołnierzom, ale wyobraź sobie, jakby wyposażyć je w taką broń. Byłyby niepowstrzymane.

Kylline mówiła to niemal bez żadnych emocji, choć jej oczy zdradzały podekscytowanie. Mówiła o potencjalnej, śmiercionośnej broni, jakby rozmawiała o tym, co ugotuje na kolację.

Ewittowi zrobiło się niedobrze. Chciał stąd wyjść. Spędził tu tyle lat, pomagając swojemu wrogowi. Nowy projekt Kylline zostanie szybko przyjęty przez Froderiana, gdy go dopracują. Następnie go zmuszą, żeby stworzyć nową, elektryczną broń. Broń, która doprowadzi do śmierci kolejnych ludzi.

Złapał mocniej za blat, gdy rozmazał mu się wzrok. Coś było nie tak. Oddychał bardzo szybko, aż w końcu nie mógł złapać oddechu. Ktoś mówił, ale nie był w stanie się skupić wystarczająco, żeby zrozumieć słowa.

Chciał stąd wyjść.

Stracił równowagę. Nie uderzył w ziemię, ktoś go złapał. Poczuł ciepły uchwyt ramion, a potem pozwolił sobie zamknąć oczy i pogrążyć się w ciemności.

Chciał stąd wyjść. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro