Rozdział 5. Ceremonia zapoznania.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


PlANETA Mikulis to średniej wielkości planeta otoczona dwoma pierścieniami księżycowymi, wokół której krążą asteroidy. W dużej mierze pokryta jest gęstymi lasami iglastymi i górami na północnej półkuli, podczas gdy południowa półkula charakteryzuje się klimatem pustynno-lodowym. Mikulis składa się z wielu małych i większych kontynentów, zamieszkiwanych przez różnorodne kulturowo nacje. Planeta słynie z dobrego jedzenia oraz dogodnych warunków dla surferów i powietrznych akrobatów. Główne źródła dochodu to turystyka i wspinaczka wysokogórska. Dominują tu małe osady, ale znajduje się także kilka większych miast z wysokimi, szklanymi budynkami.

Gdy dotarli na miejsce, zapadał zmrok. Wylądowali w stolicy - Miris. Lotnisko było duże i opustoszałe. Prócz ich statku, na płycie wylądowały jeszcze dwa inne, większe. Zakołowały i zniknęły w innym hangarze. Marta siedziała przy oknie, skąd miała całkiem dobry widok. Kiedy poprzednio odwiedziła tę planetę, również wylądowali w nocy, ale w zupełnie innych okolicznościach. Bezwiednie dotknęła klatki piersiowej. Ponownie przeszedł ją dreszcz. Przed oczami stawały brutalne sceny. Skrzywiła się na wspomnienie tych wydarzeń. Między innymi z tego powodu nie chciała tutaj wracać. Nigdy więcej. Miała się jeszcze przekonać, że życie potrafi być okrutne.

— Marto, czy wszystko w porządku? — zapytał ojciec zatroskanym tonem. — Dziwnie wyglądasz.

— Tak, wszystko w porządku — odpowiedziała i przełknęła ślinę. — Denerwuję się jutrem.

— Ty nie masz powodu — odpowiedział z delikatnym uśmiechem. — To raczej księżniczka ma powody do zdenerwowania. W końcu to ona za kilka lat zostanie oddana za mąż obcemu dla siebie mężczyźnie.

— Czy to coś złego? — zapytała Marta ostrożnie. — Wielu monarchów tak postępuje od wieków.

— Wiesz, to zależy na kogo się trafi — odparł pan Trubines zamyślony.

Statek zatrzymał się. Marta z ojcem wstali i w milczeniu skierowali się do wyjścia. Martę uderzyło ciepło nocnego powietrza. Jak zawsze poczuła wewnętrzny wstrząs zmianą temperatur, do jakich była przyzwyczajona. Chwiejnie zeszła po stopniach i stanęła po prawej stronie, a naprzeciwko niej stanął ojciec. Czarnowłosa spojrzała w bok i wyżej. Na schodkach pojawiła się rodzina królewska. Ujrzała na każdej twarzy wyraz zaskoczenia i jak ciało przenika dreszcz. Mimo że ubrani byli na letnio, Marta musiała przyznać, że prezentowali się elegancko.

— Chodźmy do wyjścia — zasugerował pan Trubines. — Ktoś z pałacu powinien na nas czekać.

Marta trzymała się blisko ojca. Zerknęła za siebie i uśmiechnęła się delikatnie do Kasi. Za nimi szło trzech strażników, uzbrojonych i przyodzianych w zbroje. Za nimi powiewały peleryny w biało-niebieskie paski, które schodziły się w centrum, tworząc wzór pajęczyny - godła Sardynii. Rodzina królewska miała podobne emblematy naszyte na rękawach i dekoltach.

W milczeniu przeszli do wyznaczonego przejścia. Gdy Marta z ojcem zbliżyli się wystarczająco, drzwi otworzyły się i weszli do środka. Dookoła panowała cisza. Za chwilę podszedł do nich niski, pulchny strażnik ubrany w czerwony uniform.

Po wymianie uprzejmości i sprawdzeniu dokumentów, zostali przepuszczeni dalej. Ten sam strażnik wskazał ojcu walizki na taśmie znajdującej się kilka metrów dalej.

— Poczekajcie tutaj — poprosił ojciec Marty.

Ciemnowłosa narzuciła kaptur nerwowym ruchem i ukradkiem spojrzała na wyjście. Za kilka minut wyjdzie na zewnątrz. Przeszedł ją dreszcz. Dostrzegła rozbłyski. Pewnie dziennikarze.

— Wasze Wysokości, przodem — poprosił uprzejmie ojciec.

Cała trójka przeszła na przód, a Marta z ojcem trzymali się z tyłu. Po bokach byli dwaj ochroniarze, a trzeci z tyłu.

Gdy przekroczyli drzwi, znaleźli się w wąskim przejściu ogrodzonym wysoką, drucianą siatką. Ścisnęli się w grupkę i szybko przeszli „tunelem". Po tym stanęli na chodniku. Grupkę oślepiły lampy aparatów.

Ochroniarze zasłaniali parę królewską. Powoli, lecz sukcesywnie, pokonali drogę i znaleźli się po drugiej stronie. Szofer w srebrnym uniformie i czarnej czapce, którą z gracją uchylił, otworzył drzwi dużego, wysokiego lotostrosu. Ochroniarze stanęli po przeciwnych stronach pojazdu, tak że jeden z nich opierał się o drzwi, a drugi stał z tyłu pojazdu. Kasia i jej rodzice zniknęli w środku. Marta i pan Trubines wsiedli do drugich drzwi, a ochroniarze do ostatnich. Wszyscy wygodnie usadowili się na długich sofach.

Marta zrzuciła z głowy kaptur i odchyliła głowę na oparcie krzesła.

— Jestem zmęczona — stwierdziła znużona.

— Wiem, ja także — odpowiedział pan Trubines. — Teraz jedziemy do zamku.

— To dobrze — mruknęła i przymknęła oczy.

Nie wiedziała, kiedy zasnęła.

●●●

Planeta Mikulis.

Pałac królewski to imponująca budowla harmonii i symetrii w nowoczesnym stylu. Do budynku prowadzą schody z piaskowca. Wnętrza są przestronne, ale skromne. Marmurowe i piaskowe podłogi zdobione są rzeźbionymi hieroglifami. Po przekroczeniu drzwi wejściowych gości wita okazała fontanna opleciona roślinnością, a ze ścian witają gości obrazy. W rogach ustawiono piękne rzeźby sfinksów. Na kolejne piętra można dostać się schodami lub windami z przeszklonymi kabinami. Eleganckie żyrandole oświetlają korytarze. Zamek ma trzy kondygnacje. Na ostatniej znajdują się pokoje gościnne oraz dwa balkony i taras widokowy. Drugie piętro należy do rodziny królewskiej oraz służby pałacowej. Teren jest otoczony wysokim murem pod napięciem oraz wieżyczkami strażniczymi. Ogród rozciąga się wzdłuż całego północnego terenu, a w centralnym punkcie położone jest piękne jezioro z krystaliczną wodą.

Ludzie zamieszkujący Mikulis przez kilkanaście wieków nie posiadali monarchii, składali się bowiem z przywódców plemienia, którzy razem debatowali nad rozwojem planety. Ten system jednak nie sprawdzał się zbyt dobrze. Kilkaset lat później doszło do buntu plemion. Wiele osób wtedy poniosło śmierć. Aby zakończyć wojnę domową, postanowiono wyłonić poprzez głosowanie parę królewską oraz Radę Plemion. Od tej pory, co sześć lat zmieniali się przywódcy rady, a rodzina panująca dziedziczyła po sobie tron. Mikulis należy do systemu monarchistyczno-plemiennego. Władza centralna spoczywa w rękach rodziny królewskiej. Jednak wraz z Radą Plemion podejmuje decyzje na poziomie planetarnym, podczas gdy wszystkie inne decyzje dotyczące polityki zagranicznej spoczywają w rękach pary królewskiej. Dziesięć lat temu wprowadzono konstytucję oraz wybory powszechne na przywódców poszczególnych plemion. Owe wybory odbywają się co osiem lat. Na czele Rady stoi Kanclerz. Posiedzenia Rady Plemion odbywają się dwa razy w miesiącu.

Kasia spojrzała za siebie i ujrzała śpiącą Martę oraz skonsternowanego pana Trubinesa. Sama czuła się wyczerpana. Walczyła z sobą, aby nie zasnąć. Miała nadzieję, że gdy znikną za bramą pałacu, będzie mogła trochę odpocząć. Za szybą widziała fotografów. Poczuła ulgę, gdy wjechali za bramę. I gdy ta się zamknęła z cichym trzaskiem, odczuła to jakby witał ją stary przyjaciel. Odprężyła się. Po chwili lotostros zatrzymał się i razem z rodzicami wysiadła z pojazdu.

— Zabierz córkę do pałacu — Kasia spojrzała na wypowiadającego te słowa. Był ubrany w długą czarną szatę. Uśmiechnął się ciepło do wszystkich. — Witajcie na Miris. Miło mi powitać Wasze Wysokości. Zapraszam do środka. Czeka na was posiłek. Para panująca na Miris jest dzisiaj niedostępna, ale jutro przy śniadaniu chętnie was powita.

Król Sardynii skinął głową.

— Straże zaprowadzą Wasze Wysokości do jadalni — oznajmił jeszcze nieznajomy.

— Sylwestrze, chciałbym, abyś dołączył do nas później — zwrócił się do swego przyjaciela król.

— Tak, panie — odpowiedział mężczyzna.

●●●

— Chodź ze mną, zaprowadzę cię do waszej komnaty — zwrócił się czarodziej strażnik do pana Trubinesa. — Cieszę się, że cię widzę w zdrowiu.

— Ja także — odpowiedział pan Trubines, ostrożnie biorąc na ręce śpiącą Martę.

— Długa podróż, co? — zapytał, zerkając z ciekawością na trzymaną przez starego znajomego dziewczynę. — Kim ona jest?

— Panną... — odpowiedział pan Trubines.

— I twoją córką — dorzucił zamyślony.

Szli kamienną ścieżką, a mrok nocy rozświetlały latarnie. Poły ciemnych płaszczy rozwiewał letni, lekki wiatr. Podmuch przyniósł różnorodne zapachy roślin. Widocznie nieopodal znajdował się ogród lub ogrody. Do uszu pana Sylwestra docierał szum wody oraz odgłosy zwierząt. Po ciemnym, rozgwieżdżonym niebie płynęły białe obłoki, ale oni ich nie widzieli, ponieważ zasłaniały je wysokie, iglaste drzewa.

— Tak — przytaknął pan Trubines.

Przez krótki czas szli w milczeniu. Doszli do tylnych drzwi. Przewodnik nacisnął klamkę i zniknął w ciemnym korytarzu.

— Która to córka? — zapytał, kiedy pan Trubines przyzwyczajał się do światła. Drzwi cicho się zamknęły.

— Druga — odpowiedział szorstko.

— Ma jakieś zdolności magiczne?

— Ma — odpowiedział poirytowany pan Trubines. — Powiedz mi, czy ty zawsze musisz być taki wścibski?

— I owszem — odpowiedział z delikatnym uśmieszkiem, wchodząc po szerokich, wysokich stopniach. Pan Trubines zdążył się zziajać.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytał pan Trubines, rozglądając się dookoła.

— W zachodnio-południowej części zamku — wyjaśnił mężczyzna. — Tutaj także umieściliśmy twoich władców. Nie musisz się martwić. A z nią wszystko w porządku?

— Tak, tylko zmęczona była — odpowiedział niepewnie pan Trubines.

Spojrzał na nią z niepokojem. Martwił się o córkę. Mocniej przygarnął ją do siebie. Tak bardzo ją kochał, ale nie umiał jej tego okazać. Wszystko zmieniło się od momentu, w którym dziewczynka nie dostała mocy. Tak bardzo liczył, że kiedyś pójdzie w jego ślady. A gdy tak się nie stało... coś w mężczyźnie pękło. Zamknął się na miłość do niej. Czuł, że zranił ją bardzo tym wszystkim. Wiele razy próbował to zmienić, ale nie potrafił. Ich relacje pogarszały się. Aż wreszcie doszli do punktu, z którego oboje nie wiedzieli, jak wrócić.

Pokonali dwa niskie stopnie i przeszli wąskim korytarzem. Minęli trzy pary drzwi, by wreszcie stanąć. Przewodnik z uprzejmym uśmiechem otworzył drzwi i przepuścił pana Trubinesa. Ten ostrożnie wszedł do pomieszczenia. Było owalne, z wysokim, ostrym sufitem zakończonym jednym punktem, którego zwieńczeniem był żyrandol. Okazały, bogato zdobiony. Zwisał na grubym, solidnym łańcuchu. Jego światło rozjaśniało mrok. Po prawej stronie stały dwa duże łóżka. Przedzielały je szafki z lampkami nocnymi. Pan Trubines przeszedł w ich stronę i ostrożnie położył dziewczynę na jednym z nich. Z czułością i dokładnie okrył córkę ciepłą, puszystą kołdrą.

— Zostawię cię, czekam w sali jadalnej — oświadczył gospodarz i wyszedł.

Pan Trubines poczekał, aż zostanie sam w pokoju, i spojrzał na córkę z czułością i troską. Pogłaskał ją po twarzy. Ta odwróciła się w stronę jego dłoni z westchnieniem.

●●●

Po kolacji Kasia z całą świtą została odprowadzona do swoich komnat, które zajmowała razem z rodzicami. Była naprawdę zmęczona i cieszyła się, że ten długi dzień dobiega końca. Spojrzała zmęczona na pana Trubinesa, który w jednej ręce trzymał siatkę z jedzeniem.

— Czy wszystko w porządku? — zapytał król, patrząc na swojego przyjaciela z niepokojem.

— Tak, panie — odpowiedział zamyślony czarodziej. — Chyba nie jestem gotowy na rozstanie z własną córką. Chyba to do mnie właśnie dotarło.

— Rozumiem cię, ale Marta na pewno sobie poradzi — pocieszył przyjaciela. — To silna dziewczyna.

— Nie będzie sama — wtrąciła Kasia. — Razem będziemy się wspierały.

— Czy moja córka rozmawiała z księżniczką o swoich planach? — zapytał pan Trubines, przepuszczając ich przez drzwi na korytarz, w którym mieli spędzić kilka najbliższych dni.

Zawieszone na ścianach lampy rozmieszczone równolegle rzucały cienie.

— Tak, ale jeszcze sama nie wiedziała, co zrobi — odezwała się Kasia, ostrożnie wchodząc po stopniach. — Ja jej powiedziałam, gdzie chciałabym się uczyć.

— I co ona na to?

Kasia zamyśliła się.

— Sama nie wiem. Jakoś dziwnie zareagowała. Jakby nie była zadowolona z mojego wyboru. — Dziewczyna wzruszyła ramionami. — Ale i tak na razie musi przecież udać się do Wieży Magów, prawda?

— Tak, to prawda — odpowiedział.

●●●

Następnego dnia Martę obudził dźwięk SMS-a. Otworzyła ciężko oczy i przez kilka chwil nie wiedziała, gdzie się znajduje. Zamrugała kilka razy, próbując sobie przypomnieć, co to za miejsce. Rozejrzała się po pomieszczeniu i ujrzała śpiącego ojca, na drugim łóżku. Poczuła się pewniej. Po tym spojrzała dalej i dostrzegła w głębi pokoju sporych rozmiarów lustro w kształcie trójkąta i szarą gablotkę. Ostrożnie usiadła na łóżku i spuściła bose stopy na czarny dywan. Przez chwilę rozkoszowała się jego miękkością, dawno nie miała takiej okazji. Przeciągnęła się i ziewnęła.

Spojrzała na szafkę nocną i ujrzała swój telefon. Sięgnęła po nią.

Nie miała jednak żadnej wiadomości, a wydawało jej się, że to właśnie dźwięk wiadomości ją zbudził. Wzruszyła ramionami. Wstała i po cichu ruszyła w głąb komnaty. Szukała łazienki.

Kilkanaście minut później, była już przebrana i gotowa. Spojrzała na ojca i zastanawiała się co zrobić. Przez moment zastanawiała się, czy go nie obudzić, ale ostatecznie postanowiła tego nie robić. Cicho wyszła z komnaty na jasny, oświetlony korytarz. Przez uchylone okna wpadało świeże, letnie powietrze.

Przez moment zastanawiała się, którędy pójść. Postanowiła się udać w prawo.

Otworzyła drzwi i skinęła głową sardyńskim wartownikom. W milczeniu przeszła korytarzem i dalej po schodach. Po chwili wyszła na główny hol. Tutaj ujrzała dużo więcej ludzi. Krzątających się za swoimi sprawami.

Marta ruszyła ku głównym drzwiom. Potrzebowała świeżego powietrza. Źle się czuła. Pchnęła ciężkie drzwi i wyszła na zewnątrz. Zeszła po schodach. I ruszyła w stronę ogrodów.

Kilkanaście minut później zatrzymała się. Oparła o żywopłot i zamknęła oczy.

—Co tutaj robisz? Taka piękna dama nie powinna sama chodzić po ogrodach. — usłyszała męski, przyjemny głos.

Gwałtownie otworzyła oczy i cała się spięła. Stał przed nią wysoki, smukły blondyn o jasnych, szarych oczach i zawadiackim spojrzeniu. Ubrany w szarą koszulę z guzikami z podwiniętymi rękawami. Marta spostrzegła umięśnione, dobrze zbudowane ciało. Chłopak miał lekko oliwkową cerę. Silne, lecz zadbane dłonie.

—Musiałam się przejść — odpowiedziała ostrożnie dziewczyna.

—Sardyńskie powietrze jest inne niż te na Mikulis, prawda? — zapytał poważnie.

—Zgadza się — odpowiedziała. —Przepraszam, ale muszę już wracać.

—Mogę cię odprowadzić? — zaproponował szybko chłopak, podając dłoń i lekko schylając głowę. — Łatwo tutaj zabłądzić.

—Dziękuję — odpowiedziała Marta uprzejmie, ujmując dłoń chłopaka. W połączeniu z jej chłodną skórą jego parzyła. Dziewczynę otoczył przyjemny, męski zapach.

W powietrzu rozległ się dźwięk dzwonków.

— Chodźmy, zaraz będzie śniadanie — powiedział chłopak.

Posłała Marcie najszczerszy i najpiękniejszy ze swych uśmiechów. Czarnowłosa dostrzegła rząd białych, równych zębów. Miał okrągłą, pucułowatą twarz. I zgrabny, długi nos zakrzywiony jak u drapieżnika. Z tych pięknych oczu tryskały iskierki. Marta zmieszana odwróciła wzrok. Nadal czuła jednak dotyk nieznajomego.

---------------------------
KOREKTA: 29.08.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro